wtorek, 22 grudnia 2015

Jakieś święta czy cóś...

...się zblirzają. Zatem z racji owych zblirzajoncych się świont (czy cóś) rzyczę nielicznym zaglondajoncym tu jeszcze osobą (czy cóś), aby Wam się w czasie tyh świont (czy cóś) ódało wypoczonć. Gdyrz o to głuwnie hodzi w świentach (czy cóś) rzeby odpoczonć. Zatem nie żucajcie się jak wściekli na pieczenie ciast, odpuście pszygotowanie 12 potraw, hoinka nie musi być najpienkniejsza w mieście. Wdeh, wydeh, zen i relaks.*






*wersja dla tych,co ich bolą oczy:
...się zbliżają. Zatem z racji owych zbliżających się świąt (czy cóś) życzę nielicznym zaglądającym tu jeszcze osobom (czy cóś), aby Wam się w czasie tych świąt (czy cóś) udało wypocząć. Gdyż o to głównie chodzi w świętach (czy cóś) żeby odpocząć. Zatem nie rzucajcie się jak wściekli na pieczenie ciast, odpuśćcie przygotowanie 12 potraw, choinka nie musi być najpiękniejsza w mieście. Wdech, wydech, zen i relaks.**







**wersja dla tych co ich bolą oczy od wersji dla tych, co ich bolą oczy:
...się zbliżają. Zatem z racji owych zbliżających się świąt (czy cóś) życzę nielicznym zaglądającym tu jeszcze osobom (czy cóś), aby Wam się w czasie tych świąt (czy cóś) udało wypocząć. Gdyż o to głównie chodzi w świętach (czy cóś) żeby odpocząć. Zatem nie rzucajcie się jak wściekli na pieczenie ciast, odpuśćcie przygotowanie 12 potraw, choinka nie musi być najpiękniejsza w mieście. Wdech, wydech, zen i relaks.

poniedziałek, 23 listopada 2015

O ułaskawieniach kreatywnych.

        Miłościwie nam panujący Imć Prezydent Duda Andrzej, z zawodu podobno prawnik, aktualnie prezio, dość kreatywnie podszedł ostatnio do tematu ułaskawień. Uznając, że jak konstytucja mówi, że może ułaskawiać, to może. I inne zapisy konstytucji można spokojnie mieć gdzieś. I wspomniany zapis wykorzystując ułaskawił swojego partyjnego kolegę. Kolegę póki co niewinnego, gdyż wyroku prawomocnego nie było. Sytuacja owa pokazała jak mizerne jest polskie środowisko prawnicze. Gdyż co prawnik to inne zdanie na temat tego ułaskawienia ma. Aż miło popatrzeć jak pięknie chłopaki masakrują polskie prawodawstwo. Badziewne jak się okazuje. Niebadziewne nie pozostawiałoby wątpliwości kto co w państwie może, a czego nie i - uwaga - jakie za to grożą kary. Bo aktualnie to mamy:
- ułaskawiłem i co mi zrobicie?
- nie mianuję sędziów i co mi zrobicie?
Podobnie większość przepisów. Obywatel musi, w terminie, pod karą. Prezydent podpisuje. I koniec. Ani terminu, ani kary.

        Ale ja nie o tym. Ja chciałem ministrowi finansów naszemu, wybaczcie, nazwiska nie przyswoiłem, podsunąć pomysł na to, skąd wziąć pieniądze na te wszystkie bzdury, które obiecali, a których teraz nie zrealizują, bo nie ma pieniędzy. Otóż ministrze nasz szanowny, wykorzystajmy radosną twórczość naszego prezia, tfu, prezydenta i niech Państwowa Wytwórnia Papierów Wartościowych drukuje hurtowo ułaskawienia in blanco. Załączam wzór:


Ja, niżej podpisany, Jego Wysokość Prezydent IV Rzeczypospolitej, niniejszym ułaskawiam <wstawić imię i nazwisko skazanego> od zarzutu popełnienia przestępstwa <wstawić rodzaj przestępstwa>. Ułaskawienie niniejsze ważne jest do dnia <wstawić datę> i dotyczy zarówno czynów już dokonanych, jak i tych, które dokonane dopiero zostaną.


        Patrz pan, panie minister, jakie się możliwości otwierają. Można więcej kasować za przestępstwa ciężkie, mniej za lekkie. Gwałt np 20 000 zł, gwałt zbiorowy w promocji 50 000 (ale i tak wyjdzie chłopakom taniej na osobę, jak zrzutkę zrobią). Kradzież 5 000, z włamaniem 7 500. Takie np uniewinnienie od jazdy po pijaku to można by w bloczkach sprzedawać, po 50 sztuk. “Pszepraszszszaam, hyp, panie władzo kochaniutki, hyp, właśnie mi się ułasssk-hyp-awienia skończyły, jutro dowiozę. Hyp.” Ja wiem, że teraz to się immunitet nazywa i działa tak samo, ale szare społeczeństwo też by to chętnie kupiło. Za przekroczenie dopuszczalnej prędkości sam bym kilka bloczków wziął.

        A jakie możliwości przed datą ważności. Pomyśl pan, panie minister - ułaskawienie ważne rok, dajmy na to 1 000 zł. Ale chcesz pan ważne na trzy lata to już będzie 2 500. Te z dłuższą datą to można by sprzedawać jak obligacje skarbowe. “Świąteczna oferta ułaskawień skarbowych, ważne 3 lata, od drobnej kradzieży do masowego ludobójstwa. Poleca Państwowa Wytwórnia Ułaskawień Wartościowych.

        Idźmy w kreatywności dalej. Rząd nasz aktualny, neutralny rzekomo światopoglądowo, w miłości wielkiej z Kościołem Katolickim żyje. A sprzedawajmy drobne ułaskawienia na odpustach. W sprzedawaniu odpustów Kościół wielowiekowe doświadczenie ma, to i ułaskawieniom da radę. Coby lud prosty stać było proponuję na odpustach sprzedawać tylko drobne ułaskawienia: za pobicie żony, molestowanie siostrzenicy, utopienie szczeniaków w rzece, zaoranie miedzy sąsiada.

        Ale nie ustawajmy w kreatywności. Kto powiedział, że mamy się ograniczać tylko do Polski? Kenia dla podratowania budżetu sprzedaje możliwość zapolowania na słonia. Polska dla podratowania budżetu mogłaby sprzedawać możliwość zapolowania na Polaka. Wykształcenie zawodowe - 25 000, średnie - 50 000, wyższe - 100 000. Dopłata za wybór płci, za polowanie z nagonką (miłośnicy okolicznych klubów sportowych w strojach ludowych), drożej młodzi i wysportowani, taniej emeryci i renciści. Emerytów i rencistów proponuję sprzedawać w promocji z jednym bezdomnym gratis, bo skuteczne polowanie skutecznie zmniejszy liczbę chętnych do pobierania emerytur, a przy okazji znacząco poprawi sytuację mieszkaniową przypadkowego społeczeństwa. Potrójna korzyść, bingo niemalże.


        Bierz pan, panie minister, powyższe, a korzystaj z tego. Ja za prawa autorskie do projektu ratowania budżetu zadowolę się 0,01% od wpływów.

czwartek, 15 października 2015

Drzewko

Są tacy, to nie żart,
Dla których, jesteś wart…


         ...tyle co wyczyta z drzewka ;-) Gdyż istnieje ponoć w psychologii dział zajmujący się analizą drzewek narysowanych przez pacjentów. (Gdyż wszyscy albo byliśmy pacjentami, albo jesteśmy, albo - zdaniem psychologów - powinniśmy być.) I na podstawie drzewka narysowanego przez takiego pacjenta, szalony… wróć… doświadczony psycholog potrafi wyczytać co nieco o charakterze, problemach i przeszłości owego pacjenta.

         Zatem narysowałem drzewko. Kto mi coś o mnie opowie? (I nie chodzi o ocenę mojego talentu, tak?) Poproszę o szczere wypowiedzi, kwardy jestem, zniosę dużo.

