piątek, 19 grudnia 2008

I po roku

        Z racji tego, że zapracowany okrutnie będąc nie wykorzystałem całego urlopu w wakacje szef mój we wspaniałości swej dał mi urlop teraz. Bo to najlepsza pora na urlop, nie? Plaża, roznegliżowane dziewczyny, schłodzone piwo. No cóż. Trudno. Idę. Wracam po Nowym Roku. Bawcie się dobrze, niech Wam się życzenia spełnią. I żebym Was tu wszystkich widział jak wrócę.
Do zobaczenia w Nowym (lepszym, i tego będę bronił jak niepodległości) Roku.

Wasz Jacek z Worka Dziurawego

poniedziałek, 15 grudnia 2008

Prawo czy obowiązek?

        "Każdy człowiek ma prawo do życia" - głosi slogan. I o ile co do definicji człowieka mogą się spierać naukowcy z teologami o tyle z tym, że ma prawo żyć jednak się wszyscy zgadzają. Zgadzacie się z tym? Bo ja tak. Karę śmierci też popieram i nie widzę tu sprzeczności (za to widzę ją u gorliwych wyznawców miłościwie nam panującej religii popierających karę śmierci. Chyba że piąte przykazanie zawiera jakieś wyjątki, o których głośno się nie mówi).

        Parę dni temu jakaś angielska telewizja puszczała program o człowieku, który postanowił w końcu umrzeć. Kontrowersyjny dokument miał to być. Tylko mam wątpliwości co było kontrowersyjne - to, że człowiek postanowił umrzeć czy to, że pozwolił to sfilmować a telewizja to nagrała i udostępniła. Czy prawo do życia nie implikuje prawa do śmierci? Zdaniem obrońców życia - nie. Według nich mamy prawo żyć, ale mamy również obowiązek żyć tak długo jak się da i za wszelką cenę. Jak dla mnie to żadne prawo do życia. To obowiązek życia. Przypominam, że nie mówię o eutanazji (choć w tej też nie widzę nic kontrowersyjnego), mówię o możliwości zakończenia WŁASNEGO życia w wybranym przeze mnie momencie i w wybrany przeze mnie sposób. I wolałbym to zrobić godnie, załatwiwszy uprzednio wszelkie niezbędne formalności, bo pod pociąg to mogę się rzucić w dowolnym momencie. Chciałbym wiedzieć, że gdyby kiedyś w przyszłości zdarzyło się, że ktoś z moich bliskich na moją prośbę wyłączy aparaturę nie zgnije za to w więzieniu. Tylko tyle. A obrońcy życia odbierający mi prawo do śmierci niech spadają na drzewo.

wtorek, 9 grudnia 2008

Jak przeżyć z kobietą - kurs dla opornych cz. 8

        Szanowni koledzy. Nieubłaganie zbliża się dla nas wszystkich trudny czas. Niby co roku o tej samej porze więc powinniśmy się przyzwyczaić. Ale do tego nie da się przyzwyczaić. Podobnie jak nie da się przyzwyczaić do wyrywania zębów. Porównanie do wyrywania bolącego zęba jest jak najbardziej trafne. Najpierw lekkie ukłucie bólu (niepokój, że może coś by trzeba kupić), które pozwala się jeszcze zignorować. Potem ból narasta (wszyscy wokół kupują, będzie głupio jeśli ja nic nie kupię) i zaczynamy rozważać konieczność pójścia do dentysty (sklepu). Następnie ból staje się nie do zniesienia (wszyscy pytają co kupiłeś żonie) i wizyta u dentysty (w sklepie) staje się koniecznością. Wreszcie dokonujemy wyrwania chwasta, znaczy bolącego zęba (zakupu prezentu) i oddychamy z ulgą pomimo wydania znaczącej kwoty pieniędzy. I mamy spokój do następnego bolącego zęba (następnych świąt). Tak, panowie. Kupowanie świątecznych prezentów dla żony śmiało można porównać do wyrywania bolącego zęba. Oczywiście nie zalecam dokonywać tego porównania przy wspomnianej żonie jeśli nie chcemy zostać pozbawieni innego zęba, tym razem bez znieczulenia.
Kupić prezent dziecku - łatwizna. Tym co czytają książki kupuje się najnowszego Harry'ego Pottera, tym co nie czytają kupuje się najnowsze GTA.
Kupić prezent żonie - a to już wyższa szkoła jazdy. W zasadzie, jeśli mamy trzymać się porównań samochodowych to udany zakup prezentu dla żony będzie kręceniem piruetów na ręcznym w garażu z zawiązanymi oczami i bez paliwa w baku. Czyli niemożliwe. Albowiem czym jest udany prezent dla faceta? Udany prezent dla faceta obejmuje szereg możliwości:
- brak prezentu
- prezent do niczego się nie nadający
- prezent do czegoś się nadający

        Dla większości facetów brak prezentu pozostanie niezauważony, albowiem mamy tę czarującą właściwość, że nie zauważamy rzeczy niewidocznych a takim niewątpliwie jest prezent, którego nie ma. Prezent do niczego się nie nadający też nie psuje nam samopoczucia albowiem odkładamy go na półkę, zapominamy i już. Prezent do czegoś się jednak nadający, choć to rzadko spotykane zjawisko (z jakiegoś powodu kobiety uważają, że kolejny krawat potrzebny nam bardziej niż nowy super wydech do samochodu albo komplet szronionych kufli do piwa) do czegoś się jednak nadaje. Do czego - to już zależy od prezentu. Tak czy owak z prezentem czy bez poziom naszego samozadowolenia nie zmienia się ani odrobinę. A problem większości mężczyzn bierze się stąd, że to skądinąd logiczne i zdroworozsądkowe podejście próbują zastosować również w stosunku do kobiet. Uwaga - "logiczne" i "kobiety" w jednym zdaniu. Przecież na pierwszy rzut oka widać w tym ironię.

        A udany prezent dla kobiety? W zasadzie jedynym prezentem bez mrugnięcia okiem akceptowanym przez kobiety jest pierścionek zaręczynowy. Myślicie, że łatwo kupić pierścionej zaręczynowy? Kupić pierścionek, który sposoba się kobiecie nie znając rozmiaru palca - łatwizna, czyż nie? Okolicznością łagodzącą jest "zaręczynowy". Kobiety mogą nawet wybaczyć to, że będzie wyglądał jak kartofel na łańcuchu jeśli będzie zaręczynowy. No ale pierścionek zaręczynowy kupuje się przecież tylko raz w życiu. Słucham? Czasem więcej? Jeśli ktoś drugi raz się żeni to zasługuje na wszystkie kłopoty z prezentami jakie go potem spotykają.
        Co więc z tymi prezentami? Przeanalizujmy kategorie jak w przypadku mężczyzn. Prezent do czegoś się nadający odpuszczamy jako bajkę z mchu i paproci. Brak prezentu odpuszczamy, bo taki błąd z kobietą popełnia się tylko raz. Zajmiemy się kategorią prezentów do niczego się nie nadających. Czyli jakimiś 100% przypadków. Ewentualne trafienia potraktujmy jak wygranie 6-ki w totka - podobno ktoś ciągle trafia, tyle że to nie my.
        Najpopularniejszy i najbardziej chybiony pomysł na prezent to nowe perfumy. Przeciętny facet myśli: "Takie już miała. Kupię jej jakieś nowe." Jak myśli tak robi. A potem leci do sklepu a za nim leci prezent. I tak lecą razem wymienić perfumy na takie jakie jego kobieta ma i lubi. Pomijam już fakt, że kobiece perfumy w dowolnej drogerii zajmują 10 razy więcej miejsca niż męskie i osiwieć można już wybierając prezent. A potem trzeba tej sympatycznej pani w sklepie wytłumaczyć, że jednak wymienimy. Niech nas sympatyczność tej pani nie zmyli. Ona też jest czyjąś żoną i jakiś nieborak lata teraz z językiem na brodzie usiłując kupić jej prezent. A nie ma łatwo bo perfumy odpadają z automatu. Skreślamy więc perfumy.
        Co dalej? Bielizna. Co za chory umysł wymyślił, że facet jest w stanie kupić w sklepie, w którym z każdej strony napadają go roznegliżowane niemal do granic możliwości modelki (niestety "napadają" to metafora) stanik albo majtki dla żony? Już samo wymówienie tych słów w obecności niczego sobie sprzedawczyni przychodzi nam z trudem. Pytanie o rozmiar przyprawia o drgawki, bo jedyną dostępną odpowiedzią jest "taki w sam raz" (przecież 75C nic dla nas nie znaczy). A potem ta się jeszcze pyta: "takie jak moje, czy większe?" No ludzie. A jak człowiek wyciąga rękę żeby sprawdzić to dostaje po łapach i zaraz lecą ochroniarze. Myślałby kto. Przecież sama kazała sprawdzić. Bieliznę skreślamy.
        Biżuteria. Biżuteria męska składa się z obrączki. Cała reszta wszystkiego co się świeci na złoto i srebrno to biżuteria damska. W tej sytuacji kupienie czegoś co a) będzie pasowało b) będzie się podobało c) nie zrujnuje nam budżetu jest niewykonalne. Dobrze od razu umówić się z ekspedientką, że zaraz wrócimy wymieniać.
        Resztę przelecimy po łebkach.
Kupicie pobyt w SPA - sugerujecie, że jest stara. Nie kupicie - żałujecie jej.
Kupicie samotny wyjazd w jakieś ciepłe miejsce - chcecie się jej pozbyć. Nie kupicie - ograniczacie ją i kontrolujecie.
Kupicie książkę - sugerujecie, że jest mało oczytana. Nie kupicie - traktujecie ją jak nieinteligentną kurę domową.
Kupicie jakiś gadżet do kuchni - myślicie, że tylko do gotowania się nadaje. Nie kupicie - a bo jej to się już nic od życia nie należy buuu.
Zaprosicie na kolację - co to za prezent, przecież zawsze możemy wyjść. Nie zaprosicie - bo ty mnie nigdy nigdzie nie zabierasz.
Kupicie samochód - chcesz żebym się zabiła. Nie kupicie - nie chcesz żebym była samodzielna.
        
        I tak jest zawsze. Co więc kupować? Jest tylko jedna odpowiedź. Jedna rzecz, która nawet jeśli się nie spodoba to nie poleci za nami do sklepu, która mimo wszystko wzruszy i zapewni jako taką bezkarność w święta. Ale o tym możecie panowie przeczytać w mojej najnowszej książce "1001 prezentów dla kobiet. Poradnik jak kupić odpowiedni kwiat i nie próbować zrozumieć".


PS. Odnośnie szczęśliwości mojej i tak ogólnie to ja się kiedy indziej wypowiem, ok?

wtorek, 2 grudnia 2008

Uwaga

        Z powodu przedłużającej się nieobecności autora spowodowanej jak nam doniesiono popularną w pewnych kręgach chorobą robotus maximus zespół administratorów najlepszej platformy blogowej blog.onet.pl postanowił przeprowadzić badanie socjologiczne. Do badania potrzebne będą:
- poczytny blog pozbawiony chwilowo opieki - sztuk raz
- czytelnicy i czytelnice poczytnego bloga obdarzeni kompletnym brakiem szacunku dla własnego czasu - sztuk jak najwięcej
       

        Badanie polega na odpowiedzeniu pisemnie na pytanie "Czy jesteś szczęśliwy(a)?" z uzasadnieniem. Może być długie.
W celu zagwarantowania odpowiedniego poziomu szczerości prosimy o wypowiedzi anonimowe. Ze swej strony zapewniamy, że nie użyjemy żadnej z naszych niecnych administratorskich sztuczek w celu sprawdzenia personaliów autorów wypowiedzi. Gwarantujemy również, że osoby bezwzględnie szczęśliwe jak również bezdennie nieszczęśliwe nie będą w żaden sposób szykanowane i prześladowane.
        Czas trwania badania: dokąd się Wam nie znudzi, ale nie krócej niż do niedzieli. No chyba, że autor wróci niespodziewanie i się będzie wtrącał.
Proszę przygotować klawiatury. Uwaga. Czas, start!

wtorek, 25 listopada 2008

Żywoty niekoniecznie świętych - a nie powiem kto.

Dzisiaj niekoniecznie świętych będzie dwóch. Dwie postaci, obie ciekawe choć kompletnie różne.
Postać pierwsza.
        Ikona wojującego katolicyzmu, śmiertelny wróg małżeństw homoseksualnych, Frytki (portowa dziwka), nagości publicznej (zdziczenie obyczajów) i innych bezeceństw. Studiował w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Zwolennik strzelania do wykonujących aborcję (miłość bliźniego aż w nim kipi). Chamski w stosunku do rozmówców, z których poglądami się nie zgadza. Bezgranicznie przekonany o jedynej słuszności swoich poglądów. Zniesmaczony nadaniem obywatelstwa polskiego brazylijskiemu piłkarzowi ogłosił, że zrzeknie się swojego obywatelstwa i zostanie Ekwadorczykiem. Ma tam posiadłość ziemską więc będzie miał gdzie mieszkać. Ogólnie rzecz biorąc z mojego punktu widzenia postać antypatyczna, choć nie można mu odmówić wytrwałości i odwagi w szerzeniu swoich poglądów.
Postać druga.
        Pisarz, dziennikarz, podróżnik, forografik, wielbiciel muzyki country. Studiował w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Warszawie, Uniwersytecie Warszawskim i Santa Clara University w Kalifornii. Biegle włada angielskim i hiszpańskim, ale umie dogadać się po rosyjsku i portugalsku. Jest członkiem rzeczywistym Royal Geographical Society jako jeden z trzech Polaków, należy do Country Music Association w USA, Australian Country Music Association i South America Explorers Club. Amerykę Południową przemierzył pieszo wzdłuż i wszerz. Po dżungli chodzi boso i dyskutuje z szamanami o życiu duchowym. Nagość Indian, mieszkańców Amazonii jest dla niego naturalna. Prowadził w radio i telewizji programy poświęcone muzyce, podróżom i satyryczne. Autor dwóch wspaniałych książek o podróży do pierwotnych mieszkańców dżungli. Pasjonujący człowiek.
Poznajcie pierwszego niekoniecznie świętego - Wojciech Cejrowski.
Poznajcie drugiego - Wojciech Cejrowski.

piątek, 21 listopada 2008

Komisja ds BNiB

        Komisja ds Bajek Nudnych i Beznadziejnych działając na podstawie uprawnień nadanych przez jaśnie nam panującego Jacka Trzeciego Łaskawego przychyla się do przyjętego przez aklamację zgłoszonego anonimowo wniosku o zakończenie tej żenady. Niniejszym Komisja uznaje bajkę za zakończoną. Po długiej dyskusji pomiędzy członkami frakcji "Bajkowość i Szczęśliwość", zwolennikami tradycyjnych wartości i zakończeń bajek, a członkami frakcji "Platforma Bajkocudostworów" preferującej rozwiązania nowoczesne, dyskusji bogato okraszonej epitetami oraz nawiązaniami do przodków członków Komisji Komisja osiągnęła konsensus i postanowiła, że bajka zakończy się słowami "I żyli długo i szczęśliwie. A wokół nich wesoło połyskiwały diody obrazujące pracę serwerów Onetu."
        Jednocześnie Komisja postanawia udzielić Autorowi upomnienia pisemnego za długotrwałe i nieuzasadnione odkładanie finału bajki. Finału, który jak wiadomo w każdej porządnej bajce musi kończyć się szczęśliwie i morałem. Owo nieuzasadnione przeciąganie mogłoby być przyczyną niedoczekania morału przez słuchające bajki dzieci. A dziecko musi poznać morał. Jak inaczej wytłumaczyć dziecku, że obcinanie 7-u głów jednym uderzeniem miecza przedstawicielowi ginącego gatunku Smoków Siedmiogłowych było konieczne? Jak wytłumaczyć niewinnemu dziecięciu zbrodnicze wykorzystanie broni chemicznej przeciwko przedstawicielowi naszego rodzimego podgatunku smoków - Smoków Wawelskich? Dodatkowo Komisja postanawia ukarać Autora pozbawieniem praw do publicznego prezentowania bajek na okres 3 miesięcy w zawieszeniu na 6 miesięcy.
        Komisja głęboko poruszona żenującym brakiem Autora w dziedzinie zasad panujących w bajkowym świecie czuje się zobowiązana odpowiedzieć na pytania pozostawione w bajce bez odpowiedzi. Wyjaśnia się zatem co następuje:
1. Ogrek nie jest porwanym za młodu bratem Śnieżki czyli Kopciuszka.
2. Pytanie jakie należy zadać każdej strzałce brzmi: którą drogę wskazałaby mi druga strzałka.*
3. Morał brzmi: Drogie dzieci, zemsta jest drogą prowadzącą donikąd.
4. Ciąg dalszy morału (tylko dla dorosłych): Ale ileż potrafi dać satysfakcji.

