Pokazywanie postów oznaczonych etykietą mężczyzna. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą mężczyzna. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 6 maja 2024

O spokoju świętym niedoczekanym

         To, że kobiety są z Reptilusa a mężczyźni z Ziemi to wiemy, tak? Przypomnę tylko: prysznic - wrzątek, kran - wrzątek. Co jest zrozumiałe. Jak się pochodzi od zmiennocieplnych gadów to trzeba jakoś temperaturę ciała utrzymać. My, mężczyźni, pochodzimy od ssaków, temperaturę wewnętrzną utrzymujemy sobie sami. A dziewczyny wrzątek, solarium, plaża. A żeby tę swoją potrzebę dogrzewania zamaskować, to dziewczyny wykształciły zdolność do błyskawicznego opalania się na brązowo. Co nie tylko ładnie wygląda odwracając naszą uwagę od ich pochodzenia, ale przy okazji pozwala udawać, że one się tu tylko opalają a nie ratują swoje życie.

         Ale dzisiaj nie o ich, kobiet pochodzeniu. Dzisiaj o ich, kobiet, nieumiejętności nicnierobienia. Trochę niechcący miałem długi weekend. Myślałby kto - plaża (ja oczywiście w cieniu, dziewczyny oczywiście nie, bo, przypominam, temperatury trzeba nałapać), ciepła woda, zimne piwo. Jednakże kto ma żonę (dziewczynę / narzeczoną / kochankę) ten wie, że kobiety nie potrafią korzystać z dni wolnych. 5 dni wolnego! Ileż to można ponicnierobić, ileż poodpoczywać, ileż na hamaku poleżeć! Ale nie. Trzeba coś robić. Ja mam taką osobistą teorię, że one, te nasze dziewczyny generalnie kochane istoty, nie umieją patrzeć jak się relaksujemy. No nie może być tak, żeby facet siedział 5 dni i nic nie robił. Jeszcze mu głupoty do głowy zaczną przychodzić. A głupio go ot tak do roboty zagonić. I głupio ochrzaniać, że nic nie robi jak sama nic nie robi. To weźmie i sobie robotę znajdzie. Bo jak ona robi to i chłop będzie musiał. Albo się sam domyśli, że ma się do jakiejś roboty zabrać, albo mu niewiasta coś znajdzie. Ze swej strony zalecam jednak znalezienie sobie czegoś samemu. Wprawdzie nie całkiem to pozwala zleceń uniknąć, ale przynajmniej na jakiś czas można się zamknąć w garażu i udawać, że się czyści narzędzia. Nieuniknienie nadejdą jednak zlecenia nieuniknione: "trawa taka wysoka, skosić by trzeba", "huśtawka dawno nie malowana", "gdzie z tą farbą, zeszlifować najpierw trzeba", "kory nowej trzeba kupić ze 40 worków", "ziółka podlej", "szyszki wyzbieraj", "pod magnoliami trzeba pograbić". Inwencja ich jest niezmierzona. Genetycznie nie cierpią jak facet po prostu nic nie robi.

         W związku z czym z rozkoszą wróciłem w poniedziałek do pracy. Ostatni raz się dałem nabrać na długi weekend. W przyszłości, jakoś tak czuję, będę miał w długie weekendy mnóstwo pracy w pracy.

poniedziałek, 4 września 2023

Nie-aktywnie


    Żona ma ostatnia mówi (a jak ona mówi to ja słucham [tudzież ewentualnie doskonale symuluję słuchanie]), iż jedziemy na weekend. Informacja taka wzbudza zawsze niepokojące mrowienie na plecach i znak zapytania nad głową: "gdzież tym razem wylądujemy i czy będę musiał odpoczywać aktywnie?". Gdyż mądrzy ludzie od dawna wiedzą, że aktywny wypoczynek to oksymoron i najlepiej się odpoczywa po prostu odpoczywając.

    Odkąd moja ostatnia żona jest szczęśliwą posiadaczką supa (taka dmuchana deska do pływania), wyjazdy nasze kończą się w okolicy jakiegoś zbiornika wodnego. A że pojazd to generalnie jednoosobowy to ona pływa, a ja mogę odpoczywać nie-aktywnie. Supa na prezent dla żony więc polecam. Polecam też od razu kupić elektryczną pompkę, bo wypoczynek zmieni się jednak w aktywny.

sobota, 12 sierpnia 2023

algoRYTM

     Jacek (czyli ja, podobno pisanie o sobie w trzeciej osobie da się jakoś zdiagnozować) był wczoraj na firmowym piwie z frytkami. W pubie, który kiedyś służył do wypadów na piwo i frytki bez zagrożenia tańcem. Piwo i frytki są ciągle, natomiast pojawiły się tańce do muzyki na żywo. Już kieliszki do wina porozstawiane na wszystkich stolikach powinny wzbudzić Jackowe podejrzenia, ale nie wzbudziły. To pewnie z przepracowania i pragnienia.

    No więc jak zaczęli grać to się nie dało porozmawiać i chcąc nie chcąc człowiek popatrzył na ludzi tańczących. Znacie skecz 'Typy tancerzy' kabaretu Hrabi? Polecam: https://www.youtube.com/watch?v=vSaOp-Wn5WA . No więc wszyscy byli na parkiecie. Wszystkie typy plus kilka, o których Aśka nie wspomniała. Był gość rzucający się jak ryba wyciągnięta z wody. Jacek nie wiedział, że facet może się zginać w takich miejscach. Tańczył przed stolikiem z niewiastami (ten facet, nie Jacek przecież). Niewiasty miały miny, jakby wolały być akurat w Muzeum Ziemi Podlaskiej z Bożydarem ( https://www.youtube.com/watch?v=M1eO0DVCIRk , część 2 jest zaraz potem). Był taki co miotał laską jak szatan. Jacek wiedział, że dziewczyny się zginają w więcej miejscach niż faceci, ale chyba nawet ta biedna dziewczyna nie miała pojęcia, że aż w tylu. Jednakowoż przeżyła. Sprawiedliwości trzeba oddać, że było na parkiecie ze trzech facetów, którzy taniec ogarniali. No są wyjątki, dziewczyny, przy odrobinie cierpliwości można trafić. Aśka nie wspomniała w skeczu o jeszcze jednym typie tancerza. Niezbyt często spotykanym, ale po kilku piwach (programiści mają słabe głowy) co mniej zdziczali owi programiści czasem dają się na parkiet porwać. Sami się raczej nie rzucają znając swoje niedoskonałości w tym temacie. Znaczy programiści, jako umysły generalnie raczej ścisłe, ogarniają takie tematy jak rytm. Gorzej, że potem próbują to w tańcu przełożyć na algoRYTM. A to łatwe nie jest, bo każda kończyna to oddzielny task, ale jednak trzeba je jakoś synchronizować. A to wszystko w czasie rzeczywistym. No i jeszcze dochodzi głowa. Trzeba pamiętać, żeby nie patrzeć na nogi (co utrudnia sterowanie taskami kończyn dolnych), żeby nie patrzeć kobiecie, powiedzmy, na serce. W oczy patrzeć trza. No i widać było w oczach tych biednych ludzi, że procesor zajęty na 95%, reszta zasobów też prawie na wyczerpaniu. A jeszcze trzeba rozmawiać.

    Generalnie ewolucja z jakiegoś powodu uznała, że facet się ładnie ruszać nie musi. Co na parkiecie było widać. Oraz z jakiegoś również powodu uznała, że kobietom to się jednak przyda. Jakby naturalny dar miały. W większości.
   Dziewczyny, programista, choć spędza większość dnia w swojej norze i coś tam klika, to jednak też żywe stworzenie jest. Brać jak się trafi, nie grymasić, można trochę wychować i nauczyć nie bać się światła. Nie zabierać zbyt często na plażę, żeby nie straszyć ludzi i da radę z programisty wyhodować człowieka. I tylko w tańcu musicie się pogodzić, że nie pogadacie, bo procesor zajęty. Nawet czasem szturchnąć trzeba, bo o wzięciu oddechu może zapomnieć.

poniedziałek, 3 lipca 2023

Gdy nie ma w domu dzieci...

Panowie, zaczęły się wakacje, więc przypominam:
- mieszkamy w Polsce, więc urlopy nas nie cieszą, bo zazwyczaj oznaczają jakiś remont
- jak już jednak uda nam się wyjechać nad jakieś morze czy inny zalew to należy pamiętać o zachowaniu odpowiedniego wyglądu (odpowiedni wygląd to wygląd człowieka uciemiężonego, który z obrzydzeniem spędza czas na plaży w rytmie tyskiego i disco-polo)
- nie zapominajmy, że żony zabierają nas na wakacje głównie po to żeby nosić rzeczy na plażę (no tak już jest i z tym się nie dyskutuje)

Załączam zdjęcie poglądowe mężczyzny na plaży.



