piątek, 17 grudnia 2010

Jak co roku

        Jako, że jak co roku o tej porze, z nieznanych mi przyczyn ludzie na co dzień się niezbyt kochający składają sobie życzenia wszystkiego najlepszego i temu podobnych bzdur, pozwalam sobie tuż przed ostatecznym zniknięciem w tym roku podpowiedzieć Wam jak życzenia składać aby potem tego nie żałować. Właściwie to JoeMonster podpowiada, tylko za moim pośrednictwem. Życzenia napisane chyba przez prawnika z (wiem, że to zabrzmi jak oksymoron, ale naprawdę na to wygląda) poczuciem humoru. Swego czasu w którejś z książek o Straży Miejskiej Ankh Morpork czytałem przysięgę straży. Rewelacja, mówię Wam. Życzenia prawnicze są niezłe ale przysiędze nie dorastają do pięt. Koniec gadania, panowie balanga, cisza (to chyba z Budki Suflera, co?)


Życzenia Prawnicze
złożone Tobie (zwanej lub zwanemu poniżej: "Przyjmującym Życzenia") przeze mnie (zwanego poniżej: "Życzącym").
         Przyjmij proszę, z wyłączeniem wyraźnej lub domniemanej mocy wiążącej, najlepsze życzenia przyjaznych środowisku, świadomych społecznie, bezstresowych, nieuzależniających i neutralnych płciowo świąt przesilenia zimowego, celebrowanych w ramach tradycji wyznania religijnego albo praktyk świeckich wedle wyboru Przyjmującego Życzenia, w szczególności zgodnie z tradycją Bożego Narodzenia, Chanuki lub Kwanzy, z zachowaniem należnego szacunku dla religijnych lub świeckich przekonań lub tradycji osób trzecich, albo ich wyboru niepraktykowania żadnych religijnych ani świeckich tradycji, jak również finansowo korzystnego, osobiście pomyślnego oraz medycznie nieskomplikowanego przebiegu ogólnie przyjmowanego roku kalendarzowego 2011, z zachowaniem należnego szacunku dla kalendarzy przyjmowanych przez mniejszości narodowe, etniczne lub wyznaniowe, bez względu na rasę, wyznanie, poglądy polityczne lub filozoficzne, kolor skóry, wiek, stopień sprawności fizycznej, wybór platformy komputerowej lub preferencje seksualne Przyjmującego Życzenia.Przyjęcie niniejszych życzeń oznacza jednoczesne przyjęcie następujących warunków i zastrzeżeń.
         Niniejsze życzenia podlegają dalszemu sprecyzowaniu, wycofaniu lub odwołaniu przez Życzącego bez zachowania jakichkolwiek terminów wypowiedzenia oraz bez potrzeby uzasadnienia. Niniejsze życzenia mogą być nieodpłatnie przenoszone przez Przyjmującego Życzenia w niezmienionej treści na rzecz osób trzecich. Niniejsze życzenia nie implikują żadnej obietnicy ze strony Życzącego do rzeczywistego wprowadzenia w życie któregokolwiek z wyżej wymienionych życzeń, a w szczególności nie stanowią oferty w rozumieniu odpowiednich przepisów prawa. Jakiekolwiek fragmenty niniejszych życzeń sprzeczne z bezwzględnie obowiązującymi przepisami prawa należy uznać za niezłożone, bez wpływu na pozostałe fragmenty życzeń. Niniejsze życzenia nie mają wartości finansowej.
         Życzący gwarantuje działanie niniejszych życzeń zgodne z powszechnie przyjętym działaniem życzeń w zakresie dobrych wiadomości przez okres jednego roku albo do chwili wydania kolejnych życzeń świątecznych, którekolwiek z tych zdarzeń nastąpi wcześniej. Gwarancja jest ograniczona do wymiany niniejszych życzeń lub wydania nowych życzeń, bez potrzeby uzasadnienia przez Życzącego.


A od siebie dodam: bawcie się dobrze cokolwiek zamierzacie robić.

środa, 1 grudnia 2010

Dzień, w którym zatrzymała się...

        Coś bym napisał, żeby to miejsce kurzem nie zarosło. Ale ani nie mam pomysłu co ani nie mam czasu, żeby ten pomysł co go nie mam rozwinąć. Wpadłem więc poodkurzać... Właściwie "odśnieżyć" chyba lepiej by pasowało. Kto to widział żeby tak śnieg padał? Czy on, ten śnieg, nie zdaje sobie sprawy, że mamy globalne ocieplenie, na którego naprawę idą ciężkie miliony i jego, tego śniegu, niespodziewane przybycie w takiej ilości dramatycznie obniża notowania naukowców wieszczących nam śmierć z powodu utopienia w roztopionych lodowcach? Czy on, ten śnieg, zdaje sobie sprawę, że ja... wróć, JA we własnej dostojnej osobie po trwającym wieczność 15-minutowym oczekiwaniu na przystanku na tramwaj, zwany pożądaniem, oczekiwaniu w zamieci walącej po gałach i moich letnich jeszcze półbutach (skąd właściwie taka gupia nazwa? zapewniam, że buty były absolutnie całe i żadnego nie brakowało nawet kawałka), zdecydowałem pójść do metra PIESZO? Czy on, ten śnieg, zdaje sobie sprawę jaki to wysiłek dla kogoś kogo jedynym codziennym wyzwaniem jest wspiąć się na drugie piętro? Doszedłem. Nawet nie wywinąłem orła po drodze, raz tylko lekkie zachwianie zakończone perfekcyjnie ustanym telemarkiem (bez podpórki).

        Nie cierpię zimy. Oczywisty zapewne powód nielubienia to kompletna nieprzydatność czarnych okularów. Drugi oczywisty powód to zimno, choć ruszam się z domu tylko gdy muszę. Trzeci oczywisty powód to to, że wszędzie widać tylko to szare badziewie, co mnie, człowieka odbierającego świat pełnią 12 znanych barw przyprawia o depresję. A oprócz tego biliony małych szarych powodów bezlitośnie wciskających się za kołnierz, oblepiających mój pozostawiony na pastwę losu na parkingu samochód, a każden jeden z tych powodów ponoć niepowtarzalny w swoim rodzaju.

        Czy ja marudzę? A skąd. Wyrażam tylko swoje, przyznam - niepochlebne zdanie na temat tego co się dzieje za oknem. Czy każdy kto jest z czegoś niezadowolony od razu musi być marudą? Więcej tolerancji dla niezadowolonych. Nie żyjemy na szczęście w Ameryce, kraju gdzie nawet jeśli przed chwilą umarł ktoś ci bliski na pytanie "co słychać" odpowiadasz "w porządku". Precz z wporządkiem, niech żyje "stara bida" i "nie cierpię zimy".