Podpisano
Przewodniczący Komisji ds BNiB
Jacek Bfnghtmski**


*Ta kłamiąca wiedząc, że druga strzałka mówi prawdę, musi skłamać czyli wskaże drogę fałszywą. Ta mówiąca prawdę wiedząc, że druga kłamie również wskaże drogę fałszywą. Prawdziwa jest więc ta, której żadna nie wskazała.
**Zbieżność imion z Autorem przypadkowa. Wszelkie oskarżenia o nepotyzm i kumoterstwo będą bezlitośnie tępione z całą surowością praw bajkowego świata. Z obcinaniem siedmiu głów jednym cięciem miecza włącznie.

czwartek, 20 listopada 2008

Bajeczka, której mam już szczerze dość...

- Zagadka zatem. Widzisz przed sobą drogowskaz. Strzałka w lewo kieruje do królika. Strzałka w prawo też kieruje do królika. To gadające strzałki, więc możesz im zadać jedno pytanie. Ale uważaj. Jedna zawsze kłamie a druga zawsze mówi prawdę. Zadaj jedno pytanie a po uzyskaniu odpowiedzi od każdej z nich powiedz mi, która droga naprawdę prowadzi do królika. Jeśli odpowiesz poprawnie - upiecze ci się. Jeśli nie - upiekę cię.
I zadumała się Śnieżka aż do następnej części.
- Czyż nie jest nieprawdą, że gdybym nie zapytała drugiej strzałki o drogę, która mnie nie interesuje, to nie uzyskałabym nieprawdziwej odpowiedzi?
Strzałki zatrzęsły się przez chwilę, zajarzyły lekką poświatą, po czym opadły smętnie nie udzielając odpowiedzi.
- No i zawiesiłaś - powiedziała Czerwony Kapturek.
- Coś ty? - Śnieżka aka Kopciuszek zamrugała niewinnie rzęsami.
Dziewczyny pogadały chwilę o ciuchach, chłopakach i ich karygodnej nieumiejętności docenienia nowych fryzur. W międzyczasie jak spod ziemi pojawił się mechanik w czarnym ubraniu i czarnych okularach zaczął majstrować przy strzałkach.
- A ty tu czego? - zapytała grzecznie Śnieżka.
- Czym mogę służyć? - zapytała równie grzecznie Czerwony Kapturek.
- KRTEK, Komisyjne Ratowanie Testowych Elementów Konstrukcyjnych, do usług. Aktualnie nasz firma zajmuje się majtenansem obiektów typu ARROW (Aktywny Rewersyjno-Retrospektywny Obiekt Wybiórczy) czyli popularnych strzałek na skrzyżowaniach.
Gdy tak sobie miło rozmawiali strzałki dokonały restartu i były gotowe do odpowiedzi.
- ZALICZAMY - powiedziały i na lewej strzałce wyświetlił się obrazek białego królika.
- Hurra - krzyknęła Śnieżka.
- O żesz ja pi...ę, hurra - krzyknęła również Czerwony Kapturek po czym z szumem, świstem i dymem zamieniła się w złego zielonego ogra. Właściwie ogrka, bo dosięgał Śnieżce ledwo do kolan.
- A ty kto? - zapytała.
- Wielki zły ogr, niech to wszyscy diabli - obwieścił ogrek a radość z jego głosu biła niezwykła.
- Ogr to może i tak, ale wielki to chyba na wyrost, co? - powiedziała Śnieżka.
- Mam dobry PR.
- A z czego się tak cieszysz?
- Boś mnie z zaklęcia wyzwoliła rzuconego na mnie przez jedną wróżkę, moją byłą, jak jej nowej fryzury nie zauważyłem. Skazała mnie na podrygiwanie w tym czerwonym kubraku i bycie miłym - tu obrzydzenie wykrzywiło jego i tak już wykrzywioną twarz... mordę - błeee. Masz pojęcie jakie to obrzydliwe być miłym dla wszystkich? Dla wszystkich! Nawet bez powodu. Ohyda. Nareszcie będę mógł wrócić do swoich ulubionych zajęć: gwałcenia, rabowania i palenia. I wreszcie mogę kląć jak mój tata szewc. Dzięki ci Śnieżko.
- Nie ma za co.
Kolejny dobry uczynek, pomyślała Śnieżka. I poszła po szerokim szukać świecie tego co jest bardzo blisko.* A gdy tak szła i szła napadła ją myśl. Tata szewc? Mój tata też był szewcem. Czyżby ten mały pokurcz był moim porwanym za młody przez Królową Lodu braciszkiem Kajem? Zawróciła biegiem ale gdy dobiegła z powrotem do rozstaju dróg ogrka już nie było. W oddali tylko słychać było odgłosy tego co ogrki lubią najbardziej czyli gwałcenia, rabowania i palenia. Zwłaszcza gwałcenia.
- A niech się chłopak wyszaleje za młodu. W końcu się ożeni to mu żona gwałty i palenie z głowy wybije.***


*Paulo Coelho "Alchemik".**
**Albo Koziołek Matołek. W obu główny bohater szlaja się po świecie szukać skarbu a znajduje go tam gdzie zaczynał podróż.
***Rabowanie pominięte celowo. W końcu jakoś musi chłop na życie zarabiać.


PS. Naprawdę mam dość. Kto jest za tym żeby bohaterów uśmiercić w jakimś spektakularnym wypadku coby na pewno nie było możliwości kontynuacji? 

środa, 12 listopada 2008

Jak przeżyć z kobietą - kurs dla opornych, cz. 7

        Witam szanownych towarzyszy niedoli. Koledzy. Kobiety nasze miewają czasem kaprys pójścia do fryzjera. W odróżnieniu od nas, którzy odwiedzamy ten przybytek raz w miesiącu, bo włosy odrosły i trzeba skrócić, one chadzają tam niespodziewanie i z zaskoczenia. Niepotrzebnie zazwyczaj, bo włosy zazwyczaj mają długie, codziennie inaczej ułożone, w innym kolorze. Po co więc ten fryzjer to pojęcia nie mam. Co nie zmienia faktu, że jednak tam chodzą. A niespodziewaność i zaskoczoność tego wydarzenia stanowi dla nas niebezpieczeństwo.
Standardowa wizyta standardowego mężczyzny u standardowego fryzjera wygląda tak:
Fryzjer - To jak tniemy?
Klient - Jak zwykle, góra dziewiątką, boki siódemką.


        Standardowa wizyta... wróć. Nie ma czegoś takiego jak standardowa kobieta, nie mówiąc o standardowej wizycie u fryzjera. Zresztą nawet gdyby była i tak byśmy o tym nie wiedzieli. Przecież nigdy nie wchodzimy do środka. Bo i po co marnować trzy godziny? Na czym więc oprócz bolesnego ubytku w portfelu polega niebezpieczeństwo? Otóż koledzy szanowni natura w swej łaskawości obdarzyła nas umiejętnością rozróżniania 16 kolorów. Dokąd kobiety nie odkryły fryzjerów te 16 kolorów w zupełności nam wystarczało do przeżycia. Zepsuta wędlina w lodówce - kolor zielony, wszelkie pozostałe kolory wędliny - jadalne. Mleko nadające się do picia - białe, pozostałe - wywalać, woda lecąca z kranu bez koloru - nadaje się do picia, kolorowa - tylko do podlewania kwiatków. Można doskonale radzić sobie w życiu znając tylko 16 kolorów. Ale żadne szczęście jak powszechnie wiadomo nie trwa wiecznie i nasze ukochane kobiety chodzą czasem do fryzjera. I kilka godzin później wracają do domu, stają w drzwiach do pokoju, i patrzą na nas znacząco. Patrzą tak znacząco, że odczuwamy to znaczenia na plecach więc odrywamy się na chwilę od ulubionej gry i patrzymy. I teraz warianty są dwa. W celu podniesienia dramaturgii sceny warianty zostaną przedstawione w pierwszej osobie z perspektywy przeciętnego faceta z wstawkami narratora. Oba warianty zostały przez prowadzącego spisane na podstawie osobistej rozmowy z ich odtwórcami. Odtwórcy nie mogli niestety przybyć na nasze spotkanie z powodu odniesionych ran.

Wariant1. Kobieta była u fryzjera niezapowiedzianie.
Staje w drzwiach i patrzy na mnie. Ja patrzę na nią gorączkowo szukając jakiegoś powodu jej spojrzenia. Powodem absolutnie nie może być nowa fryzura, bo przecież nie jestem w stanie dostrzec, że skróciła 40-centymetrowe włosy o centymetr i przefarbowała z wiosennego burgunda na jesienną wiśnię. Dla mnie oba te kolory nie istnieją i moja kobieta zawsze była brunetką. Albo blondynką. Czasem rudą. Ale nigdy w kolorze jesiennej wiśni. Patrzę więc gorączkowo szukając powodu tego jej palącego spojrzenia. Zaczynam się pocić gdy do palącego spojrzenia dołącza płomyk zniecierpliwienia. W powietrzu zaczynają przemykać nieśmiało lekkie wyładowania. Czajnik, który właśnie zagotował wodę zamilkł ze wstydem w obliczu rosnącej pomieszczeniu temperatury. Z coraz większym przerażeniem w oczach szybkimi, ledwo co kontrolowanymi ruchami obiegam całe ciało ukochanej szukając POWODU. Nowa bluzka? Nie, miała ją już kiedyś na sobie. Chyba. Może więc spódnica? Zaryzykować spódnicę? Nie! Nie, przecież była w niej wczoraj w pracy. Buty? Buty możemy wyeliminować, zdjęła je przy wejściu. Gdyby chciała zwrócić uwagę na buty nie zdejmowałaby ich, tylko chodziła w nich po domu aż zauważę. Temperatura rośnie. Ciśnienie krwi przekracza dopuszczalne normy. Osaczony mężczyzna, pozbawiony możliwości ucieczki staje się niebezpieczny i w końcu nie wytrzymuje i strzela: Nowa szminka kochanie?

Wariant 2. Wizyta u fryzjera była zapowiedziana.
Kobieta staje w drzwiach i patrzy na mnie. Ja patrzę na nią gorączkowo szukając jakiegoś powodu jej spojrzenia. Do cholery. Przecież miała być u fryzjera a nic nie widać. Pewnie nie była i żeby nie zmarnować pieniędzy poszła na zakupy. Tylko co kupiła? Cholera i na co mi było schodzić z tego pieprzonego drzewa? Sukienka? Bluzka? A raz się żyje. Nowa szminka kochanie?

piątek, 7 listopada 2008

Dłużyzna

        Ponieważ z nieznanego bliżej powodu dzień 10 listopada jest jakimś cudem wolny od pracy postanawiam uroczyście wykorzystać go nic nie robiąc. Będę tak bardzo nic nie robił, że już bardziej nic nie robić nie można. Planuję żeby mi się ten długi weekend dłużył niemiłosiernie czego i Wam życzę. Już czuję jak mi się zaczyna dłużyć, co akurat nie jest w tym momencie dobre bo jeszcze 3 godziny do końca pracy. Przy takim wydłużaniu to potrwa z 10.
Bywajta więc.

piątek, 31 października 2008

Azaliż i kosmos

        Azaliż nie powiadałem, że rozwiązanie zagadki z apdejt 1 łatwizną jest mizerną? Azaliż nie podpowiadałem? Azaliż nie wspomniałem w tekście o dysku leżącym na grzbietach czterech słoni stojących na żółwiu? No i o to mnie właśnie chodziło. O pratchettową teorię jakoby świat był płaski i spoczywał na grzbietach czterech słoni stojących z kolei na grzbiecie żółwia, którego nazwy nie pomnę, płynącego przez kosmos. A propos Kosmosu. Aktualnie obowiązująca teoria, która jakkolwiek dziwna, wydaje się mieć więcej dowodów na swoją obronę niż żółw, mówi, że wszechświat jaki znamy ma 13,7 miliardów lat. I zaczął się od Wielkiego Wybuchu wielkiej, choć w zasadzie małej, osobliwości. Ma ta teoria pewne zasadnicze wady, na które cwani fizycy wymyślają cwane odpowiedzi w nadziei zamknięcia ust laikom. Ale laikom nieubłaganie na usta cisną się pytania.
 

        Co było wcześniej? Odpowiedź fizyków - nie było żadnego wcześniej. Czas powstał w Wielkim Wybuchu, wcześniej nie było czasu, więc nie można mówić o wcześniej. I usta zamknięte. Niemniej Jacek ciągle zadaje pytanie - co było wcześniej? Co jest poza granicami naszego wszechświata? Skąd się wzięła osobliwość? Dlaczego wybuchła? Odpowiedź - 'po prostu była' niebezpiecznie blisko lokuje teorię Wielkiego Wybuchu obok Bytu Wszechmocnego i Wiecznego. On też ponoć po prostu jest. Jacek w zadawaniu tych pytań był na tyle upierdliwy, że w końcu paru fizyków odstawiło piwo i zadało sobie te same pytania. I oto proszę Państwa, proszę Państwa uwaga - najnowsza, jeszcze ciepła, pachnąca świeżością jak łąka o poranku teoria wszechświata.
 

