czwartek, 29 grudnia 2011

Nigdy nie jest za późno żeby zacząć marnować sobie życie

        Chyba już mogę Wam powiedzieć. Był sobie mecz. Z jednej strony na boisko wbiegli Proza Życia wspierana przez Zazdrość, z drugiej my - ja i moja żona. Walczyliśmy dzielnie i długo, niestety przeciwnik nie grał czysto. I przegraliśmy. Za dwa tygodnie uprawomocni się nasz rozwód.


Chwila na złapanie oddechu...


        Nie jest to powód do dumy, bo to jednak bolesna porażka w ważnej dziedzinie życia. Nie jest to też powód do radości bo niełatwo się kończy kilkunastoletni związek. Ale trzeba było to zrobić. Gdy więcej jest milczenia niż rozmawiania, więcej krzyczenia niż słuchania, gdy mieszka się razem ale oddzielnie - trzeba to zrobić. Więc zrobiłem. I motto mojego bloga pasuje do mnie jak nigdy.
Do zobaczenia w Nowym Roku. W nowym życiu.

piątek, 23 grudnia 2011

Wolne

        Jakieś święta ponoć niedługo. Wienc tym obchodzącym życzę Wesołych Świąt, mniejsza o to jak się nazywają - Boże Narodzenie, Chanuka, Dzień Niewidzialnego Różowego Jednorożca czy Święto Makaronu. Świętujcie w zdrowiu i spokoju. A tym nieobchodzącym - w te kilka wolnych dni odpocznijcie. Jak lubicie posiedzieć przed telewizorem to posiedźcie, jak lubicie jeździć na rowerze to pojeździjcie, jeśli lubicie niezdrowo się odżywiać to się niezdrowo odżywiajcie. Pal licho, że to niezdrowo, głupio wygląda w zimie, niezdrowo. To Wasze wolne i możecie z nim zrobić co Wam się tylko podoba.


Do zobaczenia w Nowym Roku. Przynajmniej wg oficjalnie obowiązującego w Polsce kalendarza.


A, i przez jakiś czas będziecie musieli wklepywać kod z obrazka. Taki prezent na święta.

sobota, 10 grudnia 2011

Dlaczego mężczyzna nie potrafi jednocześnie robić kanapki i oglądać telewizji

Zacząłem odpowiadać Anabell w komentarzu pod poprzednią notką, ale wyszło to jakieś długie to przeniosłem tutaj.

        Ewolucja, droga Anabell, ewolucja. Kobieta jako stworzenie słabsze fizycznie i genetycznie predysponowane do rodzenia dzieci i zajmowania się nimi w pierwszych miesiącach życia musiała mieć podzielną uwagę aby gotując posiłek dla męża wojownika baczyć jednocześnie czy dziecko nie płacze czy czajnik nie gwiżdże czy zupa nie kipi i czy przy tym wszystkim nie zepsuła sobie fryzury. Mężczyzna jednak, wojownik i myśliwy, nie mógł się rozpraszać i jednocześnie podziwiać śpiewu ptaszków i ryku tygrysa szablozębnego, albowiem źle to się mogło skończyć. Dlatego mężczyzna skupiony na polowaniu jest skupiony tylko na polowaniu. Nastawiony jest na słuchanie tylko dźwięków związanych z polowaniem. Wiesz, że mężczyźni lepiej od kobiet reagują na ruch zauważany kątem oka? Wam to niepotrzebne, a u nas mogło od tego zależeć życie.

        Wracając do czasów dzisiejszych - u kobiet nic się nie zmieniło, ciągle jesteście predysponowane do rodzenia dzieci i zajmowania się nimi w pierwszych miesiącach życia. U mężczyzna natomiast... a to już zupełnie inna historia. W ewolucyjnie krótkim okresie kilkudziesięciu tysięcy lat nie dokonały się zmiany w ukształtowanych w nas odruchach. Zmieniło się zaś niewątpliwie nasze otoczenie. Już nie trzeba polować, a wojny uprawia się nie patrząc przeciwnikowi oko w oko i spodziewając się go zza każdego krzaczka. Wojny uprawia się naciskając guziki w bunkrach. Mężczyźni zatem aby dać upust ewolucyjnie uwarunkowanym destrukcyjnym (dziś, kiedyś były przydatne) zachowaniom znaleźli sobie zajęcia zastępcze. Taki np mecz piłki nożnej. Czy mężczyzna ogląda mecz piłki nożnej samotnie? W życiu. Maluje się w barwy wojenne i wraz z resztą mężczyzn z plemienia umalowanych podobnie idą do dżungli (na stadion) zmierzyć się z innym plemieniem (kibicami innej drużyny) w walce na śmierć i życie (na mecz). Czyż mężczyzna wracający triumfalnie po zwycięstwie swojej drużyny, do którego przyłożył się przecież znacząco zjadając 3 hot-dogi i wznosząc okrzyki obrażające drużynę przeciwną nie przypomina myśliwego wracającego po udanym polowaniu lub wojownika wracającego ze zwycięskiej walki? Czyż mężczyźni po wygranym meczu nie idą razem gdzieś świętować jako świętowała wioska po wygranej bitwie? Mężczyzna, nawet gdy z jakiegoś powodu musi oglądać mecz w domu nie lubi robić tego sam tylko ściąga podobnych jemu kolegów pantoflarzy, żeby przez dwie godziny poczuć się jak mężczyźni. Mężczyzna oglądający mecz jest skupiony tylko na meczu. Widzi tylko telewizor i słyszy tylko dźwięki wydawane przez telewizor i kolegów myśliwych. Ewolucja droga Anabell, ewolucja.
        Mężczyzna współczesny wojownik wykształcił jednak w sobie pewien mechanizm pozwalający mu po zakończeniu meczu powrócić w miarę bezstresowo w bezpieczne objęcia żony. Wykształcił otóż odruch - pomimo kompletnego ignorowania treści komunikatu - automatycznego odpowiadania żonie. I tak mężczyzna oglądający mecz będzie automatycznie odpowiadał "tak, kochanie", "oczywiście kochanie" choć nawet nie ma pojęcia o co chodzi. Sprawdza się to w 90% przypadków.

- Wyrzucisz śmieci po meczu?
- Tak, kochanie.

- Naprawisz w końcu cieknący kran?
- Oczywiście, kochanie.

- Mogę sobie kupić to wspaniałe futro?
- Oczywiście, kochanie.