Tak, tak, wiem, dawno mnie nie było. Można na mnie krzyczeć i grozić mi palcem.

poniedziałek, 2 maja 2022

Legenda o przyrządzie do prac ziemnych




 
        Legenda głosi, że tylko mąż o czystym sercu, nieposzlakowanej opinii oraz niezbyt grubym koncie bankowym będzie godzien wyciągnąć ten starożytny przyrząd do robót ziemnych z ziemi.

        I teraz Czcigodni, trochę się waham, więc proszę o rady i porady. Jeśli podejmę się próby i jako mężowi o niewątpliwie czystym sercu i nieposzlakowanej opinii oraz o jeszcze bardziej niewątpliwie niezbyt grubym koncie bankowym uda mi się przyrząd z ziemi wyciągnąć, to istnieje bliskie 1 ryzyko, że będę musiał się nim posłużyć przy pracach ziemnych. Jeśli jednakowoż podejmę się próby i polegnę to okażę się mężem o nieczystym sercu, poszlakowanej opinii lub grubym koncie bankowym. Przy czym to ostatnie jakoś przeżyję i złagodzi mój ból. Może więc nie podejmować próby i poprzestać na nieudowodnionym wewnętrznym przekonaniu o byciu czystym, nieskazitelnym i chudokontowym?
I teraz więc pytanie: ryzykować?

sobota, 30 kwietnia 2022

O męża bezużyteczności

Będąc z żoną na zakupach otrzymałem arcyważne zadanie, któremu podołać może tylko dzielny i odpowiedzialny mąż. Mianowicie otrzymałem polecenie udania się do kasy, odstania w kolejce i zapłacenia za jej - żony i zadaniodawczyni - zakupy. Wręczono mi torbiszcze z zakupami i polecono iść. "Ależ kochanie, żono ma ostatnia, jednakowoż nie przydzieliłaś mi środków na realizację zadania." Wręczono mi więc kartę debetową. "Ale kochanie, żono najmilsza, azaliż jak mam zapłacić pinu do karty nie znając?". "Mężu najdroższy, upierdliwy nieco i niedomyślny bardzo, gdyż miałeś okazję prezent mi zrobić, PIN to data naszego ślubu" - odpowiedziała żona ma ostatnia i najmilsza i oddaliła się w kierunku kolejnego stoiska.
"No to mi pomogła..." - pomyślałem ja, mąż najdroższy, upierdliwy nieco.

poniedziałek, 14 lutego 2022

Międzynarodowy Dzień Poświęcenia Róż i Innych Kwiatów

    Dzień dzisiejszy roboczo nazwałem Międzynarodowym Dniem Poświęcenia Róż i Innych Kwiatów. Tysiące i miliony tych biednych istot idą pod nóż, żeby tysiące i miliony mężczyzn tego świata mogło nie podpaść wybrankom swego serca. Nie czas jednak żałować róż, gdy unikają podpadania mężczyźni. W dniu tym co roku mężczyźni wyruszają na tradycyjną pielgrzymkę do… wiem co Wam przychodzi do głowy i jakżesz jesteście w błędzie, bo nie do najbliższego pubu, o nie… pielgrzymkę do najbliższej kwiaciarni. Gdyż kilka nie całkiem jeszcze martwych róż znacząco podnosi prawdopodobieństwo niepodpadnięcia. Kobiety mają łatwiej. Im do niepodpadnięcia wystarczy wstążeczka i już. My natomiast, my musimy walczyć. Ale o tym za chwilę.

    Generalnie wojowników (bo jak walka to i wojownik, któż zaprzeczy?) walczących o róże, niczym kierownictwo Ordo Iuris o cnoty niewieście (podpowiadam: dużo hałasu, ale z niekoniecznie dobrym skutkiem), podzielić można na dwie grupy.

    Grupa pierwsza załatwia zakupy kwiatowe w drodze z pracy i wręcza te kwiaty już od progu mieszkania anonsując swoje przybycie szelestem rozwijanego papieru. Wychodzą oni z założenia, że rach ciach, trzeba to załatwić szybko i po bólu. Ta grupa to mięczaki. Nawet jeśli musieli odstać w kolejce po swoją porcję nie całkiem jeszcze martwych roślin, to nie musieli o nie stoczyć pojedynku o honor i niepodpadnięcie. Nie musieli, bo o tej porze kwiaciarnie przygotowane na inwazję jeszcze dysponują różami, tudzież innymi kwiatami. Dla wszystkich w kolejce starczy, wystarczy poczekać. Mięczaki.

    Grupa druga z kolei, to wojowie z górnej półki. Oni nie stoją w kolejce, nie krzyczą piskliwym głosem “Proszę zostawić kilka dla nas”, “Limit jakiś wprowadzić, po 5 na głowę”, “My też mamy żony”. Oni wracają po pracy do domu, do żony, która przez cały dzień ma dzisiaj tylko jedno w głowie - “Ile mi w tym roku róż przyniesie?” (tylko róże wchodzą w grę, inne rośliny pozwolą tylko złagodzić wyrok, ale nie anulują podpadnięcia), “Żeby się tylko nie wygłupił z żółtymi jak w zeszłym roku, przecież każdy wie, że żółte to zdrada”. (WTF???). Wraca do domu ten samiec alfa, wojownik dzielny, predator chciałoby się powiedzieć i jak gdyby nigdy nic rzuca od niechcenia na powitanie - “Co na obiad?”. Ignoruje wyniośle, że talerz ze schabowym został właściwie przed nim rzucony, a nie postawiony. Co bardziej odważni zjadłszy (imiesłów przysłówkowy uprzedni, współczuję tym, którzy muszą to wiedzieć) rzucają mimochodem “Mamusia robi lepsze”. A żonę nosi.

    Choć bądźmy szczerzy, panowie - czy ktoś z Was dostał kiedyś kwiatka na Walentynki? Choć jednego, malutkiego? Nie musi być róża. Może być przywiędły, taki co się przedwczoraj nie sprzedał. No nie dostał. Czy robimy z tego dramat? Nie robimy.

    Po obiedzie i obejrzeniu skoków (a żonę nosi) wstaje ten dzielny, żeby nie powiedzieć szalony, człowiek i “Wychodzę” mówi. A żonę nosi. Nie tłumaczy się, dokąd idzie, bo jest dzielny (albo szalony). Dostojnym krokiem, w końcu ma jeszcze dwie godziny do zamknięcia kwiaciarni, udaje się w kierunku kwiaciarni. Wie przecież, że kwiaciarze takiej okazji nie przepuszczają i róże na pewno są jeszcze dostępne w różnych rozmiarach i kolorach.

W tym momencie przenosimy narrację na pierwszą osobę. Taki chłyt stylowy.

    Tym łatwiej mi było te wszystkie szalone i dzielne przedsięwzięcia po powrocie z pracy przeprowadzić, że moja żona była jeszcze w pracy. W zasadzie więc ryzykowałem niewiele. Ale się liczy. A talerz rzuciłem sobie sam, bo po wyjęciu z mikrofali był gorący. Jak one to robią, że ich nie parzy? Moja żona mówi, że za każdym dowcipem coś się kryje. Może coś jest w tym dowcipie o piekle?

