czwartek, 20 grudnia 2007

Mikołaj będzie i Wesołych Świąt...

        ...życzę jeśli ktoś świętuje. Nieświętującym życzę żeby te w parę dodatkowych dni wolnych dobrze się bawili. A w Sylwestra dobrej zabawy życzę wszystkim (no chyba, że Sylwestra też ktoś nie obchodzi).
Albowiem na święta wyjeżdżam i wracam dopiero o rok mądrzejszy, to się z Wami dzisiaj pożegnam, pożyczę i rozdam prezenty. Najpierw prezenty bo to najprzyjemniejsze. No jakie ja mogę Wam dać prezenty, jak Wy nie dość, że po całym świecie to jeszcze nie wiem co lubicie? Dam Wam to co ja lubię i co można dać wirtualnie :) No więc.
 

        W tym czerwonym pudełeczku leży sobie program co się nazywa Stellarium. Mapa nieba taka. Fajna, mówię Wam. Można sobie wpisać swoje współrzędne (potem powiem skąd je wziąć) i zobaczyć jak wygląda niebo z Waszego punktu widzenia. Albo jak wyglądało 30 lat temu. Można sprawdzić czy mama nie kłamie jak mówi, że się urodziliście pod szczęśliwą gwiazdą. Wystarczy cofnąć się o ileś lat i sprawdzić co Wam wtedy świeciło nad głową. Można też zobaczyć co będzie świecić za lat kilka wprzód. Albo co to jest to wielkie świecące mi w oczy jak wychodzę do pracy (Wenus). Można włączyć widok konstelacji prosty lub graficzny i pokazać dziecku dlaczego Psy Gończe to Psy Gończe i gdzie jest Orion od pasa. Tu sobie go można pobrać (www.stellarium.org).
        No to skąd wziąć te wspomniane przeze mnie współrzędne? A z tego programu w pudełeczku z niebieską wstążką. Google Earth się nazywa i można sobie w nim świat zwiedzać nie ruszając się z domu. Gdzie to ja już nie byłem: Stałem na szczycie piramidy Cheopsa, pstrykałem Sfinksa w nos, leciałem przez Wielki Kanion Kolorado, patrzyłem z góry na Machu Picchu, nawet znalazłem Angel Falls, o moim domu nie wspominam nawet. A wszystko przy pomocy kliknięć i kręcenia kółkiem w myszce. Jak już znajdziecie swoje miejsce zamieszkania to na dole w pasku wyświetlają się współrzędne miejsca, nad którym ustawicie kursor. trzeba sobie to przepisać i wpisać w opcjach w Stellarium. A programik pobiera się stąd (http://earth.google.com/).
        W zielonym pudełeczku z różową wstążeczką (nie komentować, tylko taka mi została jak pakowałem) znajdziemy program, bez którego żaden internauta nie może się obejść czyli Firefox (http://www.firefox.pl/). Ikonkę Internet Explorera przesuwamy gdzieś w kącik żeby nie przeszkadzała a na jej miejsce wstawiamy ikonkę Firefoxa. Dlaczego Firefox fajny jest? Bo ma zakładki (wiem, że nowy IE też ma), działa szybko (choć trochę pamięci potrafi zająć jak się rozpędzi) i co najważniejsze obsługuje dodatki. Goły Firefox fajny jest jak goła dziewczyna, ale Firefox z dodatkami jest fajny jak dziewczyna troszeczkę ubrana (nie zrozumiecie, ale uwierzcie na słowo). Dodatki są w tych małych kieszonkach w pudełku i tak po kolei jedziemy. (szybciutko się przechodzi do strony z dodatkami klikając menu Narzędzia->Dodatki a w wyświetlonym okienku wybrać Pobierz rozszerzenia) Najpierwszy, który należy zainstalować to MouseGestures. Koniec z szukaniem przycisku wstecz (wystarczy ruch myszką w lewo), koniec z szukaniem krzyżyka żeby zamknąć kartę (do dołu i w prawo), koniec z mnóstwem innych, które można zastąpić gestami myszką przy wciśniętym prawym przycisku. Następnie znajdujemy Adblock i NoScript i koniec z reklamami na cały ekran. Można jeszcze pobrać ForecastFox jeśli ktoś pracuje w pokoju bez okien a koniecznie chce wiedzieć czy pada śnieg.
Jak już jesteśmy przy Firefoxie to jeszcze trzeba wiedzieć gdzie (poza blogami) zajrzeć żeby się dobrze bawić. Polecam www.joemonster.org i bash.org.pl. Jak ktoś szuka drogi to pomóc może www.targeo.pl. Nie wiecie co to dyfamacja, oto rozwiązanie - sjp.pwn.pl. Jak sprawdzić gdzie jest Wasze IP? A tak: www.checkip.org. I najważniejsza strona, dzięki której macie szansę jako pierwsi komentować nowe wpisy na zaprzyjaźnionych blogach: www.netvibes.com. Temu bym Wam radził przyjrzeć się bliżej.
        Następne pudełeczko to przydatne aplikacje to utrzymywania porządku w systemie. Żeby wiedzieć co nam tak okrutnie system spowalnia można sobie uruchomić Process Explorer. W opcjach można mu ustawić żeby zastąpił systemowego menedżera zadań. Nic nam jednka nie da możliwość zabijania niepotrzebnych procesów jeśli po restarcie znowu się pojawią. Żeby się ich pozbyć używamy programiku Autoruns. Wyświetla on listę wszystkich miejsc, w których mogą się kryć automatycznie startujące programy i pozwala je wyłączyć. Naprawdę wszystkich, dlatego wyłączać należy ostrożnie coby sobie nie wyłączyć czegoś jednak potrzebnego. No ale co zrobić, żeby się te programy tak same do autostartu nie dodawały? A zainstalować taki programik jak StartupMonitor. Gdy jakiś podstępny program próbuje się dodać do autostartu dostajemy okno z odpowiednią informacją i możliwością zablokowania zmian. Ale tego to sobie musicie sami po internecie poszukać. Jest kilka, wybierzcie ten, który najbardziej Wam przypadnie do gustu. Żeby się w miarę bezpiecznie czuć trzeba mieć jakiegoś antywirusa np AntiVirenKit. Niestety trzeba za niego zapłacić. Za darmo można mieć Avast. Też działa.

        Na koniec życzenia. A, już były. Życzę tego samego czego na górze życzyłem i czego tam sobie jeszcze chcecie to też Wam życzę. I tym razem mówię o życzeniach, które mają się spełnić. Do zobaczenia za rok.

piątek, 14 grudnia 2007

Nieubłaganie...

        ...zbliża się Nowy Rok. Nie lubimy go bo stajemy się o rok starsi a o tym marzą tylko nastolatki. Chcą być już dorośli bo się z tym wiążą różne fajne rzeczy: można piwo pić, papierosy palić. Nie wiedzą niebożęta, że oprócz tego są jeszcze rzeczy mniej fajne z dorosłością związane: rachunki, praca, wredny szef, zamarznięty samochód, zepsuty internet i inne. Ale ja nie o tym. Otóż z Nowym Rokiem związany jest jeden bardzo miły zwyczaj. I wcale nie mam na myśli uwalenia się w trupa na imprezie z kolegami, nie. Otóż z Nowym Rokiem podejmujemy różne zobowiązania. Czas więc i mi jakieś podjąć. Oczywiście znowu będą to zobowiązania, których nie zamierzam realizować ale zobowiązania fajnie mieć, nie? No więc postanawiam, że w przyszłym roku nie dotrzymam następujących postanowień:
1. jak co roku postanawiam porządnie przyłożyć się do angielskiego;
2. albo do hiszpańskiego (ni w ząb nic po hiszpańsku nie kumam, ale mi hiszpański się podoba i na starość się chcę do Hiszpanii przeprowadzić, bo tam ciepło jest i dużo morza. I ładne dziewczyny, ale to naprawdę nie ma w ogóle żadnego znaczenia);
3. kupię sobie rower i UWAGA będę na nim jeździł;
4. zrobię prawo jazdy na motor (to po jaką cholerę mi rower?);
5. zrobię nowy piękny design na blogu;
6. przestanę dokuczać kolegom z pracy;
7. i jak mi jeszcze coś przyjdzie do głowy to dopiszę.

        A czego Wy nie macie zamiaru dotrzymać w Nowym Roku? Cały weekend macie więc proszę się przyłożyć. I bez kitów mi tu proszę. Zbyt wiele razy nie dotrzymywałem noworocznych przyrzeczeń żeby wierzyć, że ktoś je składa i dotrzymuje. One do tego są, żeby mieć dobre samopoczucie w Sylwestra, zapomnieć o nich 1-ego stycznia zwalając na kaca i mieć co przyrzec na następny Nowy Rok. Dawać te przyrzeczenia, za rok Was rozliczę.

poniedziałek, 10 grudnia 2007

I po placku

        Sorry, że tak późno się odzywam. Czytałem. Po weekendzie zawsze mam sporo zaległości. I pracowałem. No muszę trochę, nic na to nie poradzę.
        Nawała przeszła. Z przyjemnością zauważyłem, że szkód wielkich nie narobili. Z pewnym żalem zauważyłem też, że nie było oczekiwanej przeze mnie bitwy damsko-męskiej. Trudno, obejrzę innym razem. Po przeczytaniu postów z tej nieszczęsnej notki stwierdzam, że nie jest tak całkiem fatalnie z poczuciem humoru w narodzie. Większość czytelników załapała, że to żart. Byli tacy co mieli wątpliwości i warunkowo dopuszczali, że to mogłoby w pewnych okolicznościach przyrody nawet być zabawne. Ale tylko w pewnych. Nieliczni nie załapali i dostało mi się od pustaków i takich tam. A niektórzy to mojej żonie współczuli, że ma takiego imbecyla za męża :), chociaż nigdzie tam o mojej żonie nie wspominałem. Ogólnie stwierdzam generalnie podsumowując w temacie zakupów na dzień dzisiejszy (prof. Miodek by mnie za to zabił), że zgodnie z przewidywaniami nieliczni (czyli chyba sztuk 1) dotrwali do do dnia dzisiejszego. Welcome ich zatem tutaj wszyscy, proszę zrobić miejsce przy kominku. I do jutra.

piątek, 7 grudnia 2007

I masz babo placek

        Z Onetem to ja sobie później porozmawiam. No bo mam w opisie napisane "NIE POLECAĆ", a oni sobie wzięli i zignorowali.
        Ponieważ przypuszczam, że 95% osób, które się tam przez weekend pojawią nie pojawi się ponownie to nawet nie będę sobie zadawał trudu pisania odpowiedzi. Z tymi, którzy jednak wytrwają i postanowią zostać na pewno jeszcze sobie porozmawiamy, więc nic straconego. Tym wytrwałym każę jeszcze w ramach testu przeczytać ten kawałek o fotonach (ależ ze mnie złośliwa bestia) i jak po tym nie uciekną z krzykiem to już w ogóle i absolutnie będą mile widziani ;) Do końca świata i o jeden dzień dłużej (gdzieś to słyszałem, ale nie pamiętam gdzie). A teraz idę po popcorn i piwo, bo coś czuję, zaraz się tam wojna damsko-męska rozpęta i jak znam życie niewiele będzie miała wspólnego z zakupami i poczuciem humoru. Ale na pewno będzie interesująca wielce to sobie popatrzę :)


        Miłego weekenda życzę wszystkim, proszę mi szyb tu nie powybijać i buty wycierać przed wejściem ;)

czwartek, 6 grudnia 2007

Jest li niebo na Ziemi?

        "Heaven is a place on Earth" - jak śpiewa jedna pani śpiewaczka. I zaczynam się z nią zgadzać. No bo jadę sobie rano do pracy i co widzę? Najpierw wesoło macha do mnie pani w niczego sobie bieliźnie Intimissimi. Kilkaset metrów dalej mruga do mnie porozumiewawczo niczego sobie pani w najnowszym modelu Triumpha. Po tak radosnym rozpoczęciu dnia jadę dalej podśpiewując wesoło pod nosem, że "heaven is a place on Earth". Ale to nie koniec! Za chwilę mijam rozciągniętą na jakichś rurkach panią ze Złotych Tarasów. Ta pani nieubrana jest kompletnie, ale leży w takiej dziwnej pozie, że nic nie widać (w tym momencie heaven jest troszkę mniejsze niż przed chwilą). Ale to nie koniec, bo za chwilkę w bardzo skromnym (naprawdę bardzo) stroju mikołajowym pani z innej galerii zaprasza mnie do siebie. A za następną chwilkę oglądam piękny dwuczęściowy kostium na jeszcze piękniejszej jednoczęściowej modelce Calzedonia. I jeszcze gdzieś po drodze zamrugała do mnie pani z H&M. Tak, w takie dni zaczynam wierzyć, że niebo jest tuż tuż. I w cuda zaczynam wierzyć. Bo jakim cudem udaje mi się dojechać do pracy nie potrącając nikogo to nie mam najmniejszego pojęcia.
A dziewczyny to sobie muszą jakiegoś innego nieba poszukać, bo panów w bieliźnie to jak na lekarstwo.

Apdejt:

        Zby, taki gość którego nie lubię, bo twierdzi, że jest ode mnie ładniejszy (on też mnie nie lubi bo twierdzi, że mu robię konkurencję) jest tu dwa dni i już mi zepsuł bloga. No sami zobaczcie jak to teraz wygląda.

poniedziałek, 3 grudnia 2007

Jak przeżyć z kobietą - kurs dla opornych, cz. 2

        Witam Państwa na drugiej części naszego cieszącego się ogromną popularnością kursu z serii "Jak przeżyć z kobietą - dla opornych". Dzisiej zajmiemy się tematem zakupów przedświątecznych. Wykład poprowadzi doktor N. Owo-Bogacki z Instytutu Zachowań Dziwnych.