        Przy okazji powiem Wam o co chodzi z tym kranem i śmieciami. Cieknący kran, niewyrzucone śmieci, odpadające drzwi od szafki, niepomalowana ściana, bałagan w piwnicy, kurz na meblach, niepościelone łóżko, skarpetki na środku pokoju, nieumyte naczynia, trzy dni noszona koszulka, dziecko biegające z pełną pieluchą, zupa kipiąca w garnku, od tygodnia nie ściągnięte pranie, niepodlane kwiatki nie stanowią zagrożenia, zatem w liście naszych podświadomych zadań do realizacji lądują daleko. Zepsuty telewizor jednak, ooo to co innego. Zepsuty telewizor to metafora przegranej walki, nieudanego polowania. Tym trzeba zająć się natychmiast. Zepsuty samochód to metafora wierzchowca, którym wojownik zmierza do walki - też musi być sprawny. Dlatego mężczyzna bez mrugnięcia okiem wyda 2 tysiące na nową część do samochodu, a będzie się krzywił na 200 złotych wydane na nową szafkę do kuchni.

Nie walczcie z tym. Tej walki nie można wygrać. Będzie co najwyżej dwoje przegranych.

wtorek, 6 grudnia 2011

Wypadałoby coś napisać, nie?

Ale musicie troszkę popracować. Poproszę o temat. Dwie linijki. Trzynastozgłoskowcem. I mają się rymować. Ino żadnych mnie tutaj plagiatów. Ostrzegam, że się mi w dzieciństwie zdarzyło czytać różne takie, więc wiecie.

A jak nie to znowu będę musiał napisać coś o kobietach a to się zaczyna robić nudne.

czwartek, 17 listopada 2011

Przypadkowe społeczeństwo

        "Skoro społeczeństwo zaakceptowało ograniczenia, możemy wprowadzać dalsze - zapowiedział wczoraj wiceminister zdrowia Adam Fronczak. - Chcemy, by palarnie zniknęły z lokali i z zakładów pracy."


        Gratulacje dla palących. Niedługo papierosy będziecie mogli kupić, ale palić będzie wolno tylko po 23-ej, w  pomieszczeniach z zamkniętym obiegiem powietrza wyposażonych w filtry chemicznie oczyszczające wydychany dym. Czyli nigdzie. A jak mówiłem, że to głupi zakaz to mnie nikt nie słuchał. Cieszyli się jak dzieci, że będą mogli pójść do knajpy i nie wdychać dymu. A na papieroska sobie wyskoczą przed budynek. No to sobie teraz nigdzie nie wyskoczycie. Z rozkoszą będę słuchał krzyków rozpaczy. Bo ja np uważam, że chodzenie do knajp nie jest obowiązkowe i jeśli się komuś nie podoba knajpa dla palących to niech poszuka knajpy dla niepalących. Nie ma? Ojej. Widocznie nie jesteście wystarczająco dobrym targetem dla właścicieli.

        Żeby było jasne: nie palę i nie jestem zwolennikiem palenia. Jestem po prostu przeciwnikiem głupich zakazów. Papierosy można kupić, ale już prawie nigdzie nie można zapalić. Alkohol można kupić ale prawie nigdzie nie można się napić. Co będzie kolejne? Nakaz chodzenia w czapce w zimie, bo przecież można się rozchorować i NFZ będzie musiał płacić za leczenie? Zakaz wychodzenia po zmroku, bo można dostać w palnik i NFZ będzie musiał płacić za leczenie? Zakaz chodzenia na szpilkach, bo można skręcić nogę i NFZ będzie musiał płacić za leczenie? Nakaz jeżdżenia w pasach w samochodzie? A nie, to już jest.

wtorek, 1 listopada 2011

A zatem stało się

        Po stuleciach badań, po tysiącach nieudanych doświadczeń, po milionach nieudanych związków - stało się. Uczeni (<nazwa_bóstwa_w_które_wierzysz> miej ich w opiece) dowiedli metodami naukowymi (a jakże), skąd się w związku dwojga ludzi płci odmiennych bierze szczęście. Usiądźcie wygodnie, odsuńcie ciężkie przedmioty poza zasięg Waszych rąk, kto chce niech sobie zapali dla uspokojenia. Albowiem niniejszym streszczę Wam to badanie, bo komuż by się chciało czytać setki stron opracowań ze wzorami, których nie potrafię nawet przeczytać. Siedzicie? To uwaga, bo zaczynam od puenty.

Puenta...






...otóż...







...jest...







...następująca:

Szczęśliwsze są te związki, w których kobieta ma niższy współczynnik BMI od mężczyzny!





        I co? Łyso Wam teraz? Tyle się nagadały na tych swoich facetów "zrób coś z brzuchem", "poszedłbyś na siłownię zrzucić parę kilo", "to ja się dietą katuję dla ciebie a ty tylko piwsko przed telewizorem" ... (nie krępujcie się, teraz jest dobra chwila, możecie dodać coś od siebie). Łyso, nie? Bo my to wszystko dla Was. Myślicie, że łatwo jest brzuch piwny wyhodować? Że łatwo tak to piwsko w smaku ohydne żłopać, kiedy człowiek by się kulturalnie wina napił albo Yerba Mate? Myślicie, że oglądanie meczu żrąc chipsy to taka przyjemność? Że przesiadywanie z kumplem w knajpie pijąc piwo i pojadając słone orzeszki to dla przyjemności? Nie, to wszystko dla Was. Wszystkie te cierpienia ponoszone przez pokolenia mężczyzn to dla Was, dla Waszego dobra, dla Waszego szczęścia, dla Waszego - nie bójmy się tego słowa - ZA-DO-WO-LE-NIA. Cierpieliśmy w milczeniu, krytykowaliśmy Waszą nadwagę, ale to wszystko dla Was. Bo wg wspomnianych badań szczęście w tych związkach bierze się stąd, że szczupłe kobiety bardziej podobają się mężom, co tymże kobietom poprawia samopoczucie. A o tym, jak ważne jest Wasze dobre samopoczucie wie każdy kto choć raz próbował kłócić się z kobietą podczas okresu. "Choć raz" to złe sformułowanie. Toż każdy kto tego spróbował nigdy nie odważyłby się spróbować drugi raz. Chyba, że chciałby popełnić samobójstwo w ten, jakże wyrafinowany sposób.