    Dostojnym krokiem zmierzam więc w kierunku pobliskiej kwiaciarni (przy czym ‘pobliskiej’ jest tu bardzo umowne, wg mojej miary odległości to jest ‘łooo rany, aż do przystanku trzeba iść?). Z daleka już z niepokojem dostrzegam, choć wzrok już dawno nie sokoli, że kwiaciarze w tym roku nie doszacowali popytu. Mogą być problemy. Tym bardziej, iż dostrzegam idącego równie dostojnym krokiem z naprzeciwka innego dzielnego wojownika, który się żonom nie kłaniał. Nasze spojrzenia się spotykają, wytrzymuję, nie zwalniamy kroku. Nonszalancko udajemy, że kwiaciarnia absolutnie nie jest w naszym spektrum zainteresowań. Wymiękł pierwszy. Lekko, dla niewprawnego oka niemal niezauważalnie, przyspieszył kroku i zmienił azymut kierując się bezczelnie niemal prosto na kwiaciarnię. Nie mogłem tego zignorować i najbardziej nonszalanckim szybkim krokiem, którego jeszcze nie da się nazwać biegiem, skierowałem się prosto na kwiaciarnię. Widząc, że nie wygra, zmienił taktykę. Rzucił mi wyzwanie bezpośrednie. Ruszył wprost na mnie po drodze zdejmując czapkę i formując ją do postaci kulistej nadającej się jako broń miotana. Ruszyłem, ciągle jeszcze nie biegnąc, wprost na niego po drodze rozwijając szalik i przywiązując na jego końcach rękawiczki. Wyszkolonym przez lata w wojsku ruchem uniknąłem rzuconej w moją twarz czapki, a wychodząc z uniku rzuciłem w jego stronę bola zrobione z szalika i rękawiczek. Nie całkiem jeszcze po złamaniu sprawna prawa ręka niestety się nie popisała i trafiłem tylko połowicznie, w jedną nogę. To jednak wystarczyło aby go spowolnić. Dotarłem do okienka kilka sekund przed nim, ciągnącym za sobą mój szalik. Triumfalnie rzuciłem w czeluść okienka - “Róże poproszę”, “Ile?” - padło z czeluści. “Wszystkie” - odpowiedziałem jednocześnie nonszalancko w stronę czeluści i hardo w stronę pokonanego przeciwnika, ugruntowując swoją bezsprzeczną dominację. “Zośka, zapakuj obie” - padło z czeluści. Zadrżałem. Poziom niedoszacowania popytu przez kwiaciarzy był druzgocący. “Obie? I to wszystko? Cóż, pozostanie zgrywać twardziela do końca, nawet gdy żona już wróci do domu.” - pomyślałem. I wtedy zobaczyłem jego. Pokonanego przeciwnika. Nie płakał. Faceci nie płaczą. Ale w oczach widać było jakąś pustkę, beznadzieję. Nie! Przecież to facet, towarzysz w niedoli, nie można go tak zostawić! Nie jego wina, że trafił na mnie, nie jego wina, że kwiaciarze niedoszacowali. Nie godzi się kamrata w potrzebie zostawić. Rozwinąłem papier i dałem mu jedną różę. Nie dziękował. Nie musiał. W tym momencie braterstwa dusz rozumieliśmy się bez słów. I bez słów odwróciliśmy się od siebie i odeszli. On w kierunku zachodzącego słońca. Ja w kierunku wschodzącego księżyca.

Wracamy do narracji trzecioosobowej.

A włosy rozwiewał im popołudniowy wiatr.

piątek, 17 sierpnia 2018

Spacerkiem


        Idziemy sobie spacerkiem po ścieżce w lasku. Wyprzedza nas para biegaczy. Żona patrzy na mnie i mówi, że też mógłbym pobiegać. Na szczęście dla mnie z naprzeciwka nadchodzi człowiek z sziszą. I dokładnie na naszej wysokości pociąga bucha. Triumfuję.

czwartek, 31 maja 2018

piątek, 23 marca 2018

Z cyklu: Wuj Jacek z podróży - Fuerteventura, część 1.

        Antwerpia Antwerpią, ale trzeba było ruszać dalej. Prawie 6 godzin lotu. Bez możliwości wyprostowania kolan. Bez możliwości rozłożenia oparcia fotela. Bez możliwości uniknięcia zabawy Wonder Woman. BTW nauczyłem Wonder Woman robić pompki, okazało się, że nie miała o tym najmniejszego pojęcia. Okazało się również, że istnieją tzw pompki dziewczęce, gdzie większość ciała cały czas leży na ziemi, a podnosi się w zasadzie tylko głowę. Pfff.

        Pierwszą rzeczą jakiej człowiek dowiaduje się po wylądowaniu w Puerto del Rosario jest to, że wyspa nie nazywa się Fuertaventura, jak sądziłem od wczesnych lat młodzieńczych, kiedy zaplanowałem sobie tam emeryturę. Wyspa nazywa się Fuerteventura. Błąd podobno tak powszechny, że używając poprawnej nazwy masz od razu +5 do szacunku u tubylców. Mogę się czasem pomylić, 30 lat warunkowania robi swoje, więc proszę mnie nie poprawiać, tylko nauczyć się poprawnej formy. Fuerteventura.
        Drugą rzeczą jakiej człowiek dowiaduje się po wylądowaniu jest to, że niebo nad Fuerteventurą wygląda tak:

Farfocle na niebie
        Zdjęcie prosto z aparatu, żadnych retuszów (poza oczywiście automatyczną korektą zrobioną przez aparat). Jak widać Fuerteventura jest przereklamowana. Miało być bezchmurne niebo, a widzimy co? Jakieś białe farfocle. Co to są te białe farfocle? Się grzecznie pytam. Czy ja płaciłem za jakieś białe farfocle? Czy ja po to leciałem 6 godzin z kolanami pod brodą w towarzystwie plastikowej Wonder Woman, żeby patrzeć na jakieś białe farfocle? Żądam usunięcia białych farfocli z mojego zdjęcia i z mojej pamięci.
        Gdy już myślisz, że nic gorszego cię, turysto, w życiu nie spotka pojawia się trzecia rzecz, jakiej człowiek dowiaduje się po wylądowaniu. Trzecia rzecz nazywa się Wałbrzych* i pojawia się jak tylko autobus transferowy opuści stolicę (tak, tam każda wyspa ma stolicę) i wygląda tak:

Wałbrzych
        No pardąsik, ale czy to jest krajobraz rajskiej wyspy? Czy tak wygląda miejsce, w którym mam spędzić 11 dni? Czy na pewno wylądowaliśmy na odpowiedniej wyspie? Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że marudzę i narzekam tylko w wyjątkowych okolicznościach. Limit narzekania i marudzenia na Fuerteventurze wyczerpałem w 2 godziny. 
Ale potem nadeszło to:

To
Właśnie tak powinien wyglądać ocean.
I to:

I to
Bo tak powinny wyglądać fale na oceanie.
I to:

I to
Bo tak się powinno siedzieć pod palmą z drinkiem i widokiem na niebieskie morze.
I to:

I to
Bo tak wygląda kawał plaży. Wielkiej plaży. Piasek i piasek.
I nie możemy zapomnieć o czym? O stopach informatyka na plaży:

Stopy informatyka (są tam, wierzcie mi) na plaży
Zaprzeczam niniejszym plotkom, że leciałem taki kawał drogi z podkulonymi kolanami i plastikową Wonder Woman i nawet się nie wykąpałem. Mam zdjęcie na dowód, że się w oceanie kąpałem:

Dowód
        Tak, to ocean, a nie jakaś lokalna kałuża. Z prostego powodu - na Fuerteventurze nie ma czegoś takiego jak lokalna kałuża. Deszcz pada tam może z 5 dni w roku. Nazywają to porą deszczową, zamykają sklepy i restauracje, chowają okulary przeciwsłoneczne do piwnicy, siedzą w oknach, gapią się bezrozumnym wzrokiem na deszczyk i popadają w depresję. Dobrze, że tylko 5 dni. Po tygodniu nie byłoby co z nich zbierać. Jak tam cokolwiek rośnie, zapytacie. Ano rośnie tylko tam, gdzie podlewają. Wodę biorą z oceanu, odsalają metodą odwróconej osmozy (jeśli dobrze zapamiętałem) i nadaje się do mycia i podlewania. Przy czym z myciem jest pewien problem, bo woda jest tak miękka, że trudno z siebie mydło zmyć. Wszystko jest podlewane. Miejsca zamieszkane przez ludzi są poprzecinane różnej średnicy rurkami gumowymi dostarczającymi wodę. Czy im w zimie nie zamarza? Nie zamarza. Przewodniczka powiedziała, że najniższa temperatura jakiej doznała przez ostatnie 10 lat to było -12°. To było tak niedorzeczne, że zamarzłem i nie zaprotestowałem. Bo tak naprawdę to było +12°. Dałbym radę takie zimy znosić.
        Owszem, są palmy. Potwierdzam i nawet się wylegiwałem pod. Moje kończyny to te zgrabne po lewej, dodam, żeby uniknąć pytań o to, gdzie kupiłem taki ładny lakier.

Palmy, drinki i widok
        Co bardziej uważni zauważą w tle plażę. Obrzydliwie niekolorową. Polskie plaże pełne są różnokolorowych parawanów porozkładanych w finezyjne wzory układające się, gdy popatrzeć z góry, w wielokolorowy dywan obejmujący całą powierzchnię plaży. Ale niech Was ten brak kolorów nie zmyli, niech nie prowadzi do błędnych wniosków**. Gdyż w temacie parawanów fuerteventuriańczycy się nie pierdolą. Po co rozkładać tysiąc małych, jak można walnąć jeden gigantyczny?

Janusz płakał jak zobaczył
        Ocean tam jest dziwny. Zasypiasz sobie spokojnie na leżaczku w cieniu, 30 metrów od wody, z drinkiem zamocowanym w wykopanym w piasku dołku. Budzisz się, bo zimna woda sięga ci do ja… bo woda zalewa nie tylko drinka ale i leżak. I nawet przez chwilę się rozglądałem, kto mi taki dowcip zrobił, ale okazało się, że wszystkim ktoś taki dowcip zrobił i nie było na kogo zwalić winy. Cóż poradzić na siły przyrody? Pójść na basen. 