        Otóż paru łebskich, znudzonych popijaniem piwa i obgadywaniem doktorantek, gości wzięło pod lupę grawitację. Jak dotąd grawitacja dość dobrze opierała się braniu pod lupę choć czasem mocno daje nam w du..., przepraszam, w kość. Albowiem ona właśnie, ta nieludzka siła, jest głównym powodem kłopotów z utrzymaniem równowagi po wypiciu piwa. Udowodniono, że ze szczególną siłą grawitacja przyciąga alkohol rozpuszczony we krwi. Im więcej alkoholu tym bardziej ciągnie do ziemi. Tym samym między bajki należy włożyć opowieści, że picie nadmiernej ilości piwa (samo to stwierdzenie jest bzdurą - żadna ilość piwa nie jest nadmierna) powoduje, że do domu czasem zdarza nam się wracać na czworaka. Owszem, zdarza się, ale przyczyną jest grawitacja a nie piwo. Ale wróćmy do paru łebskich, znudzonych popijaniem piwa i obgadywaniem doktorantek, gości. Otóż zadali sobie to samo pytanie co ja (a przypominam, że mi za to nie płacą a wpadłem na to wcześniej). Doszukali się jakiejś nieścisłości w zaokrągleniach. Bo te całe ich obliczenia to nic innego jak tylko mnóstwo przybliżeń, zaokrągleń itp. U nich np minus nieskończoność i plus nieskończoność się znoszą. Poezja. To tak jakby w równaniu drugiego stopnia skreślić x i powiedzieć, że dla ułatwienia obliczeń zaokrąglamy je do 1. Niestety żeby można było tak szaleć trzeba skończyć podstawówkę, gimnazjum, liceum, jakieś studia techniczne, potem zrobić doktorat. A wszystko po to żeby skreślać nieskończoności.
        Znowu zboczyłem z tematu. Więc coś im się nie zgadzało w obliczeniach i (tutaj powinno być 1700 stron skomplikowanych wzorów i wyjaśnień ale sobie darujemy, bo nie było obrazków) i doszli do wniosku, że wszechświat wcale nie musiał powstać z Wielkiego Wybuchu. Według nich wszechświat może cyklicznie zapadać się do bardzo małych rozmiarów, przekręcać na lewą stronę i rozszerzać się znowu. I tak w kółko. Jak się przekręcać? Obrazowo to będzie jakoś tak jak balon, z którego spuścimy powietrze, przekręcimy na lewą stronę i ponownie napompujemy. A co ma z tym wspólnego grawitacja? Otóż wg nich grawitacja ma taką właściwość, że działa przyciągająco ale tylko do pewnego momentu. Gdy materia jest wystarczająco gęsto upakowana zaczyna działać odpychająco. Obrazowo to będzie tak: podjeżdża pusty autobus i jego wnętrze działa na czekający tłum przyciągająco. Tłum z rozkoszą wlewa się do nieklimatyzowanego przyjemnie gorącego wnętrza aż zagęszczenie ludzi przekracza 17 osób na metr sześcienny. Wtedy choćby nie wiem jak się starali następni już nie wejdą, albowiem już upakowani używają rąk i nóg aby następnych trzymać w przyzwoitej odległości. Czyli działają odpychająco. Więc ta grawitacja jak już odpowiednio ściśnie wszechświat to zaczyna go odpychać w drugą stronę. I tak go przyciąga i odpycha. Bez końca. W oryginale opis wygląda oczywiście dużo lepiej, ma ładne wzory, mnóstwo greckich literek i milion przypisów, ale sobie je darowałem, bo nie było obrazków.

poniedziałek, 27 października 2008

Bajeczka - część, w której Śnieżka idzie w ... las

- Słuchaj smok. Spróbuję Ci pomóc i zmienić Twoje upodobania kulinarne. Ale najpierw wyświadczysz mi malutką przysługę. Zgoda?
- Nie. Najpierw powiesz mi co chcę - powiedział smok środkową głową, dwie pozostałe przysuwając tak blisko dziewczynki, że aż poczuła zapach siarki.
A właśnie. Dziewczynki. Wydawać by się mogło, że używanie słowa "dziewczynka" w stosunku do kogoś kto ma siedmioro dzieci (tyle jej udowodniono) jest mocno naciągane. Ale: po pierwsze to bajka, a w bajkach są tylko czarownice, złe królowe i dziewczynki - dziewczynka pasuje więc najbardziej (choć do złej królowej niewiele brakuje); a po drugie pierwszy zwrócił się tak do niej królik. Królik ma 57 dzieci i 3564 wnuków. Jak to królik. Jest więc w pełni uprawniony mówić do kogoś kto ma tylko siedmioro dzieci - dziewczynka. I tak już zostało.
Poczuła więc dziewczynka zapach siarki. Wiedziała, że smok bez jej rady może wyginąć. Bardzo jednak nie chciała wyginąć razem z nim, odpowiedziała więc bohatersko:
- Zgoda. Słuchaj więc smoku. Istnieje teoria, że tak naprawdę wszechświat nie składa się z małych dysków spoczywających na grzbietach malutkich słoni stojących na małym żółwiu.
- Nie - smok aż przysiadł słysząc tą herezję.
- Tak. Według tej teorii podstawową cząstką składową świata są malutkie słoniki w różnych kolorach zwane skwarkami. Teoria skwarków zakłada możliwość istnienia wszechświatów równoległych. Dodatkowo, zgodnie z doświadczeniem przeprowadzonym przez maga Schrödingera, nie istniejesz jeśli cię nie widać. Praktycznie da się to wykorzystać tak, że jeśli ukryjesz się tak, że cię nikt nie widzi a następnie pozwolisz się zaobserwować w świecie równoległym to się tam przeniesiesz.
- I co mi to da? - zapytał smok.
- Tych światów jest nieskończenie wiele. Musi istnieć jakiś, w którym żyją dziewice.
- Aha - ucieszył się smok. I znikł.
- A żeby cię rudy byk - zaklęła szpetnie dziewczynka, jak ją tata szewc nauczył - Wiedziałam, że nie należy mu ufać.
- Ma... ma... mała, poooodrzucić cię gdzieś? - usłyszała za plecami.
Odwróciła się i zapytała - A ty kto?
- Ha... Ha... Ha...
- Harley Dawidson?
- Ha... Ha... Ha...
- Harry Callahan?*
- Ha... Ha... Harry Pooootter.
- A co mi tam. Do królika - powiedziała i już miała zamiar wsiadać na miotłę gdy...
- Ocipłaś? - przerażenie wyleczyło Harrego z jąkania - Tam mieszkają Smerfy!
- To co?
- Nie słyszałaś o Papie Smerfie i 100 rozbójnikach? Chyba tylko Dwa Kurduple nie boją się wchodzić do lasu. W końcu ukradli kiedyś księżyc a tego nawet Papa Smerf nie dokonał. Mieszkają gdzieś w mchu i paprociach.
I poleciał. A dziewczynka poszła. I mogłaby tak iść aż do następnej części, ale ponieważ jeszcze nie śpicie to w końcu znalazła Dwóch Kurdupli.
- Cześć Kurduple - zagaiła.
- Wolimy Żwirek i Muchomorek. Czego?
- Potrzebuję eskorty do królika a tylko wy nie boicie się papy Smerfa.
- Ale płatność tylko gotówką. Nie mamy konta. I wchodzimy tylko do pierwszego rozstaju dróg.
- Dlaczego?
- Bo dalej grasuje Czerwony Kapturek. Zła wiedźma, zamieniająca nieostrożnych podróżnych w ciasteczka. Zła, bo musi na skutek klątwy nosić kapturek czerwony a ona woli kolor zielony.
- Umowa stoi. Chodźmy.
I poszli. Opis spotkania Dwóch Kurdupli (wolą Żwirek i Muchomorek) i bandy Papy Smerfa jako zbyt drastyczny i obfitujący w krwawe sceny został tutaj litościwie pominięty. Podobnie spotkanie z Wielkim Złym Wilkiem (znanym odtąd jako Wielkie Futrzaste Coś Na Czym Miło Położyć Nogi Siedząc Przy Kominku). Dotarli do rozstaju dróg i Dwa Kurduple (wolą Żwirek i Muchomorek) zniknęli jak gdyby nigdy ich tu nie było, a zza krzaczka wyłoniła się Czerwony Kapturek. Wbrew pozorom była całkiem ładną dziewczynką.
- Witaj dziewczynko. Jakże miło mi Cię widzieć. Z nieukrywaną przykrością zamienię cię w ciasteczko jeśli nie rozwiążesz mojej zagadki. Azaliż ciągle pragniesz udać się w dalszą podróż?
- Azaliż - odpowiedziała Śnieżka.
- Zagadka zatem. Widzisz przed sobą drogowskaz. Strzałka w lewo kieruje do królika. Strzałka w prawo też kieruje do królika. To gadające strzałki, więc możesz im zadać jedno pytanie. Ale uważaj. Jedna zawsze kłamie a druga zawsze mówi prawdę. Zadaj jedno pytanie a po uzyskaniu odpowiedzi od każdej z nich powiedz mi, która droga naprawdę prowadzi do królika. Jeśli odpowiesz poprawnie - upiecze ci się. Jeśli nie - upiekę cię.
I zadumała się Śnieżka aż do następnej części.

*Jak muszę to tłumaczyć to i tak nie będziecie wiedzieć o kogo chodzi.

Apdejt 1.

Zagadka (ale łatwa). Do jakiej teorii dotyczącej budowy świata przedstawionej w licznych książkach popularno-naukowych nawiązuje Jacek?
Apdejt 2.

Niniejszym muszę wyrazić skruchę z powodu zaniedbywania Waszych blogów, ale nie jest łatwo, zaprawdę powiadam Wam nie jest łatwo.

poniedziałek, 20 października 2008

Jak przeżyć z kobietą - kurs dla opornych, cz. 6

        Szanowni panowie. Współtowarzysze w niedoli. Uciemiężeni mężowie swoich żon. Każdy z nas pamięta gdy, jak to mówią, nadejszła wiekopomna chwila i z nieoczekiwaną wizytą przyjechała Mamusia. Nie nasza oczywiście tylko naszej żony. I nie nieoczekiwanie, bo się przez dwa tygodnie umawiały tylko nam zapomniano wspomnieć. Może to i lepiej. Przyjeżdża więc Mamusia a my musimy jakoś ten miesiąc przeżyć. Ponieważ niektórym z nas się to udało więc podzielimy się z wami tą wiedzą.

Może nie wszyscy znają jeszcze ten dowcip, więc opowiem.
"Przyjechała teściowa w odwiedziny i zięć pyta:
- Długo mamusia u nas zostanie?
- A dopóki się wam nie znudzę.
- To się mamusia nawet herbaty nie napije?"


        Śmieszne? No śmieszne. Jeśli zamierzacie popełnić samobójstwo w bardzo bolesny sposób to zaserwujcie ten dowcip teściowej zanim się jeszcze zdąży rozpakować. Choć słyszałem o przypadkach gdy razem z teściową wyprowadzała się żona. Kto wie, może warto zaryzykować? Ale nie mieliśmy Was uczyć jak zginąć tylko jak przeżyć. Wizyta teściowej nieunikniona jest wcześniej czy później. Lepiej gdyby była zapowiedziana, pozwoliłoby to zacząć wcześniej gromadzić pokłady cierpliwości. Z drugiej strony wizyta niezapowiedziana, krócej powoduje stres. Przybyła więc teściowa. Otwieracie drzwi, z trudem powstrzymujecie odruch panicznej ucieczki, tj chciałem powiedzieć okazujecie nieokiełznaną radość. Prawie nie okazujecie zdziwienia gdy teściowa zapowiada, że nie zabawi długo a wy właśnie targacie do mieszkania (24m2) piątą walizkę. Przygotowujecie ciepłą herbatkę gdy żona z Mamusią przystępują do rozmów o ociepleniu klimatu, awarii Wielkiego Zderzacza Hadronów, przegranej Polski ze Słowacją, nowinkach z Międzynarodowego Salonu Samochodowego,... zaraz... coś tu jest nie tak.

        Najmocniej przepraszam, zaplątała mi się kartka z notatkami na temat spotkania z kolegami przy piwie. O, jest właściwa. Przystępują więc do rozmów o tym, że gruba Maryśka z drugiej klatki znowu jest w ciąży, tą głupią Tereskę znowu rzucił mąż i dobrze jej tak, bo ma lepszą pracę niż ukochana córunia, a w ostatnim odcinku "M jak miłość"... Tyle jest w stanie znieść przeciętny facet zanim zapadnie w katatonię. Na szczęście mamy kojący odgłos wody gotującej się w czajniku. Podajemy herbatkę, ignorujemy z uśmiechem pytanie czy aby nic nie dosypaliśmy. Żałujemy, ale nie.
        I co dalej, moi panowie, co dalej? Siądziemy do komputera - "Ten twój mąż to tylko przy komputerze siedzi". Włączymy telewizor - "Nic tylko telewizję ogląda, obibok jeden." Otworzymy książkę - "Inteligent się znalazł. Wziąłbyś się do jakiejś pożytecznej roboty". Otworzymy piwo - "Jak ty wytrzymujesz, kochanie, z tym alkoholikiem?". Wyjdziemy z domu - "Już się poszedł szlajać po knajpach, biedactwo ty moje". Przeżyć z kobietą-żoną to łatwizna. Teściowa ma przynajmniej 25 lat więcej doświadczenia od nas, jeśli nie będziemy czujni zostaniemy zmasakrowani. Wydawać by się mogło, że jesteśmy bez szans, ale tu na pomoc przychodzi nam męska solidarność. Otóż aby przeżyć wizytę Mamusi należy zrobić to co chcieliśmy zrobić w pierwszym odruchu po otwarciu drzwi - uciec. Nie dosłownie oczywiście, chyba że chcemy potem opowiadać dowcipy w stylu:


"- Teściowa przyszła do mnie na kolanach.
- I co powiedziała?
- Wyłaź spod łóżka, ty tchórzu!"