Zatem, drogie Panie, czas na wnioski. Ja tu widzę tylko jeden.
Wracając z siłowni kupcie swojemu mężczyźnie piwo.
Wydrukować, powiesić na lodówce, wykuć na pamięć i powtarzać jak mantrę przed snem.

wtorek, 11 października 2011

A imię jego Optimistus

        Optymiści ponoć mają łatwiej w życiu. Okazuje się otóż, że jest to bzdura piramidalna. Naukowcy o zgrozo angielscy dowiedli, że optymistom mózgi działają niepoprawnie. Nieuzasadniony optymizm to nic innego jak szkodliwa ewolucyjnie wada mózgu. Mózg optymisty karmi swego posiadacza nieuzasadnionymi prognozami szczęścia i wiekuistej pomyślności. Co powoduje, że taki nieuzasadniony optymista zapomina o podstawowych zasadach bezpieczeństwa. Że wymienię tylko: niespoglądanie w lewo przy przechodzeniu przez ulicę, wiarę w możliwość wygrania w totka, wiarę w miłość aż po grób (ha, haha, hahaha qwa ha), wiarę w uniknięcie gwałtownej i bolesnej śmierci w wypadku komunikacyjnym, wiarę w możliwość spotkania wolnego przyzwoitego faceta w wieku 30-40 lat (ha, haha, hahaha qwa ha, buahahahahaha). Nieuzasadniony optymizm powoduje, że jego wyznawcy są nieprzygotowani na nieszczęścia jakie niesie ze sobą świat. Ergo: są ewolucyjnie niedostosowani. Drugie ergo: radzę się z nimi pożegnać bo wyginą.

(Rzewna scena, w której niedostosowany ewolucyjnie wieczny optymista Jacek żegna się z niedostosowanym ewolucyjnie wiecznym optymistą Jackiem.)
“Żegnaj Jacek, zaszczytem było Cię poznać.”
“Nie ma sprawy stary, cała przyjemność po mojej stronie”
(W tle łomoce flaga Zjednoczonych Emiratów Arabskich, targana wiatrem, silnym, porywistym, niczym Jacek w najlepszych czasach. Miotana na boki a w trakcie miotania roszona deszczem padającym niczym łzy Jacka po obejrzeniu finałowej sceny w kultowym westernie “The Good, The Bad and The Ugly”)
“Ze wszystkich barów na świecie musiałeś wybrać właśnie ten?”
“Taa. Bo ładnie tu. Zielono tak. Zagraj to jeszcze raz, Sam.”
(I odwrócił się. I odszedł. A płaszcz jego powiewał we mgle niczym płaszcz jego powiewający we mgle.)

czwartek, 29 września 2011

Jesiennie

        Wróciłem. Świeży, wypoczęty, gotowy na wyzwania w pracy, przeczytawszy kilka mądrych książek, obejrzawszy kilka całkiem rozrywkowych filmów, w trakcie rozwodu, wypiwszy hektolitry piwa, pokonawszy rzesze komarów i liczne swoje słabości. Wróciłem. Kto się cieszy ręka do góry. Kto się nie cieszy... hmm... wolno Wam. Nikt nie musi szczerzyć zębów po próżnicy. Choć szczerze to zalecam. Psychologowie (pojęcia nie mam czy amerykańscy) zrobili interesujący eksperyment. Kazali studentom podzielonym na dwie grupy oglądać kreskówki. Różnica między grupami była następująca: jedna grupa przygryzała w zębach ołówek (w poprzek), druga trzymała go w ustach jak słomkę. I nie zgadlibyście. Grupa przygryzająca ołówek oceniała te kreskówki jako śmieszniejsze. Wytłumaczenie ponoć jest takie: przygryzając ołówek usta układają się w coś podobnego do uśmiechu, natomiast zwykłe trzymanie go w ustach układa te usta w coś podobnego do smutku. Szczerzenie zębów po próżnicy okazuje się być sposobem na postrzeganie świata jako radośniejszy w porównaniu do tych smutasów chodzących z nosami na kwintę. I od dzisiaj kategorycznie żądam żebyście się uśmiechali. Jak spotkam na ulicy kogoś śmiejącego się bez powodu będę wiedział, że tu był, czytał, zastosował się i zasługuje na miejsce przy kominku. Moim kominku, z małej litery, nie Kominku.

        I jeszcze przeczytałem książkę. Tak, wiem, nie ma się czym chwalić, wszyscy czytają. Ale jaką książkę! "Efekt Lucyfera". I jeśli macie jakąś możliwość ją zdobyć (kupić, pożyczyć, ukraść) szczerze nie polecam tego robić. Naprawdę. Naczytacie się i Wasza wiara w to jacy jesteście szlachetni, jak to się wspaniale zachowacie w trudnej sytuacji, jak bez wahania ruszycie na pomoc - wszystko to runie i pozostanie tylko marność. Marność nad marnościami i wszystko marność. Zaprawdę powiadam Wam - nie popełnijcie błędu jako ja go popełniłem.

        A przed urlopem dokonałem czynu heroicznego i zagrałem główną (i jedyną) rolę męską w dramacie w (niestety) jednym akcie pod wielce oryginalnym tytułem "Piękne i bestia". Jam był bestia, one piękne. Wzrok mnie przez to latał na boki bo się skupić było trudno, co mogło sprawić na niewiastach wrażenie, żem jest dziki jakiś, albo nieśmiały czy cóś (najgorsze, że to by było całkiem bliskie prawdy wrażenie). Niniejszym chciałem przeprosić wszystkie obecne tam piękne Panie, ale zielony zostaje. One wiedzą o co chodzi. Dawno temu, tak dawno, że już prawie nie pamiętam kiedy, ale gdzieś w okolicy 23 maja 2007 roku godzina 19:23 postanowiłem, że choćby nie wiem co to zielony zostaje i już. Bo lubię.

        A wiecie, że naukowcy przepowiadają, że już urodził się człowiek, który dożyje 150 lat? A w ciągu następnych 20 ma się urodzić taki, który dożyje 1000? A ja jak zwykle mam pecha i przyjdzie mi spędzić tysiąclecie jako sześćdziesięciolatek. Świat jest okrutny, powiadam Wam. Kiedyś było łatwiej. Średnia wieku 35 lat. Przy nich byłbym Matuzalemem. Nie martwili się starością bo nie mieli pojęcia, że takie coś istnieje. A teraz? 25-latki reklamują kremy przeciwko starzeniu. Nie żeby nie było fajnie popatrzeć, ale czy to aby nie przesada?


I refren z piosenki Happysad “Zanim pójdę”

Miłość to nie pluszowy miś ani kwiaty.
To też nie diabeł rogaty.
Ani miłość kiedy jedno płacze
a drugie po nim skacze.
Miłość to żaden film w żadnym kinie
ani róże ani całusy małe, duże.
Ale miłość - kiedy jedno spada w dół,
drugie ciągnie je ku górze.

        Piosenka może nie jest utworem stulecia, ale refren wciąga. Nie mogę się od niego opędzić. Ktoś mi powiedział, że jestem sentymentalny. Chyba jestem.

czwartek, 11 sierpnia 2011

środa, 10 sierpnia 2011

OK

OK, mam tydzień wolnego. Kogo odwiedzić? Im dalej od Warszawy tym lepiej.
Dobrze ułożony, nie jem dużo, w zasadzie wystarczy mi jakieś miejsce do spania.

piątek, 29 lipca 2011

Nadejszła wiekopomna chwila

Drogie moje Czytelnice.