Nad pięknym, modrym Dunajem
        Tu od razu prostuję - ten pan w środku to nie ja. Ja pilnuję żeby na zdjęciach zawsze mieć wciągnięty brzuch. Co mi przypomniało dowcip.

- Kiedy na plaży facetowi jest smutno?
- Jak mu żona mówi “wciągnij brzuch”, a on już wciągnął.

        Żona mojego kolegi nie jest tak okrutna i mówi do niego “Grzesiek, kontroluj się”. I proszę się, dziewczyny, trzymać tej wersji. Ok? Wtedy jest szansa na “żyli długo i szczęśliwie” zamiast na “koniec bajki”. ;-)


I tym optymistycznym akcentem kończymy część pierwszą i zapraszamy do kolejnej. Która pojawi się niewątpliwie wkrótce.***


-----------------------
* Przepraszam mieszkańców pięknego niewątpliwie Wałbrzycha, ale to było pierwsze skojarzenie, jakie przyszło mi do głowy. Musicie popracować nad PR.
** Podpowiadam błędny wniosek - jak nie ma kolorów to nie ma i parawanów.
*** Wkrótce to bardzo niezdefiniowany termin.

czwartek, 8 marca 2018

Oby Wam się

        Drogie Panie (oraz wszyscy pozostali identyfikujący się jako płeć żeńska), wybaczcie, że obudzi Was powiadomienie o tak nieludzko wczesnej porze. Z okazji Waszego Święta życzę Wam dobrego życia i dobrych ludzi w otoczeniu. Oczywiście na co dzień, nie tylko dzisiaj. Na dzisiaj natomiast życzę dużo cierpliwości w przyjmowaniu marnej jakości życzeń od Waszych znajomych płci przeciwnej ;-)

wtorek, 28 listopada 2017

Suchar informatyczny #8

        Witajcie nadobni. Po długiej nieobecności witamy ponownie suchara informatycznego. Numer bodajże 8.

"Żona do męża informatyka:
- Poznajesz człowieka na fotografii?
- Tak
- Ok, dzisiaj o 15 odbierzesz go z przedszkola."

        I to ma być podobno zabawny, krótki dowcip o informatykach. Że niby nawet nie pamięta jak jego własne dziecko wygląda. Tymczasem ileż pozytywnych i przeczących stereotypom informacji niesie powyższy tzw suchar.

        Po pierwsze: wspomniany sucharowy informatyk ma żonę. Co obala stereotyp, że informatycy nie umieją się obchodzić z kobietami. Jak widać umieją. I te żony nawet czasem do informatyków mówią. Co oznacza, że wiedzą, że informatycy umieją słuchać. A czyż umiejętność umiejętnego słuchania nie jest umiejętnością najbardziej przez kobiety wśród mężczyzn pożądaną?* Ileż pozytywnych informacji w jednym, krótkim zdaniu.

        Po drugie: wspomniany sucharowy informatyk, pomimo wątpliwości małżonki, rozpoznaje bez najmniejszych wątpliwości przedstawioną na zdjęciu osobę. Jak się później okazuje - dziecko, choć nie można wykluczyć, że nie jego**. Jednakowoż bez wahania i rozważania licznych możliwych implikacji odpowiada zdecydowanie ‘TAK’.

        Po trzecie: wspomniana żona nie boi się przekazać mu pod chwilową opiekę najcenniejszej rzeczy jaką posiadają żony - dziecka. Czyż ten objaw nieprawdopodobnego zaufania nie świadczy o szacunku jakim cieszy się informatyczny lud?

        Ale, jak mówi stare przysłowie pszczół, nie ma róży bez ognia. Do kogóż bowiem zwraca się sucharowa żona? Do informatyka. A informatycy jak działają? Algorytmicznie***. A co widzimy w sucharze? Algorytm, owszem, ale niedokończony. Informatyk odbierze dziecko z przedszkola o 15 (choć bądźmy szczerzy - 16 to dużo lepsza liczba****) i zakończy działanie. I tak będą stać z tym dzieckiem przed przedszkolem, bo się biednemu informatykowi program skończył. Zatem dziewczyny, precyzyjnie się wyrażamy, tak? No. Czyli co powinno być po “Ok, dzisiaj o 15 odbierzesz go z przedszkola.”?


* Co jest oczywiste biorąc pod uwagę, że legendarną umiejętnością kobiet jest nieumiarkowane mówienie.
** Suchar nie mówi wprost, że dziecko zostało zainstalowane przez owego informatyka. Może być pozostałością po poprzednim systemie operacyjnym. Niemniej rozpoznał? Rozpoznał. A jeśli to nie jego to nawet większa mu chwała.
*** Patrz jeden z poprzednich sucharów o tym jak zająć informatyka. Też zresztą nietrafionym.
**** Kto wie dlaczego 16 to lepsza liczba niż 15 niech podniesie rękę i naciśnie przycisk.

piątek, 22 września 2017

Dlaczego to jest zabawne?





...zapytano na jednej ze stron na Facebooku i dołączając obrazek, który pozwalam sobie również zamieścić (autorstwo: @nieladnierysuje).



Otóż to nie jest zabawne w ogóle. Wyjaśniam dlaczego.

        Niezabawny ów obrazek co pokazuje? Widzimy anonimowego, zdehumanizowanego - tak, właśnie zdehumanizowanego, bo jak inaczej nazwać narysowanie go bez połowy ciała, a zwłaszcza głowy? - mężczyznę puszczanego z torbami... z torbą właściwie, gdyż nie ma powodu aby sądzić, że ma więcej niż jedną torbę. Postawa owego nieszczęśnika sugeruje, iż stracił wszelką nadzieję. Po miesiącach prób, jednostronnej walki o związek, cierpliwego znoszenia żartowania ze spraw poważnych, zaciskania zębów z powodu nieodkładania kluczy na miejsce i zajmowania jego jedynej półki w łazience poddał się. Odchodzi zabierając wszystko co mu pozostało - jedną torbę i brudne dżinsy. Ze smutkiem oznajmia zrezygnowany "- Odchodzę". Jednak nawet w takim momencie - poniżony, zrezygnowany, porzucony - potrafi zachować się z honorem, jak na mężczyznę przystało. Jego "- Odchodzę" nie jest zakończone kropką nienawiści. "Odchodzę, ale nie nienawidzę cię", "Odchodzę, ale pozostań w pokoju", "Odchodzę, kocham cię więc wypuszczam cię na wolność". Choć bądźmy szczerzy, większości z nas na usta w takiej sytuacji cisną się zgoła inne słowa.


        Zatem mamy z jednej strony opisanego powyżej mężczyznę. Co mamy z drugiej strony? Kobieta, nieanonimowa, bo narysowana cała. W przeciwieństwie do mężczyzny jej nie odebrano człowieczeństwa. Leży sobie wygodnie na miękkiej sofie, wsparta nonszalancko o jeszcze bardziej miękką poduchę. Kreująca się na intelektualistkę - "czytam sobie książkę i sprawy maluczkich tego świata mało mnie obchodzą". Patrzy wyniośle i przez rozchylone z pogardą usta mówi bez mrugnięcia okiem "- Dobra, idź.". Z kropką. "Dobra, idź, nienawiść". I nawet w takiej chwili nie może się powstrzymać od żartów z poważnych spraw. "A weźmiesz śmieci?" - nóż w serce tego biednego stojącego ze smutkiem w drzwiach człowieka. Gdyby gramatyka polska to dopuszczała to też byłoby z kropką nienawiści. Skąd tyle nienawiści, zapytacie, o niedomyślni. Z genów, moi drodzy. Nieprzypadkowo kobieta na obrazku jest ruda. A rude, wszyscy to przecież wiedzą, są wredne i fałszywe. A ta jest ruda do szpiku kości i aby to podkreślić autor rysunku również brwi wyraźnie namalował na rudo.


        To nie jest zabawne w ogóle, gdy ruda do szpiku kości kobieta żartuje sobie podle z wrażliwego do szpiku kości mężczyzny.





Uwaga, powyższy komentarz ma być z założenia komentarzem humorystyczno-ironicznym i nie ma obrażać kobiet ani mężczyzn, bez względu na ich płeć, kolor włosów, ulubioną literaturę, wyznanie lub jego brak, ulubioną pozycję na miękkiej sofie, liczbę toreb zabieranych przy odchodzeniu, sprawy uważane przez nich za poważne oraz używanie kropki nienawiści lub nie. Oraz ze wszystkich innych. Przy czym należy uwzględnić fakt, że czasem moje komentarze są humorystyczne i ironiczne tylko dla mnie.

piątek, 30 września 2016

Wieść gminna niesie...