        Jeśli nie dosłownie to jak możemy uciec? Wykorzystamy wspomnianą już męską solidarność. Powszechnie wiadomo, że szefami zazwyczaj są faceci. Jest to najzupełniej zrozumiałe, przecież lepiej się do tego nadają. Szefowie też zazwyczaj mają żony, a w ramach nieuniknionej transakcji wiązanej mają również teściowe. Zrozumieją więc naszą prośbę o miesięczną delegację gdzieś na drugi koniec kraju. Po powrocie wystarczy tylko przewietrzyć mieszkanie, żeby wywiało trochę powietrza mocno nasączonego jadem i w zasadzie jak gdyby nigdy nic można pogrążyć się w obowiązkach małżeńskich. Czyli włączyć telewizor wyraziwszy uprzednio głęboki żal, że z powodu tego wrednego szefa i nawału pracy nie mogliście spędzić uroczego miesiąca z Mamusią. Następnym razem zrobicie wszystko co możliwe aby zostać w tym czasie w domu. Uwaga. Wypowiadanie tej kwestii lepiej przećwiczyć przed lustrem. Pomimo panującej powszechnie i absolutnie błędnej opinii, że faceci to świnie, niewiarygodnie trudno jest kłamać w żywe oczy bez mrugnięcia okiem i nerwowego przełykania śliny. Dobrze byłoby również gdyby udało się zrobić to z miną, która chociaż odrobinę przypomina zmartwioną. Wypowiadanie tego z szerokim uśmiechem z jakiegoś powodu wydaje się kobietom niewiarygodne.
        A cóż mają zrobić nieszczęśnicy, których szefami są kobiety? To nieprawdopodobne ale naprawdę takie są. Sam widziałem. Oczywistym jest, że pytanie o delegację z powodu wizyty teściowej skończy się miesięcznym urlopem bezpłatnym, żebyśmy ten czas dobrze wykorzystali. Pytanie o delegację bez powodu spotka się z kolei z podejrzliwością. Uzasadnioną, bo kto normalny sam zgłasza się w delegacje? Pozostaje wam panowie rzucić się w wir pracy. Taki wir żeby czasem zapomnieć, że czas już iść do domu. Zasiedzieć się do dwudziestej a po powrocie do domy zwalić wszystko na wredną szefową. I szybko położyć się spać, żeby nie słyszeć komentarzy "Straszny gamoń ten twój mąż, skarbie. Tyle pracuje a ciągle jeździcie tym starym Volvo. Mógłby się bardziej postarać."

        I na koniec bonus. Otóż drodzy koledzy, nasz kurs cieszy się takim powodzeniem, że nawet płeć niewieścia postanowiła z tego powodzenia skorzystać i uszczknąć coś dla siebie. Joanna Chmielewska napisała dziełko pt "Jak wytrzymać ze współczesną kobietą?". Przejrzeliśmy pobieżnie i z całego serca polecamy. Nawet nie oskarżymy o plagiat. Pojęcia tylko nie mamy dlaczego napisała również "Jak wytrzymać z mężczyzną?". Przecież to łatwizna.

 







PS. To już piszę ja, Jacek. Żebym nie musiał po raz szósty wysłuchiwać jaką jestem męską, szowinistyczną świnią (to akurat prawda), imbecylem (nieprawda), prostakiem (nieprawda, prostym owszem), jaka to moja żona jest biedna, że ma takiego męża (nie jest, mam nadzieję) oświadczam uroczyście:

Powyższy tekst jest fikcją literacką (przy czym bardziej skupcie się na fikcją niż literacką) obnażającą i wyśmiewającą stereotyp teściowej a nie teściowe same w sobie. Osobiście moją teściową uwielbiam i nie ma znaczenia fakt, że głównie z tego powodu, że mieszka 300 km ode mnie. Wszelkie podobieństwo do rzeczywistych faktów bądź osób jest przypadkowe, niezamierzone i nie może być podstawą do ścigania mnie po sądach albo po polu z widłami.
PS2. A Irena Kühn vel Joanna Chmielewska naprawdę napisała te książki. Ba, napisała nawet "Przeciwko babom!". No po prostu muszę przeczytać.

wtorek, 14 października 2008

Tylko mnie kochaj

        Obejrzałem parę dni temu w telewizji film "Tylko mnie kochaj". Wiem, wiem, powinienem obejrzeć Rambo 5 albo Predatora, albo Obcego. Ale te już oglądałem więc tym razem postanowiłem mocno obejrzeć coś ciężkiego. I padło na "Tylko mnie kochaj", bo akurat leciało. Oglądałem, obejrzałem i zadumałem się w fotelu przy lampce piwa.
        Powiedzcie mi dziewczyny, jak ta dziewczyna mogła wpaść na taki pokręcony pomysł? Żeby wynająć pokój na przeciwko, zatrudnić się w tej samej firmie, podrzucić dziecko na 5 dni, przekonać do intrygi wszystkich znajomych a wszystko to po to żeby poderwać faceta. Znowu, jak zrozumiałem, bo kiedyś chyba mieli przyjemność skoro dziecko się pojawiło. I oni się spotykają na koniec a on uświadomiwszy sobie ogrom podstępu odwraca się i odchodzi. Z ręką na sercu ostrzegam Was dziewczyny - każden jeden by odszedł. I w amerykańskim filmie to byłby koniec ale w naszym spartolili zakończenie i on ją w końcu odnajduje. I ona pyta "A co miałam zrobić? Zapukać i powiedzieć: cześć to nasza córka, zaopiekujesz się nami?". Odpowiadam: Nooooo

piątek, 10 października 2008

Jak przeżyć z kobietą - kurs dla opornych, cz. 5

        Witam panów ponownie. Cieszę się, że po tak niedługim czasie możemy ponownie spotkać się w ramach cyklu wykładów pod wspólnym tytułem "Jak przeżyć z kobietą - kurs dla opornych". Dzisiaj część piąta. Przypomnę, że ostatnio omawialiśmy tak zwany PMS. Doszliśmy wspólnie do słusznego wniosku, że cały ten PMS, choć niewątpliwie powiązany z pewnymi nieszkodliwymi dolegliwościami cielesnymi wielkie mi co, jest jednakże w sposób niczym nieusprawiedliwiony bezlitośnie wykorzystywany do dopiekania nam. Jak również służy jako wymówka do nieuzasadnionych zakupów. Albowiem kobiety tłumaczą te nadmierne i niepotrzebne wydatki, których dokonują, potrzebą poprawienia sobie humoru po przebytym właśnie PMS-ie. A my nauczymy się dzisiaj jak zminimalizować straty związane z takimi zakupami. Zminimalizować, albowiem naukowcom nie udało się jeszcze znaleźć metody, która im tą bzdurę z głowy wybije.
 

        Na początek sztuczka jaką kobiety stosują aby łatwiej nam było przełknąć te niepotrzebne wydatki. Otóż częstokroć słyszycie na pewno panowie tłumaczenie: "przecież nie dla siebie to kupuję, to do domu". Oczywiście nie da się tego sformułowania użyć przy zakupie 17-ej pary butów zimowych, niemniej mnóstwo innych rzeczy kobiety uznają za "domowe". Do butów jeszcze pozwolę sobie wrócić, teraz zajmiemy się zakupami przeznaczonymi, jak to mówią kobiety, do domu. Któż z nas nie zetknął się ze zdaniem "Kochanie, może kupimy nowe zasłonki do DOMU?". Zwróćcie uwagę na podstępne, zmniejszające opór "kochanie" na początku oraz zaakcentowanie "domu". Wyszkolony małżonek potrafi powstrzymać się przed oczywistym w takim przypadku "A po cholerę nam nowe zasłonki?". Standardowy małżonek nie rozróżnia oczywiście zasłonek od firanek, podobnie jak nie odróżnia spódnicy od sukienki i rajstop od pończoch. Ale fakt nierozróżniania zasłonek od firanek nie zwalnia go z obowiązku czujności. Albowiem pochopnie wypowiedziane wspomniane słowa mogą dla nieostrożnego małżonka skończyć się odstawieniem od łoża. Albo, co gorsze, od stołu. Udało nam się więc powstrzymać "zachwyt" nad nowymi zasłonkami. Nie popadajmy z tego powodu w przesadny entuzjazm, bo to jeszcze nie koniec. Następne podchwytliwe pytanie: "Te MI się podobają. A tobie?". Zaakcentowane "mi" daje wyraźnie do zrozumienia, że nam się oczywiście też podobają. I taką też należy dać odpowiedź, wzmacniając ją wedle uznania kochaniem, skarbem czy inną rybką. W ogóle należy sobie zrobić listę takich pomocniczych słówek i od czasu do czasu - nie za często, bo wyda się podejrzane - dorzucić na końcu lub początku zdania. Listę można konsultować z kolegami, bo z doświadczenia wiem, że wymyślenie więcej niż trzech przerasta możliwości przeciętnego mężczyzny. I nie należy mieć nam tego za złe. Matka natura z jakiegoś powodu dawno temu uznała, że nie będzie nam to potrzebne do przetrwania. Jakżeż się pomyliła! A wspólnie z kolegami uda się listę rozszerzyć może nawet do 5-6 słówek. Wracając do zasłonek. Odpowiadamy głośno oczywiście coś w stylu "Piękne, słońce ty moje. Masz doskonały gust." a prawdziwą odpowiedź czyli "Jezu! Kobieto! Czy ty naprawdę myślisz, że obchodzi mnie jakie będą wisieć przy oknie zasłonki? Najlepiej żeby nie było żadnych, nie musiałbym się przez nie przedzierać żeby wyjrzeć przez okno." zachowujemy dla siebie. Jednocześnie dyskretnie, niby przyglądając się dokładnie fakturze, sprawdzamy cenę. Jeśli jest do przełknięcia pozwalamy na zakup. Jeśli nie jest do przełknięcia znajdujemy coś co można uznać za skazę na materiale. Cokolwiek, może być mała plamka ("zobacz jak łatwo łapie brud"), naderwana niteczka ("już w sklepie się pruje, to co będzie w domu"), nierówny wzorek ("zobacz jak krzywo, będzie brzydko wyglądać"). Powinno to skutecznie ostudzić zapał do kupowania. Powyższe czynności powtórzyć dla każdej kolejnej wskazywanej przez żonę zasłonki czy tam firanki. Przy odrobinie szczęścia jedyną stratą będzie kilka godzin czasu spędzonych przy stoisku z zasłonkami. Czy tam firankami.
 

        Buty. Temat rzeka. Powszechnie wiadomym jest, że przeciętny facet otrzymawszy 1000 złotych i polecenie "Kup za to buty" wróci po godzinie z pięcioma parami butów i przyniesie 700 złotych reszty. Przeciętna kobieta zaś po otrzymaniu 1000 złotych i polecenia "Kup za to buty" wróci po 6 godzinach, przyniesie 7 pełnych toreb ciuchów, ale żadnych butów. I jeszcze powie, żeby dać jej dwieście bo musiała pożyczać od Kryśki. "A buty?" - zapyta jakiś naiwny małżonek. "Żadne mi się nie podobały" - odpowie małżonka. Ludzie! W dowolnym sklepie obuwniczym jesteśmy w stanie w ciągu 10 minut znaleźć 10 par butów, które nam się podobają a one w 10 sklepach nie znajdują żadnej! Oczywiście dawanie małżonce 1000 złotych na buty nie jest najlepszym pomysłem i zostało tu zaprezentowane jako przykład z kategorii "nie róbcie tego w domu". Cóż więc robić gdy chcąc nie chcąc będziemy musieli udać się z małżonką po buty? Otóż niewątpliwie przyjdzie nam zmierzyć się z podchwytliwym pytaniem "Którą z tych dwóch par mam sobie kupić?". Niewinne z pozoru ale niesie niebywałe niebezpieczeństwo. Najgorsze jest to, że na to pytanie nie ma bezpiecznej odpowiedzi. Możliwe są następujące:
 

1. Weź obie pary.
2. Żadną.
3. Tą (albo tą).


        Odpowiedź pierwsza jest ryzykowna, bo kobieta gotowa posłuchać i rzeczywiście tak zrobić. Ryzykujemy, że będziemy musieli za to zapłacić. Odpowiedź druga jest bardziej ryzykowna, bo możemy spodziewać się zarzutów o skąpstwo. Zarzutów oczywiście niesprawiedliwych, bo na kogo mielibyśmy wydawać pieniądze jak nie na nasze ukochane, miłości naszego życia, nasze jedyne kobiety, nasze misie, żabki i rybki. A oprócz zarzutów o skąpstwo spodziewajmy się długotrwałego focha. I odpowiedź trzecia, najniebezpieczniejsza ze wszystkich. Bo a nuż będziemy mieli pecha i kobieta nasza kupi tą parę, którą zaproponowaliśmy. I ta para po zakupie okaże się jednak nie za bardzo małżonce podobać. Gdy żona kupi obie pary będziemy mieć w domu JEDNĄ parę nieużywanych butów. Gdy kupi tą zaproponowaną przez nas będziemy mieć w domu JEDYNĄ parę nieużywanych butów ze wszystkim co się z tym wiąże ("Bo KAZAŁEŚ mi kupić takie brzydkie" itp).
Ponieważ zakres zakupów w kategorii "poprawiacze humoru" jest nieskończenie szeroki nie podamy sposobu na każdą okazję. Należy po prostu wzmóc czujność i pogodzić się z losem. I co każde 17 przymierzonych par butów wziąć kilka głębokich oddechów.

