wtorek, 24 grudnia 2013

100 lat

Kochani,

        z racji tego, że udało nam się wspólnie przeżyć kolejny rok pozwólcie, że złożę Wam i sobie życzenia aby kolejny również udało nam się przeżyć. W taki sposób jak sobie życzycie. Chyba, że życzycie sobie aby świat spłonął w jakiejś kosmicznej katastrofie tudzież pogrążył się w apokalipsie zombi - wtedy będę lekko protestował. Ale w innych przypadkach - przeżyjcie przyszły rok tak abyście go nie żałowali.

         Nie wiem dlaczego ludzie cieszą się z kolejnych urodzin. Przecież to nic innego jak rok bliżej do śmierci. Byłoby się z czego cieszyć gdyby leniwi naukowcy wzięli się do roboty i wynaleźli nieśmiertelność. Wtedy owszem, każdy przeżyty rok by cieszył i bo znaczyłoby to, że uniknęliśmy śmierci tragicznej i możemy żyć dalej. Aż sami postanowimy umrzeć. Chciałbym tak. Chcielibyście tak? Ja bym chciał. Nie byłoby żal niedzieli spędzonej w łóżku gdy można by w tym czasie podróżować. Bo byłoby jeszcze mnóstwo czasu na podróżowanie. Leniwym naukowcom życzę więc postępów w pracach nad nieśmiertelnością. Jako dodatkową motywację podpowiem owym naukowcom, że nagrodę Nobla można dostać tylko za życia. Żyjąc do woli długo pomyślcie jak wzrasta Wasza szansa. Do boju więc. Trzymam kciuki. (Ale rychło do boju, nie chcę być wiecznie żyjącym 80-latkiem)

        Feministkom życzę aby wreszcie znalazły jakieś terytorium gdzie kobietom naprawdę potrzeba praw. Iran np. Albo Afganistan. Czytałem ostatnio, że w jakimś miasteczku w Afganistanie obrońcy moralności zabili trzy kobiety strzałem w głowę. Potem burmistrz miasteczka opowiadał jak się cieszy, że zarzewie plugastwa w jego mieście zostało wytępione. Plugastwo polegało na tym, że owe kobiety były u fryzjera. Nie jest sztuką świecić gołymi cyckami tam gdzie co najwyżej można dostać pałką po plecach i spędzić noc w klimatyzowanym areszcie. Drogie feministki. Ja naprawdę nie mam nic przeciwko Wam. Tyle, że w Polsce nie macie już nic do roboty. Naprawdę. Wywalczyłyście już dawno wszystko co było można. Reszta w rękach kobiet.

         Politycy moi kochani. Kochani to oczywiście sarkazm. Czy jest w Polsce ktoś (oprócz rodzin polityków i satyryków) kto naprawdę kocha polityków? Panowie politycy zatem moi sarkastycznie kochani. Zdajecie się zapominać, że Państwo to nie wy. To nie wasi ministrowie, nie wasi urzędnicy, nie wasi sowicie opłacani posłowie w nadmiernej liczbie. Państwo, drodzy politycy, to my. To ja, to moi sąsiedzi, to moi przyjaciele, to pani kasjerka w sklepie i sprzedawczyni na bazarze. To rolnicy, górnicy, policjanci, nauczyciele, studenci, uczniowie, barmanki, elektrycy, prywaciarze, kierowcy. Państwo to wszyscy ci ciężko i uczciwie pracujący ludzie. Wy, panowie i panie politycy, jesteście tylko opłacanymi przez nas zarządcami. To Państwo, nasze Państwo jest dla nas, nie dla Was. Państwo ma służyć Nam nie Wam. I wbrew powszechnej opinii, jakże wygodnej dla zarządców, nie będę pytał co mogę zrobić dla Państwa - będę pytał co to Państwo może zrobić dla mnie. Co to Państwo może zrobić dla mnie Panie Premierze Tusk? Nie oczekuję wiele. Wystarczy spełnienie wyborczych obietnic. Albo nieskładanie obietnic, których nie ma się zamiaru realizować. Co z obietnicą zwalniania każdego ministra, który tylko wspomni o podniesieniu podatków? A pamięta Pan, Panie Premierze jaki Pan był dzielny śmiejąc się, że tylko gość bez prawa jazdy może stawiać fotoradary na każdym rogu? Ma pan prawo jazdy, Panie Premierze? Drogi owszem budujecie, nie mogę powiedzieć, że nie. Chciałbym tylko żeby wytłumaczył mi Pan dlaczego muszę płacić za autostrady, na które od 25 lat składam się płacąc podatek w paliwie? Dlaczego koszt budowy kilometra autostrady mamy jeden z wyższych w Europie? Miałbym jeszcze kilka innych 'dlaczego', ale przecież chciałem tylko złożyć życzenia. Życzę Panu, Panie Premierze i wszystkim Pana kolegom politykom żeby przestali traktować każdego Polaka jak złodzieja. Żeby przestali traktować każdego Polaka jak idiotę. Są wśród nas i złodzieje i idioci. Niestety. Ale prawa nie można dostosowywać do nich. Prawo trzeba dostosować do pozostałych 99,99% obywateli. Rządzi Pan już długo Panie Premierze. Niebezpiecznie zbliża się pan do granicy pychy. Niech Pan nie przekracza tej granicy. Tego Panu życzę Panie Premierze.