        Wiecie kiedy człowiek wchodzi w wiek średni? Gdy ubierając się w zimie przedkłada ciepło i wygodę ponad szpan. Pamiętacie zimy z waszej młodości? Żaden mróz nie był mi straszny, kurtka zawsze rozpięta. Szalik? Kto wiedział co to szalik? Czapka zakupiona przez troskliwą mamę lądowała w kieszeni natychmiast po zamknięciu drzwi mieszkania. A teraz? Przed wyjściem z domu sprawdzam temperaturę. W okolicy 0 do zwykłej wiosenno-jesiennej kurtki zakładam czapkę. Cienką, nie zakrywającą uszu, ale jednak czapkę. Przy -5 wyciągam z szafy lekkozimową kurtkę i owijam szyję szalikiem. -10 to zimowe buty i ciepła czapka. -15 - kurtka ciężkozimowa i szalik zawiązany w węzeł pod szyją. -20 to największe upokorzenie wczesnej młodości czyli ocieplacz pod spodnie. Ech młodości, gdy -20 oznaczało, że czas schować ręce do kieszeni.

        Czas biegnie nieubłaganie. Najbardziej sobie to uświadamiam nie prze upływ moich własnych lat. One sobie biegną, zmiany następują powoli, mam czas się przyzwyczaić i tego prawie nie zauważać. Tylko liczba świeczek na torcie rośnie w zastraszającym tempie. Jednak nic tak nie przypomina o upływającym czasie jak umieranie innych ludzi. Codziennie prawie zaglądam na Onet i codziennie prawie widzę, że odszedł ktoś kogo znałem. Nie personalnie, ale po prostu wiedziałem kto to jest, widziałem w młodości jakieś filmy, czytałem książkę itp. Taka obserwacja tylko. Pewnie spowodowana szarym szaleństwem za oknem.

        A propos naukowców. Czasem pozwalam sobie skrytykować "naukowców" ale szacunkiem darzę NAUKOWCÓW. Otóż NAUKOWCOM udało się ostatnio wytworzyć kilka antyatomów wodoru i utrzymać je przy (umownie) życiu przez około 0,1 s. Niby to niewiele (choć jednak w zupełności wystarcza mężczyznom do oceny czy kobieta, na którą patrzy jest dla niego atrakcyjna), ale wcześniejsze ich wytwory żyły coś koło jednej milionowej sekundy. Postęp jest. Pomyślcie o potencjalnych możliwościach. Anihilacja kilograma materii z antymaterią dałaby energię równą wybuchowi bomby atomowej o sile iluś tam gigaton. Mniejsza o to ile to dokładnie jest, ważne że dużo. Konsekwencje ujarzmienia antymaterii? A np kupujecie samochód i nigdy nie musicie go tankować, bo 1 gram antymaterii załadowany w fabryce starczy na 100 lat. Koniec ze stacjami benzynowymi, koniec z głupimi wojnami, których głównym celem są pola naftowe a nie jakaś tam nikomu nie potrzebna demokracja. Koniec z elektrowniami węglowymi, atomowymi i innymi. Wszystko co potrzebuje energii dostanie już podczas montażu niezbędną dawkę antymaterii i starczy na zawsze. Koniec z zanieczyszczaniem środowiska spalinami, bo dostajemy czystą energię. Koniec z rachunkami za prąd. Koniec z telefonem wysiadającym w chwili gdy po 15 minutach oczekiwania i wysłuchiwania reklam w BOA dowolnej firmy telekomunikacyjnej właśnie doczekaliście się połączenia z konsultantem. Koniec z notebookami padającymi tuż przed tym gdy właśnie miałeś zapisać swoją 3-godzinną pracę. I żal tylko, że ja zapewne tych wszystkich fajnych rzeczy nie doczekam, bo od pomysłu do praktycznej realizacji w dzisiejszych czasach to daleka droga. Reaktora antymaterii nie da się zbudować w garażu. Przynajmniej do czasu gdy ktoś kto o tym nie wie zbuduje reaktor w garażu. Do tego czasu pozostaje mi cieszyć się jakie klawe życie będzie miał mój syn. Chyba że przyłączę się do Sheldona z serialu Teoria Wielkiego Podrywu i będę miał nadzieję, że opracowanie sposobu przenoszenia ludzkiej świadomości do maszyny nastąpi jeszcze za mojego życia. Dalibyście umieścić swoją świadomość w elektronicznym świecie? I odpowiadajcie na to pytanie nie z pozycji dziarskiej dwudziestoparolatki tylko z punktu widzenia schorowanej staruszki, która żyć by jeszcze chciała, ale co to za życie przykuta do łóżka i skazana na łaskę innych. Gdy alternatywą jest tylko śmierć. Prawdziwa, fizyczna, ze zjedzeniem przez robaki włącznie (chociaż czemu niby miałoby mnie to po śmierci interesować?), bez jakichkolwiek dowodów na to, że istnieje jakaś forma egzystencji PO. Z drugiej strony macie elektroniczną rzeczywistość, w której jedynym ograniczeniem jest Wasza wyobraźnia. Ja bez wahania.

        Tytuł, jak zapewne zauważyliście, ma niewiele wspólnego z treścią. Może dlatego, że pisałem na raty. Najpierw pasował do tego co miałem w głowie, potem z głowy wyleciało a tytułu zapomniałem zmienić. Potem ślina na język przyniosła inne rzeczy a nowego tytułu nie chce mi się już wymyślać. Wiecie, że w mojej pracy spędzamy całkiem sporo czasu na wymyślanie nazwy projektu, modułów i klas? Zła nazwa atakuje potem zmysły programisty krzycząc "ZŁOooo! Zmień mnie, ja tu nie pasuję, chcę być taka jak inne". Ale czasem na to za późno, bo gdy pojawi się w oficjalnych dokumentach z pieczątką nie można jej sobie ot tak zmienić. I pozostaje taki wyrzut sumienia, psujący radość z dobrze wykonanej pracy. Nazwy ważna rzecz. Dlatego nie dawajcie swojemu psu na imię Puszek gdy pomimo mikrej postury drzemie w nim dusza wojownika Wikingów. Dajcie mu Thor, władca gromów i błyskawic. Niech wie małe stworzenie, że nie jak cię widzą tak cię piszą, ale że prawdziwa bestia drzemie wewnątrz. Każdego z nas. Wrrrrr...

piątek, 29 października 2010

Małżeństwo wymyśliły kobiety

        Żonkosiem jestem wprawdzie, ale w tem szczęśliwem położeniu, że żona pozwala mi czasem spotkać się z kolegami w celu konsumpcyjnym (nawet z kawalerami i rozwodnikami, chociaż w jej mniemaniu oni tylko na pokuszenie wodzić mnie chcą i do złego namawiać). Razu pewnego na takim spotkaniu, gdy przedyskutowaliśmy już kwestię pokoju na świecie, wymyśliliśmy jak rozwiązać problem globalnego ocieplenia, wynaleźliśmy sposób na fuzję jądrową w temperaturze pokojowej, rozrysowaliśmy na serwetce projekt hipernapędu, doprowadziliśmy do pojednania PiS z PO i Rydzyka z Palikotem, rozwikłaliśmy tajemnicę szczęścia i opracowali system na dużego lotka postanowiliśmy pogadać o sprawach ważniejszych i osobiście (i boleśnie) nas dotykających.

        Kobiety zatem. Każden jeden z nas w swoim dłuuugim (czas to wreszcie przyznać) życiu niejeden raz spotkał kobietę, która dała mu popalić. A to jedna nie zrozumiała, że mężczyzna przed ślubem musi się wyszaleć, co wcale nie oznacza, że po ślubie musi przestać. A to druga myślała, że jak facet się żeni to ślepnie i przestaje się rozglądać za innymi. A to trzeciej się wydawało, że po ślubie to on się zmieni. Generalnie - bo to złe kobiety były. I po kolejnym piwie nagle nas olśniło. Otóż małżeństwo wymysłem kobiet jest. Czego poniżej postaram się dowieść.