        Wiem, jak bardzo wszyscy panowie "lubicie" biegać za swoimi żonami / dziewczynami / kochankami / narzeczonymi (niepotrzebne skreślić) jak opętani po supermarkecie szukając różnych "niezbędnych" rzeczy. Niestety czynność ta jest im z jakiegoś powodu niezbędna do przetrwania, biegać więc musimy. Dzisiejszy wykład pomoże wam nabiegać się jak najmniej, może nawet uda się w tym bieganiu załatwić coś dla siebie. Otóż szanowni moi słuchacze i czytelnicy... I tutaj pozwolę sobie na małą reklamę - w korytarzu przed salą można kupić szóste już wydanie mojej cieszącej się niemalejącym powodzeniem książki "Jak przeżyć z kobietą - skrócona instrukcja obsługi". Drodzy panowie, 75 złotych za 2356 stron to naprawdę niewiele, a pozwoli wam zaoszczędzić zdrowie, a być może i życie w wielu sytuacjach. Słyszeli panowie zapewne, że 60% wypadków wydarza się w domu. To czego panowie nie słyszeli, to że 90% tych wypadków to skutki uderzenia tępym narzędziem kuchennym. Nie przypuszczam, żeby któryś z panów uderzył się sam. Wnioski wyciągnijcie sobie sami. A za jedyne 75 złotych nauczycie się jak tego uniknąć.

        Wracając do tematu. Zakupy przedświąteczne są u kobiet nieuniknione jak okres, na szczęście występują raz na pół roku a nie co miesiąc. <westchnienie ulgi na widowni> Równie nieunikniona jest nasza obecność w czasie tych zakupów, albowiem nawet najgrzeczniejsza uwaga w stylu "A może kochanie pojechałabyś sobie sama?" może zakończyć się tragicznie, czyli fochem, odstawieniem od łoża i od żłobu, przepraszam stołu. A tego byśmy nie chcieli, bo o ile bez seksu można żyć to bez jedzenia już gorzej. Nie będę wam tu wstawiał bzdur, że jeśli nie możesz czegoś uniknąć to to pokochaj. Nawet nie próbuję sugerować żeby pokochać wielogodzinne zwiedzanie sklepu i wszystko co z tym związane. Nie, pokochać się nie da. Nauczymy się jak to przeżyć w miarę bezboleśnie.

Etap 1. Przygotowanie do zakupów.
        Zakupy przedświąteczne są na szczęście przewidywalne, czyli możemy się przygotować psychicznie. Szczerze odradzam wzbranianie się przed wyjazdem, sugestie coby sobie żona sama pojechała itp grożące śmiercią pomysły. Należy również przyrządzić listę niezbędnych zakupów. Wpisujemy na nią wszystko co wydaje nam się potrzebne oraz wszystko o czym tylko wspomni żona w ciągu tygodnia przed zakupami. Listę możemy uznać za "do przyjęcia" gdy liczy co najmniej 120 pozycji. Mamy więc listę, udajemy się na zakupy.


Etap 2. Zakupy właściwe.
        Wyrzucamy listę bo i tak do niczego się nie przyda. Zdziwione miny niektórych panów zdradzają, że w zakupach przedświątecznych jeszcze nie uczestniczyli. Zazdrościmy ale jednocześnie żal nam na myśl, że pierwszy szok jeszcze przed wami. Dlaczego wyrzucamy pracowicie przygotowaną listę? Bo zakupów nie robimy wg listy tylko wg kryteriów ustalonych przez żonę. Nie udało nam się w toku wieloletnich badań ustalić jakie to kryteria, choć pewne wnioski przedstawiam w książce do kupienia przed wejściem. Wiemy tylko, że wymaga to dużo biegania bez ładu i składu, naszym zdaniem przynajmniej. Najważniejszym elementem udanych i spokojnych zakupów jest wózek. Wózek musi być sprawny, kółka niepoblokowane, powinien się dawać łatwo prowadzić, albowiem przez następne 5 godzin będziemy poruszać się nim po sklepie, wśród tłumu innych ludzi, poganiani przez żonę, strofowani przez żony innych facetów, którym niechcący (hehe) wjechaliśmy na piętę. Zapewniam, że wózek samoczynnie skręcający w jedną stronę już po 10 minutach stanie się zmorą, którą zapamiętamy na długo. Następnie wzdychamy głęboko i ruszamy. Absolutnie, powtarzam absolutnie należy powstrzymać się od komentarzy na temat drogi wybranej przez małżonkę. Oczywiste jest, że sami ruszylibyśmy po prostu slalomem między półkami zbierając po drodze zakupy z listy do wózka i już pół godziny później byłoby po zakupach. Niestety, takie rzeczy to tylko w Erze. Nas będzie wiodła małżonka. A wyglądać to będzie tak:
-chodźmy kupić chleb;
-teraz po waciki;
-a jak już idziemy po waciki to zobaczmy te nowe szampony;
-(30 minut później) a teraz po waciki;
-zaczekaj chwilkę, jeszcze wezmę proszek do prania, o jejku ile ich jest;
-(30 minut później) jeszcze waciki;
-a teraz mleko (po drugiej stronie sklepu, koło pieczywa);
-pasta do zębów (przy szamponach);
-wędlina (też niedaleko pieczywa);
-zabawki na prezenty (gdzieś w środku drogi);
-makaron (znowu pieczywo)
-itp itd
-(5 godzin i 16 kilometrów później) a teraz do kasy.
Uwaga panowie. W trakcie tej wycieczki na wszelkie pytania należy odpowiadać wymijająco np: oczywiście kochanie, bardzo dobry wybór, weź który chcesz zdaję się na twój doskonały gust, ten szampon na pewno będzie świetny itp. Najważniejsze żeby nie walczyć. Z żywiołami się nie wygrywa. Istotne jest również aby poruszać się jak najwolniej. Zniecierpliwiona małżonka pobiegnie po coś sama od czasu do czasu a to zaoszczędzi nam drogi.


Etap 3. Płacenie.
        Bardzo przepraszam, cenzura mi wycięła ten kawałek, więc przejdę od razu do następnego.


Etap 4. Trzeba to zanieść do domu.
        Bardzo często panowie popełniają błąd już w ostatniej fazie, po wniesieniu zakupów do domu. Otóż ci nieświadomi nieszczęśnicy SIADAJĄ!!! Nie wolno. Pod żadnym pozorem po wejściu do domu nie wolno usiąść, albowiem zostanie to skwitowane krótkim: "No tak. Nie dość, że musiałam sama tyle zakupów zrobić to jeszcze sama będę to rozpakowywać." Nie ma najmniejszego znaczenia, że zapłaciliśmy, zatargaliśmy te zakupy z wózka do samochodu, z samochodu do domu robiąc 6 kursów na parking i z powrotem. Nie, to wszystko zostanie zaprzepaszczone w momencie gdy usiądziemy. Co więc robić jeśli wiemy, że tak naprawdę rozpakowywać i tak nam żona nie pozwoli bo tylko ona wie gdzie co schować? Zdejmować powoli kurtkę, udawać, że zaplątała nam się sznurówka, udać się za potrzebą, umyć dokładnie ręce, pójść sprawdzić czy samochód zamknięty, jeszcze raz pójść sprawdzić, pójść zajrzeć czy jest jakaś poczta w skrzynce, wrócić po klucz i pójść zabrać pocztę. Jeśli będziecie mieć szczęście to po powrocie wszystko będzie rozpakowane i będziecie mogli powiedzieć, że właśnie chcieliście pomóc. Jeśli będziecie mieć pecha pozostaje improwizacja.


        Więcej porad w mojej książce, do kupienia przy wyjściu. Zachęcam i zapraszam na następny wykład wkrótce.


Update:

        Pozdrawiamy aktywistki Koła Gospodyń Miejskich z miejscowości Małebuty Wielkie. Pragniemy jednak zauważyć, że wysyłanie anonimowych pogróżek na papierze firmowym to nie najlepszy pomysł. Jednocześnie pozostajemy pod wrażeniem liczby słów użytych do określenia miejsca gdzie prelegent może sobie wsadzić swoją książkę.

piątek, 30 listopada 2007

I nie tylko. Ciąg jeszcze dalszy.

        Głupi tytuł, wiem, ale jest głupi z dwóch powodów. Po pierwsze ze względów historycznych (znaczy, że to kontynuacja będzie jakichś starych postów to i tytuł podobny), po drugie żeby Was nie straszyć. Jakbym dał tytuł "Przyczyny powstawania interferencji w pojedynczych fotonach - teoria probabilistyczna" to przecież nikt normalny by tu nie zajrzał. Ja bym nie zajrzał. No więc tytuł jest jaki jest i już. A teraz przejdźmy do sedna... Co? Nie, mówiłem, że nie zmienię i już. Za stówę też nie. Bo nie!
 

        Pisałem jakiś czas temu (a dokładnie to tutaj, jak ktoś sobie chce przypomnieć) o eksperymentach z fotonami. Że niby pojedyncze fotony wystrzeliwane w kierunku ściany przez przeszkodę z dwoma otworami tworzą na tej ścianie wzór interferencyjny chociaż pojedynczy foton teoretycznie nie ma z czym interferować. Wytłumaczenia były dwa, oba dla zwykłego człowieka kompletnie nie do przyjęcia. Wydaje Wam się, że tamto było dziwne? Macie rację, wydaje Wam się, bo dziwne to jest dopiero to co teraz napiszę. Okazuje się, że te fotony tworzą wzór interferencyjny tylko wtedy gdy nie wiemy, przez którą szczelinę przeszedł konkretny foton. Jeśli za szczelinami ustawi się jakieś mierniki (już ONI wiedzą jakie), które pozwolą stwierdzić czy dany foton przeszedł przez lewą czy prawą szczeliną to żaden wzór nie powstanie. Jakby sam fakt poznania drogi zaburzał powstawanie wzoru. Żeby było dziwniej to się podobno zgadza z równaniami mechaniki kwantowej (ta mechanika kwantowa to w ogóle jakaś dziwna jest - im bardziej coś jest niedorzeczne tym bardziej prawdopodobne jest, że tak właśnie to działa). Ale to jeszcze nie wszystko. Postanowili oni, ci naukowcy, dowiedzieć się o drodze fotonu w sposób pośredni. Ustawili za szczelinami inne urządzenia, które po przejściu fotonu strzelały innym fotonem gdzieś w kierunku innego miernika i na tej podstawie dowiadywali się, przez którą szczelinę przeszedł foton oryginalny. I co się okazało? Że jeśli łapią ten drugi foton to wzór tworzony przez te pierwsze nie powstaje, jeśli nie łapią - powstaje. Ja to w skrócie opisuję, bo oni po drodze stosowali różne sztuczki. Np przypuszczali, że może foton w momencie gdy jest wystrzeliwany wie, że zostanie zmierzony, więc urządzenie pomiarowe włączali losowo już PO wystrzeleniu fotonu. Jakby już to nie było dziwne, naukowcy postanowili eksperyment rozciągnąć. Dosłownie. Odsunęli ten drugi miernik tak daleko, że fotony pierwotne szybciej docierały do tarczy niż wtórne do miernika. I co się okazało? Macie rację, nic się nie zmieniło. W dalszym ciągu zmierzenie fotonu wtórnego powoduje, że wzór nie powstaje. Jest tylko jeden problem. Elektron wtórny jest mierzony JUŻ PO TYM jak pierwotny dotarł do tarczy!!! Czyli o tym czy foton przeszedł przez lewą czy prawą szczelinę dowiadujemy się gdy już dawno wylądował na tarczy, a mimo to wciąż ma to wpływ na powstawanie wzoru interferencyjnego. To już jest kompletnie wbrew logice. Wydarzenie teoretycznie późniejsze ma wpływ na wydarzenie, które już się wydarzyło. Oczywiście nie byliby naukowcami gdyby nie chcieli jakoś tego wytłumaczyć. Tłumaczą więc to w ten sposób, że nie wpływa to na sam fakt zaistnienia zdarzenia ale na nasze jego postrzeganie. Np wiemy, że ktoś kogoś zabił i uważamy go za mordercę, który powinien zgnić w więzieniu. Ale wiele lat później dowiadujemy się, że zabił w obronie własnej i nasz pogląd na niego się zmienia. Zdarzenie zaistniało tak czy owak tylko nasze postrzeganie go się zmieniło. Tak sobie to tłumaczą ale jakoś mnie to nie przekonuje. Bo widzę wzór na ścianie, cztery lata później (bo urządzenie pomiarowe jest na Alfa Centauri) ktoś stwierdził którędy przeszły fotony i nagle mam zobaczyć brak wzoru? Jakoś nie wierzę.
        A z innych fajnych rzeczy to wymyślili coś co nazwali splątaniem kwantowym. Działać ma to tak, że dwie splątane cząstki są ze sobą powiązane tak, że jeśli zmierzymy np spin jednej z nich to o drugiej wiemy na pewno, że ma taki sam. Nie ważne jak daleko się w danej chwili znajduje, nawet w innej galaktyce, natychmiast wiemy że ma taki sam spin. Niestety ponoć nie da się tego wykorzystać do natychmiastowego przekazywania wiadomości, bo nie można tym sterować tylko zmierzyć. Ale mam nadzieję, że to tylko na razie.
To na razie.

czwartek, 29 listopada 2007

Sentymentalnie będzie, ostrzegam wrażliwych.

"Wyseł jo se łącke kosić, słonko świciło."

        I syćko by było piknie, jakby nie to, ze nie łącke se jo wyseł kosić ino z psem na spacer wieczorny. I nie słonko świciło ino ksienżyc. Ale jak. No mówię Wam jak świecił.


(Uwaga, teraz będzie sentymentalnie. Przygotować popcorn i chusteczki, włączyć nagrywanie).