        Polacy… Polakom życzę żeby wreszcie zrozumieli, że żaden rząd, żaden, bez znaczenia, która akurat partia rządzi niczego im nie da. Nie dostaniecie nagle 100% ustawowej podwyżki. Nie dostaniecie obniżki podatku do 0. Nie dostaniecie w prezencie super fury. Nikt Wam nie da mieszkania za darmo. Nie. Och, rzucą Wam może ochłap w postaci podatku VAT mniejszego o 1%. Może obniżą podatek PIT o 1%. Może dorzucą jakąś ulgę. No i? Czy to zmieni w Waszym życiu cokolwiek w sposób zauważalny? Odpowiadam - nie zmieni. Wasze życie zależy tylko od Was. Tylko. Zatroszczcie się o swoją rodzinę i swoich przyjaciół, bo w ostatecznym rozrachunku -  nieprzeliczalnym na gotówkę - liczą się tylko Oni. Tego Wam życzę - rodziny i przyjaciół.

        A wszystkim życzę Wesołych Świąt. Albo wesołego tego cokolwiek świętujecie. Albo wesołego wolnego jeśli nie świętujecie niczego i po prostu odpoczywacie.

wtorek, 10 grudnia 2013

Z cyklu "Otwieram wino ze swoją dziewczyną"

        Polak, stworzenie generalnie kulturalne, lubi się czasem napić trunku wykwintnego. Wina znaczy. Bardziej wykwintnego niż tradycyjnie spożywanego wieczorową porą przez lokalną ludność tubylczą "Albatrosa". Udaje się więc szukający wykwintności Polak w kierunku internetu i znajduje WINO.

         Dzisiejszą część sponsoruje wino Ceravolo Cabernet Sauvignon Adelaide Plains. Robi wrażenie, nieprawdaż? Ceravolo Cabernet Sauvignon Adelaide Plains. Gdzież tam Albatrosowi jabłkowemu do tego. Od razu spragniony wykwintności Polak czuje się wykwintniej. Następnie spragniony wykwintności Polak żeby jego poczucie wykwintności osiągnęło poziom nieosiągalny sięga do oryginalnego opisu.


        Z opisu oryginalnego: "Cabernet to odmiana, która czuje się świetnie na czerwonych glinkach australijskiej terra rossa. Prezentuje dojrzałą owocowość, dobrą strukturę i siłę. Przez zaokrąglenie beczką (leżakowanie ponad rok w beczkach z dębu francuskiego) nie straszy szorstką taniną. Wyczuwalne ciemne owoce wraz z rasowymi nutami korzeni i tytoniu. Pełne w palecie, prowadzi do zmysłowego, konfiturowego finału."

         Hołdując wyznawanej przeze mnie starej hejterskiej zasadzie "Jak się nie masz do czego przyczepić to przyczep się do czegokolwiek" przyczepię się do czegokolwiek. Czyli do opisu, bo on się nie może bronić. "czuje się świetnie na glinkach". Czy ktoś pytał caberneta jak się czuje na glinkach? A może jemu tam smutno jest? A może by wolał na zielonych? Gdyby tak mu tam było fajnie i miło to by nie dawał jednych z najniższych na świecie plonów z hektara. Swoją drogą ciekawe, że czerwoną ziemię w Australii nazywa się z włoska terra rossa.
        Strukturę wino to ma. Muszę się zgodzić z autorem opisu bo pojęcia nie mam co to jest struktura wina. Ale potem jest najciekawsze. Niech mnie ktoś oświeci dlaczego leżakowanie w zaokrąglonych beczkach powoduje, że wino nie straszy szorstką tkaniną. Bo się szorstkość tej tkaniny tępi na zaokrąglonych brzegach? Na ich subtelnych krągłościach delikatnie ukazujących się w półmroku, pozostawiającym pole wyobraźni gdy nie wszystko jest odkryte? Aż by się je chciało dotknąć i podziwiać. Idealne prawie półkule powoli odsłaniane przez opadającą z nich delikatną tkaninę. Przecudny efekt 4 miliardów lat ewolucji a jednak powodujący, że nawet największy sceptyk wykrzyknie w uniesieniu "Bóg musi istnieć, te cuda nie mogły powstać przypadkiem"...
        TANINY! To nie to co myśleliście. To taniny nie są szorstkie! Przepraszam najmocniej. Prawie popełniłem fopa. Tak, taniny nie są szorstkie, potwierdzam, takie w sumie całkiem gładkie są, tak. O smaku korzennym. I tytoniowym. Przecież nikt nie lubi zapachu/smrodu tytoniu. Dlaczego tytoń w winie jest fajny?