        Wbrew podstępnym knowaniom Lorda Szefomorta, wbrew złowieszczemu sprzysiężeniu wszystkiego co się mogło przeciwko mnie sprzysiąc, wbrew niesprzyjającej pogodzie i wysokiemu kursowi franka, wbrew globalnemu ociepleniu i dziurze ozonowej. Idę na urlop.
        Ale spokojnie, wrócę, jakżeż bym mógł nie wrócić. Blog zostaje otwarty, można sobie pisać komentarze jeśli ktoś ma ochotę, do starych notek też. Można nie pisać, jeśli ktoś nie ma ochoty. Ale kategorycznie, absolutnie kategorycznie zabraniam o mnie zapominać. Jak wrócę to będę sprawdzał obecność. Nieusprawiedliwiona nieobecność będzie karana fochem.

No.
To idę.
Do zobaczenia za jakiś miesiąc.
Chyba, że miałbym wcześniej jakąś okazję dorwać się do internetu.
Byłoby miło wtedy coś od Was przeczytać.
Także...
orrewuar
bywajcie
do zobaczenia
albo do usłyszenia
w skrócie - pa.

Wasz Jacek

środa, 6 lipca 2011

Słówko na dziś: bynajmniej/przynajmniej

        Zdumiewające jak wielu moich kolegów i znajomych nie ma pojęcia, że "bynajmniej" i "przynajmniej" to nie to samo. Używają zamiennie, ewentualnie tylko jednego z nich.Tymczasem znaczenie tych słów bynajmniej tożsame nie jest. A przynajmniej nie było jak ostatni raz sprawdzałem w słowniku. Czy ja się zawsze poprawną polszczyzną wyrażam? Bynajmniej. Ale przynajmniej się staram. Gdyby jeszcze ktoś te starania przynajmniej docenił, bynajmniej nie byłbym zawiedziony.
         Co robi pogoda gdy Jacek nauczon doświadczeniem zeszłorocznym postanawia się zaopatrzyć w przyzwoity wentylator przynajmniej tydzień przed wakacjami? Bynajmniej nie utrzymuje się w stanie zadowalającym, ale zmienia na to co widzicie za oknami. Bez nadziei na poprawę choćbym wziął najdłuższą możliwą prognozę. Przynajmniej internet działa. Co robili w taką pogodę ludzie nie mając internetu? Mam nadzieję, że przynajmniej się nie nudzili.
        Czy mój nieszczęsny projekt się skończył? Bynajmniej. Czy są widoki na rychłe zakończenie? Bynajmniej, ale przynajmniej nieubłaganie zbliża się dzień wolności czyli początek urlopu. Wniosek muszę napisać przynajmniej 3 tygodnie wcześniej. Bynajmniej nie jest to w normalnych okolicznościach wymagane, ale czuję, że za chwilę zrobi się gorąco (dosłownie i w przenośni, w pogodzie i u mnie w pracy) i przynajmniej ja mam zamiar być od tego daleko.
         Bynajmniej o Was nie zapomniałem. Po prostu z racji moich ograniczonych możliwości nie mogę się oddawać uciechom intelektualnym tyle ile bym chciał. Na szczęście przynajmniej niektórzy z Was nie całkiem o mnie zapomnieli. Proszę mnie od czasu do czasu szturchnąć, bynajmniej nie musi być lekko. To motywuje do tego, że może bym przynajmniej coś napisał skoro nie za bardzo mam czas podyskutować z Wami w kalendarzach.
        Dostałem zaproszenie na facebooka. Bynajmniej nie ja osobiście jako Jacek w swojej własnej prawdziwej osobie. Dostałem zaproszenie jako Dziurawy Worek. I myśl mnie taka napadła, że może by przynajmniej tam dało się częściej odezwać. To by jednak oznaczało utratę anonimowości, przynajmniej dla Was, bo bynajmniej nie dla mnie. W większości zapewne występujecie pod prawdziwymi nazwiskami, przynajmniej większość z Was, i zapewne nie popędzicie ochoczo dodawać do znajomych Dziurawego Worka. Zwłaszcza, że żadnych atrakcji zaoferować tam nie będę mógł. Przynajmniej nie dziś (tudzież "w dniu dzisiejszym", ani w żadnym innym "okresie czasu" - to tematy na odrębne notki). Bynajmniej nie podjąłem jeszcze decyzji, ale skłaniam się ku opcji "a na cholerę mi kolejny kłopot?". W grę wchodzą jeszcze "Założyć i szaleć", "A co to jest facebook?", oraz last ale przynajmniej nie least "Niech mi ktoś pomoże". No nie stójcie tak, podpowiedzcie coś przynajmniej.

poniedziałek, 23 maja 2011

Wam wszystkim

        Szybko i nieubłaganie czas sobie leci. Ponoć czas w międzyczasie leczy również rany, ale opinie co do tego są sprzeczne. Natomiast co do tego, że leci wątpliwości nie ma. Choć liczni przeciwko temu protestują.
Stuknęło Dziurawemu Workowi 4 lata dzisiaj. Wiek jak na bloga sądzę, że sędziwy. Trochę się przez te 4 wydarzyło. Czytałem o Waszych sukcesach i porażkach. Pobieraliście się, rodziły Wam się dzieci, odnosiliście sukcesy w pracy, nauce, broniliście (z sukcesem!) prac magisterskich i doktorskich. Mam w linkach sporo blogów, które właściciele opuścili bez słowa. Mam też takie, których właściciele mimo oficjalnego pożegnania nie mogą się z nimi rozstać. Czasem odzywacie się po pół roku żeby za chwilę znowu zniknąć na pół roku. Nie kasuję Waszych linków, ciągle wierzę, że kiedyś jeszcze się odezwiecie.
         Pomimo, że właściwie nikogo z Was nie poznałem osobiście to przez te 4 lata staliście się ważnym kawałkiem mojego życia. Zapewne komuś wyda się to smutne iż tak wiele znaczą dla mnie osoby, których nigdy nie widziałem i pewnie nie zobaczę, że tak mało dzieje się w moim prawdziwym życiu, że muszę się posiłkować wirtualnym. Ale... I don’t care. Stanowiliście światełko w ciemnym tunelu moich nieciekawych czasem zadań, w podłe dni zawsze u kogoś z Was znalazłem coś co potrafiło poprawić mi humor.
I za te 4 lata Wam dziękuję. A za kolejne 4 wznoszę toast i wypalam dzisiaj wieczorem cygaro.

piątek, 6 maja 2011

Wstyd i hańba

        Hańba Wam. Powiadam, wstyd Wam i hańba dziewczyny. No żeby w całej Polsce nie było już ani jednej ładnej dziewczyny? Skąd moje poruszenie? Otóż kupuję ja sobie jak co miesiąc miesięcznik intelektualistów Playboy, zerkam na okładkę i co widzę? Ano widzę kobietę, może i owszem niczego sobie tyle, że SZTUCZNĄ !!! Wygenerowaną komputerem! Sodomia i Gomoria, panie.