środa, 8 października 2008

I wyszło szydło z worka

        Otóż powszechnie wiadomym jest, że każdy facet w końcu zdradzi (kobiety też, tylko one się nie przyznają). Ale nie należy wieszać pochopnie wszystkich psów na nas. Bo my nie robimy nic innego niż Wy. Spełniamy naturalny imperatyw przedłużenia gatunku. Tyle, że Wam ten imperatyw mówi "znajdź porządnego faceta, odseparuj go od innych kobiet, odseparuj od kolegów, pozbaw uciech zbędnych i rozrywek, przyucz do mycia naczyń i wynoszenia śmieci a będzie Ci służył wiernie póki Was śmierć nie rozłączy". Ma to posłużyć oczywiście zapewnieniu jak najlepszej opieki i możliwości rozwoju Waszemu potomstwu. Przy czym, uwaga, potomstwo nie musi być spłodzone koniecznie z tym mężczyzną, który potem ma zapewniać opiekę. To też potwierdzone badaniami - innych mężczyzn kobiety wybierają na krótkie znajomości, innych na długotrwały związek. Nasz imperatyw z kolei mówi "Spłódź jak najwięcej dzieci z jak największą liczbą kobiet. A przynajmniej próbuj." Tyle że realizacja naszego imperatywu jakoś nie spotyka się ze zrozumieniem :/
 

        A dlaczego szydło wyszło z worka? Bo najnowsze badania moich ulubionych "naukowców" dowiodły, że mężczyzna, który zdradza, cierpi. Tak, dobrze widzicie. Cierpi z powodu wyrzutów sumienia, że zdradza. To cierpienie powoduje, że zdradzający mężczyźni częściej od innych zapadają na choroby wrzodowe i umierają na zawał serca. Ci biedni faceci ryzykują własnym życiem realizując naturalny imperatyw i co dostają w zamian? W najlepszym przypadku nic. Zdradzając cierpimy.
        A kobiety co? Otóż nic. Kobiety zdradzają dla czystej przyjemności, bo żaden imperatyw im tego nie nakazuje. A w dodatku nie mają z tego powodu najmniejszych wyrzutów sumienia, bo nie umierają na zawał i nie mają wrzodów. Jak Wam nie wstyd?

poniedziałek, 6 października 2008

Bajeczka w toku

- Follow the white rabbit. - Lustereczko uczyło się bardzo powoli. Ale się uczyło. Napis zmienił się na "Podążaj za białym królikiem".
- Ke? - zdziwiła się Śnieżka.
Ale nie zdążyła się bardzo nadziwić, bo nagle zaszumiało, zagrzmiało, zadymiło i poczuła jak ciągnie ją jakaś siła. Zamknęła oczy a gdy je otwotrzyła zorientowała się, że jest po drugiej stronie lustra. Poczuła, że ktoś się jej przygląda. Odwróciła się i zobaczyła królika. Siedział przy kawiarnianym stoliku i sączył sok marchewkowy z kieliszka z oliwką. Wstrząśnięty, nie mieszany. Podeszła do niego z pewną taką nieśmiałością, bo choć to bajka to królik w garniturze był dla niej nowością.
- Kto ty jesteś? - zapytała.
- Polak mały - odpowiedział królik, a za chwilę widząc minę dziewczynki parsknął śmiechem.
- Nazywam się Rabbit. White Rabbit - powiedział już poważnie i siorbnął kolejny łyk soku z kieliszka z oliwką.
- To za tobą mam podążać - ucieszyła się Śnieżka - To chodźmy.
- Nie tak szybko, najpierw biurokracja. Nazwisko?
- Śnieżka - skłamała Śnieżka.
Królik podejrzliwie uniósł lewą brew, siorbnął soku i zaczął pisać.
- Shs... Schni... Do stu tysięcy beczek marchewki... Shnjes.... shcka - dokończył i uśmiechnął się szeroko.
- Nazwisko panieńskie matki i miejsce urodzenia - indagował dalej.
- Brzęczyszczykiewicz, Chrząszczyrzewoszyce - powiedziała Śnieżka.
30 minut i 25 zmiętych kartek później spocony królik dosiorbując 7 kieliszek soku marchewkowego z oliwką (wstrząśnięty, nie mieszany) drżącymi rękami kończył właśnie nazwisko. Dopisał 'kjewitsch' i z radością w oczach spojrzał na Śnieżkę. Ta, domyślając się, że trzeba mu przypomnieć miejsce urodzenia, podpowiedziała z niewinnym uśmiechem:
- Chrząszczyrzewoszyce.
- Łłłłaaaaaaaaa - rozdarł się królik, po czym zjadł resztę kartek a z ostatniej zrobił czapeczkę, założył ją i w podskokach slalomem zaczął się oddalać.
- Bezguście - westchnęła Śnieżka, która co by nie mówić na ciuchach się znała - Żeby papierowy kapelusik zakładać do garnituru. Jak jakiś szalony kapelusznik.
Niemniej królik, choć bezguście, był jej potrzebny do zlokalizowania księcia.
- Kró-lik po-cze-kaj - wołała, biegnąc za nim.
Królik odwrócił się na chwilę, uśmiechnął tajemniczo i... znikł. Tylko uśmiech było widać jeszcze przez chwilę.
- Do stu tysięcy beczek marchewki - powiedziała Śnieżka. - Gdzie ja teraz znajdę tego durnego królika?
Szczęście jej dopisywało, bo w tym momencie na ścieżkę z lasu wyszli ludzie. Choć gdy podeszli bliżej Śnieżka tych ludzi nie była już pewna. No bo towarzystwo składało się z: blaszanego lwa, słomianego robota, stracha na wróble wystylizowanego na lwa oraz starszej kobiety w czerwonych pantofelkach. Zatrzymali się na drodze kilkanaście metrów od Śnieżki. Śnieżka przyglądała się im spod oka. Oni spod oczu przyglądali się Śnieżce. Od czasu do czasu wiatr przegonił przez drogę tuman kurzu lub takie kuliste roślinki. No takie co to je wiatr toczy. Jak w westernach. Wiecie jakie, nie?
I już miała Śnieżka wyciągnąć broń tzn miała się odezwać gdy nagle usłyszała świst i dokładnie w miejscu gdzie stali jej potencjalni rozmówcy wylądował gwałtownie dom. Taki klasyczny, wiejski. Jeszcze dym z komina leciał. Gdy otrząsnęła się z szoku, podeszła bliżej i zobaczyła, że tylko buciki wystają spod chatki. A na bucikach wyszyte imię: "Dorotka". Z czymś jej się to imię skojarzyło, ale nie miała czasu pomyśleć z czym, bo nagle, jak spod ziemi, obok Śnieżki zmaterializowała się dziewczynka.
- Hasta la vista, baby - krzyknęła i zatańczyła z widoczną radością.
- Czego się cieszysz, właśnie zginęło czworo ludzi. Cztery osoby. Cztery... yyyy. Starsza pani i trzy cosie.
- Noooo - uśmiechnęła się jeszcze bardziej dziewczynka - Nareszcie. A wiesz ile musiałam wystrzelać domów, żeby wreszcie trafić? Zużyłam 5 wiosek.
Śnieżka domyśliła się, że dziewczynka miała coś wspólnego z niespodziewaną teleportacją domu.
- Kto ty jesteś? - zapytała.
- Jestem wnuczką dobrej czarownicy z OZ, którą 50 lat temu ta cała Dorotka załatwiła w ten sam sposób. - I zaczęła tańczyć.
- Przepraszam, nie chcę zakłócać rytuału radości, jednak ważne sprawy wymagają ode mnie abym natychmiast skontaktowała się z białym królikiem. - Nie mogła radosnej dziewczynki potępiać, w końcu sama miała zamiar nakarmić księcia lekko przyprawionym jabłuszkiem, co powinno niechybnie skierować go w zaświaty. - Nie wiesz gdzie mogę go znaleźć?
- Za siedmioma górami, za siedmioma rzekami stoi sobie w środku lasu chatka z piernika. Wiesz gdzie to?
- Wiem. - odparła Śnieżka - Mieszkam tam.
- Aaaa chyba, że tak. W takim razie idź tą drogą. Za zakrętem jest liceum dla młodych czarownic. Królik ma norę za szkołą.
I zniknęła. A Śnieżka poszła. Zbliżając się do szkoły zobaczyła smoka. Takiego normalnego, zielonego, z trzema głowami. Nic niezwykłego, całkiem przeciętny smok. Smok zaczepiał dziewczynki wychodzące ze szkoły i coś tam notował w zeszycie.
- Pewnie jakiś pedofil - pomyślała. Chciała go ominąć, ale ciekawość wzięła górę.
- Cześć smok. Co robisz?
Smok spojrzał na nią przenikliwie i donośnym głosem zapytał:
- Czy jesteś dziewicą?
- Yyyyy - powiedziała Śnieżka lekko zaskoczona pytaniem.
- Yyyyy - powtórzyła i uśmiechnęła się wspominając krasnoludzkiego stajennego, ochroniarzy księcia, szewca, krawca i drużynę koszykówki z klasy maturalnej. Tak tylko ich wspomniała bez konkretnego powodu.
- Nie, smok, zdecydowanie nie jestem już dziewicą.
- Na gwałt potrzebuję dziewicy - powiedział smok drapiąc się po lewej głowie.
- Na gwałt to chyba smoczycy?
- Dziewicy. Muszę coś zjeść. A jeśli chodzi o smoczyce, to... wiesz... jakby to powiedzieć... wolę smoki. Ale jak każdy przyzwoity smok jadam tylko dziewice. Wyginę jeśli czegoś nie zjem. A jak zjem to zapadnę w sen na kolejne sto lat.
- Ty smok, a nie przyszło ci do głowy, że wyginiesz, bo... jakby to powiedzieć... wolisz smoki? Poza tym przez ostatnie sto lat sporo się tu zmieniło w kwestii dziewic.
- To znaczy? - zapytał drapiąc się po środkowej głowie.
- To znaczy, że liceum to słabe miejsce do polowania na dziewice - Nie wiedzieć czemu znowu wspomniała krasnoludzkiego stajennego, ochroniarzy księcia, szewca, krawca i drużynę koszykówki z klasy maturalnej.
- Dlaczego? Przecież pełno tu dorodnych dziewcząt - nie ustępował smok.
- No właśnie - westchnęła Śnieżka zastanawiając się jak mu powiedzieć, że sporo się zmieniło podczas jego snu.
- Chodzi o to smok, że trudniej teraz spotkać dziewicę w liceum niż smoka homoseksualistę. 18-letnie dziewice to gatunek prawie na wymarciu. Legendarne jak jednorożce, niespotykane jak porządni faceci.
Smok posmutniał gdy to usłyszał. Zeszło z niego powietrze, skurczył się, jego trzy głowy opadły prawie do ziemi. Śnieżce żal się go zrobiło.
- Słuchaj smok. Spróbuję Ci pomóc i zmienić Twoje upodobania kulinarne. Ale najpierw wyświadczysz mi malutką przysługę. Zgoda?

środa, 1 października 2008

Bajeczki ciąg dalszy

        Żyli więc długo i szczęśliwie. Przy czym 'długo i szczęśliwie' powszechnie rozumiane jako 'dopóki nas śmierć nie rozłączy' należy rozumieć niepowszechnie. W krótkim czasie dorobili się siódemki dzieci. Same chłopaki. Służba tylko trochę szeptała po kątach, bo książę choć urodziwy nienachalnie to jednak wzrostu słusznego i nie owłosiony nadmiernie. A dzieci jakieś takie małe, barczyste i mocno zarośnięte, zwłaszcza na twarzach. No brodate były i już. Jak, nie przymierzając, jeden krasnoludzki stajenny. Krasnolud, jak wszystkie krasnoludy w prawdziwych bajkach, nosił topór dwuręczny na plecach a pytanie 'gdzie czerwona czapeczka' było najczęstszą przyczyną śmierci w księstwie.
Nie zdzierżył książę w końcu plotek i postanowił problem rozwiązać tak jak to książęta umieją najlepiej. Rozkazał Łowczemu wyprowadzić Kopciuszka z dziećmi do lasu i upozorować wypadek. Że niby mu się palec na spuście omsknął i wystrzelił niechcący tak nieszczęśliwie, że bełt przeszedł na wylot przez całą ósemkę. Ale ogr miał dobre serce (bo ogry to najpotulniejsze bajkowe stworzenia tylko PR mają fatalny) i postanowił puścić ich wolno. I błąkaliby się pewnie długo ale trafili na polanę, na której stała chatka z piernika. Z właścicielki zostało tylko truchło w piecu, a ślady zębów na piernikowym płotku wskazywały, że Jaś i Małgosia całkiem niedawno opuścili miejsce zbrodni. Postanowili się rozgościć dla niepoznaki zmieniając imię. I od tej pory nie było Kopciuszka tylko królewna Śnieżka i 7 krasnoludków. Ciężko im było, nie powiem. Dzieci ciężko pracowały w kopalni, mama handlowała zapałkami w pobliskim miasteczku. Mało nie zamarzła pewnej zimy, na szczęście zapałkami się rozgrzała. I żyli długo i szczęśliwie zdecydowanie tu nie pasuje, nie?
        Aż dnia pewnego powiedziała królewna 'Ałć. Kto tu, kurtka na wacie, położył ten kilof?". A nie, sorry pomyliłem notatki. Aż pewnego dnia powiedziała królewna "Dość. Odbiorę to co mi się prawnie należy". I zapisała się na Krutki Korespondęcyjny Kórs Killowania Kogoś Kogo Kcecie Koniecznie Killnąć (w skrócie KKKKKKKKK) połączony ze szkoleniem na temat "100 sposobów na jabłka". W tym krótkim zdaniu Babcia Jagienka prowadząca kurs umieścić chciała maksymalnie wiele informacji o sobie. 'Krótki' że niby taka zorganizowana jakby co najmniej jakieś MBA skończyła. 'Korespondencyjny' że nawet 6-sylabowe słowa jej nie straszne. 'Killowania' i 'killnąć' miały oznaczać znajomość angielskiego. I tylko z ortografią przegrała, ale uparcie twierdzi, że tak ma być. I jakoś nikt zbyt gorąco się nie upierał, że to źle. Nawet ortografia.
Śnieżka zaliczyła szkolenie celójonco. Przynajmniej tak było napisane na dyplomie. I zaczęła obmyślać plan. Okrutny. Taki z demonicznym śmiechem i rockową muzyką w tle. Najpierw trzeba było księcia zlokalizować, bo po odstawieniu jednej kobiety zaczął szukać nowej, co jak już wspominałem nie było łatwe. Zawędrował do księżniczki zamkniętej w wieży, pilnowanej przez smoka. Przynajmniej w teorii, bo księżniczka śpiewała. A śpiewu tego ani smok ani mury wieży nie były w stanie wytrzymać. Pożytek z tych odwiedzin taki, że jak ta śpiewająca księżniczka księcia zobaczyła to jej dech odebrało. Bynajmniej nie z zachwytu. Potem książę spróbował ze śpiącą królewną. Ta owszem przebudziła się po pierwszym całusie ale na widok księcia ponownie zapadła w sen stwierdzając 'a co mi tam kolejne 100 lat'. Następne w kolejności były księżniczki zaklęte w żaby. Sława wyprzedziła księcia i z czasem żaby bały się wynurzać a mamy żaby straszyły kijanki, że jak nie będą grzeczne to je dadzą księciu do całowania.
        Do znalezienia księcia królewna Śnieżka postanowiła wykorzystać gadające lustro znalezione na strychu.
- Lustereczko, powiedz przecie. Gdzie najbrzydszy jest na świecie? - zaintonowała grzecznie.
Lustereczko zabrzęczało, zamrugało i już miało odpowiedzieć gdy nagle zadymiło i pokazało BlueScreen-a. Westchnęła Śnieżka, zrestartowała Lustereczko i zaintonowała ponownie.
- Lustereczko, powiedz przecie. Gdzie najbrzydszy jest na świecie?
- Wprowadź hasło - odintonowało Lustereczko.
- Kurwa mać - powiedziała Śnieżka, po czym zaklęła szpetnie jak ją tata szewc nauczył i zaczęła się rozglądać za czymś ciężkim.
- Hasło poprawne - ponownie odintonowało Lustereczko. - Wprowadź pytanie.
- Lustereczko, powiedz przecie. Gdzie najbrzydszy jest na świecie?
- Sterownik obsługi komunikatów głosowych nie jest aktualny. Skontaktuj się z administratorem lusterka.
- Teloniuszu! - wezwała Śnieżka swojego najstarszego syna.
- Komunikaty głosowe aktywne - jęknęło niemal natychmiast Lustereczko. I zaczęło wyświetlać komunikaty.
analyzing query...
redirecting to google...
connecting to GPS...
localizing target...
W końcu zamrugało TARGET FOUND.
- Teloniuszu! - ponownie Śnieżka. Lustereczko zareagowało błyskawicznie zamieniając mrugający komunikat na ZNALEZIONO CEL.
- No to gdzie on?
- Follow the white rabbit. - Lustereczko uczyło się bardzo powoli. Ale się uczyło. Napis zmienił się na "Podążaj za białym królikiem".