         Ale starczy czepiania, przejdźmy do degustacji. Ceremoniał otwarcia wina. Przelanie do karafki w celu dekantacji. (Dekantacja to taki proces na wypadek gdyby zaokrąglone beczki nie wystarczyły, za jej pomocą pozbawia się wino resztek kantów.) Delikatnie, bez pośpiechu, jak z kobietą. I oto jest, pierwsza lampka niczym pierwszy pocałunek, nalewamy powoli, muskając lekko brzeg karafki niczym płatek ucha ukochanej, rozkoszując się delikatnie bulgoczącym widokiem czerwieni niczym jej usta. Podnosimy lampkę trzymając za nóżkę. Wąchamy lekko mieszając żeby uwolnić zapach. Pod światło oceniamy kolor, klarowność. Lampka koniecznie musi być z białego szkła, gładkie, żadne kryształy, delikatna niczym dziewica jak lelija. Mieszamy mocniej pozwalając aby krople wina (tzw łzy) powoli spływały po ściankach kieliszka. Bierzemy mały łyk, rozprowadzamy go językiem na podniebieniu, smakujemy i wreszcie kulminacja, połykamy. Pozostaje w ustach posmak, rozkoszujemy się nim, im dłużej tym lepiej, niczym słonawa pamiątka pierwszego pocałunku. To finisz.

         Nie mam pojęcia po co robi się to wszystko powyżej, ale brzmi dużo lepiej niż "otworzyć i nalać do kieliszka i wypić nie rozchalpując na boki". Pierwszy łyk, jak pierwszy pocałunek, smakują najlepiej, najmocniej, najdłużej. Dlatego po pierwszym robimy przerwę. Ale potem to już nie ma się co bawić w pierdoły. Uzupełniamy kieliszek jak robi się pusty w mięzycasie prowasonc menskie rozmowy tradysyyjnie o pohoju na śfieecie i zimnej fuzji. Dlasego hyp fuzzzja ma być zimna? Nie lubimyy zimna. Hsemy fuzje cie-hyp-łą...

*tytuł thx Sydney Polak
*zdjęcie i oryginalny opis wina thx to Kondrat Wina Wybrane




środa, 27 listopada 2013

Haiku zimowe

Wymyśliłem haiku:

Wyszedłem z domu
na drzewach szron okrutny
zimno mi było.

Jak myślicie? Powinienem startować w najbliższym “Mam talent”?

wtorek, 29 października 2013

Był sobie Pies

        Był sobie piesek. Piesek pojawił się w domu na skutek bezgranicznej (i jak się potem okazało absolutnie pozbawionej podstaw) wiary w słuszność dokonywanych demokratycznie wyborów. Na skutek tychże demokratycznych wyborów dość pokaźna kwota zamiast na jedyny słuszny cel (czyli dofinansowanie do nowego komputera) przeznaczona została na nabycie czworonoga szczekającego płci męskiej. Demokratyczni zwycięzcy wyniośle ignorowali pomrukiwania demokratycznie przegranego (po co nam toto, będzie tylko biegać i szczekać, obsikiwać mi buty, zjadać meble, trzeba będzie wychodzić z nim czy deszcz czy zamieć czy burza z piorunami). Stanęło na tym, że zwycięzcy zobowiązali się zająć zwierzakiem w każdych okolicznościach. Przy czym wyniośle ignorowali powątpiewające spojrzenie przegranego.

        Nabyto czworonoga. Wiedziony instynktem wyczuwania dobrych ludzi zdawał się nie zauważać wyniosłego ignorowania go przez Pana Domu. Dreptał za nim małymi nóżkami obwąchując po drodze każdego kto się nawinął. A słodki był więc nawijało się wielu.

         Rósł psiak. Rosła liczba dni, w których z powodu deszczu oraz “bo właśnie umyłam włosy” psiak wychodził na spacer z Panem Domu. Odwdzięczał się nieustającą radością na jego widok. Bez znaczenia, o której Pan (Domu, nie psa) wracał z pracy Pies (już Pies, nie psiak) zawsze biegł na powitanie, zawsze machający krótkim ogonkiem, zatrzymywał się w przedpokoju czekając aż Pan zdejmie kurtkę i buty, jedna łapka w górze, zastyga bez ruchu. I tylko skierować na niego wzrok i wybuchała euforia. Zawsze.

         Pan nie był zwolennikiem trzymania psów w mieście. Ale ten Pies. Ten Pies… Gdyby Pan jeszcze kiedyś miał mieć psa to chciałby takiego. Skarb nie pies. Spał do południa, nie szczekał, niczego nigdy nie zniszczył (jeden jedyny kawałek wykładziny puszczono mu wspaniałomyślnie w niepamięć), do rany przyłóż. Za to na dworze widząc w oddali innego psa - postawa bojowa, malutka pierś dumnie wypięta, uszy na sztorc, obserwuje. A im dalej przeciwnik tym on odważniejszy. Nawet mu się chyba kilka razy zdarzyło delikatnie warknąć, gdy obcy pies znikał już za horyzontem. Taki był dzielny. Ale największe spustoszenie czynił na wsi na podwórku. Kury przestawały się nosić, a krowy dawać mleko na sam jego widok. Niejedną (kurę, gwoli ścisłości) z jego morderczych szczęk w ostatniej chwili uratowaliśmy.

         Pies wyjechał z Panią do dalekiego kraju. Wiódł tam życie szczęśliwe i dostatnie. Zmarł wczoraj w nocy mając dokładnie 13 lat i 6 miesięcy.



Zawsze powtarzałem, że to tylko Pies… a jednak… trochę jakby smutno...

czwartek, 5 września 2013

Radzę sobie

        Dziś mija dwa lata jak mieszkam sam. Wypadałoby się jakoś ze sobą rozliczyć. Zadać jakieś pytania. Znaleźć jakieś odpowiedzi.