         Od zarania dziejów mężczyzna - jako silniejszy, sprawniejszy, bardziej przedsiębiorczy i waleczny - zajmował się polowaniem, podbijaniem, gwałceniem, rabowaniem i graniem na giełdzie. Kobieta zaś, jako istota genetycznie wyposażona w predyspozycje do gotowania, wychowywania dzieci i czekania na swego wojownika, zajmowała się gotowaniem, wychowywaniem dzieci i czekaniem na swego wojownika. Gdy wojownik długo był poza domem to groziło jej gwałcenie i rabowanie ze strony innych wojowników. W dodatku wojownik długo przebywający poza domem mógł wpaść na pomysł aby swym nasieniem obdarzyć inne kobiety. Mężczyzna albowiem, w przeciwieństwie do kobiety z trudem produkującej jedno nasionko na miesiąc, produkuje je hurtowo. A genetyczny imperatyw podtrzymywania gatunku, choć w przypadku kobiety i mężczyzny dąży do tego samego, to jednak zupełnie inne nam wyznaczył do realizacji tegoż drogi. Imperatyw mężczyzny nakazuje rozsiewać nasiona gdzie się da i nie martwić się potem ich stanem. Któż by się martwił o potomstwo jak go można mieć miliardy. W celu przedłużenia gatunku w interesie mężczyzny jest mieć potomstwo z jak największą liczbą kobiet. Imperatyw kobiet z kolei nakazuje im, gdy już to ich jedyne nieszczęsne nasionko zakiełkuje, utrzymać mężczyznę przy sobie (ściślej rzecz biorąc nie musi to być dokładnie ten mężczyzna, wystarczy ‘jakiś’. Pewnie dlatego ponoć 20% mężczyzn wychowuje nie swoje dzieci wcale o tym nie wiedząc). Ktoś bowiem musi polować, aby rodzinie zapewnić jedzenie. To samo jedzenie, za którym 3 dni trzeba było gonić po buszu, potem przytargać je na własnych plecach wiele kilometrów do jaskini, odganiając po drodze wygłodniałe hieny, tyranozaury i wojowników z innych jaskiń. To samo, które żona po oporządzeniu i upieczeniu (raptem góra godzina) na ogniu zapalonym przez męża (trzy godziny tarcia patykami) serwuje mężowi a widząc, że mąż krzywi się na siódmy stek z mamuta w tym tygodniu mówi “To ja się TYLE napracowałam a ty grymasisz”.

         Jak więc utrzymać przy sobie mężczyznę? Wojownika, wędrowca, wolnego jak ptak, przemierzającego świat i rozmnażającego się na lewo i prawo? Należy mu otóż zaproponować małżeństwo. Wybić mu z głowy szlajanie się z kolegami wojownikami, kazać zapomnieć o gwałceniu i rabowaniu dla rozrywki, wyperswadować szastanie genami. Przekonać go, że wychowanie tego jednego konkretnego dziecka, jednego z milionów, które mógłby mieć, to jest to o czym marzy prawdziwy wojownik. No może jeszcze o własnej jaskini.

        Ze smutkiem stwierdzam, że udało się Wam to znakomicie. Tak znakomicie, że to my dzisiaj pytamy czy za nas wyjdziecie! My, wojownicy, wędrowcy, zdobywcy nieprzebytych oceanów i najwyższych gór, pogromcy mamutów i tyranozaurów (gdyby żyły w tym czasie co my na pewno byśmy je gromili), z własnej i nieprzymuszonej woli pytamy “czy zechcesz łaskawie pozbawić mnie wolności, radości i towarzystwa kolegów oraz rozrywek, które z nimi przeżywałem, ze szczególnym uwzględnieniem rozrywek związanych z wojowaniem, gwałceniem i rabowaniem?” Czyż to nie szczyt manipulacji? Młodym, naiwnym jeszcze wydaje się, że w zamian za pozbawienie się tych wszystkich przywilejów będą mieć seks co noc i ciepły posiłek po powrocie z polowania. Mają rację - wydaje im się. A mimo to, my uciemiężeni i tak dajemy z siebie wszystko co najlepsze. Przecież w takiej sytuacji po cóż mamy szastać plemnikami gdy wystarczyłby jeden? Po cóż tracić energię na miliony, po cóż skazywać na śmierć legiony potencjalnych wojowniczków? Po cóż ofiarowywać to wszystko mówiąc “masz, daję ci miliony, weź jeden, najlepszy” gdy z drugiej strony słychać “masz, daję ci jedno, bierz i nie grymaś”? Po cóż? Bo nawet uciemiężony i pokonany wojownik pozostaje wojownikiem i zawsze daje z siebie wszystko.

         A potem zadzwoniły telefony, cichutko powiedzieliśmy, że zaraz wracamy, dopiliśmy piwo i dumnie pomaszerowaliśmy do domu. Jaskini. Żadnego gwałcenia po drodze.

środa, 6 października 2010

O kobietach. Głównie.

        Taki król to ma klawe życie. Jest sobie w Afryce państwo... państewko właściwie, w którym król raz w roku ogłasza casting na następną żonę. Coś jak nasz Taniec z Gwiazdami czy Top Model (bosz, skąd ja znam takie nazwy???). Talenty kandydatki posiadać muszą dwa. Choć po napisaniu “dwa” zdałem sobie sprawę jak to dwuznacznie brzmi. Każden jeden prawdziwy mężczyzna w tym momencie oba sobie je wyobraża. Przykro mi panowie, talenty naprawdę muszą być dwa. Jeden talent to taniec. Trza mianowicie umieć zatańczyć Taniec Trzcin. W stroju rytualnym (czyli w zasadzie bez stroju). Szczegółów nie znam, ale bądźmy szczerzy - zatańczyć lepiej lub gorzej każda lebiega potrafi (oprócz mnie, ja się do tańca kompletnie nie nadaję i mam na to certyfikat, a nieumiejętności tej bronił będę jak niepodległości). Talent drugi, no ten to jest hardcorowy. Trza być dziewicą. Czy ten król zdaje sobie sprawę jak trudno teraz znaleźć dziewicę nie ocierając się o pedofilię? Nawet jednorożca chyba łatwiej upolować. (To przenośnia taka. Wiadomo przecież, że na jednorożce się nie poluje. No chyba, że w sezonie) Szukałem kiedyś. Nawet nie miałem wielkich wymagań. Miała być dziewicą, w wieku nie podlegającym prokuratorowi, no i miał na nią pasować bucik ten co go znalazłem o północy na schodach oraz oczywiście żadnego zamieniania w żabę. Czy ja za dużo wymagam? Na marginesie - na te zawody w Tańcu Trzcin stawia się kilkanaście tysięcy dziewic. Nawet jak na małe afrykańskie państewko wynik nie imponujący, no nie imponujący.