        ...iż blog Jacka umarł. W wersji bardziej radykalnej - umarł sam Jacek i nie ma kto uśmiercić bloga. W szczególności wieści te roznoszone są przez mieszkanki kraju, który od wieków deklaruje neutralność we wszelkich konfliktach. A mnie tutaj nóż w plecy. Ale wspaniałomyślny jestem, wybaczam.

         Cóż Jacek porabiał, jak go nie było? Jacek porabiał wiele rzeczy. Ale głównie był na urlopie. Tak, znowu. Nad morzem. Polskim. Tak, znowu. A że Jacek, jako osoba piasku i wody morskiej unikająca, niewiele miał na plaży do roboty, to robił zdjęcia. Kto ma facebooka to już widział. Kto nie ma to zobaczy. W wersji extended edition. Zapraszamy zatem Państwa na fotoreportaż pod tytułem: “co na plaży robi informatyk?”.

A informatyk na plaży, przypomnę, wygląda tak:

Informatyk na plaży.jpg

         
        Dzień pierwszy. W którym Jacek z kobietami swego życia przybywa na plażę. Oraz odciska na tej plaży ślad swego żywota. Zagadka dla dociekliwych: na poniższym obrazku wskaż, który ślad to ślad jackowego żywota.

Jak stopy na piasku.jpg




        
        Dzień drugi. W którym Jacek dotyka piasku bosą stopą. Oraz poznaje rozkosze/męki (niepotrzebne skreślić) plażingu. I to bladym świtem, bo już o 11:45 zajmował tradycyjną pozycję półleżącą tyłem do słońca. Zadając sobie w myślach pytanie z tytułu: Elektryczne gitary - Co ty tutaj robisz.

Jacek piasek.jpg

Złota myśl: Urlop jest wtedy, gdy nie usuwasz budzika z 5:45 żeby móc wyłączyć go rano i z dziką rozkoszą pójść dalej spać.
Odwiedziny Jacka na plaży polubiło 11733 komary.

Komar.jpg

Wróć. 11732 komary.

Po południu dnia drugiego Jacek, zmęczony wielogodzinnym plażingiem, udał się do miejscowości okolicznej.

Panna Jurata (Judyta).jpg

        W miejscowości okolicznej jedna laska na fontannie udawała rzeźbę trzymającą w dłoni kostkę masła. Zajęcie bardzo popularne w miejscowościach wypoczynkowych i w stolicy na Starówce. Tej trzeba przyznać, że skubana niezła jest. Jacek pół godziny nie mrugnął żeby ją chociaż na mrugnięciu przyłapać i nic. Nawet nie drgnęła.
        Wieczorową porą Jacek odwiedził plażę ponownie, aby upewnić się ze smutkiem, że ona ciągle tam jest. I dziwne tam mają chmury. Czym oni je karmią? Na zdjęciu: odrzutowy słoń.

Odrzutowy słoń.jpg

      
        Dzień trzeci. W którym Jacek podziwia okoliczności przyrody... (A okoliczności przyrody to oni tam mają piękne. I nawet taki malkontent jak Jacek nie może powiedzieć, że nie.)

Jacek podziwia okoliczności przyrody.jpg
Okoliczności przyrody.jpg
Okoliczności przyrody 2.jpg

...oraz bierze teren bezpański w posiadanie.
Na mocy prawa parawaningu, paragraf 5, punkt 3 - niniejszym biorę tę ziemię w posiadanie.

Prawo parawaningu.jpg

         
        Dzień czwarty. W którym morze postanawia obmyć szlachetne stopy Jacka.

Stopy w morzu.jpg
 
A złośliwi dodali: “Bałtyk Południowy oficjalnie ogłoszony strefą skażenia biologicznego nieznanego pochodzenia. Na powierzchni dryfują tysiące trucheł morskich stworzeń. Rząd Najświętszej Rzeczypospolitej powołał komisję w celu zbadania sprawy. Niestety gigantyczne uposażenia komisarzy ludowych stały się kroplą, która przegięła pałę goryczy i doprowadziła do zapaści systemu gospodarczego w Europie Środkowo-Wschodniej.

Z cyklu: Poranki z modą na plażę.
Doskonała kompozycja wrzosowej (czytaj: jasny fioletowy) barwy gustownego płaszcza przeciwsłonecznego (czytaj: ręcznika) doskonale komponuje się z gradientowym (czytaj: taki kolor co się zmienia) niebieskim kolorem markowych okularów Polarized Prius CE.
Model: Jacek.
Fotograf: JacekPhotography.
Makijaż: własny modela.

Profilowe.jpg

        Komentarz znaleziony w lokalnej gazecie o wielomilionowym nakładzie: “Stylizacja, która wygrała konkurs mody plażowej imponuje świeżością i awangardowością. W połączeniu ze szlachetnym obliczem modela wyznacza nowe trendy. Nadciąga nowa era.”

         
        Dzień piąty. W którym Jacek anonimowo wybrał się na Hel. Nie mylić z Hell, dokąd chętnie wysłałoby Jacka kilka osób.Niestety został rozpoznany przez ludność tubylczą, która to ludność tubylcza z okazji odwiedzin Jacka postanowiła urządzić paradę i festyn. Oraz obdarować go kluczami do miasta. Oraz przez aklamację mianować burmistrzem. Niestety musiałem odmówić, obowiązki plażowe wzywają. Na zdjęciu: jakiś dziwny traktor.

Dziwny traktor.jpg

        Oraz, na specjalne życzenie prezydenta Obamy, wpadliśmy na chwilę z wizytą do tajnego ośrodka szkoleniowego amerykańskich sił specjalnych SEALs. Największe wrażenie zrobił szef tego ośrodka o swojskim pseudonimie Bubas.

SEALs.jpg

         
        Dzień szósty. W którym Jace zażywa relaksu. Co dziwne, na plaży. Gdyż odkrył, iż całkiem niedaleko, całkiem niedrogo mają takie doskonale chroniące przed palącym słońcem Kalifornii... wróć, rozmarzyłem się... przed palącym słońcem Juraty kosze plażowe. W dodatku z dostępem do szlachetnego trunku.

Kosz.jpg

       
        Dzień siódmy. W którym Jacek zarządza koniec plażowania i rusza na podbój oceanów. Drżyj Neptunie. (tu jakiś dramatyczny dżingiel) (albo demoniczny śmiech)

ocean.jpg

        Dzień siódmy późnym wieczorem. Przemyślenia. Jedzie człowiek 450 km żeby uniknąć sąsiada walącego w ścianę, gdy się ów człowiek zagada przy winie ze znajomymi. I co wspomniany człowiek zastaje na miejscu? Sąsiada walącego w ścianę, gdy się ów człowiek zagada przy winie ze znajomymi. Oni jakiś klub mają czy coś?

       
        Dzień ósmy. W którym Jacek po podbiciu oceanu ze skruchą wraca na plażę. Kobieta kazała i spojrzała groźnie. Jest usprawiedliwiony. Plaża niemalże pusta. Z nudów od niechcenia buduje budowlę, którą miejscowa ludność za jakiś czas uzna za cud architektury oraz miejsce święte.

14124900_655733991245117_7770254097182595793_o.jpg

        Jak w każdej starożytnej budowli, tak i w tej kryje się zagadka. Co roku, 28 sierpnia, o godzinie 17:33 na murach po zacienionej stronie ukazuje się inskrypcja następującej treści:

        "Niestrudzony wędrowcze, choć miejsce to wydaje Ci się spokojne i bezpieczne, nie odkładaj swego telefonu ani na chwilę. Wciąż krążą tu bowiem duchy nieszczęśników, którzy nie wykazali się odpowiednią dozą przenikliwości. Albowiem skoro tu wkroczyłeś zagadkę rozwiązać musisz. Nic bzdurnego w stylu 'co rano chodzi na czterech nogach, w południe na dwóch, a wieczorem na trzech?'. Nie, do rozwiązania mojej zagadki nie trzeba używać koszmarnych i mocno naciąganych metafor. Wystarczy elementarna znajomość fizyki oraz zdrowy rozsądek. Zastanów się dobrze wędrowcze, albowiem prawidłowa odpowiedź zapewni Ci wdzięczność smoka, a po udzieleniu odpowiedzi błędnej zostaniesz pożarty przez księżniczkę. Czy jesteś gotów, wędrowcze? To pytanie kurtuazyjne, gdyż wyjścia stąd są tylko dwa: albo na grzbiecie smoka albo przez żołądek królewny.