        Nie jest dobrze, drogie Panie. Nie powinnyście do tego dopuścić. Bo teraz to już łatwo wyobrazić sobie ciąg dalszy. Nie będę bardzo zdziwiony gdy za parę lat w kawiarni zobaczę przy stoliku z jednej strony chłopaka a z drugiej iPada w wersji 8 z zainstalowaną aplikacją Moja Dziewczyna. Bo też taka komputerowa dziewczyna ma wszystkie (ok, prawie) zalety dziewczyny prawdziwej, przy jednoczesnym całkowitym braku jej wad. Wyobraźcie sobie: mogę się spotykać z brunetką albo z blondynką. A jak będę miał kaprys to z rudą. Wysoką albo niską. Szczupłą lub jeśli ktoś lubi - niekoniecznie. Może mieć oczy niebieskie, zielone lub brązowe. Może się ubierać na sportowo lub elegancko, może być sportsmenką albo businesswoman. Ale najlepsze, że mogę je mieć wszystkie po kolei albo i wszystkie naraz i żadna nie będzie zazdrosna o inne. Nie zaprotestują, albo nawet ucieszą się gdy zaproponuję spotkanie z jej koleżankami. Nie będą marudzić, że za późno wracam, albo że więcej czasu spędzam z kolegami niż z nimi. Nie będą się domagać kwiatów i biżuterii. Pooglądają ze mną sport i SF a ja nie będę musiał z nimi oglądać "Na Wspólnej" i "Klanu". Czyż nie rajska wizja?

        Owszem, takie dziewczyny mają również pewne wady. Nie upierze taka skarpetek i nie posprząta mieszkania (choć po cóż miałbym sprzątać mieszkanie jeśli nie spodziewam się w nim dziewczyny, której mógłby się bałagan nie spodobać?). Jedzenie też trzeba będzie sobie zorganizować we własnym zakresie. Co w sumie nie jest złe, bo zamiast 15 talerzy dziennie do zmywarki trafi jeden na tydzień. Środowisko będzie nam wdzięczne. Również seks trzeba będzie sobie zapewnić samemu. Co w sumie też nie jest takie złe - będzie go można mieć w dowolnej chwili i jak się już zdecyduję to na pewno nie będzie bolała mnie głowa. Największą wadą jest niestety niemożność wysłania takiej wirtualnej kobiety po piwo. Ale czymże są te nieliczne wady w obliczu spełnionego marzenia wielu pokoleń mężczyzn - możliwości wyłączenia ględzenia za pomocą ‘Mute’? A jako bonus otrzymujemy fakt nieposiadania nawet jednej teściowej. Czyż nie urocza wizja przyszłości?


        Zaprawdę powiadam Wam - jeśli nie tak wyobrażacie sobie przyszłość radzę czym prędzej zrzucać ciuszki i meldować się w redakcji Playboy’a. Będę sprawdzał jak Wam idzie.

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Już szron na głowie

        "Już szron na głowie, już nie to zdrowie, lecz w sercu ciągle maj" - że pozwolę sobie zacytować artystów i dodać od siebie "a na oczach ciągle czarne okulary". A szron na głowie upoważnia do bezpłatnego przeglądu gwarancyjnego w okolicznej przychodni. Do przychodni zatem przybyłem, wstąpiłem i zadrżałem. Ujrzawszy tłum kłębiący się w korytarzu. Jednakowoż warto było, albowiem jestem teraz szczęśliwym posiadaczem papierka stwierdzającego moją fizyczną doskonałość (gdyż albowiem jeśli ktoś nie posiada wad to jest doskonały, a jako że ja nie posiadam to vide to przed nawiasem) oraz całkowitą poczytalność na ciele i umyśle. Tu się waham jednak co do wyniku bo sam siebie uznaję czasem za niepoczytalnego. Jak długo bowiem można pracować nad jednym, nieszczęsnym projektem i nie oszaleć? Dodatkowo jako bonus dostałem odmowę na wniosek o przydział służbowych okularów (tym razem nie czarnych) umotywowaną tym, że na wspomnianych już wynikach w sekcji ‘wzrok’ (kto przeczytał ‘zwłok’ niech podniesie rękę i naciśnie przycisk) zaznaczoną miałem opcję "Sokoli, może nosić czarne okulary". A zatem (zadrżały polonistki) więc będę potrzebował asystentki o oczach czarnych niczym toń jeziora, co bym się mógł w nich przeglądać gdy będę się w nowe okulary wpasowywał. Chętne poproszę klasycznie o CV, list motywacyjny, rozmiary i zdjęcie w bikini. Albo bez.

         Ponieważ miesięczniki prenumerowane już przeczytałem potrzebuję zatopić w czymś zęby, tfu, wzrok podczas porannej przejażdżki do pracy. Do Was zatem Drogie Czytelnice zwracam się po poradę. Zanim się jednak rzucicie wypisywać zawartość Waszych bibliotek chciałbym przypomnieć, że lubię SF (nie mylić z fantasy), zwłaszcza stare dobre, z kosmitami i podbijaniem kosmosu a nie jakieś cyberpunkowe psychologiczne pierdoły. Żegnamy zatem wszystkie Zmierzchy, Sagi o ludziach lodu, Harry Pottery, Mikołajki, Zafony itp. Lubię również poczytać o współczesnej nauce podanego w sposób przystępny (tu witamy się z Hawkingiem, Greene’m, Dawkinsem). Żegnamy zatem ezoterykę, magię, homeopatię, chiromancję, astrologię i inne pseudonaukowe pierdoły. Przy okazji - jeśli ktoś jednak wierzy w te pierdoły i poczuł się urażony, to bardzo mi przykro ale zdania nie zmienię. Wolno Wam w to wierzyć, a mi wolno nazywać to pierdołami. Dalej mamy książki przyrodniczo- podróżnicze. I tu ze wstydem przyznam, że uwielbiam styl pisania Cejrowskiego, chociaż poza tym uważam go za katolickiego fanatyka, który chyba zapomniał po co Jezus rzekomo zmarł na krzyżu i że teraz raczej korzysta się z Nowego niż ze Starego Testamentu. Mnie to osobiście tzw rybka, bo ja korzystam z encyklopedii. Cejrowski zatem i seria ‘Poznaj Świat’ pod jego czujnym okiem wydawana. Ale tu chyba niewiele mi zostało do przeczytania. Coś w tym stylu jednakowoż. W dalszej kolejności mamy literaturę lekką. Coś z psychologii może być. Celowo jej w dziale ‘nauka’ nie umieszczam, bo trudno mi nazwać nauką coś co za wyniki badań uznaje subiektywne opinie wygłaszane przez przedmiot badań. Choć trzeba im przyznać, walczą chłopaki i dziewczyny i coraz częściej w badaniach używają tomografów i urządzeń do obrazowania pracy mózgu na żywo. Proszę, bazując na wyżej wymienionych, o propozycje. Coś z czym nie wstydzilibyście się siedzieć w metrze. Wróć. Z czym ja nie wstydziłbym się siedzieć w metrze.