         Wiele się wydarzyło w dziedzinie pionierskich badań naukowych podczas mojej nieobecności. Okazuje się bowiem, że mężczyźnie posiadającemu partnerkę co najmniej kilkanaście lat młodszą znajomość taka zmniejsza ryzyko przedwczesnego zejścia o ponad 30% w stosunku do mężczyzny z równolatką. Nie wspominając o takim ze starszą. W przypadku kobiet aż takiej zależności nie ma. Wprawdzie kobieta mająca kilkanaście lat młodszego partnera zmniejsza sobie ryzyko śmierci o kilkanaście procent, ale czym jest kilkanaście w obliczu naszych ponad 30%? Co ciekawe, kobieta mająca partnera starszego o kilkanaście lat ma ryzyko śmierci również o kilkanaście procent mniejsze. Wniosek oczywisty nasuwa się tylko jeden. My jesteśmy genetycznie przystosowani do życia z młodszymi kobietami. Wam to obojętne. Ergo - powinien istnieć przepis nakazujący (oczywiście w trosce o zdrowie społeczeństwa, coś jak zapinanie pasów) mężczyznom wymianę kobiety na młodszy model co kilka lat. I milczeć mi tu, bo jak się zastanowicie to korzyść jest obopólna. My zyskujemy kilka lat życia i nowe piersi do zabawy. Wy zyskujecie nowego partnera, nowe zakochanie i wszystkie te romantyczne pierdoły co to się na początku związku ludzie w nie bawią.
         Biorąc pod uwagę, że w wieku jestem już słusznym, ale przede wszystkim w trosce o zdrowie społeczeństwa, zwracam się niniejszym do tego społeczeństwa, a zwłaszcza do jego żeńskiej części w wieku do 25 lat (coby te kilkanaście lat różnicy zachować) z apelem o zgłaszanie się do mnie w celu wymiany. Umiejętność zatańczenia Tańca Trzcin w stroju rytualnym (czyli w zasadzie bez stroju) będzie dodatkowym atutem poza dwoma falującymi. Dziewictwa, jako warunku oczywiście irracjonalnego nie będę wymagał. Zakładam, że moja żona będzie protestować, ale w obliczu niezaprzeczalnych wyników badań musi przecież ulec, nie?

         Inne z kolei badania naukowe (sic!) zajmowały się wpływem czasu siedzenia na długość życia. I się okazało, że kobiety do siedzenia nie są po prostu stworzone. Kobietom spędzającym na siedząco kilka godzin dziennie o ponad 60% wzrasta ryzyko przedwczesnej śmierci (tej samej, której można uniknąć znajdując sobie starszego lub młodszego partnera). Z kolei mężczyznom w podobnej sytuacji ryzyko śmierci wzrasta tylko o 30%. W artykule, który czytałem zabrakło im chyba miejsca na wnioski. A wnioski są przecież dla każdej inteligentnej osoby* oczywiste. Uwaga, wniosek: miejsce kobiety jest w kuchni. Uzasadniam. Siedzenie jest szkodliwe dla kobiet. Najmniej miejsc siedzących w domu jest zazwyczaj w kuchni. Ergo - miejsce kobiety jest w kuchni. cbdu. A jak już jest w kuchni to niech się nie kręci bez sensu tylko coś ugotuje. Młodsze modele czekają.

         Przebąkuje się ostatnio o parytetach. O ironio w kontekście równouprawnienia. Żeby było jasne: albo parytet albo równouprawnienie. Jedno z drugim w parze nie idzie. Parytet da tyle samo kobietom i mężczyznom. Jako grupom. A przy okazji ucierpi wiele kobiet i mężczyzn. Jako ludzi. Pisałem to już kiedyś i powtarzam: proszę wskazać mi jeden przepis dyskryminujący kobiety. Nie ma. Ten akurat parytet dotyczy polityki, ale gwarantuję, że zaraz pojawią się następne: na stanowiska dowódcze w wojsku, na stanowiska prezesów państwowych firm itp. Żeby było jasne - nie mam nic przeciwko kobietom dowódcom, kierownikom, prezesom, politykom. Po prostu nie mam pojęcia kto im zabrania zajmować się tym już teraz. Czy ktoś pamięta szumnie zapowiadaną Partię Kobiet? Przy potencjalnym elektoracie 50% powinna zgarnąć całą kupę miejsc w parlamencie. Nie zgarnęła. Przez jakiś przepis? Nie, kobiety się po prostu nie garną do polityki i żaden głupi parytet nie powinien ich do tego zmuszać. Boleśnie o szkodliwości parytetów przekonała się, o ile dobrze pamiętam, Szwecja. Dawno temu wprowadzono parytet na studia żeby kobiety do studiów zachęcić. A co się okazuje dzisiaj? Że kobiet chce studiować więcej niż mężczyzn ale przez parytet często muszą ustępować miejsca mniej zdolnym mężczyznom. I zrobił się szum o likwidację parytetu. I to ma być równouprawnienie? Jak działał na naszą korzyść to był fajny, ale jak działa na korzyść facetów to jest be? Parytety są złe, bo promują nieudaczników z uprzywilejowanej grupy kosztem osób zdolnych z grupy nieuprzywilejowanej. I płeć nie ma tu żadnego znaczenia.

        W ostatnim słowach tego listu chcę podziękować za pamiętanie o mnie i zachęcanie do dania głosu. Zapewniam, że czytam, a jakże, czytam. Czasem nawet wpadam do Was w odwiedziny, ale rzadko głos daję. Wsparcie Wasze podtrzymuje mnie na duchu w obliczu zbliżającego się nieuchronnie armageddonu (czyli terminu zakończenia projektu, a sukces tego projektu będzie tak spektakularny jak wydarzenia przedstawione w filmie “2012’).

*Zauważyliście to sprytne zagranie? Wnioski są oczywiste dla każdej INTELIGENTNEJ osoby. Zdanie w ten sposób skonstruowane (a mistrzem moim w tej dziedzinie jest niezastąpiony Jarosław K.) powoduje, że każdy kto poddaje mój choćby najbardziej bzdurny wniosek krytyce sam stawia się w pozycji osoby nieinteligentnej. Genialne, muszę mu to przyznać. Przypadkowe społeczeństwo łapie się na to jak muchy na lep.

poniedziałek, 6 września 2010

Ech, dziewczyny

        Polecić coś chciałem. “Charaktery” nr 9/2010. Nie doczytałem jeszcze do końca (za krótko jadę do pracy), ale mogę polecić coś z tego co przeczytałem.

        Strona 5 - wstępniak Wiesława Łukaszewskiego o odwadze. Krótki, jedna strona, zdążycie przeczytać przy porannej kawie. Trochę dłużej potrwa (może przy śniadaniu?) przeczytanie artykułu ze strony 32 - “Wojna o samca”. Tak, tak, to o zdobywaniu nas przez Was. Będzie o porządnych facetach i o tym, że solidarność jajników to mit (i nie mam na myśli sławnej amerykańskiej uczelni). A propos solidarności jajników - widziałem gdzieś wyniki badań na temat agresywności. Naukowcy potwierdzili, że solidarność jajników to mit. A gdzieżbym śmiał nie wierzyć naukowcom. Otóż okazało się (co za zaskoczenie), że to kobiety są bardziej agresywne w pracy. Przy czym ich agresywność, w przeciwieństwie do jawnej agresywności mężczyzn, jest ukryta i podstępna. Kobiety knują i obgadują koleżanki za ich plecami podczas gdy patrząc im w oczy szczerzą zęby w nieszczerym uśmiechu i prawią fałszywe komplementy tytułując je "kochaniem", skarbem" itp. Ale to jeszcze nie koniec. Otóż najbardziej agresywne i jadowite są polskie kobiety!!! I co Wy na to harpie? Aż się zaczynam cieszyć, że kobiet ci u mnie w pracy niedostatek.