Zagadka zatem:
Widzisz przed sobą, wędrowcze, trzy wieże. Wieże te, jak widzisz, pozbawione są okien. W jednej mieszka smok. W drugiej księżniczka. I widzisz, wędrowcze, przed sobą trzy przyciski. Jeden włącza żarówki u smoka, drugi u księżniczki. Zadaniem Twoim jest odgadnąć, który przycisk włącza żarówki w środkowej wieży. Bardzo ładne żarówki. Będzie Ci potem dane wejść, dotknąć i podziwiać kunszt starożytnych mistrzów. A potem, w zależności od Twojej odpowiedzi, spotkasz się że smokiem lub z księżniczką. Przy czym to drugie spotkanie będzie raczej krótkie. Możesz używać przycisków do woli, gdy jednak otworzysz drzwi do środkowej wieży i zajrzyj do środka, musisz udzielić odpowiedzi. Jaka zatem jest Twoja odpowiedź, wędrowcze?
"

        
        Dzień ostatni. W którym Jacek porzuca zatęchłe, nadmorskie powietrze i wraca w znajome warszawskie strony. Po zamku, rozdeptanym przez tubylców podczas składania darów, pozostały tylko mokre zgliszcza.

14195458_656190824532767_6019461305423822507_o.jpg
 
Przybyliśmy, zwyciężyliśmy, morze pokonało nasz zamek” - pomyślał skromnie, odwrócił się i powoli ruszył w kierunku zachodzącego słońca. Nie odwrócił się, nie spojrzał po raz ostatni. Chłopaki nie płaczą.

----------------------------------
Ha! Zdążyłem we wrześniu!

poniedziałek, 4 lipca 2016

Jak Jacek z Chodakowską ćwiczył.

        Z racji zbliżającego się nieuchronnie urlopu i związanego z tym nieuchronnie “wyjedźmy gdzieś” Jacek postanowił, że nieuchronnie czas zacząć ćwiczyć, aby przykurzony lekko kaloryfer można było nieuchronnie bez wstydu pokazać światu. Wybór padł na Chodakowską. “Kobiety dają radę, to ja nie dam rady?” pomyślał. I jak to u facetów bywa, jak tylko pomyślał, tak natychmiast sześć miesięcy później zabrał się do realizacji. “Sześć miesięcy później” wypadło 30-ego czerwca (Jacek dba o szczegóły - 30 czerwca pozwala z czystym sumieniem powiedzieć, że zaczął ćwiczyć długo przed wakacjami). Poniżej relacja z pierwszej ręki z tego wiekopomnego wydarzenia.

Uwaga: relacja może zawierać wyrazy uznane za nieprzyzwoite.


        Z powodu nieznośnego upału zapewne - bo żaden inny nie przychodzi mi do głowy - zrodził się w głowie mej pomysł, że może by tak popracować nad tak zwaną sylwetką. Nie żebym miał jakiś problem z sylwetką, o nie. Raczej dla spokoju psychicznego. Padło na Chodakowską. Pomyślałem "setki kobiet to ćwiczą, nie może być trudne”. Przywdziałem zatem strój sportowy. Wpierw odkurzywszy go porządnie, bo dawno nie był używany. Urządziłem sobie małą rozgrzewkę - kilka skłonów, rozluźnienie nadgarstków i takie tam.
        Odpalam płytę i jedziemy. Na początek lajcik, jakieś podskoki i machanie rękami. Phi, nie takie rzeczy się za karę robiło na koloniach. Potem dreptanie w miejscu i więcej machania rękami. Phi, niejeden kilometr się przeszło na studiach, machając rękami i w dodatku śpiewając. Znowu podskoki, ale machanie rękami w drugą stronę. Cwana ta Chodakowska, taką kasę bierze za filmiki, na których podskakuje - pomyślałem opierając z czoła kroplę potu, która nie wiadomo skąd się tam wzięła. Podskoki z przysiadem, wreszcie coś nowego, wreszcie jakieś wyzwanie, wreszcie coś dla prawdziwych mężczyzn. Jedziemy. Dasz radę Jacek. Nie patrz na zegarek. Nie patrz. Spojrzałem na monitor, przez łzy. Skubana Chodakowska nawet nie dostała zadyszki. Zaciskam zęby. Podskoki z wyrzutem nóg do tyłu. O qwa, a spodziewałem się przerwy. Przecież nawet ona musi się zmęczyć. Ale nie będzie mi jakaś Chodakowska pluć w twarz. Ocieram pot (i łzy) i podskakuję. I wyrzucam nogi do tyłu. Dynamicznie. “Dajesz Jacek” krzyczy do mnie mój wewnętrzny Jacek, “Dasz radę”. Patrzę na ekran, leci licznik. “Jeszcze tylko 20 sekund” woła wewnętrzny Jacek. A ja zaczynam słyszeć muzykę. Z każdą kroplą potu coraz głośniej. “Jeszcze 10 sekund”. Nie przerywam. Muzyka coraz głośniejsza, znam ten motyw, tylko nie pamiętam skąd. “Jeszcze 5 sekund, dasz radę”. Daję radę! Z pełną mocą uderza “We are the champions”. Triumfalnie wyrzucam ramiona w górę. Podskoczyłbym jeszcze raz, pokazując, że nie dałem z siebie wszystkiego, że mógłbym jeszcze citius, altius, fortius. Pomimo potu zalewającego mi oczy (i łez). Nie podskakuję, nie muszę nikomu niczego udowadniać.
I co Ty... na to... Chodakowska?” - wykrzykuję patrząc szyderczo na ekran.
Koniec rozgrzewki” - mówi Chodakowska z uśmiechem...

środa, 8 czerwca 2016

Święto nadejszło.

        My tu gadu gadu o tym jaki to wspaniały naród z tych informatyków, a tu cichcem nam święto nadejszło.


        Uwaga dziewczyny. Dziś DZIEŃ INFORMATYKA (koniecznie dużymi literami). Zatem jeśli przegapiłyście Światowy Dzień Pocałunku (skandal), umknął Wam jakoś Dzień Seksu (karygodne), to dzisiaj macie okazję wszystko nadrobić. Czem prędzej rzucajcie się obdarzać swoich informatyków pocałunkami i seksem. Ale już.

        No chyba, że ten informatyk tylko naprawia Wam komputer, pomaga skręcać meble, wnosi do domu ciężkie zakupy, wysłuchuje opowieści o Waszych sercowych porażkach, przytula gdy Wam smutno, jest na każde prawie zawołanie i patrzy na Was cielęcymi oczami gdy nie widzicie. Wtedy ten informatyk to tylko przyjaciel. Jutro zatem (Dzień Przyjaciela) złóżcie mu z tej okazji życzenia. Niszcząc przy okazji jego marzenia, mówiąc jakim wspaniałym jest tylko przyjacielem.


Pozdrawiam informatyków. I informatyczki.

piątek, 25 września 2015

Jakie piękne święto :)

        Przypominam Paniom, że jutro jest Dzień Całowania Dziewczyn. Jeśli zatem macie faceta, który się niezbyt do całowania kwapi*, to proszę wydrukować kartkę z Kalendarza Świąt Nietypowych, podstawić mu tę kartkę** pod oczy i niech wtedy spróbuje znaleźć wymówkę.



* Po co Wam taki facet?
 ** W razie trudności z papierem, kartkę można zastąpić dekoltem.

środa, 3 czerwca 2015

Jak przeżyć z kobietą - kurs dla opornych cz. 20

        Szanowni koledzy, współtowarzysze niedoli. Nadchodzi w życiu każdego mężczyzny taki dzień, że jego kobieta - choćby nie wiem jak idealna wydawała się do tej pory - zada niewinne z pozoru pytanie: “Misiu*, a może poszlibyśmy w piątek potańczyć?”. Powiało grozą, co? Jednakże jako doświadczeni czytelnicy tego poradnika wiemy, że ani to pytanie, ani niewinne. I nie zmyli nas znak zapytania na końcu. Tak naprawdę to wykrzyknik, a dopuszczalne na to “pytanie” odpowiedzi to:

- tak, kochanie
- oczywiście, kochanie
- koniecznie na tę okazję musisz sobie kupić nową sukienkę, kochanie.

         Zatem z trudem powstrzymujemy bolesny odruch parsknięcia śmiechem**. Spoglądamy na naszą kobietę z poważnym wyrazem twarzy… Nie, jeszcze raz z trudem powstrzymujemy się od parsknięcia śmiechem. Powstrzymujemy się również od wygłaszania przychodzących nam do głowy, idealnych na taką okazję cytatów z kultowych, polskich komedii jak np “Czy tobie czasem, Wąski, sufit na łeb się nie spadł?”. Można pomyśleć, ale ostrożnie, żeby się na głos nie wyrwało. Bo też potem boli. Długo.

