piątek, 27 czerwca 2014

Jak przeżyć z kobietą - kurs dla opornych cz. 15

        Szanowni przyjaciele! Towarzysze niedoli, bracia w cierpieniu. Nadejszły oczekiwane przez nas Mistrzostwa Świata. Nie muszę dodawać w czym. Wspaniałe to wydarzenie nieodmiennie rodzi konflikty na linii my - nasze bez wątpliwości urocze zazwyczaj żony/narzeczone/kochanki/dziewczyny. “Ale znowu mistrzostwa? Przecież niedawno były.” Patrzymy w tym momencie z ledwo co rzucającym się w oczy wyrazem politowania na twarzy na śliczną twarzyczkę, zachowując jednak myśli dla siebie. Bo jak niewieście wytłumaczyć, że owszem były, Mistrzostwa Europy. A w międzyczasie była Liga Mistrzów, liga polska, liga angielska, liga hiszpańska, liga włoska i kilka innych lig wedle uznania.

        Mistrzostwa Świata, moi szanowni przyjaciele, to trudny dla nas czas. Towarzyszki życia naszego dzielą się albowiem na dwie grupy.

1. Nie mają bladego pojęcia o piłce, ale udają, że chciałyby mieć.
        Mężczyzna obdarzony towarzyszką niemającą bladego pojęcia o piłce, ale udającą, że chciałaby mieć, nie ma łatwo. Gdyż kobieta zamiast zająć się stosownymi do jej płci zadaniami, czyli gotowaniem, szydełkowaniem, robieniem na drutach lub tym nowym, jak mu tam, dekupażem, postanawia wykazać zainteresowanie tym, czym tak bardzo fascynuje się jej mężczyzna. Myśli bowiem - nie muszę mówić, że błędnie - że jej zainteresowanie zostanie przez owego mężczyznę docenione. W związku z tym, co kilka minut opuszcza kuchnię, siada obok swego misia i zadaje pytania.

“Co to jest spalony? Przecież nic się nie paliło.”
“Którzy to nasi?”
“Dlaczego ten jeden biega z chorągiewką?”
“Czy ten z chorągiewką jest kapitanem? Bo inni się go słuchają.”
“Widziałeś?! W ręce złapał! Wolno w ręce łapać? Przecież to piłka nożna.”
“Możesz zrobić pauzę? Bo muszę kluski zamieszać.”
“Jeśli wygrywa ta drużyna, która strzeli więcej bramek, to dlaczego nie strzelają tam gdzie stoi ich bramkarz? Byłoby łatwiej.”
“To głową też można?”
“Żółta kartka? Przecież żółta mu nie pasuje do tej czerwonej koszulki. Powinien mu dać czerwoną.”
“Dlaczego to się nazywa rzut rożny? Przecież on kopie tę piłkę. Powinno być - kop rożny.”
“Co to jest rzut z auta? Tam nie ma żadnego auta.”


        Nie jest łatwo, panowie, wiem. Niemniej dla zachowania w miarę poprawnych stosunków z małżonką po zakończeniu mistrzostw, radzimy przemyśleć każdą odpowiedź trzy razy przed wypowiedzeniem jej na głos. Oczywiście tłumaczenie co to jest spalony nie ma najmniejszego sensu. A już w ogóle nie ma sensu powiedzenie kobiecie, że tłumaczenie jej co to jest spalony nie ma najmniejszego sensu, bo ona może co najwyżej zrozumieć co to jest spalony kotlet. Aluzję tę bowiem zrozumie natychmiast, co grozi legendarnym już fochem. Któren to foch z jednej strony zapewni nam wprawdzie chwilę spokoju do końca meczu, ale z drugiej będzie się odbijał czkawką jeszcze długo po mistrzostwach. Jak sobie zatem radzić, zapytacie. Z godnością panowie. Z pokorą i godnością. Można niewiastę przytulić. Przy odrobinie szczęścia zaśnie po 5 minutach “tej nudy” co pozwoli oglądać mecz w spokoju.