Szanowni Państwo : obraz pt "Drzewko", długopis na papierze, format A5
(copyright Ja, kopiowanie dozwolone po wniesieniu sutej opłaty)



poniedziałek, 5 października 2015

Z kamerą wśród dziwnych zwierząt.

        W ramach cyklicznego programu “Z kamerą wśród dziwnych zwierząt” wybierzemy się dzisiaj podglądać informatyka pospolitego (łac. homo informaticus vulgaris).


         Informatyk pospolity. Płochliwe to stworzenie trudno spotkać w naturalnym środowisku. Preferuje gęsto zaludnione tereny miejskie, zwłaszcza w okolicach serwerowni lub innych zagęszczeń nowoczesnych technologii. Wydaje się w jakiś nieprawdopodobny sposób czerpać energię z tych urządzeń. Pomimo sporego zagęszczenia informatyków na tych obszarach zadziwiająco rzadko można się natknąć na jakiegoś. Czasem tylko udaje się zaobserwować jakiegoś przemykającego ukradkiem korytarzem, zazwyczaj z jakąś zdobyczą pod pachą: czy to nowy tablet, którym biegnie zaimponować innym samcom informatykom, czy wręcz przeciwnie - zdobycz już wiekowa, np stare Atari na chodzie, które wzbudza na twarzy informatyka wyraz niemalże ekstazy. Większość dnia informatycy spędzają w swoich pozbawionych okien i wentylacji norach i jaskiniach, które - niczym altanniki - przyozdabiają rzeczami, które wydają im się atrakcyjne: stare karty graficzne i dyski twarde, dyskietki, monitory LCD, drukarki igłowe. W przeciwieństwie jednak do altanników, u których sukces rozrodczy zależy od jakości ozdób, u informatyków nie zaobserwowano, aby ozdabianie nor i jaskiń miało jakikolwiek wpływ na powodzenie wśród płci przeciwnej. Właściwie nie wiadomo jak informatyki się rozmnażają. Prawie nie obserwuje się informatyków płci żeńskiej. Zagadką jest jak gatunek przetrwał w obliczu tak wielkiego niedoboru żeńskich osobników. Niektórzy naukowcy stawiają tezę, że samice informatyków, choć nieliczne, są jednak bardzo płodne. Ze względu na nieliczne obserwacje samic informatyków teza ta pozostaje nieudowodniona.

        Nie wiadomo po co, ale wśród informatyków występuje okres godowy. Zapewne jakiś relikt przeszłości, którego ewolucja nie zdążyła jeszcze wyeliminować. W okresie godowym, który - co wyjątkowe wśród ssaków - każdy informatyk ma w innym terminie (chodzi zapewne o to, że i bez konkurencji informatykowi trudno jest znaleźć samicę), u informatyka dokonuje się przemiana. Przywdziewa godowe barwy, czerwone lub niebieskie, w maskujący wzór kraty, całość z gustownej flaneli. W tym eleganckim przebraniu informatyk opuszcza bezpieczne czeluście jaskini w piwnicy i udaje się na łowy. Na widok samicy przyjmuje niewystudiowaną pozę nonszalancji. Udało nam się ten wyjątkowy (wyjątkowy tym bardziej, że udało się zarejestrować aż trzech informatyków na raz!) moment zarejestrować na poniższym filmie.


        Poza okresem godowym informatyki łączą się w stada złożone niemal wyłącznie z samców. Samotny informatyk zaskoczony przez samicę salwuje się ucieczką, starannie unikając spoglądania w jej kierunku. Przyparty do muru, odcięty od drogi ucieczki stosuje wyrafinowane mechanizmy obronne: od lekkiego zarumienienia, poprzez obfite pocenie, aż do ostentacyjnego omdlenia i udawania martwego. Ze stuprocentową skutecznością zniechęca samicę do konsumpcji/kopulacji.

         Informatyk jest słabo przystosowany do życia poza swoją niszą. Zmuszony do jej opuszczenia i udania się na urlop pierwszego dnia spala się na czerwono (patrz zdjęcie poniżej) i przez resztę urlopu kryje się w cieniu. O ile to możliwe. Wystawiony na działanie promieni słonecznych informatyk cierpi. W milczeniu.


         A wszystko to pomimo tego, że informatyk - choć bez entuzjazmu - to na urlop udaje się dobrze przygotowany. Na zdjęciu widzimy informatyka w ubarwieniu urlopowym w pełnym rynsztunku plażowym: modny ostatnio parawan (w celu ochrony przed piaskiem), torba zawierająca trzydniowy zapas wody i suchego prowiantu oraz karimatę (w celu ochrony przed piaskiem), leżak (w celu możliwie największego uniknięcia kontaktu z piaskiem), klapki (w celu ochrony przed piaskiem). Dodatkowo, czego na zdjęciu nie udało się uchwycić, strój obejmuje czapkę z daszkiem oraz czarne (mroczno czarne) okulary (w celu ochrony przed słońcem).


        Niech Państwa nie zmyli wyluzowana postawa. Na zdjęciu nie widać zniechęconego i pozbawionego nadziei wyrazu twarzy informatyka zmuszonego do korzystania z tzw uroków plażingu.
        Zmęczony plażingiem informatyk udaje się na spacery po okolicznych wydmach. Trop informatyka jest łatwy do rozpoznania: po prawej stronie zdjęcia ślad zostawiany przez informatyka, po lewej ślad zostawiany przez normalnego użytkownika plaży.


        Zachęcamy Państwa do obserwowania tych zadziwiających stworzeń. Oswojony informatyk posiada wiele zalet i przy odpowiednim traktowaniu potrafi być pożytecznym zwierzęciem domowym.

         W komentarzach prosimy zostawiać informacje o tym, jakie dziwne zwierzę chcieliby Państwo poznać w następnym odcinku.

Czytała Krystyna Czubówna.

piątek, 25 września 2015

Jakie piękne święto :)

        Przypominam Paniom, że jutro jest Dzień Całowania Dziewczyn. Jeśli zatem macie faceta, który się niezbyt do całowania kwapi*, to proszę wydrukować kartkę z Kalendarza Świąt Nietypowych, podstawić mu tę kartkę** pod oczy i niech wtedy spróbuje znaleźć wymówkę.



* Po co Wam taki facet?
 ** W razie trudności z papierem, kartkę można zastąpić dekoltem.

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Nie ma za co.

        Ze względu na niemożebne upały postanowiłem pojechać nad morze. W związku z tym zapowiada się koniec upałów oraz ulewy, burze, gradobicia, powódź stulecia i poranne przymrozki.

Wyrazy wdzięczności przyjmuję w naturze oraz na konto.

piątek, 5 czerwca 2015

Ze sceny zejść...

        Nadejszł ten dzień. Po latach bycia w awangardzie technologicznej, po latach wprowadzania młodzieży w skomplikowany świat nowych technologii, po latach wysłuchiwania szczenięcych zachwytów ("tato, jak ty wszystko wiesz") nadejszł TEN dzień. Dzień, w którym córka mojego kolegi uczy jego sztuczek z Kindlem. Nie odwrotnie. Ona jego. "Pdf to nie, tato, słabo się skalują czcionki. Jest taki program - wiesz, co to jest program? - który zamienia pdf na mobi".

        Czasy się zmieniają. Czas się pogodzić z nieuchronnym. Czas oddać pole młodzieży i odejść. Póki nie będzie za późno.


Piosenka tematyczna: Perfect

środa, 3 czerwca 2015

Jak przeżyć z kobietą - kurs dla opornych cz. 20

        Szanowni koledzy, współtowarzysze niedoli. Nadchodzi w życiu każdego mężczyzny taki dzień, że jego kobieta - choćby nie wiem jak idealna wydawała się do tej pory - zada niewinne z pozoru pytanie: “Misiu*, a może poszlibyśmy w piątek potańczyć?”. Powiało grozą, co? Jednakże jako doświadczeni czytelnicy tego poradnika wiemy, że ani to pytanie, ani niewinne. I nie zmyli nas znak zapytania na końcu. Tak naprawdę to wykrzyknik, a dopuszczalne na to “pytanie” odpowiedzi to:

- tak, kochanie
- oczywiście, kochanie
- koniecznie na tę okazję musisz sobie kupić nową sukienkę, kochanie.