        Jak tak sobie na ten księżyc patrzyłem i na gwiazdy (akurat chmur nie było) to mi się młode lata przypomniały i wakacje u babci na wsi. Tam jak zapadała noc to było CIEMNO. Nie ciemno ale właśnie CIEMNO. Mieszczuchy nie wiedzą co to znaczy CIEMNO, bo w miastach zawsze jest widno. Gwiazdy owszem widać jak jest bezchmurnie, ale blado jakoś i to światło miejskie przeszkadza. Na wsi to jest CIEMNOŚĆ. Jak jest zachmurzone i nieba nie widać to CIEMNOŚĆ jest absolutna. Wyciągacie rękę przed siebie a ręka ginie w mroku. Żeby zobaczyć kogoś stojącego pół metra przed Wami trzeba go dotknąć. I cisza. Jeśli nie liczyć szczekania psów. Żadnych karetek, pisku opon mistrzów kierownicy, kłótni "młodzieży" przed budynkiem. CISZA. A jak jest bezchmurnie to widać gwiazdy. 100 razy więcej niż w mieście. I Mleczną Drogę. I Wielką Niedźwiedzicę z małym misiem. I Oriona. I Kasjopeę. Dawno temu nie wiedziałem jak one się wszystkie nazywają ale to było nieważne. Ważne było dla nas mających wtedy po kilka lat, że w kosmosie jest mnóstwo planet. I mieszkają na nich najdziwniejsze stwory z naszej wyobraźni.
A tak mi jakoś przyszło to wszystko wczoraj wieczorem do głowy.
(Można wyłączyć nagrywanie)


        Ech, wzruszyłem się. Ale muszę do roboty. U Was na koniec roku też zawsze jest najwięcej roboty? Wygląda tak jakby szef przez cały rok zbierał różne zadania dla mnie i przynosi mi to jak się już do świąt zaczynam przygotowywać. I mówi, że na jutro.

piątek, 23 listopada 2007

Oto jest ten, który... i tak dalej

        Ja dzielny łamacz łańcuszków wszelakich (im większe grożą za to nieszczęścia tym większą mi to radość sprawia) zostałem wezwany do złamania kolejnego. Ten trudny jest ponoć, bo uległo mu już mnóstwo dziewczyn blogowych (wcale nie twierdzę, że to dlatego, że dziewczyny są uległe). Niestety żadne kary za niego nie grożą. Mogłaby chociaż Beznaiwna, która we mnie tym łańcuchem rzuciła jakąś klątwę od siebie dołożyć. Jak już wspomniałem na wstępie nie lubię łańcuszków więc i ten zignoruję. Poza tym to nie fair. Jestem ostatni i wszystkie fajne odpowiedzi są już zajęte.
Żeby jednak nie wyszło, że ja jakiś gbur jestem to sobie wybiorę niektóre pytania, dołożę coś od siebie i włala - oto Jacek.

Imię i nazwisko: Jacek Mfnfmski
Urodzony: Można sobie policzyć, gdzieś po prawej jest napisane.
Kolor oczu: nieistotny, zazwyczaj i tak noszę czarne okulary (można się w takich bezkarnie za dziewczynami rozglądać, chociaż w zimie to mniej przydatne)
Kolor włosów: Kobiety mają łatwiej. Wystarczy, że spojrzycie na opakowanie i już wiecie, że Wasz kolor włosów to "wenecka czerń", "szafirowy brąz" czy "kasztanowy blond". A ja gapię się w lustro i muszę zastanawiać czy to ciemny blondyn czy jasny szatyn. Łaaa, znalazłem siwy włos na brodzie!!! Czy ja już TAKI stary jestem? Czyżby czas się zacząć rozglądać za jakąś kwaterką?
Miejsce zamieszkania: Już niedługo jakaś przytulna kwaterka?
Rodzeństwo: Mam, ale jestem najstarszy więc nie fikają.
Ulubiony film: Ale co to znaczy ulubiony? Mogę wymienić kilka, które mi się podobały. Mogę powiedzieć jaki gatunek lubię. Ale ulubionego filmu, takiego co bym go 75 razy oglądał to nie mam. Podobały mi się "Skazani na Shawshank", "Rain Man", muzyka z "Absolwenta" i Marusia z "Czterech Pancernych" (młody wtedy byłem). A lubię seriale komediowe na "Przyjaciołach" zaczynając, przez "Trzecią planetę od słońca", na "Świecie wg Bundych" kończąc. I seriale SF lubię. Bo ja, wiecie, wierzę w UFO. I w to, że kiedyś polecimy do gwiazd. I tylko cholernie żałuję, że ja tego nie dożyję.
Ulubiony detektyw: Monk. Bezapelacyjnie.
Ulubiony program w TV: Właściwie tylko kabarety oglądam. I "Szkło kontaktowe" (w końcu przynależność do wykształciuchów zobowiązuje)
Ulubiony zespół: Zespół napięcia przedmiesiączkowego. No normalnie nie macie pojęcia jak ja to lubię. Ta niepewność każdej chwili, te nieoczekiwane i irracjonalne reakcje, te uniki przed rzucanymi nagle przedmiotami, ta adrenalina. Tego się nie da opowiedzieć, to trzeba przeżyć. Ale wy nie macie na to szans. Zawsze jesteście po niewłaściwej stronie ;)
Nie lubię: Rano wstawać. Znaczy, przekonuję sam siebie codziennie, że to kocham (ponoć to pomaga), ale jakoś ciężko mi w to uwierzyć.
Szkoła: Tam się chodzi użerać z nauczycielami. Nie ze wszystkimi, z większością. Jest tam takie miejsce (szatnia), gdzie rodzice nabierają odwagi aby ją potem w innym miejscu (sala lekcyjna) gwałtownie utracić. I po pytaniu "Komu się to nie podoba" tylko ja zostaję z podniesioną ręką.
Dewiza życiowa: Niestety złotówka, ale z utęsknieniem czekam na przejście na euro.
Pozytywne cechy: ? (w sensie, że muszę się zastanowić, które wybrać, bo konto ma limit 15 MB)
Cechy, których szukam u kobiet: Oficjalnie nie szukam, bo mi nie wolno (tak, wiem, pantoflarz, możecie mnie palcem pokazywać). Nieoficjalnie (jakby ktoś pytał to się wyprę) mógłbym ze dwie interesujące cechy wymienić. Właściwie to dokładnie dwie :)))
Przyjaciele: To taki serial komediowy (i to akurat wcale śmieszne nie jest).
Słowa, których nadużywam: nadużywam zdecydowanie nie słów ale tych głupich nawiasów (ale tylko tak da się czasem wyjaśnić szczegóły). O, widzicie?

Reszta pytań jest babskich (co znaczy, że cały ten łańcuszek jest babski), więc sobie trochę sam wymyślę.

Ulubiona aktorka: Meg Ryan i Michelle Pfeiffer (czy jakoś tak). Najlepsze jest to, że je lubię chociaż żadnej z nich nie widziałem nago. Zadziwiające.
Ulubione piwo: Najlepsze takie co się odkręca i nie trzeba szukać otwieracza. A wino czerwone półsłodkie.
Czy masz problemy z czytanie mapy: Nie mam.
Czy masz problemy z parkowaniem tyłem: Nie mam.
Czy przeszkadza Ci nieopuszczona deska: Nie.
Dopuszczalna grubość warstwy kurzu na monitorze: Dopóki coś widać to nie ruszać, bo smugi zostają.
Co mówisz jak widzisz kolegę z nową fryzurą: To się nie zdarza. Chociaż nie, sorry, kiedyś kolega się przefarbował na blondyna. Nie pamiętam co mówiliśmy, ale pewnie coś w stylu "Aleś ty głupi". Pamiętam tylko, że kolega nie popełnił z tego powodu samobójstwa.
Ile znasz kolorów: Góra 10.
Ile zużyjesz kompletów talerzy gdy żona wyjedzie na tydzień: Jeden. Talerz, nie komplet.
Kiedy należy umyć ten talerz: Najpóźniej gdy formy życia, które na nim wyewoluują wymyślą koło.
Telefon alarmowy: 5363636

I co z tego, że tendencyjne? Wasze też były. Teraz się przynajmniej szanse wyrównały :P

I jeszcze sok pomarańczowy lubię.
A teraz gudbaj na łikend. Idę pić sok pomarańczowy i policzę ile znam kolorów.

czwartek, 22 listopada 2007

...

        Ależ mi wstyd. Wyjechałem na kilka dni i zostawiłem gości wprawdzie z kawą i cukrem ale kompletnie zapomniałem o śmietance, ciasteczkach i rozrywkach. No wstyd. Poprawię się na przyszłość. Już listę zacząłem robić: kawa (rozpuszczalna i zwykła), śmietanka (w proszku, w płynie i mleczko), ciasteczka różne (tu dylemat miałem, kiedyś było prościej, wchodziło się do sklepu i prosiło o ciastka a teraz 75 rodzajów do wyboru. Ktoś ma jakieś specjalne życzenia?), rogaliki z nadzieniem różanym i czekolada na gorąco (ktoś kiedyś zamawiał, chyba że mnie skleroza wprowadza w błąd). Jeszcze coś dopisać? Przyklejam do lodówki, żeby pamiętać. A w telefonie sobie ustawię przypomnienie, że kartkę przyczepiłem do lodówki. A w komputerze ustawię alarm przypominający, że w telefonie mam zapisane, że kartka jest na lodówce. A w palmtopie zrobię notkę, że gdybym zapomniał to w komputerze mam zapisane, że w telefonie mam przypomnienie, że na lodówce jest kartka z przypomnieniem. Tylko kto mi przypomni, żebym zajrzał do palmtopa?
        Zauważyliście, że coraz więcej rzeczy do zapamiętania zwalamy na komputery? Jak Wam zginie komórka to ile numerów potraficie odtworzyć z pamięci? Ja dwa - do żony i do dziecka. I swój pamiętam. Chociaż jak mnie ktoś zapyta z zaskoczenia to się czasem zawaham. No więc ile?

Lista:
1. kawa (zwykła i rozpuszczalna)
2. śmietanka (w proszku, w płynie i mleczko)
3. mleko Łaciate 2%
4. ciastka wszelakie
5. czekolada na gorąco i rogaliki
6. herbata zielona (inne też)
7. rurki z kremem

czwartek, 15 listopada 2007

123, 5

        Ponieważ w łańcuszkach nie biorę udziału to i ten zignoruję. Nie mogłem jednak ciekawości powstrzymać i sprawdziłem co też w aktualnie czytanej przeze mnie książce jest w 5-ym zdaniu na 123-ej stronie. Przeczytałem i zadrżałem. "Ja pierdzielę" - pomyślałem - "Dobrze, że nie muszę tego pisać, jeszcze by wyszło, że ja jakiś jajogłowy jestem". No bo co byście pomyśleli o kimś u kogo to 5-e zdanie brzmi: "Dlatego musiała ona przez cały czas mieć tę wartość spinu, którą właśnie wyznaczyliśmy; myśmy ją jedynie zmierzyli, choć w sposób pośredni."*? No jajogłowy jak nic. Przerażony tą wizją czym prędzej chwyciłem poprzednią książkę jak ostatnią brzytwę ratunku. Trzęsącymi rękami otwieram na stronie 150, 120, 128, 124, jest... 123. "Ja tylko starałem się naprawić szkody."** Uff, ujdzie.

*Brian Greene "Struktura kosmosu"
**Terry Pratchett "Złodziej czasu"


Apdejt:

        To znowu ja. A bo zapomniałem powiedzieć, że z powodu remontu Internetu może mnie kilka dni nie być. Ale w ogóle nie zwracajcie na to uwagi. Kawa w szafce, cukier w lodówce. Pozdrawiam wszystkich staropolskim - nara.

poniedziałek, 12 listopada 2007

Spisek, spisek, wszędzie spisek.

        Ja mam takie podejrzenie, że ich to tego na jakichś kursach uczą. No bo normalnie to każdy człowiek jakieś, przynajmniej szczątkowe, poczucie humoru ma. A oni nie. Oni nie mają poczucia humoru tak kompletnie, że najpierw poważnie potraktowali żart "zabierz babci dowód", a teraz, choć to nieprawdopodobne, potraktowali śmiertelnie poważnie inny dowcip. Na początku myślałem, że się przesłyszałem, ale nie bo te same poważne słowa padły z ust dwóch panów.
        Kilka dni temu na JoeMonsterze chyba przeczytałem dowcip. Taki:
"Szef TVN mówi do swoich dziennikarzy: jesteśmy obiektywną stacją, dwa lata krytykowaliśmy rząd teraz dla odmiany będziemy krytykować opozycję". Jakiś szczególnie śmieszny nie jest, ale niewątpliwie to dowcip. Czy ktoś z Was ma inne wrażenie? A ONI mają. Z dwóch PiSowych ust padło stwierdzenie, że po mediach krąży instrukcja żeby po dwóch latach krytykowania rządu teraz krytykować opozycję, czyli znowu ICH. I oni to na poważnie. Naprawdę.

środa, 7 listopada 2007

Bajeczka ze szczęśliwym zakończeniem

        Było sobie podwórko. Takie zwykłe, niczym szczególnym się niewyróżniające podwórko leżące wśród innych podwórek. Choć trzeba mu przyznać, że niemałe było i miało dostęp do jedynej w okolicy sadzawki. Na podwórku, jak to na podwórku, mieszkały sobie zwierzątka wszelakie. Były pieski, świnki, kurki, gąski i kaczuszki. Żyły sobie te zwierzątka w zgodzie. Mniej więcej w zgodzie, bo wiadomo, że tam gdzie takie różne zwierzątka mieszkają tam nieuchronnie do pewnych scysji dojść musi. A to jedna kura oskarżyła dominującego kaczora, że jego dziadek służył w Wehrmachcie. A to kaczki oskarżyły indora o rozwiązłość seksualną. A to koń się obraził, bo jego sukcesów edukacyjnych nikt nie docenił. Sielanka po prostu.