cdn.

poniedziałek, 29 września 2008

Uwaga, będzie bajeczka

        Dawno temu, tak dawno, że najstarsi górale tego nie pamiętają, daleko stąd, tak daleko, że nawet najstarsi górale nigdy tam nie byli, mieszkała sobie dziewczynka. Chociaż jak się wkrótce przekonacie "dziewczynka" w tym przypadku to eufemizm. Dziewczynka, jak wszystkie dziewczynki w pewnym wieku, była nie do wytrzymania. Zwłaszcza wymagania w sprawie ciuchów miała wysokie. Rzadko akceptowała rzeczy, które kupowała jej mama. Z tego powodu chodziła w starych, zniszczonych ubraniach a nowe, które się jej nie podobały gniotła, deptała i kopała. Stąd też jej ksywka Kopciuszek od "kop ciuszek". Kopciuszek miała dwie starsze siostry i kochającą mamę, która starała się ją wychować najlepiej jak umiała. Niestety albo nie umiała albo jej się nie udało. Nie pomogły kary, które miały Kopciuszka nauczyć cierpliwości i pracowitości (oddzielanie grochu od soczewicy czy inne w tym stylu). Dziewczynka jak była wredną suką tak wredną suką pozostała.
         W pałacu niedaleko mieszkał książę. Kawaler jeszcze acz w wieku gdy kawalerem już nie wypadało być. Z tego powodu książę rozpaczliwie poszukiwał żony. Tak rozpaczliwie, że z początkowych wymagań "ma być kobietą piękną, młodą i inteligentną, księżniczką z rodu o długiej tradycji, taką z którą można porozmawiać o podatkach i spłodzić gromadkę pięknych malutkich książątek" zostało tylko "ma być kobietą". A i tak miał problemy. Ponoć kobiety nie przykładają zbytniej uwagi do urody wybranka, jednak w przypadku księcia trudno było znaleźć chociaż kawałek czegoś co można by nazwać urodą. Złośliwi twierdzą, że to na skutek licznych małżeństw zawieranych przez przodków księcia praktycznie wewnątrz rodziny aby - o ironio - nie dopuścić do skażenia szlachetnej krwi. Brzydki był więc książę jak noc listopadowa. Imał się podstępów. Urządzał bale maskowe, na które zapraszano już nie tylko panny z dobrych domów ale po prostu panny.
         Na jeden z takich balów cichcem wybrała się Kopciuszek. Cichcem bo akurat miała szlaban za pomieszanie cukru z makiem. Wystroiła się pięknie i poszła. Przed północą na bal przybył książę we własnej osobie. W masce jak wszyscy. Gdy zegar wybił północ książę maskę zdjął. I w tym momencie przerażone panny zaczęły pryskać z balu aż się kurzyło. Księżą jednak nie w ciemię bity, nie jeden raz mu panny wiały, był na taką okoliczność przygotowany. Schody prowadzące do sali balowej służba wysmarowała klejem coby chociaż jedną pannę zatrzymać. I prawie się udało. Panna wprawdzie zwiała, jednak jeden pantofelek na schodach zostawiła. I rozpoczął książę akcję poszukiwania wybranki. Ubrał się odświętnie, dosiadł rumaka białego a jakże i dalej w królestwo pannom bucik przymierzać. Daleko po prawdzie to nie miał, bo i królestwo najlepsze czasy miało już za sobą. Właściwie śmiało można by nazwać je wiosectwem, bo ostała się ino jedna wioska. Resztę zajęli sąsiedzi pod pozorem chronienia obywateli narodowości własnej. Ruszył więc książę w drogę, a że jak już wspomniałem daleko nie miał, to i do domu Kopciuszka dotarł przed wieczorem. Siostry Kopciuszka przerażone wizją posiadania księcia za męża postanowiły zrobić wszystko aby do bucika nie pasować. I nie pasowały. Trudno wprawdzie bez pięty lub palców do jakiegokolwiek bucika pasować ale obie zgodnie uznały, że to mała cena. No i przyszło w końcu i Kopciuszkowi pantofelek zmierzyć. Mierzyła i mierzyła ale stópka jej się w bucik nie mieściła. Zresztą bądźmy szczerzy - stópsko jej się w bucik nie mieściło. Zawzięła się Kopciuszek, bo choć książę brzydki to bucik przecudnej urody ją zauroczył. Ale nie dała rady i już. "A co mi tam" - pomyślał książę. "Jedyna, która nie zwiała z krzykiem to kto by się tam jakimś obuwiem przejmował". I poprosił matkę Kopciuszka o rękę jej córki. Szczerze się przez chwilę Kopciuszek zastanawiała czy aby tej ręki nie poświęcić a resztę zachować, ale jednoznaczne gesty ochroniarzy księcia spowodowały, że się jednak nie zdecydowała. Matka z trudem skrywała radość. Wcale nie z powodu zamążpójścia córki, raczej z powodu jej zdomuodejścia.
        Huczne było wesele, książę często pokazywał zęby w uśmiechu. Oba.
I żyli długo i szczęśliwie? A to się jeszcze okaże.

piątek, 26 września 2008

I...

... niech wam weekend się dłuży jak nie wiem co. W sensie nie żeby Wam się nudziło tylko żeby długi był niemożebnie.

czwartek, 18 września 2008

No więc

        Przeczytałem Wasze komentarze, wszystkie i zaprawdę powiadam Wam widzę dla siebie przyszłość. (O! Jest! Widzę! Droga... Chyba na Ostrołękę.) Albowiem pomimo licznych błędów merytorycznych, które udało mi się popełnić, pomimo kilku uwag krytycznych (Nic się nie dzieje proszę pana. Nic. Taka proszę pana... Dialogi niedobre... Bardzo niedobre dialogi są. W ogóle brak akcji jest. Nic się nie dzieje.) wydaje się, że jednak zostałem zrozumiany. Większości się chyba podobało (Proszę pana ja jestem umysł ścisły. Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem. Po prostu. No... To... Poprzez... No reminiscencję. No jakże może podobać mi się piosenka, którą pierwszy raz słyszę.) i jest nadzieja, że zostaną na dłużej.
        A propos zostawania. Zosiu droga. Jak również wszyscy inni, którzy macie wątpliwości. Oczywiście, że jesteście mile widziani. Mówiąc o "przypadkowych ludziach" mam na myśli takich co wpadną, przeczytają tytuł, napiszą coś o mnie i mojej rodzinie i ślad po nich przepada. Ktoś kto postanawia zostać ze mną dłużej staje się Ludziem i może się rozgościć. Dziewczyny na pewno zrobią miejsce przy kominku. Hermiona podsunie książkę do czytania, Olala poczęstuje czymś przepysznym, Beznaiwna poda coś mocniejszego do picia na rozgrzewkę i stwierdzi, że faceci to świnie oprócz Denzela, Latkaa wręcz przeciwnie - kocha męża na zabój, a Rudi pstryknie Wam wszystkim zdjęcie (Gdzie ja miałem aparat Zorkę 5). Do tego Wachmistrz wieczorową porą wspomni historii kilka o dziejach oręża polskiego. Będzie fajnie. A jest jeszcze mnóstwo osób, które nich mi wybaczą, że o nich nie wspomniałem, a do których można zajrzeć jak już znudzi Wam się u mnie. Albo po co czekać te 5 minut. Możecie zaglądać od razu. Tylko linków będziecie sobie musieli poszukać sami, bo ja jestem egoistą i nie lubię jak mi się towarzystwo rozłazi.
 

        Wracając do meritum. Jak słusznie zauważył jeden z czytelników, samiec dla odmiany, internet to niestety takie medium, gdzie każdy może pisać co chce. (I kto za to płaci? Pani płaci, Pan płaci.. Społeczeństwo.) Ale, jak słusznie zauważam ja, nie ma żadnego przepisu nakazującego czytanie wypocin moich czy jakichkolwiek innych. Właściwie jedyne osoby, o których wiem, że muszą czytać blogi to anonimowi pracownicy działu blogowego Onetu. Uczcijmy ich ciężką pracę minutą ciszy. (Bardzo mi przykro. Inżynier Mamoń jestem. Bardzo mi przykro – Sidorowski.)
        Z ciekawostek. Był u mnie nawet jasnowidz. I zadał mi pytania (Panie Kazimierzu! Ma pan klucz od kabiny?). Zupełnie jakbym to ja był jasnowidzem a nie on.

        A, i jeszcze chciałem tylko powiedzieć, że ten facet co się wyświetla po wylogowaniu z poczty, ten co jak się na niego klika to się trafia do mnie, no więc ten facet to niestety nie ja.

środa, 17 września 2008

Jak przeżyć z kobietą - kurs dla opornych, cz. 4

        Witam szanownych Panów. Zajmiemy się dzisiaj ważnym, kto wie czy nie najważniejszym, problemem w naszym współżyciu z kobietami. Przy czym "współżyciu" niekoniecznie należy traktować dosłownie. Znane są nam bowiem przypadki, z oczywistych powodów zgłaszane tylko anonimowo, kiedy panowie muszą z żonami żyć a współ już nie zawsze. Przypomnę, że umiemy już przeżyć zakupy, umiemy bez strat w ludziach przeżyć generalne porządki a nawet wiemy co zrobić żeby urlop nie był tylko noszeniem walizek za żoną. Myślicie, że to było trudne? To uwaga. Dzisiejszy prelegent, doktor nauk paramedycznych Jacub von Wiśniowski nauczy nas jak przeżyć PMS!!! (owacja na stojąco)
(5 minut później)
        Po reakcji Panów domyślam się, że nawet jeśli nie umiecie rozszyfrować skrótu to na pewno wiecie co on dla Was oznacza. A propos skrótu. Liczne encyklopedie podają, że skrót wziął się od angielskiej nazwy tego zjawiska a mianowicie Premenstrual Syndrome. W języku cywilizowanych ludzi będzie to mniej więcej Syndrom Napięcia Przedmiesiączkowego. Już sama nazwa wskazuje, że jej autor nie miał najmniejszego pojęcia o czym pisze. Gdyby miał nazwa brzmiałaby jakoś tak: Syndrom Napięcia Przed- W trakcie- i Pomiesiączkowego a Czasem Nawet Pomiędzy. Inna wersja głosi, że to się nazywa Syndrom Napięcia Przedmiesiączkowego bo Choroba Wściekłych Krów była już zajęta. Jednakże tą wersję należy włożyć między bajki, albowiem jak sprawdziliśmy, Syndrom Napięcia Przedmiesiączkowego funkcjonuje w literaturze romantycznej dużo dłużej niż wspomniana choroba. Poza tym, wbrew temu co mówią o nas członkinie Koła Gospodyń Miejskich z miejscowości Małebuty Wielkie, jesteśmy dżentelmenami a dżentelmenom nie wypada mówić o kobietach brzydko.
        Wracamy do wątku głównego. U przeciętnej kobiety miesiączka trwa 3-4 dni. Zaokrąglimy to do tygodnia. Ten tydzień nazwiemy sobie roboczo OKRES. Do tego dochodzi tydzień przed OKRES-em. Nazwijmy go roboczo NBZBMO (No Bo Zaraz Będę Miała OKRES). Do tego dochodzi tydzień po OKRES-ie, który będziemy nazywać PDSMSO (Przecież Dopiero Skończył Mi Się OKRES). Wyjątkowo nie będziemy zajmować się każdą z części oddzielnie, albowiem nie ma to najmniejszego sensu. Zbiorczo nazwiemy to wszystko po prostu TEN CZAS. Wszystkie części są tak samo trudne do przeżycia i w każdej z nich jesteśmy tak samo winni. Niemniej kilka rad pozwoli nam przeżyć te 3 tygodnie bez poważniejszych urazów.

Porada 1.

        Po pierwsze nie igrać. Nie żartować, nie robić podśmiechujków, nie próbować odrzucać rzucanych w was kapci. Igranie z kobietą w TYM CZASIE jest jak całowanie lwa w dupę - przyjemność żadna a niebezpieczeństwo duże.

Porada 2.

        Idealnym rozwiązaniem byłoby wyjechać na te 3 tygodnie w delegację. W dobie tych cholernych telefonów komórkowych nie uchroni was to wprawdzie przed oskarżaniem o wszystkie winy tego świata, ale pozwoli uniknąć ran kłutych, szarpanych, drapanych czy gryzionych. Poza tym trudno (ale nie niemożliwie) będzie was oskarżyć o te wszystkie stłuczone naczynia. Niestety nie wszyscy mają to szczęście, że mogą tak często jeździć w delegacje. Uwaga! Wyjazd w delegację może czasem przy dużym szczęściu przynieść dodatkowy bonus w postaci poznanej na miejscu kobiety, która akurat nie ma TEGO CZASU i może nawet uda się z nią normalnie porozmawiać przy piwie o pogodzie czy piłce nożnej.

Porada 3.

        Jak już musicie zostać w TYM CZASIE w domu pod żadnym pozorem nie wolno się bronić. Zalecamy przyjęcie postawy zbitego psa i odpowiadanie na każdą złośliwość czymś w postaci: "tak, kochanie", "masz rację słońce", "oczywiście, że to moja wina skarbie". Na początku wygląda to na trudne ale po kilku latach małżeństwa przekonacie się, że używa się tych zwrotów prawie automatycznie gdy tylko żona zrobi kilka sekund przerwy w wypowiedzi. Znakomicie ułatwia to życie. Należy tylko uważać na pewne słowa kluczowe. Odpowiedź "masz rację słońce" na słowa żony "ty mnie chyba w ogóle nie słuchasz" może was drogo kosztować. Przy odrobinie ćwiczeń mózg będzie na słowa kluczowe reagował alarmem co pozwoli wam zdusić niebezpieczeństwo w zarodku i szybko wrócić do ulubionej rozrywki na ulubionym fotelu.

Porada 4.