         Zatem z trudem powstrzymujemy bolesny odruch parsknięcia śmiechem**. Spoglądamy na naszą kobietę z poważnym wyrazem twarzy… Nie, jeszcze raz z trudem powstrzymujemy się od parsknięcia śmiechem. Powstrzymujemy się również od wygłaszania przychodzących nam do głowy, idealnych na taką okazję cytatów z kultowych, polskich komedii jak np “Czy tobie czasem, Wąski, sufit na łeb się nie spadł?”. Można pomyśleć, ale ostrożnie, żeby się na głos nie wyrwało. Bo też potem boli. Długo.

        Tańce zatem. Wiedzcie, szanowni koledzy, że gdy padnie słowo “tańce” to los wasz już przesądzony, wyrok został wydany i zostanie wykonany. Można jedynie powalczyć o odroczenie egzekucji...

         Pan tam z siódmego rzędu, proszę się tak nie uśmiechać. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu tańca na rurze**** kobiety nie uznają za taniec, na który chciałyby się wybrać. Tańca brzucha też nie. W temacie tańców, jak widać, kompletnie się nasze definicje nie zazębiają. nic a nic. Już nie tak wesoło, co?

         ...egzekucji. W celu odroczenia egzekucji dozwolone są wszelkie środki. Legalne i nie. Zakazane przez konwencję genewską i nie. Humanitarne i nie. Można płakać, błagać, padać na kolana. Można straszyć i grozić. Można się obrażać i strzelać fochy. Wróć - faceci nie strzelają fochów. Można się obrażać i mieć uzasadnione pretensje. Można nie mieć odpowiedniego obuwia, kurtki, płaszcza, krawata, skarpetek - cokolwiek przyjdzie wam do głowy. I tak nie zadziała. Zyskacie kilka minut, które ona przeznaczy na pobłażliwe spojrzenie, po czym zacznie dzwonić do koleżanek z informacją, że - uwaga - zabieracie ją na tańce. Wy! Ją! Nie odkryliśmy jeszcze, dlaczego koleżanki muszą o tym wiedzieć, ale muszą. Choć wolelibyśmy oczywiście, aby świadków naszego upokorzenia było jak najmniej. Najlepiej zero.

         Dlaczego w ogóle taniec to takie przerażające dla mężczyzn zjawisko. Otóż mężczyźni, w przeciwieństwie do kobiet, ewoluowali ku celom praktycznym i pożytecznym. Nie ma nic pożytecznego ani praktycznego w podrygiwaniu w rytm muzyki. Żeby to chociaż jakoś ustandaryzowane było, to by się człowiek dał radę tego nauczyć. Ale gdzie tam, każdy tańczy po swojemu, każdy do innej muzyki. No nie do ogarnięcia. A my nie lubimy niepraktycznych, niepożytecznych rzeczy nie do ogarnięcia. Stąd nasza legendarna, genetycznie uwarunkowana niechęć do tańca. Faceci nie tańczą. Tak już jest i z tym się nie dyskutuje. Zresztą czy widział ktoś tańczących ze sobą facetów? Nie, bo żaden uczciwy facet nie robi tego dla samej wątpliwej przyjemności tańczenia. Robimy to dla kobiet. Albo przez kobiety. Czy taniec przydaje się wojownikowi w boju? Czy przydaje się predatorowi polującemu na tyranozaury? Nie przydaje. Dlatego ewolucja nie umieściła go w arsenale naszych umiejętności. Koniec. Kropka. Finito. Nie tańczymy i już.

        A teraz wróćmy do tematu, że jednak musimy zatańczyć. Kobiety, które - jak widać - w czasie ewolucji miały za dużo wolnego czasu, zapragnęły ten czas wykorzystać w sposób niepraktyczny i bezużyteczny. Jak to kobiety. Wymyśliły więc taniec. Nie powiem, fajnie się to czasem w ich wykonaniu ogląda. Zwłaszcza taniec brzucha i taniec na rurze. Ale żeby od razu brać w tym udział? Jak więc to odwlec? Szczęściarzom uda się załatwić zwolnienie lekarskie. I lepiej niech będzie dobre, bo nawet ZUS tak zwolnień nie prześwietla, jak kobieta podejrzewająca, że chcemy się wymigać od tańca. Ale zwolnienie nie będzie wieczne. Niektórym uda się może na kilka dni wyjechać w delegację, odpocząć i psychicznie przygotować się do nadchodzącego nieszczęścia. Potem niestety trzeba kombinować już mocniej. Kino, kolacja i wino załatwiają sprawę na jeden wieczór. Stosunek kosztów do zysków jest więc kompletnie nieakceptowalny. Spacer, też jeden wieczór, ale prawie za darmo. Trzeba tylko pamiętać, żeby się nie zapędzić w okolicy zamieszkane przez ludzi, bo gdzieś tam ktoś może zorganizował imprezę taneczną. Kąpiel z pianką dla wybranki - koszt zerowy, można - jak już się rozluźni - wytargować z tydzień.

        Co byśmy jednak nie robili, jakich środków nie używali, nadchodzi dzień, od którego nazwę wzięła druga część Terminatora, Dzień Sądu. Dzień, w którym pokornie spuszczamy głowę, rozglądamy się, czy nikt znajomy nas nie widzi i idziemy z wybranką naszego serca (lub rozumu, zależy co kto preferuje) pokiwać się na parkiecie. Gdyż tańcem w żaden sposób nazwać się tego nie da.


* Kotku, Skarbie, Kochanie - ich perfidia w zmiękczaniu nas jest niezmierzona.
** Samo parsknięcie śmiechem oczywiście bolesne nie jest***, bolesny jest srogi kuksaniec w żebro chwilę PO parsknięciu śmiechem.
*** Chyba, że ktoś ma akurat złamane żebra.
**** Taniec na rurze jest, jak się okazuje, dyscypliną sportową. Nazywa się to poledancing. Od dziś nie gapimy się na laski na rurze, tylko oglądamy sport.

poniedziałek, 11 maja 2015

Rzecz o prawicy

Podsumowując tzw exit polls (dlaczego to się nie nazywa po polsku?).

        Prawica? Jaka prawica? W Polsce nie ma żadnej prawicy. PiS nie jest żadną prawicą. Jest kilku chłopków, którzy nazywają swoje poglądy prawicowymi, wolnościowymi, katolickimi itp. I poza rodzinami nikt na nich nie głosuje.

        Kukiz wyskakujący na te wybory jak (tu jakieś dobre porównanie, ale nic nie przychodzi mi do głowy) zgarnia trzy razy więcej głosów niż cała ta "prawica" razem wzięta. Czego to dowodzi (moim zdaniem oczywiście)? Że oni wszyscy, wycierający sobie gęby bogiem, honorem, a przede wszystkim ojczyzną mają ową ojczyznę głęboko w dupie. Liczy się władza, panie i panowie. Bóg, honor i ojczyzna to tylko szczebelki drabiny, po której się do tej władzy wspinamy. Dlaczego tak sądzę? Dlatego, że gdyby naprawdę ojczyznę mieli w głowie (ciekawe, że dopiero na trzecim miejscu), to widząc swoje notowania mieszczące się w granicach błędu statystycznego jednogłośnie zrezygnowaliby z kandydowania, prosząc swoje rodziny, aby głosowały na jednego, wybranego przez nich, kandydata. I dopiero przy zestawie "Komorowski, Duda, Kukiz" moglibyśmy uzyskać wynik drugiej tury inny niż aktualny. Może wtedy te 50% Polaków zostających w domu "bo przecież i tak nic się nie zmieni" uwierzyłoby, że może jednak się zmieni. A że Kukiz? Może trzeba kogoś nowego, skoro stare twarze przez 20 lat niczego nie wskórały? Może trzeba kogoś, kto mniej gada o bogu, aborcji, in vitro, które to sprawy powinny być osobistymi sprawami każdego człowieka? Że nie ma doświadczenia politycznego? Korwin ma i nic z tego nie wynika. Każdy idący pierwszy raz do sejmu nie ma i nic z tego nie wynika. Co to w ogóle jest 'doświadczenie polityczne'? Czym się to mierzy? Jak jestem posłem od czterech kadencji i nigdy nie zabrałem głosu to mam doświadczenie czy nie? A Kukiz nawet nie jest prawicowy. Jego główne hasło to antysystemowość. Ludzie mają dość POPiS-u, tylko nie mają alternatywy.