         I się mi jeszcze opowiastka przypomniała o tej tzw solidarności. W opowiastce tej mężczyzna dzwoni do 10 koleżanek żony z pytaniem czy spędziła u nich noc jak jemu powiedziała. Żadna nie potwierdziła. Potem żona dzwoni do 10 kolegów męża z analogicznym pytaniem - czy spędził u nich noc jak jej powiedział. 7 potwierdziło, że był a 3 powiedziało, że ciągle jest. Czyż nie piękna przypowieść?

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

Za długi był ten urlop

        "Bo nowy dzień wstaje, bo nowy dzień wstaje, noo-ooo..." zaintonował z rana Jacek obudzon dźwięcznym dźwiękiem dźwięczącej komórki służącej jako budzik. Intonacja została gwałtownie przerwana celnym strzałem z łokcia w żebra bezbłędnie wyprowadzonym przez Jacka żonę, wydawać by się mogło pozbawioną po niespodziewanym wybudzeniu koordynacji ruchowej. Wstał więc Jacek, lekko zniesmaczony niedocenieniem jego porannej inicjatywy wokalnej, podrapał się po... znaczy, przeciągnął się i poszedł po ciemku szukać łazienki. Zapalił światło, zabolało, odczekał 3 minuty aż odzyska wzrok. Następnie spojrzał na półkę z kosmetykami żony (z podziwem) oraz na półkę z kosmetykiem swoim i w myśli użalił się nad kobiecym losem. Albowiem liczba preparatów, które kobieta musi opanować jest oszałamiająca. Tym bardziej oszałamiająca im mniej imponująca jest kolekcja kosmetyków męskich. Krótkie porównanie ukazuje miażdżącą przewagę kobiet w tej kwestii (kosmetyk damski po lewej, męski odpowiednik po prawej):

Delikatny żel pod prysznic - mydło
Nawilżające mleczko do ciała - brak
Krem na dzień - brak
Krem na noc - brak
Żel głęboko oczyszczający - mydło
Maseczka nawilżająca - brak
Antyoksydacyjny fluid nadający promienny - ????? (A cóż to do diabła jest?) (To pytanie retoryczne było, darujcie sobie tłumaczenie mi tego)
Sztyft pod oczy - mydło
Ochronne mleczko do twarzy i ciała - brak
Krem rewitalizująco-odżywczy na dzień - brak
Maseczka nawilżająca - brak
Woda termalna - woda
Podkład wygładzający zmarszczki - mydło
Tonik oczyszczający i zwężający pory - mydło
Żel głęboko oczyszczający - mydło

        I można by tak długo. Po cholerę im to wszystko? - zadał sobie egzystencjalne pytanie Jacek. I retorycznie na nie nie odpowiedział.

        Następnie - parafrazując poetę - z opuszczoną głową, powoli, szedł Jacek do szefa niewoli. I myśli go w tej drodze nachodziły przeróżne, egzystencjalne i podłużne. A to że pracownik po urlopie powinien mieć tydzień na aklimatyzację (żeby był w pracy ale żeby szef nie mógł mu kazać nic robić). A to, że miłościwie nam panująca pani prezydent HGW chyba nigdy nie jeździła komunikacją miejską, z której korzystanie tak usilnie zaleca. A to, że wynalazca klimatyzacji samochodowej powinien dostać za to samochodową nagrodę Nobla. A to, że dlaczego nikt jeszcze nie wynalazł klimatyzacji osobistej.

        I podjąłem męską decyzję: ostatni raz uczestniczyłem w wyborach. Nie dam się więcej nabrać na gadki o obywatelskim obowiązku, o patriotyzmie, o tym, że kto nie uczestniczy ten nie ma prawa narzekać itp bzdury. 20 lat. 20 lat brałem udział w każdych wyborach, deszcz nie deszcz, zima, lato, zawsze biegłem zagłosować. I wiecie co? Wiecie co? Powiem Wam. NIC. Nie miało znaczenia czy moi wybrańcy wygrywali czy przegrywali, i tak nic się nie zmieniało. Politycy zajmują się głównie skakaniem sobie do oczu, podnoszeniem podatków, pobieraniem ekwiwalentu na biuro poselskie, wysysaniem z państwa, o które przysięgają dbać każdej dostępnej złotówki. Wiecie, że nawet do Brukseli jeżdżą samochodem, bo taniej i można więcej zaoszczędzić z ekwiwalentu? Szkoda, że nie wykazują takiej troski o moje finanse. Nie powinienem oglądać polityki bo się cenzura. Tak, tak, nieładnie, wiem. Właśnie cenzura a nie denerwuję. Jak widzę dwóch gości patrzących na czerwony kwadrat, z których jeden mówi, że to białe kółko a drugi, że czarny trójkąt to po prostu nie zdzierżam. Nie, koniec z wyborami, od których tak naprawdę nic nie zależy.

        Rozważę powrót do polityki gdy w polskim parlamencie zasiadać będzie 50 posłów wybieranych w jednomandatowych okręgach wyborczych i głosować będzie się na ludzi a nie na partie. Rozważę powrót do polityki gdy wybrańców narodu będzie się rozliczało z ich obietnic, gdy wybrańcy narodu będą płacić mandaty jak wszyscy, gdy partie polityczne nie będą opłacane z moich podatków, gdy skompromitowany polityk poleci z życia publicznego na pysk na zawsze a nie otrzyma ciepłą posadkę w jakiejś radzie nadzorczej bo akurat koledzy rządzą. Rozważę powrót do polityki gdy posłowie nie będą na konferencje prasowe przychodzić ze sztucznymi penisami i prawdziwymi świńskimi łbami, gdy sugerowanie, że człowiek, który właśnie objął urząd prezydenta jest zamieszany w zamach na poprzedniego prezydenta skończy się natychmiastowym skierowaniem na badania psychiatryczne, gdy nikt nie będzie mi mówił czy jestem patriotą i Polakiem czy nie w zależności od tego czy się z jego pomysłami zgadzam czy nie.

Czyli prawdopodobnie nigdy nie wrócę. Żałuję tylko, że nauka zajęła mi 20 lat.

piątek, 2 lipca 2010

Powiem Wam

        Wasz ulubiony szowinista (czyli JA, albowiem się obrażę jeśli znacie innego) ogłasza niniejszym, że idzie sobie, ku niewysłowionej ale ciężko przeżywanej rozpaczy swojego szefa, precz czyli na urlop. Albowiem ciepło jest i grzechem (choć szczerze mówiąc Jacek w grzechy nie wierzy) byłoby taką pogodę zmarnować siedząc w pracy. Więc posiedzę sobie w domu, obejrzę jakiś mecz, może nawet wyjdę na jakiś spacer, choć kto to widział żeby ciężko zarobione dni wolne marnować na spacery. Przecież to udaru można dostać. Albo w pysk jak zbyt natarczywie człowiek zapatrzy.