        Aż któregoś dnia nad rzeczką opodal krzaczka kaczka znalazła jajo. Porzucone chyba, skoro tak sobie leżało samo. No to wzięła kaczka jajo i wychowała jak swoje. Dokuczały jej inne mamy, że na pewno brzydactwo jakieś się z tego jaja wykluje. Ale mama kaczka się nie dawała i dzielnie znosiła docinki podwórkowego układu. "Jeszcze wam pokażemy" - myślała. "Jeszcze się moja kaczuszka z wami policzy, oligarchy przebrzydłe". Nie mogła się doczekać kiedy z jaja wykluje się kaczuszka. Miała nadzieję, że to będzie kaczuszka. Szanse na krokodyla były raczej znikome. No i się wykluła. Wykluły. Dwa kaczorki. Z jednego jaja więc wzrostu raczej były niepozornego. "Brzydkie kaczątka" - pomyślała mama kaczka. Nie bez powodu tak pomyślała. Brzydkie były faktycznie. Ale słowo się rzekło i kaczorki wychować przyszło. Uczyła je mama pilnie. Uczyła, że światem rządzą układy a powinny rządzić kaczki. "Jak już będziecie duzi..." - tu spojrzała na kaczorki krytycznym wzrokiem i zaczęła jeszcze raz - "Jak już będziecie trochę więksi, to musicie tu władzę przejąć i te układy wytępić". I tak rosły sobie kaczorki w spokoju, ucząc się tropienia spisków, tępienia korupcji, zakładania podsłuchów i zakupów kontrolowanych.

        Aż razu pewnego, dnia świątecznego władzę nad podwórkiem chciały przejąć WRONy. Co bardziej pyskate stworzenia z podwórka zostały..., hmm, powiedzmy, że zostały zaproszone na obiad. Ale niekoniecznie spożywać. A po kaczorkach ślad zaginął. Nikt do dziś nie wie co się wtedy z nimi działo. Ale na obiedzie na pewno nie były.

        Wiele lat później marzenie mamy kaczki się spełniło. Kaczorki objęły władzę na podwórku. W normalnej bajce byłoby teraz tak: I wyrosły z nich piękne łabędzie. Albo tak: I wszyscy żyli długo i szczęśliwie. Albo oba na raz. Ale to nie jest normalna bajka, to bajka ze szczęśliwym zakończeniem. Kaczorki nie odleciały niestety do ciepłych krajów. Ale rządy kaczorków jakoś podwórkowej społeczności nie przypadły do gustu i przy pierwszej możliwej okazji wykopano jednego od koryta. Na co drugi się obraził. I tak podwórko, zerkając zazdrośnie w kierunku bratniej Indorlandii, toczy się powoli.


PS. Zapomniałem dodać, że wszelkie podobieństwa do prawdziwych osób i faktów są całkowicie przypadkowe. Absolutnie przypadkowe i całkowicie niezamierzone. Tak bardzo niezamierzone, że już bardziej niezamierzyć nie można.


Weekend zaraz jest. Bawcie się dobrze. Tańce, hulanki, swawole czy co tam kto lubi.

I wcięło

        ...mi notkę wczorajszą. Miała się sama opublikować i się nie opublikowała. I wszelki ślad po niej zaginął. A przecież pamiętam, że pisałem. Na pewno pisałem. Byłoby fatalnie gdyby mi się tylko wydawało, że pisałem. Czy ktoś może zaświadczyć, że pisałem?

Apdejt:
        Wcięło to wcięło, nie będziemy wylewać łez nad rozlanym mlekiem (co innego gdyby o piwo chodziło). Główne przesłanie notki jednak zapamiętałem i napiszę jeszcze raz, bo ważne było, docierające do głębi i poruszające serce i duszę. Uwaga, przesłanie:
"NA CZOLE SOBIE BARANIE PRZYKLEJ TĄ KARTKĘ A NIE NA TYLNEJ SZYBIE".
I dla lubiących zagadki zagadka, a jakże, polegająca na zgadnięciu o jakąż to kartkę chodzi i dlaczego mnie obchodzi gdzie sobie ktoś na swoim samochodzie kartki przykleja. Nagród nie przewidziano.
A dobra, miętki jestem to wam powiem - podpowiedź jest w jednym z komentarzy.

Drugi apdejt: 

        Wachmistrz zgadł, więc dokończę o co z tym przesłaniem chodziło. Jeżdżąc trochę samochodem nie raz i nie dwa widziałem taką karteczkę na tylnej szybie. Treści różnej ("Baby on board", "Wiozę dziecko" itp) ale wszystkie informujące mnie, że kierowca przewozi dziecko. Więc po pierwsze: a co mnie to obchodzi, że on wiezie dziecko. Domyślam się, że z tego powodu JA powinienem jechać ostrożniej, bo jak ktoś takiej kartki nie ma to natychmiast wjeżdżam mu w dupę, nie? A jak jedzie kierowca, który to dziecko wiezie? Przechodzimy do punktu drugiego: jedzie bezmyślnie, bo wiezione dziecko bardzo często stoi sobie między siedzeniami obserwując drogę przez ramię zadowolonego tatusia. Albo stoi na tylnej kanapie życzliwie pozdrawiając wszystkich dokoła. W obu przypadkach wspomniane dziecko przy gwałtownym hamowaniu samochodu wykona malowniczy lot przez przednią szybę. A bezmyślnemu tatusiowi nie będzie już potrzebna karteczka na tylnej szybie. Osobiście jestem przeciwnikiem nakazu zapinania pasów, bo niezapięcie ich może wyrządzić szkodę tylko kierowcy. Jednak w przypadku dzieci, które nie zawsze mają szczęście mieć przewidujących rodziców, taki nakaz powinien obowiązywać. Mój Mały jeździ zapięty w pas nawet jeśli podróż zajmuje nam tylko 5 minut. Ja też. Widzieliście kiedyś samochód z taką naklejką na przedniej szybie?

poniedziałek, 29 października 2007

Ideał

        Ponieważ często mnie dochodzą ostatnio słuchy, jakoby mężczyzna prawie że idealny nie istniał postanowiłem stanowczo przeciwko takiemu nieuzasadnionemu twierdzeniu zaprotestować. Przedstawię krótkie acz rzetelne opisy kilku mężczyzn, których leciutko tylko przymknąwszy oczy można za bliskich doskonałości uznać. Mają oczywiście swoje wady (a któż ich oprócz mnie nie ma), ale uczciwie te wady wymienię żeby potem nie było na mnie. A teraz uwaga, wszystkich tych facetów spotkałem jednego dnia, prawie w jednym miejscu, niewiele tylko ruszając się z domu. Chłopaki z sąsiedztwa, można by powiedzieć. Przystępuję do prezentacji. Czerpcie pełnymi garściami.

1. Twardziel z zasadami.
        Brunet w wieku jeszcze nadającym się do spożycia. Niestary znaczy. Dobrze zbudowany (w klasycznym tego słowa rozumieniu, czyli mięśnie ma wyrzeźbione a nie napakowane i posiada szyję). Wzrostu chyba średniego. Honorowy do bólu, zawsze, ale to zawsze staje w obronie słabszych, nierzadko ryzykując własnym życiem. Niewiele jest mi wiadomo na temat jego relacji z kobietami. Dawno go z żadną nie widziałem, możemy więc założyć, że ciągle jest wolny. Doskonale posługuje się mieczem. Może nie jest to zbyt przydatna dzisiaj umiejętność, ale zawsze to jakieś hobby. I przyda się do krojenia ogórków i pomidorów na plasterki. Wady? Hmm, trudno się czegoś czepić. Może to - rzadko bywa w domu, bo dużo podróżuje. Preferuje podróże pieszo, więc trochę to trwa.

2. Niepoprawny optymista.
        Dla odmiany blondyn. Bardzo blondynowaty blondyn. Młody jeszcze, ale już nie dziecko (choć czasem na to nie wygląda). Zbudowany jeszcze lepiej niż brunet z punktu 1. Bardzo z tego dumny. Uwielbia kobiety. Choć zgrywa twardziela w głębi duszy jest wrażliwy. Oczywiście jak każdy facet pierwszej oceny dokonuje na podstawie wyglądu zewnętrznego. Ale za to zakochuje się od razu i bez pamięci. Niestety są to zakochania zazwyczaj nieodwzajemnione i kończące się dla niego boleśnie. Ale on ciągle próbuje znaleźć wielką miłość. Stąd prośba aby traktować go łagodnie i nie wzbudzać niepotrzebnych nadziei. Czarne okulary to jego nieodłączny atrybut. Wady: mieszka z mamą. Ale mama jest spoko, więc w razie czego ujdzie. I przykłada zbyt wielką wagę do swojego uczesania.

3. Niezniszczalny.
        Też brunet. Wysoki, nieskazitelna budowa ciała (nie wiem po co ciągle to piszę, przecież dla Was liczy się wnętrze, nieprawdaż?). Stracił rodziców będąc niemowlakiem, przygarnięty przez życzliwą rodzinę został wychowany na porządnego obywatela. Niezłomny strażnik praworządności i bezpieczeństwa. Silny i opiekuńczy. Ostatnio doszły mnie słuchy jakoby miał córkę, ale to niepotwierdzona informacja. Nic nie wiem o jego kontaktach z kobietami, ale skoro ma córkę to jakieś kontakty chyba musiał mieć. W tym przypadku radzę się śpieszyć gdyż kręci się wokół niego sporo kobiet w strojach mocno niekompletnych. Trzeba mu jednak zapisać na plus, że skutecznie udaje mu się opierać ich wdziękom. Czy to nie zasługuje na uwagę? Wady: fobia związana z jednym z minerałów (rzekomo jak za bardzo się zbliży to może go to zabić), ale to rzadki minerał, więc nie jest uciążliwa. No i zdarza mu się zakładać majtki na spodnie.

4. Inteligent.
        Wzrostu niestety nienachalnego. Ale tę drobnostkę z nadmiarem rekompensuje jego nieprzeciętna inteligencja. Nieprzeciętna w górę oczywiście. Młody jeszcze jest więc można go jeszcze wielu pożytecznych rzeczy nauczyć (zamykać deskę, zabierać talerz ze stołu, nie używać Waszej szczoteczki do zębów). Swego czasu beznadziejnie zakochany w nauczycielce. Ma ogromne zdolności techniczne, więc będzie nieocenioną pomocą przy remontach, sprzątaniu itp. Raczej domator. Na jego kontaktach z kobietami może zaważyć fakt posiadania irytującej siostry, mocno dającej mu się we znaki. Hobby: majsterkowanie. Wady: ciągle mieszka z rodzicami, ale ma własny pokój i laboratorium.

5. Ostrożny. (Tego nie znam osobiście, ale opis wydał się interesujący)
        Jak na człowieka nie jest zbyt wysoki, z pewnością nie jest też uznawany za przystojnego. Czytaj: niski i brzydki. Jest ponury, humorzasty, wiecznie niezadowolony. W swojej pomysłowości wykazuje pewną inteligencję, ukierunkowaną jednak głównie na zadawanie ciosów i ran swoim oponentom. Knucie przeciwko nim zabiera większość jego czasu i energii.
Uważa, że zawsze ma rację, a za niepowodzenia najczęściej wini innych.
Ponadto mieszka sam wraz z kotem i nie posiada ani prawa jazdy ani konta bankowego. Czy to nie urocze?

        Kim są Ci mężczyźni? Tego dowiecie się z następnego wydania, już wkrótce. Bądźcie czujni :) (czujne właściwie, bo to głównie do Pań adresowane). Ale zgadywać wolno, a nawet zachęcam.


Apdejt: uwaga, ujawniam dane osobowe wymienionych wyżej kawalerów.
Żeby jednak dać szansę spóźnialskim na samodzielne zgadywanie (oraz uniknąć kontaktu z GIODO) dane te sprytnie zakamufluję. I tylko najsprytniejsi z Was wpadną na to, że trzeba tekst zaznaczyć żeby go było widać.
1. Samuraj Jack.
2. Johny Bravo.
3. Superman.
4. Dexter.
5. Gargamel. (a wcale nie JK :)
A spotkałem wszystkich (oprócz Gargamela, jego znam z dzieciństwa) na Cartoon Network. Wcale nie skłamałem, że się prawie z domu nie ruszałem ;)

        Żeby rozczarowanie niewątpliwe z powodu, że ci prawie idealni faceci istnieją tylko w wyobraźni autorów kreskówek zmniejszyć to dwa dowcipy, które mnie rozśmieszyły.Może i z Wami im się uda. Uwaga, dowcipy.

        Właściciel baru dał ogłoszenie: Zatrudnię ’bramkarza’
Tego wieczoru, kiedy lokal huczał wypełniony po brzegi, przedarł się do barmana knypek - metr sześćdziesiąt wzrostu - i mówi:
- Jestem Krzyś, ja w sprawie pracy...
Barman zlustrował go od stóp do głów, zaśmiał ironicznie i wracając do wycierania szklanek rzucił krótko:
- Wypierdalaj
Krzyś wzruszył ramionami, podciągnął rękawy, rozejrzał się po sali i zaczął od kolesi przy drzwiach...

        Kiedy starszy sierżant Siwek przyszedł po służbie do domu, żona mu się zaczęła żalić. A to, że cały dzień sprzątała, a to gotowała; a to prasowała; a to robiła zakupy. Tyrała tak, że nie znalazła czasu ani razu przysiąść choćby na chwilkę.
A wtedy to starszy sierżant Siwek rozkazał żonie przysiąść 200 razy...

środa, 24 października 2007

Bez komentarza

Obwód          Ważnych głosów    PiS     PO
Londyn I               4099            442    3101
Londyn II              4204            476    3232
Londyn III             5276            724    3954
Londyn IV             2939            446    2113
Irlandia - Dublin     4455            485    3442
Irlandia - Cork       2359            243    1757
Irlandia - Limerick  2498            257     1913

Bez komentarza. Się wzruszyłem.

PS. Jak mi ktoś powie jak się robi tabelki to zrobię to w pięknej tabelce.

czwartek, 18 października 2007

Jesteśmy prości

        Dzisiaj będzie tekst nie mój, ale fajny. Znalazłem kiedyś w internecie. Nie ze wszystkim tak całkiem do końca się zgadzam, ale pod większością z tych rzeczy większość facetów podpisze się bez wahania.