        Uwaga, prawico. Wsadźcie swoich liderów do pociągu do Władywostoku (podróż koleją transsyberyjską to podobno niezapomniane przeżycie), z prowiantem na jakieś 6-8 lat. Przez ten czas dogadajcie się, czy naprawdę ważna jest dla Was Polska. Jeśli nie to nie zawracajcie Polakom dupy i siedźcie w swoich kącikach bredząc "jestem wolnościowcem, bóg, honor, ojczyzna, precz z komuną". Jeśli tak... A, jeśli tak, to macie do zagospodarowania jakieś 10 milionów Polaków. Wierzących w boga i nie wierzących, popierających in vitro i nie, zwolenników i przeciwników dostępności aborcji, popierających krzyże w szkołach i nie popierających. Niczego nie wskóracie akcentując takie i podobne elementy w Waszych programach. Ale za to te 10 milionów Polaków chciałoby płacić niższe podatki, płacić niską składkę na ZUS (wiem, dla Was w ogóle nie powinien istnieć ZUS, ale jeśli nie wygracie wyborów to będzie istniał do końca świata i jeden dzień dłużej), zarejestrować firmę kilkoma kliknięciami myszy, nie bać się Urzędu Skarbowego i urzędników mogących zniszczyć firmę jedną decyzją, nie bać się pięćdziesięciu innych służb, które mogą Polaków inwigilować, nie czekać pół roku na pilne badania w państwowej placówce zdrowia, więcej zarabiać (tak, o zgrozo, Polacy chcieliby więcej zarabiać, i dość jest w Polsce pieniędzy, aby podnieść płacę minimalną trzykrotnie i Polska się przez to nie zawali i może przestanie być trzecim światem w Europie, do którego przenosi się firmę, żeby mniej płacić pracownikom), mieć realną kwotę zwolnioną od podatku. Te 10 milionów Polaków chciałoby, aby wyjście do kina z rodziną nie zjadało 10% domowego budżetu. Aby bilet do teatru nie musiał być zamiast wyjścia do restauracji. Aby wyjazd na wakacje do Hiszpanii po roku ciężkiej pracy (ponoć pracujemy tygodniowo najwięcej w Europie) nie był rarytasem dostępnym dla nielicznych. I - co ważniejsze - te 10 milionów Polaków nie mówi "dajcie nam". Te 10 milionów Polaków mówi "nie przeszkadzajcie, to sami sobie poradzimy". I mogą być Wasi, panowie i panie tzw prawico. Wystarczy nie przeszkadzać. Potraficie?



PS. Za jakiś czas ukażą się wyniki policzone przez PKW. Będą się różnić ułamkami, ale nie spodziewam się, aby całokształt był inny niż teraz.
PS2. To moje prywatne zdanie, śmiało można się z nim nie zgadzać.

poniedziałek, 4 maja 2015

W Krainie Po Drugiej Stronie Disco

Osoby dramatu:

Jacek - istota już niemłoda, z racji swego wieku zasługująca raczej na zaliczenie do grona starszyzny plemiennej niż przyszłości tego kraju. Znany z niechęci do wszelkich rozrywek wymagających nadmiernego ruchu. W szczególności do kompletnie niezrozumiałej dla niego, a z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu uwielbianej przez kobiety, czynności polegającej na poruszaniu kończynami mniej więcej w rytm muzyki.
Felicja - niewiasta urody przecudnej, która urody tej w sposób podstępny użyła do namówienia Jacka na wyprawę do Krainy Po Drugiej Stronie Disco.
Alicja - koleżanka Felicji, niewiasta urody niemal równie przecudnej, sprawczyni całego nieszczęścia.
Bożydar - kolega Felicji, urody również niemal równie przecudnej, którego udział w tej opowieści zostanie zmarginalizowany i umniejszony, gdyż Jacek i tak nie ma w życiu łatwo i nie trzeba go bez potrzeby konfrontować z młodością i entuzjazmem.
Narrator - osoba fikcyjna, wtrącająca swoje trzy grosze co chwila, bez pytania, czasem kompletnie bez sensu. Widziany jednakże przez Jacka, z którego to faktu nie należy jednak wyciągać pochopnych wniosków na temat stanu jackowej psychiki. Narrator, jako osoba fikcyjna, mówił będzie kursywą.

Czas akcji: sobotni wieczór, roku bliżej nieokreślonego, wystrój sali zdaje się pamiętać lata 80-e dwudziestego wieku, jednakże stroje uczestników bliższe są raczej latom 30-ym wieku dwudziestego pierwszego.

Miejsce akcji: lokal zwany przez stałych bywalców “kultowym, epickim i jak w ogóle można spędzać sobotni wieczór gdzie indziej”, przez okolicznych mieszkańców “a idź pan w cholerę z tym tałatajstwem”, przez Straż Miejską “nic nie wiem, ja tu tylko pilnuję tego jednorożca”, a przez pozostałych “co?”.


        Mamy zatem troje młodych i pięknych, którzy sobotnią noc chcą przetańczyć do rana. Oraz mamy Jacka, który sobotnią noc najchętniej by przespał, a którego minę najlepiej oddają słowa pieśni “O minie Jacka w wieczór sobotni”. Jest wieczór, pogoda jak na złość dopisuje, komunikacja miejska jak na złość nie wysiadła, żadnej demonstracji po drodze, trzęsienia ziemi, gradobicia, najazdu Hunów ani japońskich turystów. Nic, co ze spokojnym sumieniem pozwoliłoby Jackowi wymigać się od opuszczenia wygodnego fotela, w którym przykryty elektrycznym kocem oddawał się swoim rytualnym sobotnio-wieczornym czynnościom, czyli piciu herbaty z rumiankiem i rozwiązywaniu sudoku przy muzyce swojego rówieśnika - Mietka Fogga.


Akt I, w którym Jacek i Felicja, nieznacznie(!) tylko spóźnieni, przybywają na miejsce akcji.

        Jesteś pewna, że to tutaj? Patrz na ten tłum. Nie ma mowy, żebym wszedł do środka. Nie da się wejść do środka. Tam już jest więcej ludzi niż może się zmieścić. Jeszcze możemy wrócić. Mogę Ci zrobić herbatę z rumiankiem. Robię pyszną herbatę z rumiankiem. Chcesz?- z trudno ukrywaną nadzieją w głosie powiedział Jacek.
Idziemy, nie bądź mazgaj - czule odpowiedziała Felicja.
        Jacek westchnął, pogratulował sobie w duchu przezorności wspominając pozostawione w domu na stole: ostatnią wolę, dyspozycje na wypadek śmierci, kod do domofonu oraz numer i hasło do konta, na którym trzyma 3,50 zł oszczędności. Z zaleceniem, aby zrobić z nich dobry użytek. Zamarł na chwilę, gdyż nie był pewien, czy wyczyścił historię przeglądarki, ale przypomniał sobie, że zawsze przegląda strony w trybie prywatnym.
Warto być roztropnym - pomyślał.
Co? - zapytała Felicja. Pomyślał bowiem na głos.
Jacek spojrzał na Narratora z wyrzutem.
Mogłeś mi powiedzieć, że myślę na głos - pomyślał do Narratora.
CO? - zapytała Felicja. Znowu bowiem pomyślał na głos.
Nic. Wchodzimy. - No brawo Lamia, pierwsza męska decyzja w twoim życiu, zażartował bez sensu Narrator.