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Ludzie to jednak szuje

        Kupiłżem se dżinsy. I na kilometrowej długości metce w środku było napisane "prasować odwrócone na lewą stronę". To dżinsy się prasuje???

        Pod naciskiem Klamki, ku niewysłowionej radości narodu chińskiego zdjąłem z bloga klątwę logowania przed napisaniem komentarza. Spodziewam się w związku z tym, że na komentowanie rzucicie się jak wściekli, ale obiecuję, że wytrwam i wszystko przeczytam. Z odpowiedziami tradycyjnie - jak będę miał czas. A się ciekawie porobiło u mnie, że hej. Nie mogę opowiadać za dużo szczegółów, ale trust me, jest interesująco. W negatywnym tego słowa znaczeniu.

        Wiecie, że pacjentom pomaga placebo nawet jeśli wiedzą, że przyjmują placebo? Poważnie. Oczywiście zapewne nie na wszystko, ale np na odczuwanie bólu. Ludzki mózg nie przestaje mnie zadziwiać.

        A na głównej Onetu przeczytałem nagłówek, na który każden jeden normalnie rozwinięty mężczyzna rzuca się jak mucha na … yyy ... no po prostu rzuca się. Nagłówek ten otóż brzmi: "Bardzo głęboki dekolt gwiazdy (zdjęcia)". No to kliknąłem. A w środku niespodzianka: Paris Hilton. Bardzo przepraszam, może jestem niedzisiejszy, ale z czego oprócz bycia tytułowaną gwiazdą słynie ta pani? (tak, wiem, zazdrość przeze mnie przemawia, że nie mam tak bogatego tatusia). To już nawet Justin Bieber przynajmniej śpiewa i bardziej na gwiazdę zasługuje. Pomijam już wątpliwą jakość tych obiecanych nagłówkiem zdjęć.


        Teraz pytanie do pań głównie skierowane. Potrzebuję albowiem do pewnego testu próbki reprezentatywnej, porównania znaczy. Pytanie: czy potraficie po kilku miesiącach przypomnieć sobie niemalże słowo w słowo treść rozmowy z mężem/chłopakiem/narzeczonym (niepotrzebne skreślić, tudzież dla niepraktykujących monogamii - możecie nic nie skreślać) i tkwić w niezachwianym przekonaniu, że to właśnie wy pamiętacie doskonale a on na pewno się myli? Proszę o szczere odpowiedzi, mogą być anonimowe, a wszystko co powiecie może i zostanie wykorzystane przeciwko wam. Przynajmniej niektórym. Niekoniecznie tu obecnym.


        No i nie da się ukryć, że wiosna pełną gębą. Przygotowane? Kiecki nowe (koniecznie mini) zakupione?


        Ludzie to jednak szuje. Naukowcy (tym razem nie wiem czy amerykańscy) przeprowadzili eksperyment. Najpierw wypytali grupę testową czy za pieniądze byliby w stanie razić kogoś elektroprądami. Nie śmiertelnymi, ale jednak bolesnymi. 64% powiedziało, że nie. Potem dano im naprawdę szansę użycia elektrowstrząsów i naprawdę dano im za to pieniądze (maksymalnie 20 funtów, po funcie za jedno porażenia). 96% wciskało guzik aby się kurzyło. Gdy widzieli twarz osoby rażonej przerywali po 11 razach. Gdy widzieli tylko dłonie dochodzili do 15. Ludzie to jednak szuje są. Konkluzja? Nasze deklaracje są funta kłaków warte. Wszystkie te brednie o "na dobre i złe", "póki śmierć nas nie rozłączy" są dobre dla naiwnych, bo jacy jesteśmy naprawdę okazuje się nie gdy składamy obietnice ale gdy przychodzi do ich realizacji.

wtorek, 8 marca 2011

...

        Wszystkiego najlepszego drogie Panie. Dziewczyny, kobiety, żony, małżonki, kochanki, singielki, matki córki, babcie i wnuczki. Brunetki, blondynki, rude i łyse. Wysokie, niskie, szczupłe i niekoniecznie. Wszystkim Wam (i wszystkim, które ewentualnie mogłem pominąć) dużo słońca dzisiaj

życzy Jacek, męski szowinista, wielbiciel feministek i kobiet wyzwolonych, dumny posiadacz czarnych okularów.

Pominąłem kogoś?


         A propos, Intimissimi wymieniło plakat. Teraz niczego sobie pani reklamuje stanik super push-up. Sprawdziłem w internecie co to jest i jak Wam nie wstyd? Tak bezczelnie oszukiwać płeć niepiękną. Toż brak mi słów żeby wyrazić swoją dezaprobatę dla tak niecnego oszukiwania naszego zmysłu wzroku. To przecież zupełnie tak jakbyśmy my... jakbyśmy... dobra, nie mam dobrego porównania. Ale to wciąż Was nie usprawiedliwia. Już nie wystarcza zwykły push-up trochę tylko naciągający rzeczywistość? Trzeba sobie zafundować super push-up, kreujący science-fiction? Oj nie ładnie, dziewczyny, nieładnie. Ranicie mnie.

poniedziałek, 28 lutego 2011

Czas

        Na początek gratulacje dla Scovrona. Informacja dla tych, którzy jeszcze nie widzą - Scovron urodził dorodnego syna. Wprawdzie ponoć jego żona też miała w tym jakiś swój udział, ale nie wierzmy plotkom. Gratulacje zatem dla Scovrona z okazji takiego syna. I gratulacje dla Franka z okazji takiego ojca.