         A propos (któreś z tych ‘o’ w ‘propos’ powinno chyba być z kreseczką, co?) Naszej Klasy. Otóż swego czasu dostałem od znajomej, takiej prawdziwej, w RL (sam w to nie wierzę ale znam takie ze dwie) zaproszenie do Facebooka. I otóż w tym zaproszeniu na dole było napisane: “Te osoby możesz znać” i zdjątka, imiona i nazwiska kilku osób. Zdjęcia mi oczywiście prawie nic nie mówiły, bo większości Was nie znam ze zdjęć. Jednakowoż wiedziony niepohamowaną ciekawością, cechą która kiedyś poprowadzi Ludzkość do gwiazd, sprawdziłem kim zacz są owe polecane mi dwie Joanny i Miranda, które niniejszym pozdrawiam i mam nadzieję, że wybaczą mi użycie imion. Joanny rzeczywiście rozpoznałem, Miranda sprawiła mi problem. Niniejszym proszę zatem tajemniczą Mirandę o zgłoszenie się do mnie natychmiast po urlopie (moim, nie Twoim) w celu weryfikacji tożsamości, która to weryfikacja zaspokoi moją, jak już wspomniałem niepohamowaną ciekawość, co z kolei pozwoli mi wreszcie spokojnie spać a nie zastanawiać się, która z tysięcy moich mailowych znajomych ma tak uroczo na imię*. Forma kontaktu dowolna: mail, Napisz do mnie, kontakt osobisty, możesz nawet wysłać sowę.
         Powiadam Wam, facebook to narzędzie szatana (w szatana też nie wierzę, jednakowoż oficjalnie jakieś 95% Polaków wierzy, więc przestroga powinna odnieść zamierzony skutek). Nie pozwalajcie mu przeglądać Waszych książek adresowych, bo nie jesteście pewni kto pozna Wasze PRAWDZIWE dane. Ja jestem niegroźny, ale przypomnijcie sobie teraz ile macie w kontaktach osób, które Waszych danych nie powinny poznać pod żadnym pozorem.**

         Komentarze jak zwykle mile widziane. Jak zwykle nie obiecuję, że oddzwonię. Tym razem nawet bardziej niż zwykle, ale jak wrócę z urlopu to będę miał tydzień aklimatyzacji i chcę tu widzieć coś do czytania. Rozumiemy się, tak? No to bawcie się niegrzecznie jak mnie nie będzie, orrewuar (Klamka mi zaraz to napisze poprawnie), bywajcie, goodbye, sayonara, cześć. Idę.

*Oczywiście wszystkie (tudzież nawet zaryzykuję - wszyscy) macie uroczo na imię. Po prostu Miranda jest podmiotem tamtego zdania, więc zwracam się bezpośrednio do niej.
**A może ja po prostu jestem paranoikiem?

I poszedł...

piątek, 18 czerwca 2010

Pan Jacek wymienił kran

        "Pan Jacek wymienił kran" - czyż to nie brzmi dumnie? Wzniosły ton głosu lektora sugeruje, że pan Jacek nie tylko wymienił kran ale przy okazji uratował tysiące istnień ludzkich. A odpowiednio dobrana muzyka w tle daje do zrozumienia, że to wszystko jeszcze przed śniadaniem. Pomyślcie co pan Jacek może zrobić do obiadu. Zakładam, że oglądacie czasem telewizję i nie zawsze w czasie reklam wychodzicie na siku. Można zrobić reklamę fajną? Można. Do dzisiaj z uśmiechem na ustach wspominam reklamy Castoramy czy innego Praktikera. "Kędy wiedzie strzała gorejąca..." :)
         Nie wiem czy zauważyliście ale pani od Triumpha wyrosła konkurencja w postaci pani od Calzedonii. Niestety dla Calzedonii w tym starciu w mojej prywatnej męskoświnioszowinistycznej ocenie wygrywa pani od Triumpha. Tak drogie moje Czytelnice, wygrywa nie za pomocą swojej błyskotliwej inteligencji, nie za pomocą poczucia humoru, nie za pomocą zainteresowań literackich zgodnych z moimi, nie z powodu podobnego gustu muzycznego. Nawet nie dlatego, że uwielbia SF. Wygrywa tylko i wyłącznie dlatego, że jest po prostu ładniejsza. Reszty nie widać. I czy Wam się to podoba czy nie tak Was widzimy na pierwszy rzut oka. I nie ma się co krzywić bo robicie dokładnie to samo. Dopiero po poznaniu kogoś można zacząć oceniać według innych niż wygląd rzeczy. Dopiero wtedy wychodzą różnice między nami a Wami. My za wygląd dajemy jakieś 50%, Wy ponoć najwyżej 20%.
         A w ogóle to w lipcu prawie mnie nie będzie. Bardzo różnicy nie zauważycie bo ostatnio i tak jakby nikogo tu nie było. Niemniej jeśliby ktoś od czasu do czasu chciał wpaść i podlać kwiatki to klucz pod wycieraczką a piwo w lodówce. Ostatnio to chyba nie tylko u mnie sezon wakacyjny jest. Jeszcze nie tak całkiem dawno Netvibes pokazywał mi co najmniej kilka nowych postów na Waszych blogach dziennie. A teraz? Czasem w ogóle nic nie ma. Jesteście okrutni. Przez Was muszę szybko wracać do pracy. I widzicie do czego doprowadziłyście? Wspomniałem o pracy i humor na cały weekend zwalony. Ehh, dziewczyny...
         I nie wiem czy już wszyscy wiedzą, ale wielkimi krokami zbliża się Dzień Ojca, moje drogie dzieci. Niczego nie sugeruję.

poniedziałek, 31 maja 2010

Nie mam pomysłu na tytuł. Brak weny czy cóś...

        A wiecie, że jutro Dzień Dziecka? Jak ten czas leci. Jeszcze wczoraj, jak pisałem poprzednią notkę, był kwiecień. A dziś już prawie czerwiec. Czas ucieka mi między palcami. Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Dziecka, drogie dzieci moje. Wszystkie. Jak również - i tu zwracam się tylko do Pań - wszystkiego najlepszego z okazji Międzynarodowego Dnia Bez Stanika. Poważnie, jest taki dzień. Wczoraj był. Na pewno wszystkie świętowałyście, aż żałuję, że nie mogłem Was zobaczyć. Praca z samymi prawie facetami ma czasem swoje złe strony jednak.