Akt II, w którym Jacek i Felicja wchodzą do środka i odnajdują przyjaciół.

        Po schodach? Nikt nie mówił, że będę musiał wchodzić po schodach. Przepraszam bardzo, ja się nie pisałem na wchodzenie po schodach. Kto wchodzi po schodach w sobotę wieczorem, gdy może pod elektrycznym kocem pić herbatę z rumiankiem rozwiązując sudoku? - Z właściwym sobie entuzjazmem Jacek komentował fakt, że lokal mieści się na 17-ym piętrze. Bez windy*.
Przecież to miała być dyskoteka. A dlaczego jest tak cicho? - zapytał Jacek.
A dlaczego tu nie ma okien? - dorzucił Narrator.
        Dzwonki alarmowe w głowie Jacka waliły jak oszalałe. Instynkt drapieżcy podpowiadał, że w tych warunkach, w tym tłumie, nie da się wykonywać uników i padów, niezbędnych do zachowania życia. Rozpaczliwie rozglądał się szukając jakiegoś znanego i przytulnego miejsca: ciemnego kąta, miejsca pod stołem lub stolika przy barze. Lecz w tym tłumie nie sposób było nawet poruszać się z gracją, z którą zwykł był się poruszać. Zamiast tego próbował tylko omijać ludzi ze słuchawkami na uszach kołyszących się w rytm (chyba) muzyki. Każdy swojej. Każdy we własnym rytmie.

        Co to w ogóle jest, motyla noga? - zapytał Felicję zakląwszy siarczyście. Nie usłyszała, gdyż nie wiadomo jakim sposobem w tłumie i półmroku dojrzała Alicję i Bożydara i rzuciła się im na powitanie. Tłum magicznie rozstępował się przed nią i wydawało się, że płynie, a nie idzie.
Pocz… ał, przepraszam, ał, ...ekaj, pardon, szlag - W przeciwieństwie do Felicji Jacek przez niepokojąco milczący tłum musiał się przebić, gdyż korytarz otwarty dla niej jemu zamykał się z hukiem przed nosem. Czasem ten nos przytrzaskując.
        Z trudem powstrzymując odruch ucieczki Jacek grzecznie się przywitał. Uciekaj - krzyczy głos wewnętrznego rozsądku. Nie możesz zostawić niewiast w potrzebie, zwłaszcza niewiast urody przecudnej - krzyczą resztki głosu rycerskości. Poradzą sobie, dorosłe są - rozsądek. Podejdź i zaintonuj pieśń zacną - rycerskość. Ratuj swoje życie - rozsądek. Ratuj bezbronne kobiety w bezimiennym, dziwnym tłumie - rycerskość.
Zostaję - pomyślał na głos Jacek.
No brawo Lamia, pierwsza męska decyzja w twoim życiu - zażartowała Felicja. Też myślała, że w myślach.


Akt III, w którym Jacek podejmuje heroiczną, acz nieudaną próbę wtopienia się w tłum.

        Powstrzymawszy z niemałym trudem paniczną chęć ucieczki, dzielny Jacek stanął przed kolejnym wyzwaniem: wtopić się w pląsający tłum. W tym celu należało zaopatrzyć się w słuchawki (stopień trudności: 2), wybrać kanał z odpowiednią muzyką (stopień trudności: 2) oraz zatańczyć (stopień trudności: 11).
A może jednak zagrają jakieś porządne szanty? - pomyślał Jacek po raz 17-y przełączając kanał w słuchawkach z 1 na 2 i z powrotem.
Nie zagrają - powiedział Narrator.
Patrzy na Narratora z nienawiścią - Jacek.
Ma to gdzieś - Narrator.
Skończcie z tą dziecinadą, co? - Autor**


        A co mi tam, dla mnie brzmią identycznie - pomyślał Jacek o muzyce na obu kanałach i rozpoczął planowanie tańca. Taniec nie jest rzeczą, którą Jacek wykonuje spontanicznie. Jacek taniec planuje. Oddzielnie dla każdej z czterech kończyn, co czyni proces planowania nieco karkołomnym…
Mógłbyś się w końcu zamknąć? - zapytał Jacek.
        Dopiero po dłuższej chwili*** Narrator zorientował się, że pytanie było skierowane do Narratora. Zignorował oczywiście Jacka, jak od milionów lat czynią miliony Narratorów przeróżnych opowieści. ...nieco karkołomnym. Jeśli jednak planowanie nazwać karkołomnym, to brakuje odpowiednio dramatycznego przymiotnika na samo wykonanie. Jacek stoi z opuszczoną głową, zamyślony, prawie widać jak liczy takty. Skupiony niczym tygrys przed wykonaniem morderczego skoku, niczym kameleon tuż przed wystrzeleniem długiego języka w kierunku niczego nie spodziewającej się muchy, niczym kobra sekundę przed zatopieniem zębów jadowych w ciele wpatrzonego w nią jak zahipnotyzowany szczura, niczym zastygły w bezdechu snajper wpatrzony w czerwoną kropkę na czole swojego celu, niczym szef czekający na spóźnionego nieznacznie(!) pracownika, niczym…
Jezu, zamkniesz się wreszcie? Ja tu liczę. - Jacek, głośno, czym wzbudził zainteresowanie sąsiadów. A raczej czym wzbudziłby zainteresowanie sąsiadów, gdyby nie pląsali w ciszy pogrążeni w ekstazie ze słuchawkami na uszach. Narrator zamilkł, w milczeniu obserwuje prawie niewidoczny ruch warg, gdy Jacek odlicza ostatnie takty. Raz, dwa, trzy, cztery… Poszedł! Ależ ruszył! Lewa noga, prawa ręka, druga noga i ręka. Te kocie ruchy, ta gracja, szkoda, że państwo tego nie widzą. Trzecia sekunda w ruchu. Czwarta. Idzie na rekord! Nawet sąsiedzi otaczający dotychczas Jacka szczelnym kordonem, widząc co on wyprawia, jak szaleje, jak spontan go niesie, gdy usta ciągle układają się w “raz, dwa, trzy, cztery i raz, dwa, trzy, cztery”. Siódma sekunda. Publiczność bije brawo. Rozentuzjazmowany tłum nie mogąc pohamować euforii unosi Jacka na ramionach do góry i wynosi przed budynek skandując jego imię. A imię jego Czterdzieści i Cztery… Jacek, Jacek, Jacek…

Jacek, Jacek, Jacek - szarpie Jacka za ramię zaniepokojona Felicja.
Dlaczego głośno liczysz do czterech i krzyczysz swoje imię? - Jacek otwiera oczy. Znika wielbiący go i skandujący jego imię tłum. Sąsiedzi patrzą dziwnie na wykonującego niepokojące ruchy kończynami starszego pana, dla własnego bezpieczeństwa robiąc mu miejsce. Z opuszczoną głową, powoli, pokonany Jacek oddaje słuchawki i po raz kolejny przyznaje się do porażki z niepokonanym wciąż przeciwnikiem - z tańcem. Przez roztańczony, anonimowy tłum przebija się do baru i topi smutki w tanim alkoholu. W tle smętna muzyka z Casablanki.
The End


* W jego wieku wszędzie jest 17-e piętro. Bez windy.
** Sorry, ale sytuacja wymagała interwencji.
*** Nasuwa się interesujące pytanie: czy chwila, z definicji krótki okres, może być dłuższa?

piątek, 17 kwietnia 2015

Gwarancja

        Spektakularnym sukcesem zakończyły się badania przedłużające moją gwarancję. Wyniki zeskanowano, powiększono, oprawiono w ozdobne ramki i rozesłano po okolicznych galaktykach jako wzorcowe. Wzrok sokoli, ostry jak brzytwa, stal nim ciąć mogę niemalże. Choć pani okulistka stwierdziła, że "Choć ma pan sokoli wzrok (i piękne oczy), to aby ten wzrok (i piękne oczy) służył panu jeszcze długo, to przypiszemy panu okulary. Takie specjalnie do pracy przy komputerze i rozglądania się (pięknymi oczami) za kobietami."