        A teraz czas się przestać nad sobą użalać chyba, co? Pamiętacie podstawówkę? Ci z liceum wydawali się wtedy tacy starzy. Pamiętacie liceum? Studenci to byli dla nas staruszkowie. Potem studia. 40-latkowie to byli poważni, starzy ludzie.
A dzisiaj? Dzisiaj mam 40 lat i wcale nie jestem poważnym, starym człowiekiem. "W sercu ciągle maj" - jak śpiewali starsi panowie dwaj. I tego się trzymał będę. A propos - nie potrzebuje ktoś jednego gracza do piłki nożnej? Pograłoby się czasem wieczorem.

        I otóż przeczytałem jeszcze w uczonym piśmie "Charaktery", że udawanie jest cechą ludzką. "Wszyscy kłamią" można by powiedzieć i nie skłamać. Polega to na tym, że on udaje, ja wiem, że on udaje, ale obaj udajemy, że nie wiemy, że udajemy. Czad, nie? Okazuje się, że udawanie jest społecznie korzystne. Opłaca się wszystkim udawać niż po prostu walić prawdę w oczy. Jest w tym jakiś sens, jeśli się zastanowić. W końcu gdy kobieta pyta czy do twarzy jej w tej sukience oczekuje potwierdzenia czyli odpowiedzi, że prześlicznie. Przecież gdyby sama wiedziała, że wygląda fatalnie to by jej nie założyła. Jeśli założyła, to znaczy, że jej się podoba, po cóż więc psuć jej zabawę bezlitosną prawdą? Zwłaszcza, że tak naprawdę to przecież tylko i wyłącznie kwestia jak najbardziej subiektywnego gustu. Albo to: powiedzieć koleżance, że mąż ją zdradza? Czy może udawać, że o niczym się nie wie? Najpopularniejsza odpowiedź: sama jej nie powiem, ale zmuszę jej męża do przyznania się. Osobiście widzę tylko jedną różnicę - w tej drugiej sytuacji przyjaciółka poleci wtulić się w Wasze ramiona. W tej pierwszej zapewne na Was spadnie wina, przynajmniej dopóki nie opadną emocje. Dla przyjaciółki efekt będzie ten sam - zapewne rozstanie. Ergo: kierowałby Wami zwykły egoizm: powiem sama, pewnie będę winna, zmuszę męża - na pewno winny będzie on. Sprytny mąż kazałaby Wam spadać na drzewo. A Wy przed wypłakującą się przy Was przyjaciółką będziecie udawać, że o niczym nie wiedziałyście.
         Udajemy wszyscy. Udajemy żeby nie zrobić komuś przykrości, udajemy, bo tego oczekuje od nas szef, żona, kochanka, teściowa, dzieci, kumple, Urząd Skarbowy, pies. Udajemy na rozmowie kwalifikacyjnej, udajemy na pierwszej randce, udajemy na ostatniej randce. Doświadczenie uczy (a przynajmniej mnie nauczyło), że o ile warto udawać na rozmowie kwalifikacyjnej, bo na drugą rozmowę możemy nie mieć szansy a wrażenie pierwsze chcemy sprawić dobre o tyle udawanie na pierwszej (kolejnych zresztą też) randce raczej nie wyjdzie na dobre. Tak, wiem, pierwsze wrażenie. Zaprawdę powiadam Wam - pierwsze wrażenie jest przereklamowane. Używajcie go gdy od pierwszego wrażenia wszystko zależy, jak np na rozmowie kwalifikacyjnej. Z umiarem nawet tu! Ale jeśli chodzi o kontakty z żywymi ludźmi, nawet jeśli siedzą tysiące kilometrów od Was, po drugiej stronie internetu, najlepsze pierwsze wrażenie zrobicie pozostając sobą. Mam taką swoją prywatną zasadę (właściwie za chwilę przestanie być prywatna), że poznając nowych ludzi nie staram się zrobić najlepszego pierwszego wrażenia. Znaczy, nie zawalam specjalnie, ale nie zakładam od razu najlepszego (jedynego) garnituru. Wydaje się to logiczne. Jeśli na pierwszym spotkaniu ustawicie poprzeczkę na wysokości rekordu świata, to potem może być tylko gorzej. Ale ustawcie poprzeczkę gdzieś w połowie wysokości - może być i lepiej i gorzej, zależy tylko od Was. Przy następnych spotkaniach ktoś dojdzie do wniosku, że "ten Jacek to jednak nie taki buc i prostak na jakiego wyglądał". Udawajcie, bo tak jest lepiej dla wszystkich, ale z umiarem.

        Wiecie dlaczego tak irytujące jest gdy ktoś przy Was rozmawia głośno przez komórkę? Że głośno? Że o prywatnych sprawach? Nie. To dlatego, że nie słyszycie drugiej części rozmowy. Poważnie. Mózg nasz, genialne z jednej strony narzędzie, niesamowicie łatwe do zmanipulowania z drugiej, ma tendencje do uzupełniania. Robi to na co dzień i całkiem nieźle mu idzie. Z tego, że na środku naszego pola widzenia powinna być szara plama niewielu z nas zdaje sobie sprawę, bo nasz mózg maskuje niedostatki oka podsuwając nam to co wg niego powinno tam być. Mózg otóż w przypadku słyszenia tylko jednej części rozmowy próbuje domyślić się drugiej. I tak go to zajmuje, że trudno się nam skupić na czymś co chcielibyśmy robić świadomie. Zauważcie, że nie ma tego problemu gdy słuchamy rozmowy dwóch stojących obok nas osób, nawet gdy rozmawiają za głośno.


        I jeśli zima się zaraz nie skończy to ogłoszę zimową depresję, odmówię przyjmowania napojów alkoholowych, co spowoduje uszczuplenie wpływów do budżetu, co spowoduje kryzys. Nie ma to jak megalomania. Ale powiedzcie - nie macie dość? Żeby ten śnieg był chociaż jakiś kolorowy. Wstaje człowiek rano i leci sprawdzić co tam dzisiaj napadało. A tam czerwone szaleństwo. Kolejny dzień - zielona niespodzianka. Potem - pomarańczowe rytmy. A w niedzielę miks kolorów. Fajne może te płatki śniegu jeśli chodzi o konstrukcję, ale jeśli chodzi o kolory to natura wykazała się żenującym brakiem wyobraźni. Podobnie jak w przypadku liczby nóg. Wiecie jak cholernie trudno utrzymać równowagę na dwóch nogach gdy człowiek wraca z imprezy, po której śnieg ma wszystkie wspomniane kolory na raz? 3 byłoby idealnie. Przez 3 punkty w przestrzeni zawsze da się poprowadzić płaszczyznę. Czyli jak bym nie stanął to chwiał się nie będę. 4 byłoby za dużo. Choć łatwiej byłoby kupować buty. 2 pary i z głowy, dwa lewe dwa prawe. A dla trzech nóg? Ta trzecia jest lewa czy prawa? Z drugiej jednak strony każdy kto po imprezie próbował zapanować nad dwoma nogami...