2. Nie mają bladego pojęcia o piłce i nawet nie udają, że chciałyby mieć.
        Wcale nie jest łatwiej niż w przypadku pierwszym. Niewiasta taka albowiem uznaje oglądanie “stada baranów biegających za piłką jak kot z pęcherzem” za czynność absolutnie zbędną, niepotrzebną i zwykłą stratę czasu, gdy w tym czasie można by obejrzeć np “M jak miłość”. Jesteśmy z natury tolerancyjni, więc wspaniałomyślnie, nawet bez pogardliwego spojrzenia, wybaczamy to bluźnierstwo. Kobieta z gatunku 2 nie poprzestanie jednak na głoszeniu swoich absurdalnych tez. Zechce ona abyśmy z tymi absurdalnymi tezami się zgodzili. I zamiast oglądać “to coś” żebyśmy pomogli w domu. Tradycyjnie, jak w przypadku tego typu zagrożeń w innych sytuacjach, udajemy, że nie słyszymy. Ignorujemy również komentarze w stylu “siedzisz i żłopiesz to piwo”, “poodkurzałbyś”, “wyrzuć śmieci”, “rusz dupę z łóżka, chcę pościelić”, “może byś mi pomógł?”. Udawanie bez mrugnięcia okiem wymaga jednak treningu, po wykładzie zapraszam na warsztaty na ten temat. Ale warto, gdyż po kilku głośnych westchnięciach, po kilku przewróceniach oczami, kobieta zazwyczaj odpuszcza. Dzwoni wtedy do koleżanki i obie utwierdzają się w wzajemnie w przekonaniu, że ze wszystkich normalnych facetów na świecie akurat im trafiły się wybrakowane egzemplarze.

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Polska, rok 2024

        Teraz panie, to się prawie nigdzie ruszyć nie można, żeby czyichś uczuć religijnych nie obrazić. Wyjdź pan na spacer w okularach przeciwsłonecznych - naruszasz pan uczucia Wyznawców Słońca. Wyznanie zarejestrowane to ich uczuć ranić nie wolno. Albo w czapce pan wyjdź. Też się Słońce obrazi, że się pan przed jego boskim obliczem chowasz. Odpuszczasz pan okulary i nakrycia głowy, boś pan tydzień na spacerze nie był i wychodzisz. I od progu się rzucają na pana buddyści, żeś pan mrówkę rozdeptał, co rani ich do głębi. A buty ze skóry ekologicznej? - pytają. A certyfikat buddyjskiej koszerności jest? - pytają. Jest. Sięgasz pan do walizki z certyfikatami - nauczysz się pan, że bez tego się nie warto ruszać z domu, bo pan pięciu kroków nie zrobisz - i znajdujesz certyfikat. Myśli pan “pogoda piękna, coś na obiad kupię”. Idziesz pan na bazarek okoliczny, patrzysz pan marchewka piękna. “Nie sprzedam” mówi sprzedawczyni. Wyznawczyni Kościoła Oranżystów. Nie jadają niczego w kolorze pomarańczowym. To i nie sprzedają. To by naruszało ich prawo do "postępowania w każdej sytuacji zgodnie z sumieniem, nawet jeśli to niezgodne z przepisami prawa". Pal licho, kupisz pan jutro. Jutro sprzedaje wyznawczyni Kościoła Żywności Naturalnej, Nieprzetworzonej i Niezmodyfikowanej Genetycznie. Za to jutro pan nie kupisz kapusty kiszonej, bo przetworzona. I kukurydzy, bo zmodyfikowana. Mięsa pan nie kupisz we wtorek, bo sprzedaje wegetarianka. A jajek w środę - sprzedaje weganka.

        Czegóż nie zatrudnić kogoś kto by sprzedawał codziennie? A bo to by, widzisz pan, wymagało pytania ich o wyznanie. A to by naruszało “niezbywalne prawo każdego człowieka do prywatności w kwestii wyznawanej religii lub światopoglądu laickiego”. Ja np, rozumiesz pan, zatrudniam 10 osób. Z czego pracuje tylko 4. Reszta natychmiast po zatrudnieniu poinformowała mnie, że charakter pracy, którą mieliby wykonywać jest niezgodny z wyznawanymi przez nich wierzeniami. Pytać o wierzenia przy zatrudnianiu nie mogę. Zwolnić z powodu kompletnej nieprzydatności do pracy też nie mogę. To by była “dyskryminacja na rynku pracy z powodów religijnych i światopoglądowych”. Zagrożona karą więzienia do lat 10. Płacę więc w moim zakładzie przetwórstwa mięsnego 3 wegetarianom, 2 weganom i jednemu buddyście. A pracuje czterech ateistów na tyle głupich, że uznają wszelkie religie za bzdury.