        2 lata. 730 dni. 17520 godzin. 1/21 mojego życia. Niecałe 5%. Niewiele. Ale dla kogoś kto całe życie mieszkał z kimś, dla kogoś kto po powrocie ze szkoły albo pracy zawsze miał do kogo otworzyć gębę, dla kogoś takiego dwa lata to naprawdę kupa czasu. Co się przez te dwa lata zmieniło? Straciłem rodzinę, ale odzyskałem spokój. Czy było warto? Nie mam pojęcia. Czy dzisiaj zrobiłbym to samo? Nie wiem. Chciałbym, aby była możliwość przeżycia alternatywnych rzeczywistości i wybrania tej najlepszej. Niestety, to tak nie działa. Nigdy się nie dowiem czy inna droga byłaby lepsza. Więc radzę sobie z tą rzeczywistością, która już się dokonała. Radzę sobie z pustym mieszkaniem. Radzę sobie z troską o syna mieszkającego 1300 km ode mnie. Radzę sobie z troską o rodziców, którym z czwórki dzieci tylko jedno pozostaje jeszcze w kraju. Radzę sobie z nadmiarem pracy, który wziąłem sobie na plecy. Radzę sobie. Spotykam się z przyjaciółmi, ze znajomymi, spotykam ludzi. Radzę sobie. Mieszkanie stoi, gości można przyjąć z marszu nie wstydząc się za bałagan. Radzę sobie. Czytam książki, oglądam filmy, słucham muzyki, piję wino. Radzę sobie...





























Ale samotność zaczyna dawać się we znaki.

czwartek, 15 sierpnia 2013

A w głowie pustka, a w sercu żal.

        W oglądaniu seriali najgorsze jest to, że się kończą. Nasi ulubieni bohaterowie, którym towarzyszymy niejednokrotnie przez kilka lat śmiejąc się z nimi, płacząc, ciesząc z ich sukcesów i smucąc z porażek, wolą scenarzystów zostają uśmierceni. Wyłączamy ostatni odcinek i patrzymy pusto w ekran a w głowie pustka, a w sercu żal.

        Jak to działa? Jakim cudem coś o czym doskonale wiemy, że jest fikcją porusza w nas wszystko co tylko można poruszyć? Jak to się dzieje, że kobieta na co dzień spokojna, ciepła i życzliwa potrafi życzyć śmierci w męczarniach komuś kto skrzywdził jej ulubioną bohaterkę? Jak to się dzieje, że mężczyzna na co dzień twardy i gruboskórny potrafi wzruszyć się prawie do łez? Jaki mechanizm powoduje, że spędzamy godziny oglądając wymyślone perypetie wymyślonych postaci a na koniec żałujemy, że się skończyło?

niedziela, 21 lipca 2013

Z cyklu "Otwieram wino ze swoją dziewczyną"

        Polak, stworzenie generalnie kulturalne, lubi się czasem napić trunku wykwintnego. Wina znaczy. Bardziej wykwintnego niż tradycyjnie spożywanego wieczorową porą przez lokalną ludność tubylczą "Albatrosa". Udaje się więc szukający wykwintności Polak w kierunku internetu i znajduje WINO. I czyta opis. I oczom nie wierzy. Więc przetłumaczę.

Dzisiejszą część sponsoruje wino "Guasco". Albo "Garofoli". Poważnie. Nie wiem, które to nazwa.






        Z opisu oryginalnego: "Młode, niebeczkowane wino czerwone, które pokazuje urok najlepszych odmian środkowej Italii: sangiovese i montepulciano. Winnice ulokowane na dobrze nasłonecznionych podnóżach góry Monte Cónero spokojnie czekają na odkrycie. Co ciekawe, w lokalnej tradycji to czerwone wino pojawiało się na stołach rybaków do wykwintnych dań z dorsza! Można oczywiście bezpiecznie podać je do delikatnej cielęciny czy polędwiczek. Wino ma atrakcyjny, owocowy w charakterze aromat. Dominują w nim czereśnie, wiśnie i jeżyny. Na podniebieniu łagodnie ściągające i miękkie."

        I wszystko jasne, nie? Otóż nie. Kto wie co to znaczy, że jest łagodnie ściągające i miękkie? No i rybacy i wykwintne dania z dorsza? No proszę Was. Po całym dniu na kutrze przy dorszach nie marzyłbym o niczym innym jak o wykwintnym daniu z dorsza. Będzie więc po mojemu.

Pierwsza lampka.
Aromat. Może ja mam słaby węch ale nie wyczuwam czereśni, wiśni i jeżyn. W zasadzie to trudno mi powiedzieć co wyczuwam. Pachnie jak wino i już. Może wąchając nie powinno się go pić?

Druga lampka.
Kolor. Czerwone. Bardzo ciemne czerwone. Nieprzezroczyste więc trudno powiedzieć coś o klarowności.
Smak. Ujdzie. Nie rewelacja ale też nie odrzuca. Dalekie od łagodności i równie dalekie od ostrości. Przeciętne. Czyli raczej nie warte 44 zł.

Trzecia lampka.
Smak. Dotarliśmy do pokładów smaku. Trzecia lakmpa rozpoczyna dobre wino w tej buletce. Koniecznie zaczynajcie pić od trezeceij lapmki. Powiadam Wam.