         Także ten, teraz będę wybierał oprawki i muszę wiedzieć w jakich zrobię wrażenie najbardziej piorunujące. Proszę o absolutnie obiektywne opinie poparte komentarzami w stylu "jak ktoś ładny, to mu we wszystkim ładnie" itp.

środa, 1 kwietnia 2015

Dzieci moje

Dzieci moje blogowe drogie.

        Nadszedł dzień, o którym wiadomo było, że kiedyś nadejdzie. Dzień, o którym nie mówiliśmy, ale wiemy dobrze, że na każdego blogera gdzieś tam w przyszłości czeka jego chwila. Smutna chwila, w której trzeba powiedzieć "żegnajcie" ludziom, których się polubiło. Pomimo, że z większością Was nigdy się nie widziałem to jednak stanowiliście całkiem spory kawałek mojego życia. Co z jednej strony jest smutne, bo znaczy, że moje "prawdziwe" życie pozbawione jest ilości atrakcji dostatecznej żeby się w "wirtualne" nie bawić. Z drugiej strony pozwoliło mi to poznać ludzi, których nigdy bym nie poznał nie trafiając prawie 5 lat temu zupełnym przypadkiem na blog, którego treść zmusiła mnie do zostawienia komentarza. A potem do rozmowy z innymi komentującymi. A potem do zaprzyjaźnienia się a z paroma osobami. A potem po zaciekłej - wierzcie mi, jak lew walczyłem i upierałem się, że blog mi niepotrzebny - walce do założenia tego bloga (lub blogu, jak kto woli, ja się jednak będę trzymał formy ‘bloga’, brzmi jakoś przyjaźniej dla ucha).

        Powiecie, że mógłbym poczekać do 5-ych urodzin. Mógłbym. Ale to by było okrutne zabić coś w 5-e urodziny. Nie jestem okrutny. Nawet muchę jak złapię w domu to wypuszczam za okno. Nie, nie ma co czekać, nie ma co się rozczulać. Nadchodzi taka chwila, że trzeba iść dalej. Dzięki Wam łatwiej się szło do tej pory. Dzięki Wam łatwiej będzie się szło dalej.

        Patrzę na listę blogów, które odwiedzałem. Ze smutkiem patrzę, bo na większości z nich data ostatniego wpisu to ponad rok temu. A jednak z jakiegoś powodu ciągle mam je na liście, ciągle wydaje mi się, że nie można ot tak zostawić czegoś ważnego, że wrócą. Teraz wiem, że nie wrócą. Bo ja też nie wrócę. Kiedyś, dawno temu, kiedy w muzyce nie roiło się jeszcze od nastoletnich "artystów" jeden z moich ulubionych zespołów śpiewał "Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść niepokonanym". Schodzę zatem.

        Ale nie martwcie się. Kto czytał Wiedźmina to wie, że "coś się kończy, coś się zaczyna". Dziś jest pierwszy dzień reszty mojego życia.

Bywajcie.

Wasz Jacek.

czwartek, 26 marca 2015

Dzień targowy

Metro nie kursuje dalej niż do Placu Wilsona. A jedyna informacja od ZTM to "Metro nie kursuje dalej niż do Placu Wilsona".
A tu tłum wkurwionych ludzi żądnych informacji zadaje sobie pytania i udziela odpowiedzi.

Dlaczego?
Ktoś się rzucił pod pociąg?
Dlaczego?
Z powodu kobiety?
Na pewno go zdradzała.
A sąsiadka koleżanki mojej ciotki mówiła, że to zła kobieta była i nie dawała na tacę.
Pani, gdzie te autobusy zastępcze?
Szefie, ten jedzie na Młociny?
Jeden, kurwa, autobus na cały pociąg?

I tak toczą się rozmowy,
w stacji metra, w dzień targowy.

poniedziałek, 9 marca 2015

A nie powiem

        Będę się dzisiaj użalał nad niesprawiedliwościami tego świata. Tym gorszymi, że powszechnie akceptowanymi, a na nielicznych mężczyzn, którzy jeszcze walczą patrzy się z nieukrywaną pogardą oraz odmawia im się miejsca przy stole i w łożu. Dobrze, że mamy jeszcze swoje miejsca w pubach, bo inaczej pogrążylibyśmy się w smutku i żalu. A może nawet lekkiej depresji. O przygnębieniu nie wspominając.

        Walentynki. Teoretycznie święto zakochanych, a praktycznie to facet musi załatwić kolację, prezent i kino. Nawet dla tych kobiet, które "nie obchodzą". Po jednej próbie nieobchodzenia mężczyzna uczy się, że "nie obchodzę" znaczy tak naprawdę "nie obchodzi mnie jak to zrobisz, ale ma być kolacja, kino i prezent. Wiesz jaki. Pół roku temu, gdy byliśmy w centrum handlowym, pokazywałam ci pierścionek i mówiłam, że mi się podoba. Powinieneś zapamiętać." Pokażcie jednego faceta, którego to kobieta zabrała na kolację i do kina (prezenty lubimy robić sobie sami, tylko wtedy jest gwarancja, że będą nam się podobać). Już? To uwaga: "50 twarzy Greya" się nie liczy. I co? Zmalało do zera? We współczesnym świecie to faceci powinni domagać się równouprawnienia. Kobiety mają już dawno wszystko czego chciały. Rzekłem.

        Dzień Kobiet. Trudno kwestionować, że Dzień Kobiet to święto kobiet. Zapytajcie na ulicy dowolną osobę kiedy jest Dzień Kobiet. Wiedzą wszyscy. Dobra, może pomijając Tarzana, który po 20 latach wychowywania przez małpy wrócił właśnie do cywilizacji i dopiero uczy się kto to jest kobieta. Choć w sumie? My, wychowani w tej cywilizacji od plemnika, też ciągle uczymy się kto to jest kobieta. I ciągle nie możemy się nadziwić. Mniejsza o dygresje - wszyscy wiedzą. 8 marca. Bez najmniejszych wątpliwości. Od zawsze.
        Dzień Mężczyzn. Najpowszechniejszą odpowiedzią na zadane tym samym osobom pytanie "Kiedy wypada Dzień Mężczyzn?" będzie - "ke???". Nie tylko nie wiedzą kiedy. Nie tylko są zdziwieni, że nie wiedzą kiedy. Są zdziwieni, że w ogóle ktoś pyta o taką bzdurę. Nawet wikipedia jest zdziwiona:
        "W Polsce nie istnieje tradycja obchodzenia tego święta. Nie jest ono i nie było obchodzone. Niektóre media próbują jednak je wprowadzić od kilku lat, proponując datę 10 marca. Data nie jest przypadkowa: w tym dniu w polskim Kościele katolickim obchodzone jest wspomnienie 40 Świętych Męczenników z Sebasty (oficjalnie do 1969 roku). Prawdopodobnie lokalnie dzień ten świętowany był już przed 2000 rokiem w miejsce zniesionego wspomnienia męczenników."