1. Jesteśmy prości.
2. Nie rozumiemy żadnych subtelnych, pośrednich próśb.
Pośrednie bezpośrednie prośby nie działają. Te pośrednie postawione bezpośrednio przed naszym nosem też nie działają. Po prostu powiedz czego chcesz.
3. Jeżeli zadajesz pytanie, na które nie oczekujesz odpowiedzi, nie zdziw się, że otrzymasz odpowiedź, której raczej nie chciałaś usłyszeć.
4. My jesteśmy PROŚCI. Jeżeli proszę o podanie mi chleba, to nie mam na myśli nic innego. Nie mam do ciebie pretensji, że nie ma na stole chleba. Nie ma tu żadnych niedomówień czy żalu. My jesteśmy naprawdę prości.
5. My jesteśmy PROŚCI. Nie ma sensu pytać mnie o czym myślę, bo przez 96.5% czasu myślę o seksie. I nie, nie jesteśmy opętani. To po prostu nam się najbardziej podoba. Jesteśmy PROŚCI.
6. Czasem nie myślę o tobie. Nie szkodzi. Proszę przywyknij do tego. Nie pytaj o czym myślę, jeżeli nie jesteś przygotowana do rozmowy na temat polityki, ekonomii, filozofii, piłki nożnej, picia, piersi, nóg czy fajnych samochodów.
7. Piątek / sobota / niedziela = żarcie = kumple = piłka nożna w telewizji; piwo = tragiczne maniery. To coś takiego jak księżyc w pełni. Nie do uniknięcia.
8. Zakupy nam się nie podobają i ja nigdy nie będę ich lubić.
9. Gdy gdzieś idziemy, cokolwiek założysz, będziesz w tym wyglądać doskonale. Przysięgam.
10. Masz wystarczająco dużo ciuchów. Masz wystarczająco dużo butów. Płacz to szantaż. Bankrutowanie mnie nie jest okazywaniem uczucia z twojej strony.
11. Większość mężczyzn posiada 3 pary butów. Powtarzam raz jeszcze, jesteśmy prości. Skąd ci przychodzi do głowy pomysł, że pomogę ci wybrać z twoich 30 par, tą która najlepiej pasuje.
12. Proste odpowiedzi jak TAK i NIE są doskonale akceptowane, bez znaczenia na jakie pytanie.
13. Jeżeli masz jakiś problem, przychodź do mnie tylko po pomoc w jego rozwiązaniu. Nie przychodź się użalać jakbym był jakąś twoją przyjaciółką.
14. Ból głowy, który trwa 17 miesięcy, to nie ból głowy. Idź do lekarza.
15. Jeżeli powiem coś, co może być zrozumiane w dwojaki sposób i jeden z nich spowoduje, ze będziesz nieszczęśliwa czy zmartwiona, wiedz że mam na myśli to drugie.
16. Wszyscy mężczyźni znają tylko 16 kolorów. Śliwka to owoc a nie kolor.
17. I co to za pieprzony kolor ta fuksja? I poza tym jak się to pisze?
18. Lubimy piwo tak samo jak wy lubicie torebki. Wy tego nie rozumiecie, my również.
19. Jeżeli cię pytam co się stało a ty odpowiadasz "Nic" , wtedy ci wierzę i jestem przekonany że wszystko jest w porządku.
20. Nie pytaj mnie "Kochasz mnie?" Możesz być pewna, że gdybym cię nie kochał, nie byłbym z Tobą.
21. Reguła podstawowa w przypadku najmniejszej wątpliwości dotyczącej czegokolwiek : Weź to co najprostsze.

Apdejt.
Widzieliście Reaktywację IV RP? To obejrzyjcie.

poniedziałek, 15 października 2007

Mix bajek

        Przez lasek zielony, ścieżynką żużlową podskakując wesoło idzie sobie dziewczynka. Idzie do swej babci, która w środku lasu mieszka. Kim jest dziewczynka? Wydaje Wam się, drogie dzieci, że to Czerwony Kapturek. Macie rację, wydaje Wam się. To Kopciuszek. Znamy Kopciuszka z innych bajek i kompletnie nie mamy pojęcia z czego się tak głupio cieszy. Przecież to żadna frajda mieć dwóch braci, bliźniaków. Jednemu Jacek było (jak można dać dziecku takie głupie imię?) a drugiemu bardziej swojsko Placek. Łobuzy to nie z tej ziemi, kiedyś nawet księżyc chcieli ukraść. A najbardziej na świecie to chcieliby wszystkimi rządzić. A ich ojciec, Tadeusz, jakiś taki tolerancyjny wobec nich był. Zrozumiała jest więc radość Kopciuszka, gdy jej się z tego domu wariatów choć na chwilę wyrwać uda. Każdy pretekst jest dobry. Podskakuje więc sobie przez las aż tu nagle zza krzaczorów wyskakuje banda. Siedmiu ich było, wszyscy w czerwonych czapkach, wzrostu nienachalnego. Nie drogie dzieci, to też nie Czerwone Kapturki.

-Cześć lala. Gdzie zap..., znaczy dokąd idziesz panienko? - zapytał najstarszy. Chyba. Wszyscy mają brody to trudno zgadnąć.
-Cześć kurduple. - hardo odpowiedziała Kopciuszek.
-Sami dzisiaj? A gdzie szefowa? - zapytała.
-Sierotka Marycha ma dzisiaj PMS-a. Prysnęliśmy zanim się obudziła.


         Sierotka Marycha była szefową bandy. Twardą ręką trzymała ich za ja..., eee trzymała ich w garści. Była wyznawczynią feminizmu praktycznego i nie tolerowała żadnego oporu.


-Długo jeszcze wilka macie tu zastępować? - zapytała Kopciuszek.
-Za trzy dni wraca. Nareszcie. Bo już dawno na pole marychy nie mieliśmy czasu zajrzeć.


        Bo trzeba wam dzieci wiedzieć, że stąd się ksywka Sierotki wzięła. Od pola marychy czyli marihihihuany. Uprawianej oczywiście dla celów leczniczych. Bo na imię to Sierotka ma Hermenegilda. Ale dawno wiatr rozwiał prochy ostatniego, który się tak do niej zwrócił. Jakiś książę na białym rumaku czy coś. Podobno go od tamtej pory wszyscy szukają.


-Dobra, to żeby was zbędnymi dialogami nie stresować. Idę do babci, która mieszka w środku lasu, w chatce z piernika na kurzej łapce. Niosę jej nową nadzieję. Znaczy się baterie do Radia Maryja. Bo jak nie dostaje nowych na czas to się zaczyna dziwnie zachowywać. Zamiast porządnego kapelusza zakłada takie moherowe coś. Jabłka zatrute zaczyna w hurtowych ilościach produkować. Wiecie ile było śpiących księżniczek jak się ostatnim razem spóźniłam?


        Pożegnała się Kopciuszek i ruszyła w dalszą drogę. Ale nie wiedziała, że jej śladem podążają dwaj jej bracia. Ukochani w tej sytuacji byłoby eufemizmem. Po prostu bracia. Bracia Kopciuszka odznaczali się nieprzeciętnym wzrostem. I tyle na temat wzrostu. Nie będziemy się przecież rozwodzić, w którą stronę nieprzeciętny. Dawali się braciszkowie we znaki królestwu, oj dawali. Kilka ich uczynków wymienimy sobie dla przestrogi. Smoka trzygłowego, ulubioną maskotkę króla, tak siarką napaśli, że biedny pękł po wypiciu całej wody z jeziora. Winę za to zwalili na biednego szewca, który za karę musiał się ożenić z księżniczką i dostał połowę królestwa. Złota rybka z jeziora w tej sytuacji nie miała najmniejszych szans przeżycia. Zaczarowaną żabę pożarł bocian, bo się nie miała gdzie schować. Najmłodsza córka króla do dziś zwiedza okoliczne stawy i całuje co tylko zielonego znajdzie. Nie wie biedna, że jest starania skazane są na porażkę. Wilkowi też dali się we znaki. Zapukał niby do babci a tam te dwa nicponie się zaczaiły. Przebrali go za babcię, założyli papucie, szlafrok, moherowy berecik i zostawili. Tak go Czerwony Kapturek zastała. Do dziś się śmieje jak wilka widzi. Stąd ten wilka urlop. Zdrowotny nie wypoczynkowy. Stres leczy w uzdrowisku "Za siedmioma górami" sp. z o.o.
        No więc podążają śladem Kopciuszka. Ale Kopciuszek nie w ciemię bita. Zorientowała się co się święci i uknuła chytry plan. Oj jaki chytry. Godny nagrody Nobla w dziedzinie chytrości. Ukryła się Kopciuszek w krzaczkach i puściła braci przodem. Wymyśliła, że jeśli ona się spóźni a bracia dotrą do babci pierwsi to być może, przy szczęśliwym zbiegu okoliczności babcia z tych nerw z powodu braku radia wyrządzi braciom jakąś nieodwracalną krzywdę. I tu się Kopciuszek rozmarzyła jak też by ta krzywda mogła wyglądać. My się rozmarzać na ten temat nie będziemy, bo musiałoby być od 18 lat.
        Dotarli chłopcy rzeczywiście do babci pierwsi. Mieli się właśnie na Kopciuszka zaczaić gdy ich babcia przyfilowała. A przed babcią Jagienką (w skrócie Jagą zwaną) nawet te łobuzy respekt czuli. Nikt nie wiedział ile ma lat ale eutanazji nikt nie odważył się sugerować. Właściwie był kiedyś jeden co się odważył. Zamieniła go w kozę i od tamtej pory błąka się po całym świecie szukać tego co jest bardzo blisko. Babcia od kilku godzin zbawczego radia pozbawiona humorek miała nienajlepszy.


-Witajcie chłopcy - powiedziała, a uśmiechu jej nawet największy optymista nie uznałby za radosny. Właściwie tylko wiedząc, że to uśmiech można to było uznać za uśmiech. Nie, nie da się tego opowiedzieć. To było coś podobnego do tego.
-Witajcie chłopcy - powiedziała, a 'uśmiech' nie znikał jej z ust.
-Wpadniecie na piernik? - mrugnęła filuternie brwiami.
-A mamy wybór?
-Pewnie - babcia spojrzała znacząco na całe stado ogrodowych krasnali zdobiących okolicę jej domu. Jakoś dziwnie przypominały wielu zaginionych mieszkańców królestwa.
-Z największą przyjemnością - powiedzieli chłopcy przełykając ślinę.
-Z największą przyjemnością - powiedziała babcia przełykając chłopców pół godziny później.
W tym momencie do babci dotarła Kopciuszek.
-Cześć babciu Jagienko - trochę lizusostwa na początek nikomu jeszcze nie zaszkodziło.
-Przyniosłam Ci nowe baterie. I babciu, mam prośbę. Pożyczysz mi dowód? Na tydzień potrzebuję, potem oddam.
Babcia najedzona, baterie nowe, to i humor jej się poprawił.
-Masz, tylko nie pokazuj nikomu. Pamiętasz co się stało ostatnio? Do dzisiaj bidulek milicjant nie odzyskał przytomności.
Kopciuszek wzięła dowód uśmiechając się skrycie lecz złośliwie. Jeszcze jedna misja zakończona POPiSowo.

Apdejt (wcale nie bajkowy)
No dobra, chwilę mnie nie było. Szef się w końcu dowiedział, w którym pokoju siedzę. Tak bardzo zapragnął nacieszyć swe oczy moim widokiem, że się go wcale pozbyć nie mogłem. Na szczęście w końcu ważniejsze szefowe sprawy wzięły górę i sobie poszedł. Mogę wreszcie w spokoju popracować ;)

A takie tam

Ujęcie 20 (19 razy mi tego Onet nie puścił, a ani tu brzydkich słów, ani herezji, ani nawet na rząd nie narzekam. Czemóż więc mi to robisz Onecie?).

A to się wreszcie ukazało. Będę teraz dodawał po kawałku.

        Muszę ze smutkiem stwierdzić, że nawet dużo kamieni nie poleciało. Spodziewałem się więcej, tak to mi nawet na wybrukowanie podjazdu nie wystarczy. Pozytywne skutki są takie, że mi się wydaje, że się kilka osób nieznanych mi do tej pory ujawniło. Rączki do góry proszę, kto się ujawnił. Dlaczego żona nie wie to Wam nie powiem, bo nie. Ale nie z powodu o jakim ten bezecnik Nayyr myśli. Żadnego cybersexu z nikim nie uprawiam. Żadnego telefonosexu, mailsexu, ggsexu, ani nawet całkiem zwykłego sexu*. Jak jakiś asceta normalnie. Z tą bezsexością jakoś sobie radzę, ale najbardziej boli mnie fakt, że nikt mi żadnego seksu nawet nie proponował. Muszę chyba popracować nad imagiem (czyt. imydżem).

        Dygresja teraz. Znalazłem taki artykuł. Przeczytajcie a potem wróćcie tutaj. Po co kazałem czytać? A bo za tym zdaniem, że mi nikt seksu nie proponował pasowałby mi znaczek taki :( (znaczy, że niby mi z tego powodu smutno). Tylko, że to zdanie to żart więc pasowałby znaczek taki ;). Tak naprawdę więc wcale mi nie smutno, bo i tak bym odmawiał. Wcale nie seks jednak w tej dygresji chodzi tylko o to, że trudno dobrze zrozumieć rozmówcę jeśli do okazywania emocji muszą wystarczyć trzy emotikony. Mieliście kiedyś tak, że się z kimś źle zrozumieliście? Bo ja tak. Wolę rozmawiać z kimś oko w oko, słyszę wtedy głos, widzę oczy, widzę reakcje. Milion razy więcej informacji. Ale z Wami to raczej nie ma na to szans. Muszą więc wystarczyć Wam emotikonki. (Jakie znacie oprócz :), ;) i :( ?). Koniec dygresji.