Trzwatraa lakmpa; kryształojew przejrzystoćsi wino to o pięknyym rubowonym klorze watre jest każdej dolara wydanego na zakupp. A smak, ten smka, mówie Wam, nektar i ambrozja w jednym. Język zaszczyconyy krolpą tego anielskieho trunku nigdy nie będzie hchaił spróbowaś niczego innego. To oezja smaku, wuhkan odczuć, orgamz na jenzyku. Co jeszcze? Ach, smak. Smak. Poezja smaku. Aaaaale to jusz byłooo...

*tytuł thx to Sydney Polak
*zdjęcie i oryginalne opisy wina thx to http://www.marekkondrat.pl/

wtorek, 25 czerwca 2013

Koniec świata jaki znam.

        Dnia 25-ego czerwca roku pańskiego 2013-ego o godzinie 0:48 zakończył Jacek oglądanie ostatniego odcinka Supernatural. W związku z tym niniejszym Jacek zadaje Wam pytanie: “I cóż biedny ja mam teraz począć?”

Pytanie nie jest trywialne. Znaczy pytanie jest. Odpowiedź nie jest. Są bowiem pewne warunki. Mianowicie:

1. Powinien to być serial SF. Bo tak. Jacek lubi SF. Tak już jest i z tym się nie dyskutuje. (btw: kto to powiedział i w jakich okolicznościach? Zwycięzcę obdarzę pełnym zaskoczenia spojrzeniem albowiem się nie spodziewam żebyście wiedzieli)

2. Musi to być serial, którego Jacek nie oglądał. Co wyklucza klasykę czyli (kolejność przypadkowa): Startrek (wszystkie seriale i filmy), Stargate (wszystkie seriale i filmy), Battlestar Galactica (stare i nowe), Babylon 5 (wszystkie seriale i filmy), Earth Final Conflict, Farscape, The X-Files.

3. Wykluczone są również następujące seriale nie-SF ale im Jacek wybacza bo fajne są: Two and a Half Men, The Big Bang Theory, House MD, Lost, Monk, Scrubs, Married with Children i Pingwiny z Madagaskaru.

4. Wykluczona jest również Gra o Tron. Bo jeszcze nie oglądał ale czeka aż się skończy żeby obejrzeć.

5. Musi się Jackowi podobać. To wyzwanie największe bo Jacek grymasi bardziej niż kobieta z okresem i w ciąży jednocześnie.


Do boju publiko moja, do boju.
Po włosku to by było Forza publica?

wtorek, 14 maja 2013

Książki niosą zło

        "Spod wszystkich, leżących jedna na drugiej jak w zbiorowej mogile, opowieści prześwieca jedna żywa opowieść. Człowiek rodzi się na dnie straszliwej czeluści, żyje nie wiadomo po co i umiera w męczarniach. Innej opowieści nie ma. Nie ma innego początku, innego środka i innego zakończenia."

        Tako rzecze Pilch. Kto jest "ZA" niech podniesie rękę i naciśnie przycisk. Zwłaszcza chodzi o drugie zdanie.

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

O kulturze i sztuce

        Boguś Linda, a nawet Bogusław, nieposkromiony poskramiacz złych ludzi wszelkiej maści, niezapomniany wypowiadacz kultowego "bo to zła kobieta była", polski Harry Callahan z "Brudnego Harrego" i John McClane ze "Szklanej pułapki". Ten oto Boguś, a nawet Bogusław, reklamuje ni mniej ni więcej tylko wspomagacz dla starych ludzi - Geriavit Pharmaton. O czym powiadamiają pogrążeni w smutku fani w osobie mnie i wszystkich, którzy zechcą się przyłączyć w komentarzach.

        Nie zrozumiejmy się źle. Nie chodzi o to, że potępiam, że jak on mógł i tym podobne bla bla bla. Wolno mu reklamować co chce (choć serce me krwawi). Chodzi o to, że pan Bogusław ma już 61 lat. Nic tak człowiekowi nie daje popalić w kwestii uświadomienia sobie jak bardzo jest stary jak widok starzejących się bohaterów jego młodości. I bohaterek wypadałoby dodać. Michelle Pfeiffer i Meg Ryan też już młodością nie grzeszą. I oglądając "Niezniszczalnych" człowiek ma uczucia cokolwiek ambiwalentne. Z jednej strony spełnione marzenie - wszyscy bohaterowie z moich plakatów w jednym filmie. Sylwester Stallone, Arnold Schwarzenegger (były gubernator Kalifornii), Jean-Claude Van Damm (wprawdzie jako czarny charakter), Dolph Lundgren (190cm, 110kg, czarny pas w karate i magister chemii), Chuck Norris (pokonany tylko przez Bruce'a Lee, który zupełnym przypadkiem zmarł niespodziewanie w tajemniczych okolicznościach, podobnie jak 30 lat później jego syn, niczego nie sugeruję, tak tylko mówię, że Chuck zabija może powoli ale od razu dwa pokolenia do przodu), Jet Li, Mickey Rourke, Bruce Willis (w roli raczej epizodycznej, ale jednak), Jason Statham i jeszcze ten murzyn, wróć, afroamerykanin. Kto to jest i co on robi w moim filmie? Z drugiej strony - są wprawdzie wszyscy ale jakoś się panowie zestarzeli.
        Nie ma co grymasić jednakże. Przynajmniej mamy kogo wspominać. A kogo będzie wspominać młodzież dzisiejsza?