        Dostrzegacie subtelną metaforę? Mężczyzna - męczennik. Metafora słuszna, ale ja nie o tym. Święto Kobiet istnieje odkąd pamiętam. Sugestia Święta Mężczyzn pojawiła się w 1999 roku i - cytując znowu wikipedię - Ingeborg Breines (dyrektorka programu Kobiety i Kultura Pokoju) powiedziała: "To doskonały pomysł i dałby jakąś równowagę płci." Dałby JAKĄŚ równowagę płci. JAKĄŚ! Nawet nie próbowała udawać, że chodzi o pełne równouprawnienie. "Rzucimy im jakiś ochłap i się na jakiś czas zamkną" - taki dymek widzę nad jej głową. I pomimo 16 lat od tej wiekopomnej decyzji na świecie nie dzieje się nic, aby dać nam - uciemiężonym mężczyznom, męczennikom - równouprawnienie.
        A termin? 10 marca. No proszę Was, przecież to kpina. To ja cały rok muszę pamiętać "8 marca, 8 marca, 8 marca - nie zapomnij, bo będzie zadyma". I nikt wcześniej nie przypomni. Budzi się człowiek rano i bach - 8 marca. I panika w oczach. A kobiety? 2 dni przed terminem dostają kwiaty, czekoladki, kolacje, prezenty i śmieci wyniesione bez szemrania. I tylko przez 2 dni - od 8-ego do 10-ego - muszą pamiętać, żeby kupić jakiś prezent. Przecież nie kwiaty. Cokolwiek. A jak będzie marudził to zatrzepotać rzęsami, uronić łzę i załkać "ja się tak starałam, a ty nie doceniasz, chlip". A jak to nie pomoże, to pokazać cycki. To działa zawsze. Jak broń ostateczna. 2 dni! My musimy pamiętać 363, a czasem nawet 364, a kobiety zawsze tylko 2. Czy to ma cokolwiek wspólnego z równouprawnieniem? Czy to chociaż stało w pobliżu równouprawnienia? Czy przechodziło obok księgarni, w której kiedyś mieli książkę o równouprawnieniu?


        Czy ktoś walczy w imieniu tych pozbawionych praw nieszczęśników? Czy ktoś domaga się, aby Dniu Mężczyzn towarzyszył taki sam show medialny jak Dniu Kobiet? Czy ktoś biega 10 marca po ulicach zadając przypadkowym kobietom pytanie "Czy już zrobiła pani niespodziankę swojemu mężczyźnie"? Czy "JUŻ", żeby nie było najmniejszych wątpliwości, że bez wątpliwości należy. Tak jak rano 8 marca biegali i pytali "Czy już pan zrobił niespodziankę swojej kobiecie?". Odpowiem - nikt nie biega.
        Dlatego ja, Jacek, samozwańczy obrońca męczenników, domagam się uroczyście, aby Dzień Mężczyzny obchodzić w 249 dniu roku, dokładnie 182 dni, dokładnie pół roku po Dniu Kobiet. Tak będzie uczciwie. Będą musiały pamiętać o naszym święcie 182 dni i nikt im o tym nie przypomni 2 dni wcześniej. Heroicznie zostawiam nam jeden dzień więcej pamiętania, czyli 183. Domagam się, albo z gołą klatą będę protestował przed Sejmem. Jak feministki mogą z gołymi cyckami tam protestować, to i ja mogę. A ostrzegam - przyjemny to widok nie będzie.

czwartek, 12 lutego 2015

Będzie zabawa

        Taka sytuacja. Dostaję co kwartał rozliczenie za wodę. Co kwartał niedopłata. Co kwartał podnoszę więc kwotę zlecenia stałego. Ci kwartał mniej się myję i w coraz bardziej zimnej wodzie. I za kwartał znowu niedopłata. Od trzech miesięcy jem chleb z pasztetem na śniadanie, obiad i kolację, popijany herbatą, niesłodzoną. I ciągle niedopłata.
        Więc chwytam ci ja dzisiaj za telefon, coby tym zdziercom powiedzieć, że koniec, już ich nie kocham, nie zależy mi, będę się kąpał w Wiśle. W sensie, że w tej rzece, a nie w uroczym zapewne miasteczku.

         Więc dzwonię i pytam ile mam dopłacić. A pan mówi "Ależ drogi nasz sponsorze, ma pan 1470 zł nadpłaty". I zaniemówiłem. Usiadłem. Wstałem. Zrobiłem rundę po pokoju (lepiej mi się wtedy myśli i szybciej uspokaja). Pan się zaniepokoił, czy nic mi nie jest.

- Nic - odpowiadam - tylko czy może mi pan szanowny opowiedzieć jakim cudem mam niedopłatę za wodę skoro na koncie mam półtora tysiąca nadpłaty?
- Bo wody pan zużywa, panie szanowny sponsorze, więcej niż ma pan naliczane z umowy.
- I nie można sobie tej kwoty potrącić z tej nadpłaty?
- Ależ można, szanowny panie sponsorze, i tak też robimy.
- To po jaką cholerę wysyłacie mi informację, że mam niedopłatę?
- Gdyż bez tego nie moglibyśmy potrącić z nadpłaty.
- A nie można mi wysłać rozliczenia zbiorczego, żeby mnie, starego człowieka, nie denerwować nadaremno?
- Ależ panie sponsorze, to by mogło wprowadzać ludzi w błąd.

        Usiadłem i nie wstałem. Summa summarum mam prawie 1500 zł nadpłaty i płacę 85 zł miesięcznie za dużo. Za chwilę będą zmiany i zwroty. A w związku z tym piosenka ze słowami jak najbardziej odpowiednimi (można zacząć od refrenu, jakieś 1:10).


środa, 11 lutego 2015

Nadejszł TEN dzień.

        19 września 1959 roku dwóch młodych i naiwnych fizyków opublikowało krótki artykuł o możliwości komunikacji międzygwiezdnej za pomocą fal radiowych o częstotliwości 1420MHz. Uznaje się to za początek programu SETI, czyli poszukiwania cywilizacji pozaziemskich.

         Dlaczego wspominam o tym dziś, a nie w rocznicę? Gdyż albowiem otóż dzisiaj znalazłem w internecie informację, że odebraliśmy sygnał! Tak. Po latach naśmiewania się z pomysłu, że gdzieś tam mogą istnieć istoty inteligentne. Po latach kpin z naukowców wierzących, że fale radiowe, z ich mizerną jak na kosmiczne warunki prędkością, nadają się do komunikacji. Po latach śmiechu z naiwnej wiary, że dwie zupełnie różne cywilizacje znajdą wspólny język. Po latach tego wszystkiego odebraliśmy sygnał! I to jaki sygnał!!! Przepraszam, że nadużywam wykrzykników, ale jestem podekscytowany, że za mojego życia udało się porozumieć z obcą inteligencją.

         Jakiż to sygnał nadali kosmici, że bez najmniejszych wątpliwości jest zrozumiały dla każdego, kto tylko go zobaczy? Och, ten sygnał świadczy o niesamowitym stopniu rozwoju nadawców, o niedostępnych nam jeszcze możliwościach analizy całych odległych cywilizacji, o fakcie, że wyprzedzają nas w rozwoju o eony. Otóż nasi dalecy bracia w rozumie nie bawili się w wysyłanie sondy z pozdrowieniami zapisanymi w 127 językach. Użyli inżynierii na skalę kosmiczną. Przesunęli całe galaktyki, aby ułożyć je w znak, który na pewno zrozumiemy. TEN znak. Oto on. Klękajcie.


Gromada galaktyk SDSS J1038+4849 (zdjęcie dzięki uprzejmości NASA)


        Pojawią się oczywiście malkontenci, którzy zapytają, czy uśmiech ten jest uśmiechem do nas, czy raczej może śmiechem z nas. Drwiną starszych braci z naiwnej cywilizacji, która - licząc w kategoriach kosmicznych - dopiero przed chwilą zaistniała w annałach wszechświata, cywilizacji powstałej na obrzeżu choć dużej, to jednak niczym nie wyróżniającej się galaktyki spiralnej, pod słońcem jakich miliardy. Cywilizacji używającej archaicznej technologii radiowej. Zawsze będą jacyś malkontenci. Zawsze ktoś będzie narzekał, że to nowe, że to obcy, że pewnie wierzą w innych bogów, albo - broń boże - w żadnego. I często tak się składa, że ci malkontenci pierwsi lecą potem odcinać kupony. Niech marudzą. Niech narzekają. Prawdziwa nauka krytyki się nie boi.

piątek, 16 stycznia 2015

Jak przeżyć z kobietą - kurs dla opornych cz. 19

        Szanowni Koledzy. Drodzy towarzysze. Niedoli oczywiście. Otrzymujemy od naszych przyjaciół z całego świata rozpaczliwe listy. Listy, w których niepokój miesza się z bezsilnością, rozpacz z przerażeniem, a niewypowiedziane pytanie wisi nad nimi w powietrzu. "Jak żyć", szanowni koledzy, "jak żyć z kobietą po seksie". A w zasadzie - o czym z nią pogadać. A w zasadzie, szanowni koledzy w niedoli, pytanie brzmi : "o czym z nimi po seksie NIE rozmawiać? ".