        Tańce zatem. Wiedzcie, szanowni koledzy, że gdy padnie słowo “tańce” to los wasz już przesądzony, wyrok został wydany i zostanie wykonany. Można jedynie powalczyć o odroczenie egzekucji...

         Pan tam z siódmego rzędu, proszę się tak nie uśmiechać. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu tańca na rurze**** kobiety nie uznają za taniec, na który chciałyby się wybrać. Tańca brzucha też nie. W temacie tańców, jak widać, kompletnie się nasze definicje nie zazębiają. nic a nic. Już nie tak wesoło, co?

         ...egzekucji. W celu odroczenia egzekucji dozwolone są wszelkie środki. Legalne i nie. Zakazane przez konwencję genewską i nie. Humanitarne i nie. Można płakać, błagać, padać na kolana. Można straszyć i grozić. Można się obrażać i strzelać fochy. Wróć - faceci nie strzelają fochów. Można się obrażać i mieć uzasadnione pretensje. Można nie mieć odpowiedniego obuwia, kurtki, płaszcza, krawata, skarpetek - cokolwiek przyjdzie wam do głowy. I tak nie zadziała. Zyskacie kilka minut, które ona przeznaczy na pobłażliwe spojrzenie, po czym zacznie dzwonić do koleżanek z informacją, że - uwaga - zabieracie ją na tańce. Wy! Ją! Nie odkryliśmy jeszcze, dlaczego koleżanki muszą o tym wiedzieć, ale muszą. Choć wolelibyśmy oczywiście, aby świadków naszego upokorzenia było jak najmniej. Najlepiej zero.

         Dlaczego w ogóle taniec to takie przerażające dla mężczyzn zjawisko. Otóż mężczyźni, w przeciwieństwie do kobiet, ewoluowali ku celom praktycznym i pożytecznym. Nie ma nic pożytecznego ani praktycznego w podrygiwaniu w rytm muzyki. Żeby to chociaż jakoś ustandaryzowane było, to by się człowiek dał radę tego nauczyć. Ale gdzie tam, każdy tańczy po swojemu, każdy do innej muzyki. No nie do ogarnięcia. A my nie lubimy niepraktycznych, niepożytecznych rzeczy nie do ogarnięcia. Stąd nasza legendarna, genetycznie uwarunkowana niechęć do tańca. Faceci nie tańczą. Tak już jest i z tym się nie dyskutuje. Zresztą czy widział ktoś tańczących ze sobą facetów? Nie, bo żaden uczciwy facet nie robi tego dla samej wątpliwej przyjemności tańczenia. Robimy to dla kobiet. Albo przez kobiety. Czy taniec przydaje się wojownikowi w boju? Czy przydaje się predatorowi polującemu na tyranozaury? Nie przydaje. Dlatego ewolucja nie umieściła go w arsenale naszych umiejętności. Koniec. Kropka. Finito. Nie tańczymy i już.

        A teraz wróćmy do tematu, że jednak musimy zatańczyć. Kobiety, które - jak widać - w czasie ewolucji miały za dużo wolnego czasu, zapragnęły ten czas wykorzystać w sposób niepraktyczny i bezużyteczny. Jak to kobiety. Wymyśliły więc taniec. Nie powiem, fajnie się to czasem w ich wykonaniu ogląda. Zwłaszcza taniec brzucha i taniec na rurze. Ale żeby od razu brać w tym udział? Jak więc to odwlec? Szczęściarzom uda się załatwić zwolnienie lekarskie. I lepiej niech będzie dobre, bo nawet ZUS tak zwolnień nie prześwietla, jak kobieta podejrzewająca, że chcemy się wymigać od tańca. Ale zwolnienie nie będzie wieczne. Niektórym uda się może na kilka dni wyjechać w delegację, odpocząć i psychicznie przygotować się do nadchodzącego nieszczęścia. Potem niestety trzeba kombinować już mocniej. Kino, kolacja i wino załatwiają sprawę na jeden wieczór. Stosunek kosztów do zysków jest więc kompletnie nieakceptowalny. Spacer, też jeden wieczór, ale prawie za darmo. Trzeba tylko pamiętać, żeby się nie zapędzić w okolicy zamieszkane przez ludzi, bo gdzieś tam ktoś może zorganizował imprezę taneczną. Kąpiel z pianką dla wybranki - koszt zerowy, można - jak już się rozluźni - wytargować z tydzień.

        Co byśmy jednak nie robili, jakich środków nie używali, nadchodzi dzień, od którego nazwę wzięła druga część Terminatora, Dzień Sądu. Dzień, w którym pokornie spuszczamy głowę, rozglądamy się, czy nikt znajomy nas nie widzi i idziemy z wybranką naszego serca (lub rozumu, zależy co kto preferuje) pokiwać się na parkiecie. Gdyż tańcem w żaden sposób nazwać się tego nie da.


* Kotku, Skarbie, Kochanie - ich perfidia w zmiękczaniu nas jest niezmierzona.
** Samo parsknięcie śmiechem oczywiście bolesne nie jest***, bolesny jest srogi kuksaniec w żebro chwilę PO parsknięciu śmiechem.
*** Chyba, że ktoś ma akurat złamane żebra.
**** Taniec na rurze jest, jak się okazuje, dyscypliną sportową. Nazywa się to poledancing. Od dziś nie gapimy się na laski na rurze, tylko oglądamy sport.

poniedziałek, 4 maja 2015

W Krainie Po Drugiej Stronie Disco

Osoby dramatu:

Jacek - istota już niemłoda, z racji swego wieku zasługująca raczej na zaliczenie do grona starszyzny plemiennej niż przyszłości tego kraju. Znany z niechęci do wszelkich rozrywek wymagających nadmiernego ruchu. W szczególności do kompletnie niezrozumiałej dla niego, a z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu uwielbianej przez kobiety, czynności polegającej na poruszaniu kończynami mniej więcej w rytm muzyki.
Felicja - niewiasta urody przecudnej, która urody tej w sposób podstępny użyła do namówienia Jacka na wyprawę do Krainy Po Drugiej Stronie Disco.
Alicja - koleżanka Felicji, niewiasta urody niemal równie przecudnej, sprawczyni całego nieszczęścia.
Bożydar - kolega Felicji, urody również niemal równie przecudnej, którego udział w tej opowieści zostanie zmarginalizowany i umniejszony, gdyż Jacek i tak nie ma w życiu łatwo i nie trzeba go bez potrzeby konfrontować z młodością i entuzjazmem.
Narrator - osoba fikcyjna, wtrącająca swoje trzy grosze co chwila, bez pytania, czasem kompletnie bez sensu. Widziany jednakże przez Jacka, z którego to faktu nie należy jednak wyciągać pochopnych wniosków na temat stanu jackowej psychiki. Narrator, jako osoba fikcyjna, mówił będzie kursywą.

Czas akcji: sobotni wieczór, roku bliżej nieokreślonego, wystrój sali zdaje się pamiętać lata 80-e dwudziestego wieku, jednakże stroje uczestników bliższe są raczej latom 30-ym wieku dwudziestego pierwszego.

Miejsce akcji: lokal zwany przez stałych bywalców “kultowym, epickim i jak w ogóle można spędzać sobotni wieczór gdzie indziej”, przez okolicznych mieszkańców “a idź pan w cholerę z tym tałatajstwem”, przez Straż Miejską “nic nie wiem, ja tu tylko pilnuję tego jednorożca”, a przez pozostałych “co?”.


        Mamy zatem troje młodych i pięknych, którzy sobotnią noc chcą przetańczyć do rana. Oraz mamy Jacka, który sobotnią noc najchętniej by przespał, a którego minę najlepiej oddają słowa pieśni “O minie Jacka w wieczór sobotni”. Jest wieczór, pogoda jak na złość dopisuje, komunikacja miejska jak na złość nie wysiadła, żadnej demonstracji po drodze, trzęsienia ziemi, gradobicia, najazdu Hunów ani japońskich turystów. Nic, co ze spokojnym sumieniem pozwoliłoby Jackowi wymigać się od opuszczenia wygodnego fotela, w którym przykryty elektrycznym kocem oddawał się swoim rytualnym sobotnio-wieczornym czynnościom, czyli piciu herbaty z rumiankiem i rozwiązywaniu sudoku przy muzyce swojego rówieśnika - Mietka Fogga.


Akt I, w którym Jacek i Felicja, nieznacznie(!) tylko spóźnieni, przybywają na miejsce akcji.