A na dodatek Chuck Norris zgolił brodę. Dokąd ten świat zmierza...

czwartek, 14 marca 2013

Konkursik

        Dzień dobry w ten piękny zimowy poranek. Jeden z ostatnich zimowych poranków tej zimy. Witają państwa Darek i Włodek. Będziemy komentować dzisiejszy Konkurs Lądowań na Niewielkiej Krokwi w Warszawie. Pokrótce objaśnię państwu zasady punktowania w tej konkurencji. Jest to konkurs lądowań, nie ma więc not za odległość, jedynie noty za styl. Włodku, kto dzisiaj startuje?
- Jedynym zawodnikiem przewidzianym na dzisiaj jest Jacek, od czasu legendarnego skoku z roku 2011, zakończonego niestety kontuzją lewej ręki, niekwestionowany lider tej konkurencji. Ale oto Darku widzę zawodnika. Podchodzi do belki startowej, śmiało zasiadł na najwyższym schodku, rozejrzał się czy publiczność gotowa, czy aby kamery włączone. Nie zakłada rękawiczek! Proszę państwa, co za brawura! Jak to oceniasz Darku? Czy to nie nadmierna nonszalancja?
- Nie sądzę Włodku. Myślę, że zawodnik tej klasy wie co robi. Ale oto proszę państwa RUSZA. Pierwszy schodek pokonany bezbłędnie, kolejne padają pod jego dziarskim krokiem - choć przypomnijmy, że jest godzina 6:09 rano, godzina przeciągania się dopiero, godzina nierzeczywista, godzina okrutna, środek nocy właściwie.
- Przepraszam, że przerywam Darku, ale zawodnik minął właśnie ostatni schodek i wchodzi w zakręt... Cuuuudownieeee, jakżesz płynnie, z jaką gracją przeszedł ze schodków na oblodzony chodnik, przepłynął właściwie, niesiony falą entuzjazmu szalejącej publiczności, ten ruch biodrami kontrujący lekki poślizg to kunszt jedyny w swoim rodzaju... Przepraszam Włodku, wzruszenie odbiera mi mowę. Kontynuuj proszę.
- Dziękuję Darku. Idzie, proszę państwa, idzie, czekamy na moment kiedy zdecyduje się oddać lądowanie, idzie... JUŻ! Nie, przepraszam, jeszcze nie, jeszcze nie. I JEST! POSZEDŁ! Obejrzyjmy to w zwolnionym tempie. Rozpoczął tradycyjnie, prawa noga do przodu, stawia na ziemi, markuje poślizg, noga idzie w górę, gdy jest na wysokości pasa rozpoczyna wyrzut lewej nogi, idealnie proszę państwa, za to mogą być tylko noty 20.
- Pozwolę sobie kontynuować Włodku. W tej chwili na stopklatce widzimy jak złączone na wysokości pasa nogi doskonale komponują się z idealnie rozrzuconymi na boki ramionami. Idealnie. Głowa lekko uniesiona, nie patrzy na grunt, nie dziwi nas to, zna to lądowisko doskonale, trenuje tu codziennie od 17 blat, popatrzmy jeszcze chwilę na stopklatkę, podziwiajmy kunszt mistrza.
- Myślę Darku, że możemy powoli kontynuować. Z fazy zawisu, zauważalnej nawet na normalnej prędkości odtwarzania, widzimy jak powoli przechodzi do fazy lądowania. Czy utrzyma? Czy nie podeprze? Cóż za emocje szanowni państwo. Szkoda, że nie ma tu państwa z nami. Zapewniam, że ten widok wart był wstania o 4:30 i zajęcia dobrego miejsca na widowni. I oto ląduje. Pośladki dotykają ziemi jednocześnie, doskonale. Ale co to? Włodku, czy widziałeś to co ja?
- Niestety Darku. Wyraźnie podparł lądowanie prawą ręką. Za to na pewno noty będą obniżone. Wstaje. Ach jak wstaje! Niech państwo żałują, że tego nie widzą. To rekompensata dla naszych oczu za tą podpórkę...
- Tę, Włodku.
- Tak, tą Darku. To powstanie zapisze się w annałach lądowań na Niewielkiej Krokwi. Powstał jak wyrzucony ze sprężyny, jak wystrzelony rakietą, jak porażony prądem, jak gejzer, jak gazela, jak ... jak...
- Myślę, że wszyscy już zrozumieli Włodku. Patrzymy na noty sędziów. Mamy 18, 18, 19, 18, 19. Tak, ta podpórka kosztowała zawodnika kilka punktów. Nie uratował sytuacji nawet genialny zawis w powietrzu z perfekcyjnie, powtarzam to, perfekcyjnie rozrzuconymi ramionami. Sędziowie nie mieli litości. Zawodnik trzyma się za rękę. Czyżby podczas lądowania uszkodził dłoń? Nie wyglądało groźnie. Czyżby panie Jacku, że sobie pozwolę na odrobinę poufałości, to już nie te lata na lądowania? Może trzeba poszukać jakiegoś mniej wymagającego sportu?
- O komentarz poprosiliśmy również Jacka Gmocha, który dogłębną analizę lądowania zaprezentował na poniższym obrazku. Przejrzystym i czytelnym jak zawsze, więc nie będziemy się wdawać w szczegóły.
- Z bezpośredniej relacji z Konkursu Lądowań na Niewielkiej Krokwi w Warszawie żegnają państwa Darek i Włodek.