        A wracając do spraw śmiertelnie poważnych. WYGRALIŚMY!!! 3:1! Trzeba było wprawdzie awarię oświetlenia zasymulować, żeby chłopaki trochę odetchnęli, ale liczy się że wygraliśmy. Nie oglądałem, przeczytałem na Onecie. Debaty też nie oglądałem, ale podobno obaj wygrali.

Z harcerskim pozdrowieniem
Czuwaj
(Tak byłem harcerzem, dawno temu. Do dzisiaj z rozpędu przeprowadzam staruszki przez jezdnię. Czy tego chcą czy nie.)

        A, jeszcze mi się przypomniało. Klamka pytała czy męskość mężczyzny zależy od liczby decybeli wytwarzanych przez niego podczas trzepania dywanów. Nie zależy. To tylko chytry babski podstęp, żeby facetów do tego trzepania zmusić. Nie ma lepszej metody niż pograć na ego. Miał rację Adaś Miauczyński, potrzebujecie nas tylko do trzepania dywanów i wkładania walizek na półki. Kto oglądał "Dzień świra" to wie o czym mówię ;)

*Z tym x-em to musiałem bo jak było 'ks' to Onet nie puszczał. Nie mam pojęcia dlaczego.**
**No i się okazało, że to wcale nie przez te x-y. Dlaczego jak puszczałem po kawałku to poszło a w całości nie chciało?

środa, 10 października 2007

Krótki kurs obsługi faceta - porządki generalne

        Szanowne koleżanki! W dniu wczorajszym tu na tej sali, tej samej w której wielokrotnie dyskutowałyśmy o trendach w sprzątaniu domowym, tej sali w której narodziła się koncepcja naszego kultowego pisma "Sprzątacz Codzienny", tej sali w której dzięki Mańci wymyśliłyśmy Partię Kobiet, w tej sali wczoraj ci... ci..., brak mi słów, ci pff MĘŻCZYŹNI urządzili sobie żałosną parodię kursu jak przeżyć generalne porządki. Że niby tak trudno to wytrzymać, jak tego unikać i w ogóle jak się nie narobić.
        

        Drogie koleżanki! Oświadczam niniejszym, że prędzej rzeka Ankh odzyska krystaliczną czystość, prędzej mag Rincewind bohatersko stanie do walki zamiast wiać, prędzej Gardło Sobie Podżynam Dibbler odda coś za darmo, prędzej Marchewa złamie jakiś przepis a ŚMIERĆ się śmiercią stanie niż ja dopuszczę, żeby się tym obibokom upiekło! Dzisiaj drogie panie zaprezentuję sprawdzone sposoby na utrzymanie chłopa w domu w czasie tak najzwyklejszej czynności jak porządki generalne.
        Na wstępie muszę powiedzieć, że liczne prowadzone przez naukowców badania potwierdziły bezsprzecznie, że część mózgu odpowiadająca za utrzymywanie w domu czystości u mężczyzn się po prostu nigdy nie wykształciła. Może wykształciła się jakaś odpowiedzialna za polowanie? W ramach humoru proponuję wyobrazić sobie własnych mężów polujących i oprawiających zwierzynę :) Tak, nasze mózgi są po prostu lepiej rozwinięte. Mężczyźni będą oczywiście utrzymywać inaczej, ale nie dajmy się przekonać. Przecież doskonale wiemy, że takie rzeczy jak czytanie mapy czy umiejętność parkowania tyłem do niczego się praktycznie nie przydają. O drogę zawsze można zapytać, a AC po to właśnie płacimy, żeby za ewentualne naprawy płacił zakład ubezpieczeniowy a nie my. Doskonale wiemy, że codzienne utrzymywanie porządków na nic się nie zda jeśli od czasu do czasu nie zrobimy porządków generalnych. Wypadające mniej więcej co pół roku święta wydają się najlepszą do tego okazją. W ten sposób unikamy dodatkowych dużych porządków przed świętami. Jakim cudem oni tego nie rozumieją to nie mam najmniejszego pojęcia. Omówię teraz kilka popularnych wymówek i powiedzonek oraz zaprezentuję praktyczne sposoby radzenia sobie z nimi.


        "Sprzątanie piwnicy" - bardzo popularna wymówka. Bardzo również łatwa do wytrzebienia. Otóż należy wyrazić zgodę, pozwolić mężowi udać się do piwnicy a następnie kilka minut później zejść za nim i poinformować małżonka, że właściwie to możecie generalne porządki zacząć od piwnicy właśnie. Po kilku chwilach delektowania się miną męża przystępujemy do generalnych porządków, ale kończymy tylko fazę pierwszą czyli wywalanie wszystkiego. Małżonka informujemy, że niech dokończy sobie sam i wracamy do pracy. Efekt gwarantowany, "sprzątanie piwnicy" na stałe wypadnie ze słownika szanownego małżonka już po pierwszym razie.
        "Trzepanie dywanów" - tu problem jest odrobinkę większy, bowiem trudno się nam nie zgodzić, że trzepanie dywanów się przyda. Cóż więc zrobić aby ta pożyteczna skądinąd czynność nie przerodziła się w piwne rozmowy braci McMullen przy trzepaku? Jest to możliwe ale wymaga zsynchronizowania działań z koleżankami. Umawiamy się, która z was zezwala najpierw na trzepanie a potem na piwnicę, a która odwrotnie. W ten sposób mężowie się nie spotkają co zmniejszy prawdopodobieństwo zaginięcia przy trzepaku.
        "Nibysprzątanie" - jak już mężowi nie uda się uciec do piwnicy ani pod trzepak, to będzie symulował pomaganie w sprzątaniu. Niby to weźmie kurze wytrzeć, książki poprzekłada, kwiatki podleje. Zezwalamy na te czynności. I tak potem poprawimy, ale przynajmniej nie gapi się bezczelnie w telewizor. Książki ustawiamy oczywiście według wzrostu, bo faceci to jakoś dziwnie robią. Kurze musimy poprawić, bo według nich pod klawiaturą się nie wyciera.
        "JakTuPięknieKochanie" - czułe słówko na koniec. Jak już umęczone padamy z nóg i słowa te należą nam się jak psu buda to oni łaskawie je wypowiadają wcale nie dlatego, że się z nami zgadzają. Chcą po prostu odwrócić naszą uwagę od faktu, że się za bardzo nie napracowali. Co bystrzejsi zamówią pizzę, niby to po to żebyśmy już kolacji nie musiały robić, chociaż dobrze wiemy, że dla nich najlepsza kolacja to pizza właśnie. Udawajmy zaskoczenie miłym słowem, bo w przyszłym roku nawet tego możemy się nie doczekać.


        Te proste, ale zapewniam, że skuteczne metody, pozwolą nam w spokoju bez nieustannego użerania się z niesfornymi małżami przeprowadzić porządki generalne. A wszystkie dobrze wiemy, że nic nie daje takiego poczucia bezpieczeństwa jak porządek w szafie.

wtorek, 9 października 2007

Jak przeżyć z kobietą - kurs dla opornych, cz. 1

        Witam Państwa na pierwszej części naszego cieszącego się ogromną popularnością kursu z serii "Jak przeżyć z kobietą - dla opornych". Przepraszam licznych panów, którym nie udało się dostać biletu, w miarę możliwości postaramy się zorganizować dodatkową sesję. Dzisiej zajmiemy się zagadnieniem pod tytułem "Porządki generalne", które będę nazywał w skrócie PG. Zadrżeli panowie na sali jak zauważyłem, i słusznie albowiem jest to jedna z groźniejszych kląsk żywiołowych jaka może nam się przytrafić w tak bezpiecznym wydawałoby się miejscu jak nasz własny dom. PG w kategorii kląsk żywiołowych plasują tuż obok tornada albowiem mają z nim wiele cech wspólnych jak na przykład: nieprzewidywalność, nieuniknioność, niemożność określenia szkód zawczasu, itp. W dalszej części kursu przedstawię dokładnie opis czym są PG, jak rozpoznawać objawy zbliżających się PG oraz jak zachowywać się w trakcie PG.

        Zacytuję opis PG z wikipedii: "Porządki generalne - klęska żywiołowa przypadająca co najmniej dwa razy do roku, o dużej sile rażenie chociaż obszarem działania ograniczona zazwyczaj do jednego mieszkania lub domu. Częstotliwość występowania może się różnić w zależności od występujących lokalnie dużych świąt kościelnych."
        Zadadzą państwo pewnie pytanie w jaki sposób występowanie klęski żywiołowej może być uzależnione od liczby lokalnych świąt kościelnych. Pytanie jest jak najbardziej na miejscu, bo to rzeczywiście dziwna zależność. Niemniej została wielokrotnie potwierdzona doświadczalnie przez naukowców z różnych krajów. Brak jest jednoznacznej teorii wyjaśniającej to zjawisko, ale możemy je wykorzystać do przewidywania PG. Ale o tym opowiem w dalszej kolejności. Teraz przedstawię zasadę działania PG. Otóż PG dzielą się na cztery zasadnicze części. Dokładne ich poznanie pozwoli łatwiej sobie radzić w trakcie PG. Być może pozwoli je przeżyć, a nawet ocalić małżeństwo. Były po naszych kursach takie przypadki. Dostajemy mnóstwo listów z podziękowaniami od naszych byłych kursantów.
        
        Część pierwsza PG to tzw "Jezu, Jaki Tu Bałagan" czyli JJTB (czyt. dżejdżejtibi). Objawy: małżonka (kochanka, narzeczona, dziewczyna, sublokatorka, w każdym bądź razie osoba płci żeńskiej, bo nie udało się dotychczas stwierdzić występowania PG w domach zamieszkanych przez samotnych mężczyzn) wielokrotnie z różnym natężeniem wyraża się krytycznie na temat panujących w domu porządków. Tak, zgadza się, dokładnie tych samych porządków, które sama robi codziennie i dotychczas wszystko było OK. Porada dla panów, nawet nie próbujcie tego zrozumieć, zapewniam będzie mniej bolało. Zalecane postępowanie w przypadku stwierdzenia objawów: uwaga panowie, wbrew logice kategoryczne zapewnianie, że wszystko jest w najlepszym porządku przynosi efekt dokładnie odwrotny od oczekiwanego - pani jest jeszcze bardziej na GP napalona. Podobny efekt przynosi zbyt entuzjastyczne zgodzenie się, że faktycznie jest bałagan. Zaprzeczać delikatnie, posługując się słowami kluczami typu kochanie, skarbie, żabko, myszko itp.

        Część druga PG to "Generalny Bałagan" czyli GB (czyt. dżibi). Objawy: jak to przy bałaganie, wszystko co dotychczas było bezpiecznie złożone w szafach ląduje na podłodze, szkło ląduje w zlewie, z różnych półek spadają stare papiery itp. O ile JJTB może zostać przez niektórych z panów niezauważone o tyle GB nie da się po prostu nie zauważyć. Porada z poprzedniej części jest aktualna. Zalecane postępowanie w przypadku stwierdzenia objawów: starać się unikać trafienia twardymi przedmiotami, chronić przed uszkodzeniem komputer i telewizor. Picie piwa nie jest zalecane.

        Część trzecia to "Zasadnicze Porządki Generalne" czyli ZPG (czyt. zetpidżi). Najbardziej niebezpieczna część, tutaj właśnie panowie najbardziej narażeni są na niebezpieczeństwo uszkodzenia ciała lub nawet, o zgrozo, zapędzenia do robót domowych. Tak panowie, oburzenie jest w tym miejscu w pełni zrozumiałe. Nasz kurs ma was nauczyć jak tego nieszczęścia uniknąć. ZPG sprowadzają się do tego, że to co na etapie GB wywalono z szaf wraca do nich, ewentualnie po wcześniejszym upraniu i wyprasowaniu, szkło wraca do szafek po umyciu, oraz dodatkowo dochodzi do niepokojącego mycia okien i zakłócającego normalny rytm domowy wycierania kurzu, nawet spod komputera. W czasie tych czynności może dojść do tak karygodnych zdarzeń jak przesunięcie klawiatury, wytarcie monitora z kurzu lub nawet uporządkowanie biurka (!!!). Zalecane postępowanie w przypadku stwierdzenia objawów: za wszelką cenę unikać krytycznych uwag, za wszelką cenę unikać wszelkich czynności, które małżonka (kochanka, narzeczona, dziewczyna, sublokatorka) całkowicie błędnie uznaje za bezwartościowe czyli np. oglądania telewizji, grania na komputerze, czytania gazety. Nawet nie próbować oddalić się na zasłużone piwo z kolegami. Co więc robić? Od czasu do czasu zapytać czy pomóc. Nienachalnie i niezbyt często, ale na tyle często i odpowiednio dozując entuzjazm aby wyrobić w osobie przeprowadzającej ZPG, że rzeczywiście chcecie pomóc, co oczywiście jest bzdurą. Wiem, że to trudne. Mamy kurs dla zaawansowanych poruszający to zagadnienie głębiej. Zresztą i tak żadna kobieta nie pozwoli na to aby firanki zawiesił facet, bo na pewno będzie krzywo. Ubrania też poskłada krzywo, nie mówiąc o tym, że 175 szklanek na swoim poprzednim miejscu żaden facet nie jest w stanie ustawić i z tym akurat się zgadzamy. Bezpiecznie jest również samemu zgłosić się do jakiejś niewyczerpującej pracy np "Kochanie, posprzątam piwnicę". Wszyscy wiemy, że piwnicy nie da się posprzątać, ale będziemy w bezpiecznym miejscu i nie zostaniemy posądzeni o brak chęci do pomocy.