        A w szpitalach panie! Strach chorować albo w ciążę zajść. A bo to pan trafisz na katolika, co badań prenatalnych nie zrobi i będziesz pan potem musiał pochować kadłubka bez głowy. W środę. Bo grabarz tylko w środę pracuje. Pozostałe dni ma wolne, bo jest wyznawcą Kościoła Wielbicieli Papierosów i Piwa. Palą i piją wszędzie, bo zabronić im nie można żeby “nie ograniczać prawa obywateli do swobodnego wyznawania zasad swojej wiary”. Albo pan trafisz na Świadka Jehowy, co transfuzji nie zaordynuje, żeby, rozumiesz pan, lecząc pana, sumienia sobie nie naruszył. Jego bóg wie lepiej, co dla pana dobre. Taki, widzisz pan, miłosierny ten bóg jest, że nawet niewierzącym pozwoli umrzeć zgodnie z jego zasadami. Jak pan masz pecha to i zęba nie wyleczysz. Bo trafiasz pan na takiego, co mu religia zabrania w ciało ingerować. “Co bóg stworzył człowiek niech nie waży się zmieniać”. Ale może zapalić kadzidło w pańskiej intencji. Czwarty natomiast zrobi panu każdy zabieg, jaki pan sobie zażyczysz. Tyle, że bez znieczulenia. Znieczulenie uraziłoby jego boginię. Możesz się pan wcześniej znieczulić wódką, jak pan będziesz miał farta i w monopolowym akurat nie będzie sprzedawał wyznawca Fanatycznego i Jedynego Prawdziwego Kościoła Abstynentów.

        Bogów, widzisz pan, zatrzęsienie. A każden jeden ten “jedyny i prawdziwy, miłosierny i wszechmocny”. I wszyscy najbardziej się troszczą o losy najmniej zainteresowanych ich troską. A ja tak sobie panie myślę, że jak oni wszyscy tacy wszechmocni i miłosierni, to powiedz mi pan, skąd na świecie tyle skurwysyństwa? Skąd brud, smród i ubóstwo? Skąd choroby, wojny, gwałty i rzezie? Jakbyś pan, panie, był wszechmogący i miłosierny, to byś pan jednym pstryknięciem palcami tego nie naprawił? Ja prosty człowiek jestem, panie, ja się na polityce nie znam, ale tak sobie myślę, że ja to bym naprawił.

        A te tam to kto, pytasz pan? To pastafarianie. Wierzą w jakiegoś latającego makarona. Ani to mniej, ani bardziej głupie od innych wyznań, a ich, patrz pan, zarejestrować nie chcą. 14 rok się starają i 14 rok im minister mówi, że oni to tylko dla jaj. Bo minister, widzisz pan, się na wyznaniach zna jak nikt.

wtorek, 3 czerwca 2014

Nowy Pratchett jest, jakby kto pytał.

"Moist wykonał zatem najszybszy na świecie nonszalancki spacer."

        Ja zaś pewnego razu widziałem najwolniejszy i najbardziej dystyngowany na świecie wyścig do wolnego miejsca w tramwaju. Udział wzięły dwie starsze panie, obie objuczone siatkami w ilościach znacznie przekraczających granice uznawane przez większość ludzi za rozsądne. Panie wsiadły sąsiednimi drzwiami, jednocześnie ujrzały jedyne wolne miejsce, nieszczęśliwie położone dokładnie w połowie drogi między nimi. Chwila zawahania, dzwonek oznajmiający zamknięcie drzwi zabrzmiał jak sygnał pistoletu startowego, ruszyły. Ale jak poszły! Znaczy głównie mentalnie, gdyż fizycznie to im nawet powieka nie drgnęła. Przez następne trzy sekundy nie drgnęło również nic innego. Mimo to publiczność, która za bilety na to widowisko zapłaciła po 4.40 widziała jak ruszyły z kopyta, a za nimi kurz jedynie. Niewiasty wykonały pierwszy krok, publiczność widzi jak weszły na pełnym biegu w pierwszy zakręt. Drugi krok - w oczach publiczności długa prosta, zawodniczki idą łeb w łeb, lekko tylko szturchając się łokciami. Trzeci krok - rozentuzjazmowana publiczność widzi zawodniczki wchodzące na ostatnią prostą, dyszą z wysiłku, widać, że walcząc dały z siebie wszystko. I wreszcie finisz! Pani z lewej heroicznym wyrzutem ramienia trafia jedną z licznych siatek w cel tego pasjonującego wyścigu, przejmując w ten sposób władanie wolnym miejscem, a jednocześnie zwyciężając ten fascynujący wyścig. Druga z pań, jak gdyby nigdy nic, nie mrugając powieką lepiej niż Vetinari, przeszła obok z wyrazem twarzy mówiącym "I tak nie chciałam tu siadać pfff".

        Tak, wiem, już kiedyś o tym pisałem. Ale mi się wspomniało jak przeczytałem zdanie z cytatu. Gdyż albowiem tłumacz wykonuje genialną robotę tłumacząc genialną robotę Pratchetta. No popatrzcie: "Drumknott odczekał, aż na twarzy Vetinariego nie drgnie żaden mięsień." Piękne.