czwartek, 21 lutego 2013

Zagadka

        Na rozstaju dróg stoi smok dwugłowy. Strudzonym wędrowcom przejść nie pozwala. Zagadkę zadaje. Zła odpowiedź oznacza, że stajesz się dla smoka śniadaniem (tudzież innym posiłkiem w zależności od pory dnia). Prawidłowa odpowiedź pozwala Ci iść dalej a smok pogrąża się w zadumie i stwierdza, że bez złego czarnoksiężnika Wielkiego Google'a z Ozzz jego dieta zawierałaby więcej niż jeden posiłek na tydzień. Zabić smoka nie wolno, bo to gatunek chroniony - smok polski dwugłowy (łac. dwulicus polacus). Smok mówi więc do Ciebie telepatycznie (żeby nie było wiadomo, która to głowa gada): "Witaj śniadanie... wróć, witaj strudzony wędrowcze. Jedna z tych dróg prowadzi do miasta. Druga na skraj przepaści. Jedna moja głowa zawsze mówi prawdę, druga zawsze kłamie. Możesz zadać nam jedno pytanie. Musi być takie żebyś po usłyszeniu odpowiedzi od obu głów wiedział, która droga prowadzi do miasta. Jeśli zadasz poprawne pytanie możesz przejść. Jeśli zadasz niepoprawne pytanie zasiądziemy wspólnie do posiłku. Dla niektórych ostatniego."

Jakie pytanie należy zadać obu głowom?

poniedziałek, 18 lutego 2013

Wiosna

        Wracając do spraw poważnych. Otóż mam pomysła, żeby złożyć obywatelski projekt uchwały o przeniesieniu zimy na miesiące czerwiec - sierpień. Nie chcielibyście mieć w zimie 25 stopni na plusie? Ja też. Kto nie chce niech sobie na zimę jedzie w góry. Z kolei lato przenieślibyśmy na miesiące grudzień - marzec. Ponieważ w lecie z definicji jest ciepło to przecież nie ma znaczenia jakie to miesiące. I w ten podstępny sposób mielibyśmy ciepło przez większą część roku. Zamiana jesieni z wiosną nic nie daje. I tak nie widać różnicy. Jesień to taka odwrócona forma wiosny. Wiosną liście stopniowo pojawiają się na drzewach, jesienią stopniowo z nich znikają. Wiosną powoli robi się coraz cieplej, jesienią powoli robi się coraz zimniej. Czyli jesień = wiosna wstecz.

Zatem kto jest za projektem poproszę o głos. Potrzeba 100 000 tylko.

poniedziałek, 11 lutego 2013

O wynalazkach bez sensu

        Kto w ogóle wymyślił, że koszule trzeba prasować? Przecież pod marynarką i tak tego nie widać. I dlaczego faceci wymyślili takie fajne wynalazki dla kobiet: pralka automatyczna, zmywarka, piekarnik elektryczny, kuchenka mikrofalowa a jednej jedynej naprawdę potrzebnej facetom rzeczy nie wymyślili. Żelazka automatycznego. Do boju dziewczyny, zróbcie coś dla nas. Znaczy nie prasowanie, bo to by była ryba. Wymyślcie dla nas to żelazko. To będzie wędka.

piątek, 8 lutego 2013

Remont

        Doroczna uroczystość pod hasłem “Dowalmy wszystkim samotnym” zbliża się wielkimi krokami. Tak, tak, samotnym. Nie żadnym singlom, tylko samotnym. Człowiek jest zwierzęciem stadnym i w samotności czuje się źle. Można sobie wmawiać, że to z własnej woli i tak lubimy zamiast mieszkać z byle kim, ale to nic nie da. Jesteśmy samotni i koniec. To oczywiście prawda, że lepiej mieszkać samemu niż z byle kim. Tyle, że niemieszkanie z byle kim nie czyni nas niesamotnymi.

        Mamy więc już definicję. Co teraz? Teraz trzeba jakoś poradzić sobie z tą lawiną czekolady, misiów, całusków i wszechobecnej “miłości” (która najprawdopodobniej nie przetrwa do następnego lutego). W psychologii takie sytuacje powodujące stres nazywa się stresorami. Zatem zbliżające się “Walentynki” niewątpliwie są stresorem. Nie tylko dla tej lepszej, samotnej połowy ludzkości. Również część niesamotnych odczuwa stres. Faceci mianowicie. Rytuał bowiem wymaga aby facet “coś” kupił. Nie precyzuje czym ma być to coś zatem dość łatwo popełnić gafę. Stąd te czekolady i misie. Są bezpieczne. Kobietom wykpić się łatwo. Wystarczy, że będą miłe. Od nich rytuał niczego nie wymaga. Od nich rytuał oczekuje, że będą oczekiwać aż ich mężczyzna się spisze.