        Część czwarta to "O Jezu Jaka Jestem Zmęczona" czyli OJJJZ (czyt. ołdżejdżejdżejzet). To również bardzo niebezpieczna część PG, albowiem jedno źle dobrane słowo może może zburzyć spokój na wiele dni. Tak bywały takie przypadki. Objawy: małżonka (kochanka, narzeczona, dziewczyna, sublokatorka) narzeka na zmęczenie faktem przeprowadzenie PG nie zdając sobie zupełnie sprawy, że PG jeszcze się nie skończyło. My wiemy i pozostajemy ostrożni. Absolutnie żadnych słów krytyki, nawet jeśli coś tego wymaga. Umówmy się, że po ZPG wszystko jest w jak najlepszym porządku. Pochwalmy delikatnie, ale w żadnym przypadku słowami "Jeszcze nigdy nie było tak czysto". Kluczowe jest słówko 'nigdy' sugerujące kobiecie, że do tej pory to zawsze był bałagan. W ogóle starajmy się raczej uniknąć porównań do przeszłości, do domu mamusi, domu waszej wspólnej koleżanki, a już absolutnie do domu kochanki. Jest po prostu pięknie i już.

        Na koniec uwaga ogólna. Pierwszymi objawami zbliżających się nieuchronnie PG są pojawiające się w witrynach sklepowych informacje o zbliżających się świętach, bałwanki ewentualnie króliczki, choinki, bombki i inne ozdoby świąteczne. Jeśli zauważycie w sklepach w waszej okolicy te znaki możecie być pewni, że PG blisko i zacząć przygotowywać się do nich psychicznie. Dodatkowo pozwoli to łatwiej zaobserwować kliniczne objawy pierwszej części PG.

        Bardzo dziękuję państwu za uwagę. Nieliczne panie robiły jak widziałem notatki, mamy nadzieję, że nie zostaną one wykorzystane przeciwko nam, haha. Życzę panom powodzenia, egzamin praktyczny już niedługo.

czwartek, 4 października 2007

Najświeższe wiadomości

        Wczoraj zginął w Iraku kolejny Polak, oficer BOR, ochroniarz ambasadora polskiego generała Pietrzyka. W moim ulubionym Radiu Zet miałem możliwość posłuchania różnych komentarzy na ten temat:
 

        Rzecznik rządu czy tam BOR: "Nie podajemy nazwiska oficera, chcemy żeby najpierw dowiedziała się rodzina". Ludzie! Od rana wiadomo, że ktoś zginął. 50 rodzin siedzi jak na węglach, bo może to ich mąż, ojciec, syn, brat. Wszystkie media o tym trąbią a rzecznik mówi, że chce żeby najpierw dowiedziała się rodzina. To kiedyż, qwa, zamierzacie im o tym powiedzieć?!

        Lech albo Jarosław Kaczyński: "To mogła być próba wpłynięcia na wynik wyborów w Polsce." Jak już się z ziemi podniosłem, po tym jak trzy razy z krzesła spadałem, wytarłem łzy (ze śmiechu, nie z bólu) to mi tylko jedno słowo przyszło do głowy, ale go nie napiszę bo musiałbym dać dostęp tylko od 18 lat.


        Pan pułkownik Jakiśtam, były uczestnik misji w Iraku: "To nie był zamach wymierzony konkretnie w Polaków [tak jakby się to kłóci odrobinkę z poprzednim cytatem - przyp. mój]. To przypadkowa bomba. Oni podkładają bomby łudząco przypominające stare kalosze, kamienie i inne rzeczy. Trudno je rozpoznać."



        Patrzcie jacy oni są, qwa, złośliwi ci terroryści. Nie dość, że podkładają bomby, to one jeszcze wcale nie przypominają bomb. Powinni je przecież oznakować, przygotować objazd, zrobić migające strzałki wskazujące na bombę, powiesić transparenty ostrzegawcze, nadać komunikaty w radio i telewizji (ups zapomniałem, nie mają radia, rozwaliliśmy im nadajniki niosąc pomoc), oznakować GPS-em i co tam jeszcze możliwe. A w ogóle to szczerze wątpię, żeby pan pułkownik podczas swojego pobytu w Iraku widział na własne oczy chociaż jedną bombę. Jeśli widział to wydrukuję ten tekst i zjem kartkę.
Z ostatniej chwili. E tam, to wszystko było z ostatniej chwili. Wiecie, że CBA uzyskało nieograniczony i niekontrolowany dostęp do danych ZUS-u? Dzięki panu premierowi i jego rozporządzeniu. Zaczyna Wam coś to przypominać? No, dobrze kombinujecie. Pan się nazywał Orwell i już niedługo okaże się Nostradamusem 20-ego wieku. Po co CBA dane o naszych chorobach? I tak mogli te dane dostać, ale do tej pory trzeba było uzasadniać po co, a teraz będzie "hulaj dusza".
        Drugie z ostatniej chwili. Pan minister Obrony Narodowej zarządził, że WSZYSCY żołnierze (zawodowi i nie) mają obejrzeć film, nigdy nie zgadniecie jaki. "Katyń". Na pewno byście nie zgadli. Za swoje pieniądze mają iść? Nie, jednostki mają za to zapłacić. Wszystkiego najlepszego drodzy podatnicy. Żołnierzom to obojętne, mogą być w pracy albo mogą być w kinie. Tyle samo im za to płacą.
        Naprawdę z ostatniej chwili. Właśnie usłyszałem w Radiu Zet. Polska odrzuciła Kartę Praw Podstawowych. To dokument spisujący prawa obywateli Unii - od prawa do życia i wolności słowa, po zakaz klonowania reprodukcyjnego. Nie będzie Unia pluć nam w twarz ni dzieci nam unić. Jeszcze Wielka Brytania się nie zgodziła, ale im chodzi o strajki a naszemu rządowi, o prawo, które być może da się zinterpretować tak, że Ci zboczeńcy geje i lesbijki domagaliby się legalnych małżeństw w Polsce. Zgroza.
        I jeszcze ciepłe z naprawdę, ale to naprawdę ostatniej chwili. Znacie najpopularniejszy ostatnio dowcip w Polsce? "Chcesz ratować Polskę schowaj babci dowód". Krąży SMS-ami i mailami wzbudzając śmiech a nawet ubaw po pachy. U tych co mają poczucie humoru. Wypowiedź pana premiera: "Ci co rozsyłają tą wiadomość godzą w dobre imię narodu polskiego". Bez komentarza.

        Sorry, ja naprawdę bardzo się staram polityki tu nie mieszać. Naprawdę bardzo, ale dobrze mi robi jak sobie pokrzyczę. A tu mi wolno. Nawet nie wiecie jak to się pomaga odstresować.

        Żeby nie było całkiem fatalnie dzisiaj to była i jedna miła wiadomość. Fundacja "Spełniamy marzenia" (czy jakoś tak, ale coś z marzeniami na pewno) spełniła marzenie chłopca z białaczką. Kuba ma 7 i od 3-ego roku życia jest zafascynowany dinozaurami. A jego marzeniem było poznać wybitnego archeologa zajmującego się dinozaurami (nie wiem jak się nazywa bo lat mam 100(6) ale na dinozaurach nie znam się nawet w połowie jak ten mały). I poznał. Jak niewiele trzeba żeby spełnić marzenie dziecka a ile z tego radości.

Apdejt: Jest odpowiedź frontu moherowego na akcję "Schowaj babci dowód" (do czytających mnie pracowników wszelakich agencji rządowych: kategorycznie tej paskudnej akcji nie popieram). Odpowiedź jest wierszowana i nawet muszę przyznać zabawna, a nie spodziewałem się.



"Schowaj babci dowód,
potem będzie lament
gdy babcia w odwecie
zmieni swój testament"
A wiecie, że autorzy pomysłu z dowodem przerażeni brakiem poczucia humoru wśród polityków zadeklarowali gorąco, że wcale babciom dowodów nie schowają? Wręcz przeciwnie, zabiorą je na wybory. Babcie, nie dowody. Tzn babcie z dowodami. Co wg mnie jest nawet lepszym pomysłem. Lepiej osobiście podpowiedzieć babci gdzie postawić krzyżyk zanim zrobi to usłużna zakonnica ;) Pozdrawiam wszystkie babcie myślące samodzielnie, niezależnie od tego czy słuchają Radia Maryja czy Radia Zet.

środa, 3 października 2007

Jak oni się kochają

        97% ssaków nie jest biologicznie monogamicznych. Naukowcy nie są zgodni czy człowiek załapuje się do pozostałych 3% czy też raczej nie. Popatrzmy zatem na statystyki rozwodów i wyniki różnych ankiet dotyczących zdrad. Patrzymy? Jak gdzie? W roczniku statystycznym na przykład. Albo na dowolnym portalu w dziale 'Kobieta'. Zdecydowanie nie jesteśmy monogamiczni i nie trzeba do tego badań za setki tysięcy dolarów. Nieuchronnie przychodzi mi do głowy w tym momencie pytanie "To po jaką cholerę się pobieramy i skazujemy dobrowolnie na monogamię?". I na to pytanie postaram się udzielić odpowiedzi. Bezstronnej oczywiście jak zwykle ;) i popartej naukowymi wywodami. Wrażliwych i tych do dopiero mają zamiar wyjść za mąż albo się ożenić proszę o nieczytanie, żeby potem nie było na mnie. A już w ogóle zabraniam czytać jeśli ktoś to planuje w najbliższym czasie.
        Otóż błąd jaki popełniamy to zawieranie związku małżeńskiego pod wpływem narkotyków. Właściwie to nie są takie całkiem prawdziwe narkotyki, ale efekt działania identyczny. Otóż zakochanie (nie mylić z miłością) spowodowane jest działaniem fenyloetyloaminy, która daje efekty podobne do amfetaminy. Osobiście tego nie sprawdzałem, (amfetaminy znaczy, nie zakochania) ale podobno tak jest. Powoduje euforię, podniecenie, lekki niepokój. A odtrącenie przez ukochaną osobę powoduje doznania jak po odstawieniu narkotyku przez osobę uzależnioną. I w takim stanie większość z nas podejmuje decyzję o zawarciu małżeństwa. Decyzję z założenia na całe życie. Najważniejszą decyzję w życiu podejmujemy będąc niepełnosprawni umysłowo! Żeby było zabawniej, większość par przed ślubem nie mieszkała razem nawet jednego dnia a niektórzy, o zgrozo, nawet się nie seksili. A potem się dziwią, że to zakochanie niekoniecznie przeradza się w miłość. Bo wg naukowców miłość to też chemia tylko innego rodzaju. Po 2-3 latach ilość wydzielanej fenyloetyloaminy maleje do tego stopnia, że zakochanie znika. Panie zaczynają zauważać skarpetki na środku pokoju, zaczynają je irytować talerze zostawiane na stole, otwarta klapa od sedesu (talerze mogę zrozumieć ale z tą klapą to przeginacie). Panów zaczyna irytować przypominanie im o niezobowiązującym i bezokazyjnym kwiatku, o powiadomieniu, że ma się zamiar zostać dłużej w pracy i nie zdąży na obiad, o tym, że to już 6-y raz w tym miesiącu było to piwo z kolegami. Wtedy albo związek się rozpada albo przeradza w miłość, czyli równowagę męskiego hormonu (testosteronu) i żeńskiego (estrogenu). Jak równowaga jest to jest spora szansa na udany i wieloletni związek. Jak równowagi nie ma to też jest szansa na udany i wieloletni związek, ale z kimś innym. A im prędzej zdamy sobie z tego sprawę tym lepiej. Przynajmniej nie będziemy na kogoś zwalać "zmarnowałeś mi młodość", "a mogłem się ożenić z Jolką, ona jest teraz modelką" itp. Bądźmy szczerzy. Większość związków po tych początkowych kilku latach powinna się zakończyć, z korzyścią dla obojga partnerów. Ale trwają. Tego już chemia nie wyjaśnia. Może psychologia? Krótko mówiąc po 3 latach po prostu nam się nudzi.
        I zaczynamy się zastanawiać. Cóż się stało z tym chłopakiem przynoszącym kwiaty, prawiącym komplementy, okazującym nieustające zainteresowanie? A powiem Wam co się stało. Łatwo okazywać zainteresowanie jak trzeba go okazać przez 2 godziny 3 razy w tygodniu. Kwiatka też łatwiej wtedy kupić. A co on robił w pozostałym czasie? Chodził na mecze, na piwo z kolegami, jadł pizzę, grał na komputerze, gadał ze znajomymi na GG, zostawiał skarpetki i talerze w pokoju bo mu to nie przeszkadzało, kąpał się tylko przed spotkaniem z Wami bo częściej nie potrzebował. Czyli robił dokładnie to samo co po ślubie tylko teraz, mieszkając razem, macie okazję uczestniczyć też w jego prywatnym życiu a nie tylko w Waszym wspólnym. W drugą stronę to działa dokładnie tak samo. Co się stało z tą dziewczyną, która zawsze miała dla niego czas, zawsze była ładnie uczesana i wystrojona, zawsze miała ochotę na spacer albo kino? Nic się nie stało, dalej to robi tylko w międzyczasie ma też własne życie, własne koleżanki, z którymi też chce czasem wyjść. Czasem chce pochodzić we własnym domu w szlafroku bo tak i już, czasem nie chce jej się czesać i malować. A czasem znika na 3 godziny u kosmetyczki albo u fryzjera. Oni też mają okazję pouczestniczyć w ich prywatnym życiu. I co z tego? A weźta ludzie pomieszkajta ze sobą parę lat. Jak dacie radę wytrzymać ze sobą bez małżeństwa to i w małżeństwie sobie poradzicie. Bo małżeństwo to nie tylko MY. To także TY i ON/ONA.