        Jesteś pewna, że to tutaj? Patrz na ten tłum. Nie ma mowy, żebym wszedł do środka. Nie da się wejść do środka. Tam już jest więcej ludzi niż może się zmieścić. Jeszcze możemy wrócić. Mogę Ci zrobić herbatę z rumiankiem. Robię pyszną herbatę z rumiankiem. Chcesz?- z trudno ukrywaną nadzieją w głosie powiedział Jacek.
Idziemy, nie bądź mazgaj - czule odpowiedziała Felicja.
        Jacek westchnął, pogratulował sobie w duchu przezorności wspominając pozostawione w domu na stole: ostatnią wolę, dyspozycje na wypadek śmierci, kod do domofonu oraz numer i hasło do konta, na którym trzyma 3,50 zł oszczędności. Z zaleceniem, aby zrobić z nich dobry użytek. Zamarł na chwilę, gdyż nie był pewien, czy wyczyścił historię przeglądarki, ale przypomniał sobie, że zawsze przegląda strony w trybie prywatnym.
Warto być roztropnym - pomyślał.
Co? - zapytała Felicja. Pomyślał bowiem na głos.
Jacek spojrzał na Narratora z wyrzutem.
Mogłeś mi powiedzieć, że myślę na głos - pomyślał do Narratora.
CO? - zapytała Felicja. Znowu bowiem pomyślał na głos.
Nic. Wchodzimy. - No brawo Lamia, pierwsza męska decyzja w twoim życiu, zażartował bez sensu Narrator.


Akt II, w którym Jacek i Felicja wchodzą do środka i odnajdują przyjaciół.

        Po schodach? Nikt nie mówił, że będę musiał wchodzić po schodach. Przepraszam bardzo, ja się nie pisałem na wchodzenie po schodach. Kto wchodzi po schodach w sobotę wieczorem, gdy może pod elektrycznym kocem pić herbatę z rumiankiem rozwiązując sudoku? - Z właściwym sobie entuzjazmem Jacek komentował fakt, że lokal mieści się na 17-ym piętrze. Bez windy*.
Przecież to miała być dyskoteka. A dlaczego jest tak cicho? - zapytał Jacek.
A dlaczego tu nie ma okien? - dorzucił Narrator.
        Dzwonki alarmowe w głowie Jacka waliły jak oszalałe. Instynkt drapieżcy podpowiadał, że w tych warunkach, w tym tłumie, nie da się wykonywać uników i padów, niezbędnych do zachowania życia. Rozpaczliwie rozglądał się szukając jakiegoś znanego i przytulnego miejsca: ciemnego kąta, miejsca pod stołem lub stolika przy barze. Lecz w tym tłumie nie sposób było nawet poruszać się z gracją, z którą zwykł był się poruszać. Zamiast tego próbował tylko omijać ludzi ze słuchawkami na uszach kołyszących się w rytm (chyba) muzyki. Każdy swojej. Każdy we własnym rytmie.

        Co to w ogóle jest, motyla noga? - zapytał Felicję zakląwszy siarczyście. Nie usłyszała, gdyż nie wiadomo jakim sposobem w tłumie i półmroku dojrzała Alicję i Bożydara i rzuciła się im na powitanie. Tłum magicznie rozstępował się przed nią i wydawało się, że płynie, a nie idzie.
Pocz… ał, przepraszam, ał, ...ekaj, pardon, szlag - W przeciwieństwie do Felicji Jacek przez niepokojąco milczący tłum musiał się przebić, gdyż korytarz otwarty dla niej jemu zamykał się z hukiem przed nosem. Czasem ten nos przytrzaskując.
        Z trudem powstrzymując odruch ucieczki Jacek grzecznie się przywitał. Uciekaj - krzyczy głos wewnętrznego rozsądku. Nie możesz zostawić niewiast w potrzebie, zwłaszcza niewiast urody przecudnej - krzyczą resztki głosu rycerskości. Poradzą sobie, dorosłe są - rozsądek. Podejdź i zaintonuj pieśń zacną - rycerskość. Ratuj swoje życie - rozsądek. Ratuj bezbronne kobiety w bezimiennym, dziwnym tłumie - rycerskość.
Zostaję - pomyślał na głos Jacek.
No brawo Lamia, pierwsza męska decyzja w twoim życiu - zażartowała Felicja. Też myślała, że w myślach.


Akt III, w którym Jacek podejmuje heroiczną, acz nieudaną próbę wtopienia się w tłum.

        Powstrzymawszy z niemałym trudem paniczną chęć ucieczki, dzielny Jacek stanął przed kolejnym wyzwaniem: wtopić się w pląsający tłum. W tym celu należało zaopatrzyć się w słuchawki (stopień trudności: 2), wybrać kanał z odpowiednią muzyką (stopień trudności: 2) oraz zatańczyć (stopień trudności: 11).
A może jednak zagrają jakieś porządne szanty? - pomyślał Jacek po raz 17-y przełączając kanał w słuchawkach z 1 na 2 i z powrotem.
Nie zagrają - powiedział Narrator.
Patrzy na Narratora z nienawiścią - Jacek.
Ma to gdzieś - Narrator.
Skończcie z tą dziecinadą, co? - Autor**


        A co mi tam, dla mnie brzmią identycznie - pomyślał Jacek o muzyce na obu kanałach i rozpoczął planowanie tańca. Taniec nie jest rzeczą, którą Jacek wykonuje spontanicznie. Jacek taniec planuje. Oddzielnie dla każdej z czterech kończyn, co czyni proces planowania nieco karkołomnym…
Mógłbyś się w końcu zamknąć? - zapytał Jacek.
        Dopiero po dłuższej chwili*** Narrator zorientował się, że pytanie było skierowane do Narratora. Zignorował oczywiście Jacka, jak od milionów lat czynią miliony Narratorów przeróżnych opowieści. ...nieco karkołomnym. Jeśli jednak planowanie nazwać karkołomnym, to brakuje odpowiednio dramatycznego przymiotnika na samo wykonanie. Jacek stoi z opuszczoną głową, zamyślony, prawie widać jak liczy takty. Skupiony niczym tygrys przed wykonaniem morderczego skoku, niczym kameleon tuż przed wystrzeleniem długiego języka w kierunku niczego nie spodziewającej się muchy, niczym kobra sekundę przed zatopieniem zębów jadowych w ciele wpatrzonego w nią jak zahipnotyzowany szczura, niczym zastygły w bezdechu snajper wpatrzony w czerwoną kropkę na czole swojego celu, niczym szef czekający na spóźnionego nieznacznie(!) pracownika, niczym…
Jezu, zamkniesz się wreszcie? Ja tu liczę. - Jacek, głośno, czym wzbudził zainteresowanie sąsiadów. A raczej czym wzbudziłby zainteresowanie sąsiadów, gdyby nie pląsali w ciszy pogrążeni w ekstazie ze słuchawkami na uszach. Narrator zamilkł, w milczeniu obserwuje prawie niewidoczny ruch warg, gdy Jacek odlicza ostatnie takty. Raz, dwa, trzy, cztery… Poszedł! Ależ ruszył! Lewa noga, prawa ręka, druga noga i ręka. Te kocie ruchy, ta gracja, szkoda, że państwo tego nie widzą. Trzecia sekunda w ruchu. Czwarta. Idzie na rekord! Nawet sąsiedzi otaczający dotychczas Jacka szczelnym kordonem, widząc co on wyprawia, jak szaleje, jak spontan go niesie, gdy usta ciągle układają się w “raz, dwa, trzy, cztery i raz, dwa, trzy, cztery”. Siódma sekunda. Publiczność bije brawo. Rozentuzjazmowany tłum nie mogąc pohamować euforii unosi Jacka na ramionach do góry i wynosi przed budynek skandując jego imię. A imię jego Czterdzieści i Cztery… Jacek, Jacek, Jacek…

Jacek, Jacek, Jacek - szarpie Jacka za ramię zaniepokojona Felicja.
Dlaczego głośno liczysz do czterech i krzyczysz swoje imię? - Jacek otwiera oczy. Znika wielbiący go i skandujący jego imię tłum. Sąsiedzi patrzą dziwnie na wykonującego niepokojące ruchy kończynami starszego pana, dla własnego bezpieczeństwa robiąc mu miejsce. Z opuszczoną głową, powoli, pokonany Jacek oddaje słuchawki i po raz kolejny przyznaje się do porażki z niepokonanym wciąż przeciwnikiem - z tańcem. Przez roztańczony, anonimowy tłum przebija się do baru i topi smutki w tanim alkoholu. W tle smętna muzyka z Casablanki.
The End


* W jego wieku wszędzie jest 17-e piętro. Bez windy.
** Sorry, ale sytuacja wymagała interwencji.
*** Nasuwa się interesujące pytanie: czy chwila, z definicji krótki okres, może być dłuższa?