        Mieliśmy już kurs na temat seksu. Wiemy więc na ten temat wszystko. Przynajmniej w teorii. Co oczywiście nie znaczy, że rozumiemy. No bo kto by zrozumiał, że najpierw trzeba je tygodniami na seks namawiać. I jak już je w końcu przestanie boleć głowa, skończy im się trwający 3 tygodnie okres, nie będą zmęczone, wyczerpią się pozostałe wymówki i łaskawie wyrażą zgodę, to następuje całodzienna gra wstępna. Gra, której zasady nie są nam znane, więc możemy bez ostrzeżenia przegrać w każdej chwili. Cały dzień chodzenia na palcach, mówienia 'dzień dobry' i 'proszę', mówienia komplementów i innych bzdur. Kto by zrozumiał jak im się chce to wszystko dla 30 sekund przyjemności. Nam potrzeba po prostu tych 30 sekund i już. Ewolucja ewidentnie coś skopała w ich przypadku.

        Ale nie o tym miało dzisiaj być. I nie będzie. Będzie o tym co potem. Gdyż mężczyzna, jako istota ewolucyjnie bardziej doskonała, po seksie fizycznym potrzebuje seksu intelektualnego. Kobieta wiadomo, seks, papieros, odwraca się tyłkiem (cóż z tego, że zasadniczo fajnym, jak dotknąć nie da) i poszłaby spać. Mężczyzna natomiast, mężczyzna, choć łowca i predator w nim drzemie, to jednak aż kwiczy do stymulującej rozrywki intelektualnej. Pogadałby, no. Ale przecież nie o teleportacji, nie o zimnej fuzji, nie o kryptografii kwantowej, a już zwłaszcza nie o świeżo odkrytej planecie podobnej do Ziemi - Kepler 186f. O tym to sobie możemy z kolegami przy piwie porozmawiać. Z kobietą po seksie nie próbujcie. Odpowiedzią będzie tylko przeciągły jęk. I - zapewniam - nie będzie to jęk rozkoszy.

        O czym więc? - zapytacie, o naiwni i uciemiężeni. Wszak przeciętny mężczyzna, istota inteligentna i oczytana, może wyrwana z najgłębszego snu rozmawiać o literaturze i sztuce nawet. Tu zaś erystyczne zapędy trzeba dostosować do uroczej wprawdzie niewiasty, lecz tyłkiem odwróconej (cóż z tego, że zasadniczo fajnym, jak dotknąć nie da) i ochoty na dialektyczne spory niewykazującej.

        W przeciwieństwie do kobiet, które na problemy reagują emocjonalnie, a często nawet - nie bójmy się tego słowa - histerycznie (na co mamy liczne udokumentowane przypadki historyczne), podeszliśmy do tematu w jedyny rozsądny sposób, czyli naukowo i metodycznie. Za pomocą testów na żywych, niczego niepodejrzewających organizmach naszych żon, narzeczonych, dziewczyn, kochanek. Z racji dużego zagrożenia urazami do testów przystąpili wyłącznie ochotnicy. Cześć ich pamięci. Obiekty testowe zostały podzielone na 4 grupy.

Grupa 1: mężczyźni po seksie, po tym jak już kobieta zapaliła i odwróciła się tyłkiem (cóż z tego, że zasadniczo fajnym, jak dotknąć nie da), zaczynali prawić dyrdymały... wróć... komplementy na temat tego jak wspaniały był to seks i że to na pewno jej zasługa, gdyż była cudowna, wspaniała, i w ogóle niezapomniana. A poza tym to jest piękna, inteligentna, ma wspaniałe poczucie humoru, niemalże jednorożec wśród kobiet. Słowem - skupiali się na pozytywnych cechach kobiet. Chwała im, gdyż wiemy, że łatwe to nie było.

Grupa 2: mężczyźni po seksie, po tym jak już kobieta zapaliła i odwróciła się tyłkiem (cóż z tego, że zasadniczo fajnym, jak dotknąć nie da), poruszali tematy z szeroko rozumianej kultury i sztuki. To akurat łatwizna, bo o tym to my zawsze i chętnie. Któż by chętnie nie pogadał o muralizmie meksykańskim, o wyższości neoimpresjonizmu nad strukturalizmem, o czołowych malarzach nurtu color field painting, tudzież o ulubionych kawałkach Mozarta czy Straussa, albo o tegorocznych nominacjach do literackiej Nagrody Nobla.

Grupa 3: mężczyźni po seksie, po tym jak już kobieta zapaliła i odwróciła się tyłkiem (cóż z tego, że zasadniczo fajnym, jak dotknąć nie da), poruszali tematy bliskie przeciętnej kobiecie: najnowsze trendy w dziedzinie manicure, najnowsze osiągnięcia w technice mikrodermobrazji, modne w tym sezonie fryzury oraz że czarny jest passe. I temu podobne dyrdymały.

Grupa 4: mężczyźni po seksie, po tym jak już kobieta zapaliła i odwróciła się tyłkiem (cóż z tego, że zasadniczo fajnym, jak dotknąć nie da), usiłowali rozmawiać na tematy, które powszechnie - i błędnie - uważa się za domenę mężczyzn. O wyższości piłki nożnej nad koszykówką. Bez sensu, bo jedynym sportem związanym z piłką, który nas interesuje jest siatkówka plażowa kobiet. O samochodach. Bez sensu. Po co mielibyśmy gadać o samochodach? Relacje z targów samochodowych oglądamy tylko po to, żeby popatrzeć na hostessy. O piwie z kolegami. A o czym tu niby rozmawiać? Toż wiadomo, że piwo to tylko wymówka dla żony/narzeczonej/dziewczyny. Przecież nie uwierzy, że idziemy pogadać o bozonie Higgs-a, teleporacji albo zimnej fuzji. I w pięknej główce zaczną kiełkować absurdalne przecież podejrzenia, że na pewno idziemy do kochanki. My? Wzorce wierności i piewcy monogamii? Do kochanki? Proszę was. Zatem mówimy, że idziemy na piwo. Pijemy potem to piwo w trakcie rozważań czy lepiej stosować do obliczeń równanie Schrödingera czy macierze Heisenberga. Nie dlatego, że lubimy. Przecież to nawet słodkie nie jest i żaden facet nie pije tego dobrowolnie. Pijemy, bo to najtańszy napój w knajpie. Nawet woda jest droższa. A czymś trzeba nawilżać wysuszone dyskusją usta.

        Ruszyli więc nasi dzielni ochotnicy w świat testować opcje. Niejeden odniósł przy tym ciężkie obrażenia. Niejeden został psychicznie złamany. Wielu poświęciło tym badaniom najlepsze lata swojego życia. Cześć ich wszystkich pamięci.

        A jaki wniosek? - zapytacie. Wniosek definitywny, niepodlegający dyskusji. Nieoczekiwany i absolutnie zaskakujący. Udowodniony naukowo. A jednocześnie potwierdzający legendarną, męską intuicję. Najbezpieczniejsze bowiem okazało się to, co tysiące mężczyzn na całych świecie stosują instynktownie od lat. Najbezpieczniej bowiem, moi drodzy przyjaciele w niedoli, jest zapalić po seksie papierosa i odwrócić się tyłkiem.

Tylko skąd, do cholery, one to wiedziały?