        Cóż mogę zatem polecić? Tak się składa, że akurat w Walentynki w kinach będą puszczać niezwykle romantyczny film. Film, którego pierwsza część ukazała się lata temu. Film o miłości, której nie powstrzymają terroryści ani w wieżowcu ani w samolocie. Miłości, której nie powstrzyma nawet kobieta, która tej miłości nie chce. Część V. “Szklana pułapka”. Czyż mina waszej kobiety zabranej na ten film w Walentynki nie będzie bezcenna? A mina faceta, którego Wy, drogie Panie, zamiast na kolację przy przereklamowanej świeczce zabierzecie na ten film?


        Tak naprawdę to całkiem sympatyczny dzień jest. Sami sobie go utrudniamy nadmiernymi oczekiwaniami. A przecież miłym dla siebie nawzajem można być przez cały rok, nie? Nie trzeba się koniecznie sprężać na Walentynki, urodziny i rocznicę pierwszego pocałunku.

czwartek, 17 stycznia 2013

Wszechświat nas nie lubi

Marność nad marnościami i wszystko marność.
Ledwo ludzkość cudem uniknęła Armagedonu parę tygodni temu a już wszechświat (tudzież wersja dla wierzących: wstaw tam imię swojego boga/bogini) okrutny szykuje na nas kolejny zamach. Tym razem z większym rozmachem.

Krótkie wprowadzenie dla mało oblatanych w astronomii.
        Astronomia - nauka przyrodnicza zajmująca się badaniem ciał niebieskich (za Wikipedią). Nie przywiązujcie się słowa ‘ciał’, bo w astronomii to dość luźno traktowane pojęcie. Ciałem jest zarówno kilkudziesięciometrowa asteroida jak i wielka gromada galaktyk o rozpiętości kilkuset milionów lat świetlnych. Nie przywiązujcie się również do słowa ‘niebieski’, bo to też dość luźno traktowane pojęcie. Wcale nie chodzi o kolor tylko o niebo. Zadziwiające jak absurdalna definicja ‘ciał niebieskich’ przyjęła się w środowisku bądź co bądź naukowców. Niebo przecież w powszechnym rozumieniu to to co mamy nad głowami, to niebieski, z chmurkami w kształcie słoników, tęczą, albo bez chmurek i niebieskie. A żaden z obiektów będących przedmiotem zainteresowania astronomii nie znajduje się aż tak blisko. Może za wyjątkiem meteorów/meteoroidów/meteorytów (jest między tymi nazwami różnica tylko nigdy nie pamiętam jaka), ale one jak już wpadną w atmosferę to stają się przedmiotem zainteresowania geologów raczej. Ani zatem to ciała ani niebieskie. Głupia nazwa. Czy nie lepiej i przede wszystkim dostojniej brzmi np “obiekty kosmiczne”? Albo “struktury zewnętrzne”?

        Astronomia zatem to nauka zajmująca się badaniem obiektów i struktur kosmicznych. I astronomia właśnie potwierdza, z całkiem dużym prawdopodobieństwem, że świat wkrótce przestanie istnieć w wyniku spektakularnego (dla ludzkości, bo w skali wszechświata to dość popularne wydarzenie) zderzenia dwóch galaktyk. Galaktyki naszej, zwanej Drogą Mleczną (możecie w bezchmurną noc będąc z dala od źródeł światła zobaczyć ją na niebie, albo możecie to wpisać w google i zobaczycie zdjęcia zapierające dech w piersiach bez konieczności ruszania się z domu). Oraz galaktyki M31 zwanej swojsko Andromedą. Już za niecałe 4 miliardy lat galaktyki zderzą się tworząc twór zwany Milkdromedą.
        Kosmos, w przeciwieństwie do ludzkości, zawsze ma plan awaryjny. Jeśli zderzenie galaktyk nas nie załatwi to niecały miliard lat później słońce (które tak na marginesie jest najbliższą nam gwiazdą a nie jak się błędnie sądzi Alfa Centauri) wypali wszystko co ma do wypalenia i zacznie się zamieniać w czerwonego olbrzyma, pochłaniając co najmniej 3 planety układy. Przypominam, że trzecią jest Ziemia. I tu chyba żadne schrony nie pomogą.
        Ale zanim nastąpi katastrofa ostateczna można nas przecież ponękać czymś mniejszym, nie? Po najbliższej okolicy Ziemi krąży więc kilka milionów asteroid. Mniejszych, które po wpadnięciu w ziemską atmosferę zrobią pffft i już. I większych, które po wpadnięciu w ziemską atmosferę spowodują, że Ziemia zrobi pffft. Najbardziej znana nazywa się uroczo Apophis i jest duże prawdopodobieństwo, że w 2036 roku uderzy w Ziemię. Duże to wg astronomów jakieś 2,7%. Apophis całkiem duży jest. Jeśli trafi to kilka miast zrobi pffft. Jeśli Wam tego mało to poszukajcie w sieci obrazka, pokazującego tylko obiekty, które ziemskie agencje śledzą na orbicie Ziemi. Jest ich tyle, że nie ma gdzie palca włożyć. Jakim cudem jeszcze żyjemy pojęcia nie mam.

I tym optymistycznym akcentem czas się pożegnać. Idę kopać schron i robić zapasy na zderzenie galaktyk.