        Istnieje ekstremalne rozwiązanie problemu TEGO CZASU. Ma jednak dwie wady: działa tylko 9 miesięcy, po czym kurację trzeba powtórzyć, oraz pozostawia po sobie małe cóś, które wymaga opieki przez następne 36 lat, chociaż już po 13 wydaje mu się, że nie. Zadziwiające ale niektórzy jednak się na to decydują.

        Szanowni koledzy. Zdajemy sobie sprawę, że nie jest łatwo. Nie jest łatwo przełknąć wszystkie te bezpodstawne oskarżenia. Bo czy to nasza wina, że one mają okres? Nie nasza. Ich wprawdzie też nie, ale wyżywają się na nas uważając, że "przecież mam okres" usprawiedliwia wszystko. My wierzymy, że to trudne do wytrzymania i że czasem boli jak diabli, ale powtórzmy to jeszcze raz: TO NIE NASZA WINA. "Przecież mam okres" niczego nie usprawiedliwia i nigdy nie pozwólcie sobie tego wmówić. Nie radzimy oczywiście protestować głośno, bo nie chcemy skończyć jak kolega Z. A właśnie, mam dobrą wiadomość, lekarze twierdzą, że będzie żył. Po prostu powtarzajcie sobie w duchu "to nie moja wina". Da się wytrzymać, w końcu to tylko 3 tygodnie.
Grupa wsparcia dla mężów, których żony są właśnie w trakcie TEGO CZASU spotyka się codziennie od 11.00 do 18.00. Serdecznie zapraszamy. Przy wyjściu jak zwykle można nabyć materiały pomocnicze: lewe delegacje, Podręczny Słownik Terminów Miłych Uchu Kobiecemu, zestaw wymówek nt "Dlaczego muszę zostać dłużej w pracy", gumowe gryzaki itp.
Powodzenia Panowie.







        Halo. To już mówię ja, Jacek. Wszystko czytałem, ino żem nie miał czasu odpowiadać, bo nawet ja muszę od czasu do czasu zarobić na życie. Tym razem zarabiać musiałem poza moim pokojem więc miałem jakby mniej czasu na rzeczy ważne. Skargi na moją nieobecność można składać bezpośrednio i osobiście u mnie, pamiętając o załączeniu trzech zdjęć:
1. miejsca, które chcielibyście odwiedzić
2. waszej biblioteczki
3. waszego bikini (może być na Was)








        A dobra. Żartowałem z tymi zdjęciami. Ze skargami też się nie fatygujcie. I tak wszystkie rozpatrzę negatywnie.

piątek, 12 września 2008

Prawda a zwłaszcza mity

        Rozprawię się dzisiaj z kilkoma najpopularniejszymi mitami dotyczącymi Waszego ulubionego tematu czyli facetów. Pewnie że nie ze wszystkimi, bo komu by się chciało, ale jak obalę 3 najważniejsze, opokę wszystkich mitów, to reszta złoży się jak domek z kart.
A więc BAAAACZNOŚĆ! (w języku wojskowych oznacza, mniej więcej: uwaga, będę przemawiał, a ponieważ powiem mnóstwo mądrych rzeczy to macie słuchać mnie uważnie i nie kręcić się)

1. Facetom pod 40-tkę zaczynają podobać się 20-latki.
        To oczywista bzdura... Ej, kto to rzucił? Rzucanie we mnie butami nie spowoduje, że zmienię zdanie. Prawda jest taka. Wszystkim facetom podobają się 20-latki i wiek nie ma z tym nic wspólnego. Czy mamy 10, 20, 40 czy 60 lat 20-latki są dla nas tak samo interesujące. I proszę mi się tutaj nie oburzać, drogie Panie, albowiem bądźmy szczerzy Wy macie tak samo. Która z Was z ręką na sercu powie mi, że nie chciałaby w wieku 60 lat mieć przy boku 20-letniego, kochającego, troskliwego, oczytanego i inteligentnego ciacha? Ha. My też byśmy chcieli. Ponieważ jednak nie mamy aż tak wielkich wymagań jak Wy to wystarcza nam żeby ciacho było 20-letnie. Na resztę dobrotliwie przymykamy oczy. A więc FAŁSZ. Ale uwaga! "Podobają się nam" nie jest tożsame z "Natychmiast się na nie rzucamy". Są oczywiście faceci, którzy się rzucają, ale mówicie, że to świnie. Co prowadzi nas do kolejnego punktu.

2. Facet to świnia.
        Najpierw sprecyzujmy o czym tak naprawdę mówimy. Facet - przyjmijmy, że chodzi o samca gatunku homo sapiens (chociaż co do sapiens istnieją poważne wątpliwości). Świnia - tu jest większy problem, albowiem do wyboru mamy świnię domową oraz dzika. Z racji tego, że ze świnią domową (w różnych wprawdzie postaciach) spotykamy się chyba częściej niż z dzikiem zakładam, że w tym popularnym powiedzonku chodzi o świnię domową. Mamy więc porównać samca człowieka (facet) z samcem świni domowej (knur). No więc porównujmy (w nawiasie podaję czy podobny (TAK) czy nie (NIE)):
a) kończyny (NIE)
     knur - 4 nogi
     facet - 2 ręce, 2 nogi
b) inteligencja (TAK)
     knur - posiada
     facet - posiada (protesty będę rozpatrywał później)
c) sprzątanie po sobie (TAK)
     knur - nie
     facet - nie
d) monogamia (TAK)
     knur - nie
     facet - nie
e) zawsze może (NIE)
     knur - tak
     facet - nie
f) średnia długość życia (NIE)
     knur - 12 lat
     facet - 65 lat
g) średnia temperatura ciała (NIE)
     knur - 37,2
     facet - 36,6
h) udomowiony (NIE)
     knur - VII - VI wiek p.n.e.
     facet - w trakcie
i) kupuje czasem kwiaty bez okazji (NIE)
     knur - nie
     facet - tak
j) zmywa naczynia (TAK)
     knur - nie
     facet - nie


Podsumowanie: mamy 4 odpowiedzi TAK oznaczające podobieństwo i 6 odpowiedzi NIE oznaczających niepodobieństwo. Bez najmniejszych zatem wątpliwości możemy stwierdzić, że stwierdzenie iż facet to świnia to FAŁSZ.

3. Facet myśli o seksie przez 90% czasu.
        Oczywiście i bezapelacyjnie stwierdzam z największym przekonaniem, że to bzdura. No chyba, że pod uwagę weźmiemy również seks z seksowną sąsiadką, seksowną córką seksownej sąsiadki, seksowną sąsiadką i seksowną córką seksownej sąsiadki jednocześnie, sekretarką szefa, miłą panią z kiosku, tymi trzema fajnymi aktorkami z oglądanego wczoraj filmu, modelkami z ostatniego Playboya, wszystkimi fajnymi dziewczynami mijanymi dzisiaj na ulicy, wszystkimi swoimi byłymi dziewczynami, wszystkimi swoimi ewentualnymi przyszłymi dziewczynami, laską z reklamy Heyah i laskami z kilku innych reklam, pielęgniarką z punktu pobierania krwi, panią policjant, która zamiast mandatu dała tylko upomnienie, lektorką od angielskiego, panią z biblioteki, panią z banku (nie wiemy jak wygląda ale głos ma seksowny), panią listonoszką i jeszcze kilkoma innymi, które akurat wyleciały mi z głowy to wtedy owszem, być może wyszłoby z tego około 90%. Ale o seksie z żoną/narzeczoną/dziewczyną to co najwyżej 10%. Czyli FAŁSZ.

3 razy fałsz. cbdu. SPOCZNIJ. (w języku wojskowych oznacza mniej więcej: spocznij)

No stress

        Więc ażeby Was niepotrzebnie nie denerwować więcej Wielkim Zderzaczem Hadronów tudzież zaspokoić Waszą ciekawość w temacie "Czy Wielki Zderzacz Hadronów już zniszczył świat?" mądrzy ludzie przygotowali stronę w internecie, na której to stronie znajdziecie odpowiedź. Nie przejmujcie się skomplikowaniem odpowiedzi. Pomimo całej swej złożoności naprawdę w prosty sposób odpowiada na pytanie, które baliście się zadać i musiałem je zadać ja.
Uwaga podaję adres (w życiu byście nie wpadli na to sami), gdzie możecie sprawdzić czy Wielki Zderzacz Hadronów zniszczył już świat: http://hasthelargehadroncolliderdestroyedtheworldyet.com

        A chcecie poczuć przez chwilę to co czują fizycy od LHC? Coś metaforycznego w stylu "Wciskam przycisk i nie wiem co się stanie ale na pewno coś ważnego. Może nawet zniszczę świat. Ale cool."
A proszę bardzo. Ale czy jesteście gotowi wziąć (tak właśnie "wziąć" a nie "wziąść") na siebie taką odpowiedzialność? Jesteście? Kto odpowiedział, że tak wchodzi tutaj, bierze głęboki wdech i wciska guzik: http://www.turnofftheinternet.com

wtorek, 9 września 2008

Żywoty niekoniecznie świętych - Stephen Hawking

        Znacie? Nie? To poznajcie. Urodzony 8 stycznia 1942 roku, dokładnie 300 lat po śmierci Galileusza. Jak to zwykle bywa w takich przypadkach nic nie zapowiadało geniusza. Chodził do dziwnej szkoły, w której nauczyciele nie wierzyli w tradycyjne metody nauczania. Dzieci wg nich powinny uczyć się - o zgrozo - same, w związku z czym najczęściej nie uczyły się w ogóle. Czytać nauczył się dopiero mając osiem lat. (Znam takich co do dziś nie umieją. Znaczy składają literki tylko kompletnie nie rozumieją o co w tekście chodzi.) Na studiach też nie był kujonem. Ponoć nie było to wtedy w modzie. Właśnie na studiach zaczęła pokazywać ząbki jego choroba. Pewnego razu tak po prostu przewrócił się na schodach. Lekarz stwierdził, że nic mu nie jest. Zalecił ograniczenie ilości wypijanego piwa (!). Choroba postępowała, lecz właściwą diagnozę postawiono dopiero gdy Hawking skończył studia. Stwardnienie zanikowe boczne i najwyżej kilka lat życia.

Przenieśmy się teraz do czasów współczesnych.
        Co roku w rocznicę śmierci Hawkinga rodzina i przyjaciele spotykają się na cmentarzu w Cambridge aby uczcić pamięć genialnego fizyka. Bla, bla, bla...
Tak by to wyglądało gdyby Hawking nie pokonał depresji, w jaką wpadł po usłyszeniu diagnozy. Ale pokonał. Pokazał lekarzom figę z makiem i żyje do dziś. Choroba poczyniła wprawdzie znaczne postępy, ale żyje. Hawking jeździ na specjalnie skonstruowanym wózku, porozumiewa się za pomocą komputera z syntezatorem mowy (z zainstalowanym systemem Windows XP jakby kogoś interesowało), ma troje dzieci, drugą żonę (w trakcie rozwodu chyba), napisał kilka książek o budowie i pochodzeniu wszechświata i przegrał zakład o czarne dziury. Książka "Krótka historia czasu" okazała się bestsellerem. Książka popularno-naukowa bestsellerem! Uwierzycie? I nie zmienia tego nawet fakt, że ponoć większość ludzi, którzy ją kupili nie doczytała do końca. Ja doczytałem i polecam. A zakład? Hawking twierdził, że każda informacja, która wpadnie do czarnej dziury (zwanej przez fizyków nieładnie osobliwością) jest tracona na zawsze. Inny fizyk - Preskill - upierał się, że informację da się jednak odzyskać. 30 lat później Hawking udowodnił, że czarne dziury nie są tak czarne jak się wydawało, bo parują. Znaczy nie widać nad nimi obłoczków pary, po prostu część informacji z wnętrza czarnej dziury może się wydostać na zewnątrz. A co było nagrodą? Wersje słyszałem dwie. Pierwsza mówi o encyklopedii, z której da się w dowolnym momencie odzyskać informację (czujecie to poczucie humoru fizyków?). Druga - i ku tej się skłaniam osobiście - mówi o rocznej prenumeracie "Penthouse" (takie amerykańskie pismo dla dobrze wychowanych gentlemanów).

        Ciekawostka z gatunku złośliwych (plotka znaczy). Z pierwszą żoną Hawking rozwiódł się ponoć z powodów światopoglądowych. Ona mocno wierząca nie mogła rzekomo znieść jego twierdzeń, że gdy już poznamy Teorię Wszystkiego to właściwie sami będziemy jak bogowie, bo będziemy mieć władzę nad wszechświatem. Tak ją, głęboko wierzącą, ta arogancja irytowała, że aż wzięła i się z nim rozwiodła. I w ogóle jej ta głęboka wiara nie przeszkadzała mieć romansu z "przyjacielem rodziny" (które to było "nie cudzołóż"?). I w ogóle ten romans na pewno nie miał wpływu na rozwód. Gońcie dziewczyny "przyjaciółki rodziny" gdzie pieprz rośnie.

Wnioski:
1. (Ważny) Wasze dzieci nie muszą mieć samych szóstek w szkole żeby coś w życiu osiągnąć.
2. (Ważniejszy) Jak macie depresję napiszcie jakąś pracę o czarnych dziurach. To jest chciałem powiedzieć o osobliwościach.
3. (Najważniejszy) Ograniczenie spożycia piwa NIE wpływa na poprawę zdrowia.

Dygresja będzie.
        Mówiąc szczerze słysząc takie zdanie "Udowodniłem, że cała informacja, która wpadnie do czarnej dziury jest tracona na zawsze." a 30 lat później z ust czy też syntezatora tej samej osoby "Myliłem się. Informacja może się wydostać z czarnej dziury." czuję jakieś łaskotanie na plecach. Takie jakby ciarki. Toż przez ten czas żadnej czarnej dziury Hawking nie widział. Ba, nikt nie widział. "Udowodniono", że istnieją, ale nikt ich nie widział. W związku z tym mam mieszane uczucia jeśli chodzi o Wielki Zderzacz Hadronów. Nie, nie ma to nic wspólnego z akcesoriami seksualnymi. To po prostu wielki (9km średnicy, 27km obwodu) zderzacz (bo będzie doprowadzał do zderzeń) hadronów (tam zaraz hadronów, protonami będzie strzelał). Po polskiemu to będzie akcelerator cząstek. Właściwie to po polskiemu powinno być przyspieszacz cząstek chyba? Ten sam WZH (po angielsku LHC), który właśnie dzisiaj już za chwileczkę będą odpalać. Może znajdą cząstkę Higgsa? A może zrobią czarną dziurę pod Alpami? Tak szczerze mówiąc to fizycy sami nie wiedzą, ale zapewniają, że nawet jeśli powstanie czarna dziura to będzie ona malutka, taka tyci tyci, mniejsza nawet od kropki na końcu tego zdania, i zaraz się sama rozpadnie. Trzymajcie kciuki, żeby tym razem o nic się nie zakładali. A jakbym się jutro nie odzywał to chyba im się nie udało...