         Z ciekawostek: wiecie zapewne, że genom człowieka współczesnego od genomu współczesnego szympansa (dokładniej bonobo) różni się o niecałe 2%. Ale już ludzki chromosom Y (męski jak najbardziej) od chromosomu Y bonobo różni się o jakieś 30%. Wnioski pozostawiam Wam. Aaaalbo nie, bo Wam jeszcze jakieś głupoty do głowy przyjdą i stwierdzicie, że owszem różni się, tylko ten męski zostaje z tyłu. Otóż nie, prawidłowa interpretacja jest następująca: zmiana jaka dokonała się w chromosomie męskim jest o niebo większa od zmiany jaka dokonała się w chromosomie żeńskim. I nie ma co lamentować, drogie Panie, bo z nauką się nie wygra. Na pocieszenie powiem, że optycznie rzecz ujmując to Wam ta zmiana wyszła na lepsze niż nam. Dlatego mężczyzna wymyślił czarne okulary. Albowiem tudzież również moi wspaniali naukowcy dowiedli, że im większe (w proporcji do całego ciała) jądra samców danego gatunku tym bardziej puszczalskie samice. Z tego też powodu goryle mają jądra mikre (czyli samice wierne, zasadniczo), szympansy ogromne a ludzie pośrodku ze wskazaniem na plus. Czyli monogamia to mit uprawiany przez te samice, które ewolucyjny imperatyw spłodzenia potomka z samcem o dobrych genach i zapewnienia mu (potomkowi) wychowania z samcem o dobrym portfelu zaspokoiły. Przy czym to wcale nie musi być jeden i ten sam samiec. Stąd też na plaży pociągają je młodzi i dobrze zbudowani (bla, bla, bla i tak nie uwierzę, że nie) i z takimi najprędzej dają się ponieść chwili. Do wychowania dziecka potrzebny jest jednak ktoś o innych zaletach. Może być nawet łysy i nieortodoksyjnie szczupły, byle miał dom i stałą pracę. Dla ich więc dobra jest rozgłaszanie, że ludzie są monogamiczni. Po co ma się im portfel, wróć, małżonek rozpraszać na dzieci innych samic. Mężczyźni z kolei imperatyw mają inny. Im natura mówi "Idź i rozmnażaj się, i czyń sobie ziemię poddaną". Więc idzie i się rozmnaża. Jaką nadzieję ma niemężata kobieta będąca kochanką żonatego mężczyzny? "Mam nadzieję, że zostawi dla mnie żonę". A co myśli w odwrotnej sytuacji facet? "Mam nadzieję, że nie odejdzie od męża". Ale co Wy tak tylko o seksie?

         Usłyszałem ostatnio w telewizorni polskie zapowiedź kultowego serialu. "Kultowy" to jedno z moich słów kluczowych wybijających mnie z marazmu czy co bym tam nie robił i skupiające moją uwagę. Słucham więc, słucham, usłyszałem i uszom nie wierzę. Albowiem serialem kultowym nazwano... "M jak miłość". Zapłakałem nad degradacją znaczenia niektórych słów. Wspomniałem z żalem czasy gdy kultowe było "Miasteczko Twin Peaks", gdy kultowy był Mulder i Scully. Pochyliłem się smutno nad moimi prywatnymi kultowymi Star Trek-ami i Stargate'ami. I usunąłem "kultowy" ze słownika słów kluczowych i niech spoczywa w pokoju. Amen.

         Czytałem w jakiejś gazecie o psach artykuł. Autor owego artykułu zauważył bowiem, że psy bezdomnych chociaż bez smyczy prowadzane to nie odstępują swoich właścicieli na krok. A jego psy po spuszczeniu ze smyczy natychmiast znikały z pola widzenia. I zapytał ów autor spotkaną panią szperającą w śmietniku podczas gdy piesek grzecznie spoczywał obok jakaż jest tajemnica jej sukcesu wychowawczego. "Nie zwracam na niego uwagi" - odpowiedziała. Autor postanowił wprowadzić myśl tą w życie i na najbliższym spacerze gdy pieski jego się rozbiegły zniknął im z oczu. I zadziałało. Nie od razu oczywiście, ale jednak zadziałało. Psy przyzwyczajone, że ktoś ich pilnuje nie traciły czasu na oglądanie się na właściciela, rozbiegały się za swoimi sprawami. Ale gdy właściciel znika z oczu trzeba go poszukać. Coś w tym jakby jest, nie?

         Z ciekawostek znowu. Naukowcy z NASA znaleźli lustro! Też mi wyczyn, pomyślicie, każda kobieta znajduje lustro 75 razy dziennie. Ale to lustro znaleźli na Księżycu. Zgubiło im się ponad 40 lat temu. A służyć miało do pomiarów odległości z Ziemi do Księżyca. W milimetrach. A ja często nie mogę znaleźć kluczy, które odłożyłem gdzieś 5 minut wcześniej. Ale jak człowiek dobiega do 55(7) to odrobina sklerozy jest dozwolona, nie? Powiedzcie, że tak albo będę miał depresję. Nastrój ostatnio podły, pogoda podła, szef podły, tylko mnie pani z plakatu z najnowszej reklamy Triumph humor poprawia. Jak to jest? Gdybym ją chciał namówić żeby swe wdzięki tylko mi zaprezentowała - to pewnie bym w pysk dostał, a przed milionami się rozbiera bez problemu. Tak czy owak - czarne okulary czas odkurzyć. Kobiecy imperatyw wzbudza reakcję małżonki nawet gdy się na plakat zagapię.

wtorek, 6 kwietnia 2010

A jak już porozmawialiśmy...

        Przeczytał Jacek komentarze, zasiadł w ulubionym fotelu, wziął do ręki butelkę ulubionego piwa (tylko w wyobraźni przecież, po co ten krzyk, w pracy jestem) i zadumał się. I wydumał: "Jeszcze się taki nie urodził co by kobiecie dogodził". I fakt, że ktoś już to kiedyś powiedział nie umniejsza w niczym jackowego wydumania. Otóż wniosek nasuwa się nieuchronnie jeden - idealny dla kobiety mężczyzna ma być nieidealny (?). Lub ewentualnie może być kobietą. W ostateczności może go nie być w ogóle. Idealnego mężczyznę skreślacie, przyprawiacie mu drugi róg, wywalacie za drzwi, nazywacie małpiszonem. Nie wstyd Wam? W zamian chcecie mężczyznę lojalnego, czułego (cokolwiek to znaczy, jak ktoś ma ochotę to może się na ten temat rozpisać), rozumiejącego potrzeby żony (cokolwiek to znaczy), zazdrosnego ale ufającego żonie (czy tylko ja widzę w tym sprzeczność?), nie plotkującego o koleżankach, mającego pasję (dobrze jak mężczyzna ma pasję, można się pochwalić koleżankom, ale jak za dużo z tej pasji korzysta to już nie dobrze, co?), wiernego i umiejącego się kłócić.
Cóż więc można doradzić tym biednym mężczyznom, którzy usiłują Was poderwać? Nic nie zmieniajcie panowie, pozostańcie sobą a w końcu znajdziecie taką, której będzie to pasować. Przez jakiś czas oczywiście.
         Cóż więc mogę doradzić Wam, drogie Czytelnice? Idealnych mężczyzn nie ma. A nawet jeśli są to wcale takich nie chcecie. Spójrzcie więc łagodniejszym wzrokiem na tych, którzy istnieją. Może trudno w to uwierzyć ale oni też pewnie by chcieli żeby zrozumieć ich potrzeby. I zapewniam, że nie mieliby nic przeciwko temu żeby kobieta im ufała. Jednakowoż nie zapominajcie, że wszystko ma swoje granice (ponoć wszechświat nawet) i nie marnujcie sobie życia z palantami. (Aż się prawie wzruszyłem jaki mi piękny tekst wyszedł)
         I jeszcze mnie wzruszyła młodzieńcza naiwność, że jak kocha to z resztą damy sobie radę. O czym zapewne dobitnie świadczy wzrastający procent rozwodów. Chyba że "damy sobie radę" oznacza "w ostateczności ułożymy sobie życie od nowa". Mam zbyt wielu rozwiedzionych znajomych żeby w to wierzyć. Zapewniam drogie dzieci, że "kocham" to dopiero początek drogi.