PS. Wszystko to wymyśliłem (oprócz fenyloetyloaminy, ta istnieje naprawdę), więc to też bajka, tylko często nie kończy się słowami "I żyli długo i szczęśliwie".

piątek, 28 września 2007

Bajka-zagadka o Czerwonej Kapturce, podrasowana lekko

        Popyla Czerwona Kapturka na girach przez las. Popyla do babci staruszki dostarczyć szamanie na tydzień i emeryturę. Babcia staruszka z nieustalonych jeszcze powodów mieszka w środku lasu na polanie. Nie, wcale nie w chatce na kurzej łapce. To inna bajka. W domku z piernika też nie. Za siedmioma górami i lasami też nie! Ale to ja opowiadam czy wy? No. No więc popyla Kapturka do babci, przez las. Samotna dziewczynka w wielkim lesie - kiepsko widzę jej przyszłość. No i popyla. (akcji nie ma za wiele ale za to jak dramatyzm rośnie :)
Wtem na drogę z krzaczorów wyskakuje wilk!
-Heja Kaptur. Jak zwykle do babci? (to bajka, w bajkach wilki gadają)
-Joł, kudłaty. Weź ty z tych krzaków tak gwałtownie nie wyskakuj, bo stresa mi napędzasz. Jak kopnę w kalendarz to bajki nie będzie i robotę stracisz.
-No sorry, Kaptur. Natura bierze górę.
Wilk uśmiechnął się podstępnie i zapytał grzecznie.
-A dokąd to tak zasuwasz w to letnie popołudnie, dziewczynko? - Tu nie mógł powstrzymać uśmiechu, albowiem Czerwona Kapturka, panna dobrze przez naturę wyposażona, 'dziewczynki' nie tolerowała.
-Wilk, jak mnie jeszcze raz nazwiesz 'dziewczynką' to ci tak przydyfamuję, że się nie pozbierasz.
-Sorry Kaptur - zarechotał wilk - Ale jak cię w tym czerwonym kubraku widzę to się nie mogę powstrzymać.
-No więc, dokąd popylasz laluniu?
-Wilk...
-Czerwona Kapturko - szybko się poprawił widząc jak dziewczynka, ałć, dziewczyna bierze zamach koszykiem.
-Śmigam do babci szamanie dostarczyć i emeryturę.
-No pięknie, pięknie. Jaka dobra wnuczka. I długo jeszcze będziesz tak po tym lesie dymać?
-Bezapelacyjnie. Do samego końca. Mojego albo jej. - odpowiedziała Kapturek.
-A gdzież ta twoja babcia ukochana mieszka.
-A na środku lasu jest polana i tam w chatce...
-Na kurzej nóżce?
-Nie. Tam w chatce...
-Z piernika? - zapytał wilk i wykonał zręczny unik przed nadlatującym ciasteczkiem.
-...w normalnej chatce mieszka babcia. - dokończyła Kapturek
-To popylaj dalej Kapturku a ja sobie pójdę już. Nara.
-Nara, wilk. Niech Moc będzie z tobą.
No i Kapturek śmiga dalej po drodze. A wilk, nie w ciemię bity, śmignął skrótem, stanął przed drzwiami babci i puka.
Babcia otworzyła drzwi i grzecznie, jak to staruszki, zapytała:
-Czego?
-Dzień dobry, zastałem Jolkę? - zapytał wilk.
-Nie ma.
-A Agnieszka jest?
-Agnieszka już dawno tutaj nie mieszka.
-To sorry babcia, ale muszę cię wszamać. Ja tam osobiście do ciebie nic nie mam, ale rozumiesz, scenariusz...
No i wszamał wilk babcię. Połknął w całości bo gryźć mu kontrakt zabrania.
Jakiś czas później do domku babci dotarła Kapturek. Wchodzi do domku a tam wilk leży na łóżku zadowolony z siebie.
-Dlaczego zjadłeś babcię, wilku? - inteligentnie zapytała Kapturek
-Bo to zła kobieta była.
-A dlaczego masz takie wielkie zęby?
-Bo nie używałem pasty Colgate!
I pożarł wilk Czerwoną Kapturkę. W całości, bez gryzienia, bo to bajka bezkrwawa. A Czerwona Kapturka wpadła wilkowi do brzucha, a tam Babcia.
-Babciu, to ja, Czerwona Kapturka.
-Gdzie jesteś wnusiu kochana?
-No tu, nie widzisz?
-Ciemność. Widzę ciemność. Ciemność widzę. Ale Ciebie nie. Masz ciasteczka?
W tym czasie w okolicy pojawił się leśniczy. Pojawiał się co miesiąc, żeby z babcinej emerytury coś wysępić. Zerknął przez okno.
Houston, mamy problem - pomyślał.
Załadował naboje do strzelby i z impetem wpadł do domku babci.
-Hasta la vista, bejbi - powiedział strzelając do wilka. Ponieważ to bajka bezkrwawa to strzelił oczywiście środkiem nasennym.
Leśniczy był właśnie w trakcie bezkrwawej operacji (nauczył się od szamanów peruwiańskich będąc na szkoleniu z Koła Łowieckiego) wyciągania Czerwonej Kapturki i Babci z brzucha wilka gdy na polanie pojawiła się kontrola Komisji Europejskiej sprawdzająca przestrzeganie rozporządzenia Unii Europejskiej numer EU/2007/1376578 dotyczącego pogłowia Czerwonych Kapturek w lasach położonych powyżej 300m nad poziomem morza.
-Co pan robi, panie leśniczy?
-Are you talking to me? - zapytał leśniczy po zagramanicznemu chcąc zyskać trochę czasu.
-No a do kogo żem się zwrócił? - odpowiedział pytaniem na pytanie kontroler czystą polszczyzną.
-Chcesz mnie pan, panie leśniczy, zdyfamować sugerując, że nie wiem do kogo się zwracam?
-A w życiu.
-No więc, co pan robi z tą biedną Czerwoną Kapturką? Po co pan ją wilkowi do brzucha wpycha?
-Ja tylko niosę pomoc! I wyjmuję nie wpycham!
-My tu stałego komisarza zostawimy. Będzie sprawdzał czy wy tu się aby za bardzo nad wilkami nie znęcacie. Jakieś rozporządzenie o wilkach musimy wydać. Kontynuujcie, leśniczy, niesienie pomocy.
No to wydobył bezkrwawo babcię i Kapturka, a potem jeszcze Pamelę Anderson, listonosza, małego zielonego ludzika i jego pojazd.
-Życie jest jak pudełko czekoladek, nigdy nie wiesz co trafisz - pomyślał.
-Ale Pamelę to oddaj - powiedział wilk otworzywszy oczy.
-Wilk, ty gadasz! - leśniczy był z innej bajki, w tamtej wilki nie gadają, więc zdziwienie zrozumiałe.
-Gadam, latam, pełny serwis. Oddaj Pamelę. - życzenie swoje podkreślił wilk błyskiem zębów.
No to leśniczy oddał. I tak ostatnio wolał Jessicę Albę.
Jak już wszyscy byli cali i zdrowi a komisja sobie poszła podeszła Kapturek do babci i mówi:
-Babcia, kopsnij działkę z emerytury.
Babcia jednak dobrą kobietą była bo dała Kapturce 3 stówki.
-Babcia, a co ja sobie za to kupię? Waciki?
-Nie przeciągaj superstruny, Kaptur - rzekła babcia, kłapiąc drzwiami i sztuczną szczęką.
I wszyscy żyli długo i szczęśliwie.

Zadanie: podkreślić jak najwięcej odnalezionych cytatów filmowych.
Sprawdzam w poniedziałek. Można ściągać.
Miłego weekendu.

środa, 26 września 2007

A nie mówiłem?

        Wspomniałem, że wielkimi krokami nieubłaganie zbliżają się wybory więc politycy miłością wielką do nas zapałają. Wspomniałem, że będzie merytorycznie? Nie. Wspomniałem, że będzie zabawnie? Tak. No i proszę jaki ze mnie jasnowidz (numery Lotto na najbliższe 10 losowań: 4, 8, 15, 16, 23, 42).
Oto najnowszy spot PiS (ciągle łamią ustawę antynikotynową).
A oto odpowiedź PO. Czujni obserwatorzy zauważyli na pewno, pomimo kiepskiej jakości wideo, że aktorzy jakby ci sami. Bo otóż jest to prawda. Ktoś w PO postanowił sobie mocno z PiS-u zakpić i do swojego spotu wzięli tych samych aktorów :)
        Już nie mogę się doczekać kolejnych spotów. A do wyborów jeszcze miesiąc.
Miłego oglądania.

PS. A dzisiejszy dzień sponsoruje słówko dyfamacja.

poniedziałek, 24 września 2007

I nie tylko. Ciąg dalszy


        Jak opowiadałem o strunach i (a, właśnie mi się przypomniało: fizycy to nie tylko wyobraźnię mają ale i poczucie humoru. Wiecie jak nazwali kwarki? Górny i dolny, spodni i szczytowy i uwaga, uwaga dziwny i powabny :) ) zwiniętych wymiarach to groziłem, że ja Wam jeszcze o fotonach opowiem. No to żeby nie być gołosłowny to groźbę spełniam (ź w tym wyrazie to głoska twarda wymawiana jak miękka ś. Wiem, bo się od nowa uczę. Właściwie moje dziecko się uczy, ale żeby mu wytłumaczyć muszę się nauczyć sam. Czasem się czuję jakbym znowu był w 6-ej klasie. Nic tak nie odmładza, mówię Wam ;) ). Kto z fizyki pamięta trochę to ręka do góry. Ja też nie :) Ale bądźmy szczerzy, wiedza o tym, że to siła grawitacji ciągnie spadającą ze stołu szklankę z przyspieszeniem 9,81 metrów na sekundę do kwadratu (albo coś w tej okolicy) w kierunku podłogi jest mniej istotna niż informacja ile kosztuje nowa szklanka. Albo że nogi nam się notorycznie na asfalcie nie rozjeżdżają na chodniku z powodu tego samego tarcia, na które złorzeczymy jak przyjdzie nam przesuwać meble w domu. A, zapomniałem. Miałem ostrzegać jak będzie nudno i na poważnie. To ostrzegam. Może być długo, nudno i poważnie. W końcu co może być ciekawego w fotonach.
        Tym, którzy czytają dalej odpowiadam - a może. Okazuje się, że fotony to całkiem cwane bestie są. Ale po kolei. A, i przy okazji, póki pamiętam. Z pamięci piszę i fizykiem nie jestem więc jak byków okrutnych narobię a ktoś się jednak na tym zna to o wyrozumiałość proszę.
No więc (poloniści chwytają się za serca) pamiętacie pewnie taki eksperyment jak się świeci przez szczelinę i patrzy jaki obraz powstaje na ścianie. Mniej więcej taki:

        Te takie falki to światło niby. A to białe na górze to efekt eksperymentu czyli pojedynczy jasny prążek na ścianie. (Osobiście mam w tym momencie pewne wątpliwości, bo jak te fale tak lecą we wszystkich kierunkach to dlaczego cała ściana nie jest biała. No ale w eksperymentach powstaje tylko jeden biały prążek, to chyba tak jest.) Bo światło to fale. Takie jak na wodzie. Kamieniami do wody rzucaliście? Nie, nie w kaczki, po prostu do wody. Proszę tu elementów politycznych nie wprowadzać. Więc takie jak na wodzie. Nawet się przecież nazywają FALE elektromagnetyczne.
        A co się stanie jak zamiast jednej szczeliny zrobimy dwie? No przecież to oczywiste, że powstaną dwa prążki. Robimy więc dodatkową dziurę w przesłonie i zgodnie z przewidywaniami otrzymujemy całe mnóstwo prążków.

        Dziwne trochę? Jak już się przyzwyczaimy do myśli, że światło to fala (a w wyobraźni widzimy dwa kamienie wrzucone do wody) to nawet daje się ten fakt zaakceptować. Bo zgodnie z teorią falową poszczególne fale światła interfererują (albo jakoś tak) ze sobą i część z nich wzajemnie się znosi a część wzmacnia. I stąd całe stado prążków. Dotąd jeszcze idzie to zrozumieć. Ale naukowcy nie byliby naukowcami jakby tematu nie drążyli dalej. No to wpadli na pomysł, że latarką na ścianę świecić to każdy głupi potrafi. Oni będą strzelać strumieniem fotonów. Ale to takim normalnie wąskim, że wąściejszym się nie da. I takim wąskim strumieniem strzelali w kierunku tych szczelin. (I tu się gubię drugi raz. Bo jak ten strumień taki wąski, to chyba łatwo go było wycelować w jedną szczelinę. Jakim cudem można było nie trafić?). Spodziewali się (ja się też spodziewałem, ale ja się hobbystycznie tym interesuję to się mogę spodziewać, a nie ktoś kto tym zarabia na życie), że ten pojedynczy strumień nie będzie interfererował. No bo z czym? A tymczasem obraz dalej przedstawiał stado prążków. To ich lekko zaniepokoiło, ale zamiast przerwać eksperyment, zakopać urządzenia gdzieś na pustyni i dalej mienić się nieomylnymi to nie, musieli dalej to ciągnąć. I dobrze im tak. Bo się okazało, że nawet jeśli strzelają pojedynczymi fotonami w sporych odstępach czasowych między jednym a drugim to te cholerne prążki wciąż tam są. Pojedynczy foton za cholerę nie ma z czym interfererować, ale pojedynczy foton o tym nie wie i interfereruje. Tego już im było za dużo. Nieliczni, którym udało się uniknąć biegania po ulicach wyrywając włosy zamknęli się w jednym pokoju i powiedzieli, że nie wyjdą aż wymyślą. 174 pizze później przedstawili dwie koncepcje uznane za najmniej dziwne. (Dziwne to oni mają poczucie dziwności. Zgodzicie się jak się dowiecie jakie wg nich koncepcje NIE są dziwne).
Koncepcja pierwsza. Foton interfereruje z fotonami z innych wszechświatów. Bo one się tak jakby zazębiają.
        Koncepcja druga. Foton z niczym nie interfereruje. On po prostu w kierunku tej ścianki leci po wszystkich możliwych trajektoriach jednocześnie. (Mówiłem, że cwane bestie są). Te jasne prążki to najbardziej prawdopodobne miejsca jego trafienia.


        Nie wiem jak Wy, ale ja się w tym momencie poddałem. Na szczęście następny rozdział jest o zwiniętych wymiarach. Łatwizna.