        Fizycy to dziwny naród jest. Jakkolwiek absurdalny pomysł na wszechświat wymyślicie oni Wam wyliczą prawdopodobieństwo jego istnienia. Ostatnio modny jest multiwszechświat. Że niby gdzieś tam istnieje wszechświat, w którym mam jednak trzy nogi i jestem z nich zadowolony. Naprawdę to całkiem poważna teoria naukowa. Pociąga to za sobą nieuchronną możliwość, że w tej nieskończonej ilości wszechświatów są takie, w których inteligencja rozwinęła się na tyle wysoko, że pozwala tworzyć wszechświaty symulowane. Co pociąga za sobą nieuchronną możliwość, że sami żyjemy w symulacji. Naukowcy nie byliby sobą gdyby nie spróbowali poszukać na to jakiegoś dowodu. I co wymyślili. Otóż symulacje komputerowe mają to do siebie, że czasem trzeba w nich poprawić jakieś parametry. Nieocenieni naukowcy poszukali więc jakichś zmian w powszechnie znanych stałych. I żeby było zabawnie znaleźli potwierdzenie, że niektóre z nich zmieniały się na przestrzeni lat. Bardzo wielu lat, ale się zmieniały. Ba, okazuje się, że te stałe być może wcale nie są takie stałe, bo obserwacje odległych galaktyk wskazują, że tam mogą być inne. Czyli znane nam prawa fizyki mogą być prawdziwe tylko lokalnie. Ale wracając do symulacji... Symulacje dość zaawansowane mogą same być zdolne do generowania symulacji w symulacji. A ponieważ wszechświatów jest nieskończenie wiele również poziomów symulacji może być nieskończenie wiele. Czy nie macie czasem wrażenia, że ktoś Was obserwuje? To swędzenie na karku to może być znak, że ktoś właśnie sprawdza parametry swojego awatara (Was!) w symulacji. A nieuzasadnione niczym poczucie radości lub smutku? Czymże jest to innym niż zmianą parametrów symulacji? A nieprawdopodobne szczęście jednej osoby i nieprawdopodobny pech innej - czy to nie różne scenariusze symulacji? Sprawdzenie jak obiekty kontrolne reagują na różne warunki? I jak się czujecie dzisiaj moje małe awatarki?

PS. Dlaczego "małżonka" brzmi jakoś tak dostojniej niż po prostu "żona"?

wtorek, 25 stycznia 2011

Nadejszła wiekopomna chwila...

        … że tak sobie pozwolę artystę zacytować. Znaczy nadchodzi co roku o mniej więcej tej samej porze pomijając ułamki sekund jakie co roku tracimy na skutek zmiany prędkości obrotu Ziemi dokoła Słońca. Ten jednakowoż rok jest szczególny. Nie żeby był jakiś szczególny dla mnie, po prostu utarło się, że okrągłe rocznice są szczególne. Za okrągłe uważamy rocznice podzielne bez reszty przez 10, gdyż z jakiegoś nieznanego powodu mamy tylko 10 palców i posługujemy się systemem zwanym dziesiętnym podczas gdy np system szesnastkowy byłby dużo bardziej użyteczny. Co nasuwa oczywisty wniosek - system dziesiętny wymyśliło dziecko, bo tylko dzieciom do liczenia potrzebne są palce.
         Nadejszła zatem chwila nadchodząca co roku. Chwila, w której w ciągu dwóch sekund pomiędzy 23:59:59 a 0:00:01 przybywa nam rok. Przybył i mi. W systemie dziesiętnym przybył mi rok okrągły. Będąc człowiekiem praktycznym zapoznałem się z grożącymi niebezpieczeństwami, przeczytałem wszystko o tzw kryzysie wieku średniego, o zdradach i rozpadach rodzin, o zawałach i dietach, o czerwonym Porsche i dwudziestolatkach. Przeczytałem i profesjonalnie się do kryzysu przygotowałem. Zakupiłem stos konserw i zupek w proszku coby nie narażać przypadkowego społeczeństwa oraz dwudziestolatek na zetknięcie z moim kryzysem (któren jak się domyślam powoduje niebywały wzrost atrakcyjności seksualnej w oczach wspomnianych dwudziestolatek). Wysłałem rodzinę do rodziny coby nie narażać rodziny na zetknięcie z moim ewentualnym kryzysem oraz żony na zetknięcie z ewentualną dwudziestolatką, co niechybnie skończyłoby się rozpadem rodziny (na szczęście ja bym tego nie dożył). Wysłałem obu kumpli do okolicznym salonów Porsche aby zabrali wszystkie czerwone 911-tki na jazdy próbne na wypadek gdybym w chwili słabości chciał jednak kupić (kto go tam wie, z której strony kryzys zaatakuje). Razem z żoną wysłałem modem od internetu, nic bowiem tak nie kusi w kryzysie jak internet gdzie czerwonych Porsche i dwudziestolatek dostatek. Zrobiłem również zapas piwa coby doprowadzić ciało do niemożności wykonywania gwałtownych ruchów nawet gdyby ciało chciało. Byłem przygotowany.

23:50 - siedzę, leżę właściwie, otoczony poduszkami i innymi miękkimi rzeczami aby na wypadek gwałtownego ataku kryzysu nie doznać obrażeń fizycznych.
23:55 - ostatni łyk ostatniej puszki piwa, ciało osiąga przedostatni stopień rozluźnienia.
23:59 - odmówiłbym jakąś modlitwę ale nie mogę się zdecydować, który bóg będzie odpowiedni dla panów w średnim wieku.
23:59:50 - zaczynam odliczanie...
23:59:59 - biorę głęboki wdech i...





0:03 - ...nic się nie stało. Wypuszczam powietrze bo zaczynam się dusić. Nie było gromów i błyskawic, nie było trąb archanielskich, nie zapukała żadna dwudziestolatka i nie doznałem nagłej ochoty posiadania nowego czerwonego ciasnego samochodu. Nic się nie stało. Sąsiad z dołu ciągle kłócił się z żoną, pies faceta z balkonu obok ciągle szczeka a pani z okna naprzeciwko ciągle zasłania firanki gdy przebiera się do spania. Nic się nie stało.

         Powiadam Wam, kryzys jest przereklamowany. Przez miesiąc teraz będę żarł mięso z puszek i zupy w proszku. Żona ma ubaw, koledzy frajdę z przejażdżki Porsche na mój koszt i tylko dwudziestolatki nie wiedzą co straciły.