wtorek, 29 października 2013

Był sobie Pies

        Był sobie piesek. Piesek pojawił się w domu na skutek bezgranicznej (i jak się potem okazało absolutnie pozbawionej podstaw) wiary w słuszność dokonywanych demokratycznie wyborów. Na skutek tychże demokratycznych wyborów dość pokaźna kwota zamiast na jedyny słuszny cel (czyli dofinansowanie do nowego komputera) przeznaczona została na nabycie czworonoga szczekającego płci męskiej. Demokratyczni zwycięzcy wyniośle ignorowali pomrukiwania demokratycznie przegranego (po co nam toto, będzie tylko biegać i szczekać, obsikiwać mi buty, zjadać meble, trzeba będzie wychodzić z nim czy deszcz czy zamieć czy burza z piorunami). Stanęło na tym, że zwycięzcy zobowiązali się zająć zwierzakiem w każdych okolicznościach. Przy czym wyniośle ignorowali powątpiewające spojrzenie przegranego.

        Nabyto czworonoga. Wiedziony instynktem wyczuwania dobrych ludzi zdawał się nie zauważać wyniosłego ignorowania go przez Pana Domu. Dreptał za nim małymi nóżkami obwąchując po drodze każdego kto się nawinął. A słodki był więc nawijało się wielu.

         Rósł psiak. Rosła liczba dni, w których z powodu deszczu oraz “bo właśnie umyłam włosy” psiak wychodził na spacer z Panem Domu. Odwdzięczał się nieustającą radością na jego widok. Bez znaczenia, o której Pan (Domu, nie psa) wracał z pracy Pies (już Pies, nie psiak) zawsze biegł na powitanie, zawsze machający krótkim ogonkiem, zatrzymywał się w przedpokoju czekając aż Pan zdejmie kurtkę i buty, jedna łapka w górze, zastyga bez ruchu. I tylko skierować na niego wzrok i wybuchała euforia. Zawsze.

         Pan nie był zwolennikiem trzymania psów w mieście. Ale ten Pies. Ten Pies… Gdyby Pan jeszcze kiedyś miał mieć psa to chciałby takiego. Skarb nie pies. Spał do południa, nie szczekał, niczego nigdy nie zniszczył (jeden jedyny kawałek wykładziny puszczono mu wspaniałomyślnie w niepamięć), do rany przyłóż. Za to na dworze widząc w oddali innego psa - postawa bojowa, malutka pierś dumnie wypięta, uszy na sztorc, obserwuje. A im dalej przeciwnik tym on odważniejszy. Nawet mu się chyba kilka razy zdarzyło delikatnie warknąć, gdy obcy pies znikał już za horyzontem. Taki był dzielny. Ale największe spustoszenie czynił na wsi na podwórku. Kury przestawały się nosić, a krowy dawać mleko na sam jego widok. Niejedną (kurę, gwoli ścisłości) z jego morderczych szczęk w ostatniej chwili uratowaliśmy.

         Pies wyjechał z Panią do dalekiego kraju. Wiódł tam życie szczęśliwe i dostatnie. Zmarł wczoraj w nocy mając dokładnie 13 lat i 6 miesięcy.



Zawsze powtarzałem, że to tylko Pies… a jednak… trochę jakby smutno...

5 komentarzy:

  1. Jacku, bo to nie tylko pies - to kawałek nas samych. Mój odszedł 3 lata temu w sierpniu, a ja za nim do dziś płaczę. Był z nami 16 i pół roku. Też był mały, ale b. dzielny i mądry., jak Twój.
    Czy to nie dziwne, że taki nieduży pies zajmuje tak dużo miejsca w sercu i w życiu?
    Junior pewnie niewymownie smutny, "Pańcia" też.
    Miłego,;)

    OdpowiedzUsuń
  2. mówisz więc że to tylko... Pies ;)
    współodczówam,wiem jak to jest.
    zula


    OdpowiedzUsuń

  3. współodczuwam jednak przez u zwykłe.
    wór na łeb i idę się wstydzić.
    zula


    OdpowiedzUsuń
  4. oj! mając w oczach obraz psa owego (słodka morda a pierś wątła), tym bardziej współczuję.

    OdpowiedzUsuń
  5. Miałam w życiu kilka bardzo kochanych psów i wszystkie pamiętam, za wszystkimi tęsknię. To nie "tylko pies", to "aż" przyjaciel. Pozdrawiam!- czubek-nosa

    OdpowiedzUsuń