Odliczanie do odpalenia WZH zaczynamy... teraz:
3...
2...
1...
pffft

W życiu na Ziemi udział wzięli: ...

środa, 3 września 2008

Powiem Wam w tajemnicy, że...

        ...zaglądam od czasu do czasu na NK. Nie żebym jakieś szczególnie bogate życie towarzyskie tam prowadził. Zaglądam popatrzeć co nowego u znajomych. Zdjęcia, znaczy się, oglądam. I zauważyłem coś co mnie tak jakby lekko niepokoi. Znajomi żonaci i dzieciaci wstawiają miliony zdjęć swoich pociech i żon. Pociecha w kąpieli, pierwsze kroki, ja z żoną na spacerze, z dzieciaczkami, moje dziewczyny i takie tam. Znajomi rozwiedzeni (jestem w takim wieku, że wolnych już niewielu zostało) wstawiają swoje zdjęcia. Ja w górach, ja na spływie, ja na żaglówce, ja na skałkach, ja nurkuję, mój motor, mój garbus, moja pasja. Czujecie? I nie chodzi o zaimki.

piątek, 29 sierpnia 2008

?

        Czy ktoś mnie oświeci co się stało? A bo rano zaglądam do poczty a tam 74 wiadomości zamiast zwyczajowych góra 2. Zaglądam na blog, gwiazdki nie ma, odetchłem. Skąd się więc ludziska wszystkie, mile widziane oczywiście, wzięliśta? Grzecznie zapytowywuję.

A teraz uwaga. Odezwa będzie.
        Ale przed odezwą jeszcze mi się przypomniało to napiszę zanim zapomnę. Zgodnie ze starym staropolskim zwyczajem staram się nie odpowiadać na komentarze pod postami, które z nieznanego mi powodu zostały przez Onet skazane na pierwszą stronę lub gdzieś w okolicy. Uznałem to za stratę czasu, bo i tak większość z komentujących nie zajrzy przeczytać mojej błyskotliwej niewątpliwie odpowiedzi. Żegnajcie więc. Jeśli ktoś jednak koniecznie chce jakąś odpowiedź uzyskać to proszę mi pytanie powtórzyć tutaj.

A teraz uwaga. Odezwa będzie.
        A jeszcze mi się przypomniało o kolorze zielonym co to się podobno nie podoba i małych literkach. Zielony zostaje. Ale że muszę dbać o oczy czytelników bo jak oślepną to nie przyjdą, podaję kilka porad jak sobie z tym zielonym poradzić (choć nie wiem po co ktokolwiek miałby coś robić z takim ładnym kolorem):
1. Nacisnąć CTRL + A. Spowoduje to zaznaczenie całego tekstu powodując, że robi się czarny na białym tle. Taki negatyw jakby. Patent Beznaiwnej więc jej proszę dziękować, nie mnie.
2. Zainstalować Firefoxa albo inną normalną przeglądarkę pozwalającą powiększać stronę. Do Firefox-a polecam MouseGestures, taki dodatek. Jak się wciśnie prawy przycisk myszy i wykona ruch w kierunku południowo wschodnim to się strona powiększa.
3. Do Firefox-a jest jeszcze inny dodatek - GreaseMonkey. Pozwala manipulować wyglądem wyświetlanej strony. Możecie sobie zrobić kolory jakie chcecie, nawet różowy. Ale nie wiem jak.

A teraz uwaga. Odezwa będzie.
        Jeszcze tylko słówko jedno. Wpisy do książki też czytałem. Książki, takiej prawdziwej papierzanej, nie zamierzam wydawać, aż tak wysoko mi jeszcze ego nie podskakuje. I dajcie spokój z tym "Panem".

A teraz uwaga. Odezwa będzie.
        (I niniejszym proszę miłościwie nam panującego prezydenta coby się na mnie nie obrażał jak na Marka Kondrata. To naprawdę nie parodia.)

 

Narodzie!
        Zwłaszcza ten czasem tu zaglądający. Wróć. Naród czasem tu zaglądający zna mnie na tyle, żeby wiedzieć kiedy żartuję a kiedy nie. Więc Narodzie zaglądający tu przypadkowo, czytający bez zrozumienia i komentujący bez sensu. Rzucanie we mnie błotem nic nie da bo jestem gruboskórny i mnie to nie boli. Zamiast wymyślania mi radzę sprawdzić w słowniku znaczenie słów takich jak: "poczucie humoru", "ironia", "przymrużenie oka". Sam też sprawdzę, na wszelki wypadek. Skąd Wam ludzie przychodzi do głowy, że ja to piszę na podstawie osobistych doświadczeń? Moja osobista i jedyna małżonka (stąd wszelkim propozycjom matrymonialnym mówię stanowcze NIE) jest prawie całkowitym przeciwieństwem kobiet z poradników. I oko można zawiesić, i pogadać, i spakować się potrafi w dwie walizki. Ja też nie jestem jakimś wielkim miłośnikiem piwa i nie czytam Przeglądu Sportowego. Oczywiście, że opisałem stereotyp. W dodatku mocno przejaskrawiony. Poza tym... Rany, po co ja to piszę? Daremne żale, próżny trud i tak dalej. Jakby prosić ścianę, żeby zmieniła kolor. Ja pewnie nie jestem mistrzem świata w poczuciu humoru, ale jak można taki tekst potraktować poważnie to pojęcia nie mam.

Pożytek z tego jest taki, że zawsze ktoś jednak zostanie. Witam tych co zostali. Czujcie się jak w domu. Ale zielonych firanek nie ruszać.


APDEJT:

        Kilka wycinków radosnej twórczości moich wielbicieli i wielbicielek. Wszystko w wersjach oryginalnych, tylko numerki dodałem.

1. bez sensu to jest.
2. Zamiast mątać mężczyznom w głowach to zajmij sie czymś pożytecznym darmozjadzie
3. Jesteś starym zgredą!
4. Przecież i tak wszyscy umrzemy.
5. co za bzdury...ani pisac nie potrafisz ani myslec...
6. wiadac,ze ten artykul to robota jakiegos tepaka
7. ja myslalam,ze takie genetyczne zj...eby nie zyja juz;/
8. ty glupawy seksisto idz na kurs prawidlowego uzywania mozgu a dobeiro potem bierz sie za pisanei blogow

        Zanim to się skończy to jeszcze trochę przybędzie pewnie. Potem urządzę konkurs na najpiękniejszą obelgę rzuconą bezinteresownie w moim kierunku przez nieznaną mi i nieznającą mnie osobę. Obelgi rzucane przez osoby, które mnie znają nie biorą udziału w konkursie. To by było nie fair, bo Wy już wiecie czym rzucać.

czwartek, 28 sierpnia 2008

Jak przeżyć z kobietą - kurs dla opornych, cz. 3

        W dniu dzisiejszym, drodzy Panowie, przed nami trzecia z zaplanowanych 10345-u części kursu "Jak przeżyć z kobietą?". Ogromny sukces jakim cieszyły się część pierwsza o generalnych porządkach oraz druga o przedświątecznych zakupach utwierdza nas w przekonaniu, że kurs był strzałem w 10-tkę. Cieszymy się, że miliony mężczyzn dzięki nam miały łatwiej. Nie odważymy się powiedzieć, że mieli łatwo. Tego nie powie nikt kto przynajmniej raz brał udział w porządkach albo zakupach. Ale mieli łatwiej niż bez naszego poradnika.
Dzisiaj część trzecia - "Jak przeżyć urlop z kobietą?".
Powitajmy prelegenta, oto profesor Stefan O. Bolały, wybitny specjalista w dziedzinie psychologii przeżycia. <oklaski>

        Witam panów, witam panie... Słucham?... Najmocniej przepraszam. Witam panów i witam naszych szanownych gości ze Szkocji. Szanowni panowie. Urlop, jakkolwiek wyczekiwany przez cały rok, może okazać się bardzo traumatycznym przeżyciem. Kilka drobnych porad z mojej strony pomoże panom przeżyć urlop w spokoju. Albo przynajmniej przeżyć. Porad nie wziętych z sufitu, ale popartych wieloletnimi badaniami, z czytaniem rubryki nekrologi włącznie.
Urlop, proszę panów, dzieli się na kilka części.



 

Część pierwsza. Poszukiwanie miejsca spędzenia urlopu. W skrócie: PMS-u. Zbieżność liter nie jest przypadkowa.


        Pierwszy błąd jaki popełnia większość z panów polega na wybraniu czegoś samemu i przedstawienia propozycji małżonce. Ten błąd popełnia się tylko raz. Leczenie jest bolesne i długotrwałe. Szanowni panowie. Nie należy ulec kobiecym narzekaniom w stylu: "no weź coś znajdź, w końcu jesteś mężczyzną", "co za pierdoła, nawet urlopu nie umie zaplanować". To znane sztuczki psychologiczne. Ich celem jest znalezienie ewentualnego winnego w przypadku gdy podczas urlopu cokolwiek pójdzie nie tak. Brak klimatyzacji? "Aleś znalazł hotel". Do plaży daleko? "Nie mogłeś znaleźć czegoś bliżej?". Samolot się spóźnił? "Wiedziałam, że na tobie nie można polegać". Znacie to? Po minach widzę, że i owszem. Jak więc nie wybrać miejsca urlopu jednocześnie nie odmawiając wprost małżonce? Należy zaproponować urlop w stylu: survival, łowienie ryb itp. Coś kompletnie nieinteresującego dla kobiet a całkiem przyjemnego dla nas. Ewentualnie można znaleźć miejsce z pozoru atrakcyjne i "przypadkiem" spotkać kolegę, który opowie żonie, że był w tym miejscu w zeszłym roku i było fatalnie. Komary, podłe żarcie i pełno atrakcyjnych kobiet. Nie ma szans, żebyście tam pojechali. W takiej sytuacji miejsce urlopu wybiera żona.

 

Część druga. Pakowanie.


        Nie mniej niebezpieczna niż PMS-u. Spakujecie wszystko sami - na pewno zapomnicie czegoś niezbędnego - pilniczek do paznokci, lakier do paznokci, lakier do włosów, odżywka do włosów, szampon, ulubiona pasta do zębów lub inne pierdoły zbędne na urlopie lub do kupienia w dowolnym miejscu na Ziemi bez potrzeby płacenia za nadbagaż. Czyli samodzielne pakowanie - nie. Nie możemy również pozwolić aby wszystko spakowała żona. Na pewno zapomni o najważniejszych sprawach, czyli otwieraczu do piwa i waszych czarnych okularach "przeciwsłonecznych", hiehie. Dyskretnie więc obserwujemy czy aby walizki nie stają się zbyt ciężkie, choć nawet jeśli się stają to i tak nic na to nie poradzimy. Przemawianie do kobiecego rozsądku, tłumaczenie że nie ma znaczenia że jeszcze się zmieści bo przekraczamy wagę, że 10 walizek na 2 tygodnie to chyba przesada, są z oczywistego powodu pozbawione sensu. To tak jakby prosić ścianę, żeby zmieniła kolor. A więc dyskretnie, nie narażając życia, podrzucamy do pakowania otwieracz do piwa i ostatni numer Przeglądu Sportowego, pomagamy małżonce zamknąć walizkę, pomagamy jeszcze raz, udało się, uff. Jesteśmy spakowani.

 

Część trzecia. Urlop właściwy. W skrócie: UW.


        UW składa się z: podróży tam, zasadniczego urlopu właściwego, podróży z powrotem. Na podróż tam i z powrotem niewiele możemy poradzić. Wystarczy tylko potulnie znosić uwagi na temat brudu w samolocie, nie gap się na stewardessę (wszyscy wiemy, że patrzyliśmy na tablicę rozdzielczą za stewardessą, ale która żona nam uwierzy), jezu jak gorąco, wnieś w końcu te walizki. Natomiast szerokie pole do popisu mamy podczas zasadniczego UW. Małżonka, jak to kobieta, większość urlopu spędzi smażąc się na plaży. I tu przydają się czarne okulary przemycone w bagażu. Pozwalają one bezkarnie obserwować małżonki innych mężczyzn, które z niewiadomego powodu zazwyczaj wydają się bardziej interesujące niż nasza własna. Ale to temat na odrębne badania. Trzeba tylko uważać żeby nie poruszać głową, która zawsze ma być skierowana w stronę żony. Tylko oczy. Zalecam rozpoczęcie treningu obserwowania otoczenia poruszając tylko gałkami ocznymi co najmniej miesiąc przed urlopem, albowiem gwałtowny wysiłek w tej dziedzinie bez odpowiedniego przygotowania kończy się bólem głowy. Który to ból możemy jednak zwalić na upał, więc nie jest tak całkiem tragicznie. Pobyt małżonki na plaży wiąże się niestety z nieprzyjemnym obowiązkiem smarowania jej olejkami. Przed opalaniem, w trakcie opalania, nawilżającym po opalaniu. Zadziwiający jest fakt, że 20 lat wcześniej te same czynności sprawiały większości mężczyzn widoczną, jeśli wiecie co mam na myśli, przyjemność. Ale to temat na odrębne badania. Inną czynnością, której nie da się uniknąć jest bieganie po napoje. To jednak można wykorzystać na naszą korzyść. Po pierwsze możemy bezkarnie zerkać na boki (małżonki innych facetów) pod pozorem poszukiwania baru z napojami. Możemy również znikać na dłużej niż by się to wydawało konieczne tłumacząc, że tubylcy mówią jakimś dziwnym językiem, szukaliśmy tłumacza, trudno rozmawiać rękami jak się w obu trzyma napoje, itp wg waszej własnej inwencji. Przy odrobinie szczęścia może się nawet udać obejrzeć jakiś mecz, żeby urlop nie był całkiem zmarnowany.

 

Część czwarta. Rozpakowanie po powrocie. W skrócie: RPP.


        Należy zwrócić szczególną uwagę, aby w momencie kiedy szczęśliwe zakończenie urlopu jest już blisko nie dać ciała. Po powrocie do domu, wtarganiu na 4-e piętro bez windy 12 walizek (wiem, było 10, ale przecież "pamiątki"), nie można pod żadnym pozorem zwalić się na łóżko w nadziei, że wreszcie uda się trochę odpocząć. Podobnie jak przy rozpakowywaniu zakupów i przy porządkach generalnych należy symulować zajęcia. Nie ważne co będziecie robić - pod ŻADNYM pozorem nie wolno usiąść ani się położyć.

        

        Szanowni panowie. Stosując się do powyższych wskazówek uda wam się przeżyć urlop bezpiecznie i w zasadzie bez stresu, co pozwoli wam w dobrym zdrowiu i z radości powrócić do pracy i nareszcie naprawdę odpocząć. I z radością, przepraszam za sarkazm, oczekiwać następnego wypoczynku.