PS. Sorry za to, że musicie wpisywać kod z obrazka, ale dostałem 300 komentarzy (i tyleż samo powiadomień mailowych) od kogoś o zacnym nicku XafgtHjuGtf. Lub podobnym. Strasznie trudne do zapamiętania imię. Komentarze w treści podobne do imienia i równie nieczytelne. Spam znaczy się.

piątek, 2 kwietnia 2010

A dzisiaj drogie dzieci porozmawiamy ...

        A dzisiaj drogie dzieci porozmawiamy sobie o mężach. Otóż jakież to bezcenne właściwości, według Was drogie Czytelnice, posiadać powinien wzorowy mąż. Albo nie, niekoniecznie wzorowy, po prostu dobry.

        Dobry mąż powinien oczywiście kupować kwiaty. Z okazji a jeszcze lepiej bez okazji też. Skarpetki powinien teleportować do kosza na bieliznę a naczynia do zmywarki. A jak już stoi przy zmywarce to mógłby ją jeszcze włączyć. A jak już i tak jest w kuchni to mógłby jeszcze coś ugotować. Ponieważ dobry mąż lubi wyzwania to pewnie ugotuje coś trudniejszego niż jajka na twardo albo woda na herbatę. Albowiem umie on, ten mąż, gotować i lubi. A przy przygotowanym przez niego posiłku można z nim poplotkować o koleżankach z pracy i wcale go to nie nudzi. Woli nawet te opowiastki od meczu w telewizji. I wcale nie lubi piwa. Woli się napić czerwonego wina z żoną. Kolegów ma tylko w pracy, bo czas wolny poświęca swojej ukochanej żonie - jedzie z nią na zakupy i 2 godziny czekania przed przymierzalnią znosi bez mrugnięcia okiem, zawozi ją do manicurzystki, na masaż, sam w tym czasie jedzie zrobić zakupy na weekend. Przysyła czułe smsy od czasu do czasu, szepce słówka do uszka i w ogóle ale to w ogóle nie ogląda się za innymi kobietami na ulicy. Wieczorem wychodzi z psem żeby jego świeżo wykąpana pani się nie przeziębiła. Rano przed wyjściem do pracy wychodzi z psem, żeby pani swojej nie zrywać o poranku, robi pani świeżą kawę, całuje na pożegnanie i cichutko zamyka drzwi. Koszule prasuje sobie sam, bo pani nie lubi. No i jeszcze jest przystojny. Ale nie za bardzo żeby się koleżankom zbyt mocno nie podobał.

         Gdy już ustaliliśmy jak wygląda yeti tudzież inny jednorożec wróćmy do tematu. Jak więc drogie Panie wygląda dobry mąż, ale taki prawdziwy, nie z jakiejś bajki? Przy czym niekoniecznie musicie opisywać Waszego aktualnego męża. Nie bójcie się, w razie czego Was nie wydam.

poniedziałek, 8 marca 2010

W tym uroczystym dniu

        W tym uroczystym dniu, wypadającym niestety tylko raz w roku, zebraliśmy się tutaj aby uczcić wielkie wydarzenie. Wydarzenie obchodzone hucznie, albowiem na huczne obchodzenie zasługuje. Pomimo upływających lat i zmieniających się wiatrów historii o tym dniu pamiętać będziemy. Wznieśmy wszyscy kieliszki (napełnione oczywiście szampanem bezalkoholowym, cobym nie naruszył ustawy o wychowaniu w trzeźwości namawiając do picia alkoholu), wznieśmy toast z tej wspaniałej okazji. Wszystkiego najlepszego mieszkańcom Słupska z okazji 65 rocznicy wyzwolenia ich miasta przez wojska radzieckie!





















        Dobra, żartowałem ;) Wszystkiego najlepszego mieszkańcom Drawska Pomorskiego z okazji 713 rocznicy uzyskania przez ich miasto praw nomen omen miejskich.





















        Dobra, żartowałem ;) Wszystkiego najlepszego drogie Panie. Matki, żony i kochanki. Szefowe, podwładne i samozatrudnione. Lekarki, pielęgniarki i pacjentki. Blogerki, czaterki i twitterki. Blondynki, brunetki i rude. Ładne, ładne i ładne (brzydkich albowiem nie ma, nieprawdaż?).

środa, 3 marca 2010

Jak przeżyć z kobietą - kurs dla opornych cz. 13

        Szanowni uczestnicy jubileuszowego 13-ego sympozjum na temat "Jak przeżyć z kobietą?". Drodzy koledzy, współtowarzysze niedoli. Tematem przewodnim dzisiejszego sympozjum jest SOS. Niech rozwinięcie tego skrótu pozostanie jeszcze przez chwilę tajemnicą.

         Szanowni koledzy. Porozmawiamy sobie dzisiaj o seksie... Słucham? Tak, oczywiście, że można robić notatki... O seksie więc. Tajemnicą poliszynela jest, że liczni spośród nas miewają czasem tzw problem, nazywany w kobiecej prasie fachowej* "przedwczesnym wytryskiem". Ów "problem" urósł do takich rozmiarów, że nasi naukowcy postanowili wreszcie coś z tym zrobić. Gdy więc zakończyli już pasjonujące badania nad kolorem kłaczków w pępku, zakończyli liczenie aniołów na główce szpilki, udowodnili, że kobiety lecą na maczo zajęli się w końcu czymś istotnym. I istotnie, przeprowadziwszy istotne badania w istocie doszli do istotnego odkrycia. Otóż stwierdzili ponad wszelką wątpliwość, jednogłośnie, bezapelacyjnie, że problem tzw "przedwczesnego wytrysku" NIE ISTNIEJE! Tak, dobrze słyszycie, nie istnieje. Przebadawszy tysiące mężczyzn, przeczytawszy miliony ankiet doszli do wniosku, że nie może być problemem coś co żadnemu mężczyźnie nie sprawia kłopotu. Albowiem w seksie chodzi przecież właśnie o osiągnięcie satysfakcji, satysfakcję mężczyzna osiąga w momencie wytrysku, satysfakcja nie może być przedwczesna - ergo: nie ma żadnego problemu z przedwczesnym wytryskiem, każdy jest w samą porę.
         Dowiedliśmy zatem, że problem nie leży po naszej stronie. Gdzież zatem może się on znajdować? Po stronie drugiej, którą to stronę zazwyczaj stanowi kobieta. Kobieta, stwór przedziwny, do osiągnięcia satysfakcji seksualnej potrzebujący gry wstępnej, czerwonego wina, świec, nastrojowej muzyki i mężczyzny. W takiej właśnie kolejności. W przeciwieństwie do mężczyzny, który do osiągnięcia satysfakcji seksualnej potrzebuje zazwyczaj tylko kobiety. Stroną zarzucającą mężczyznom przedwczesny wytrysk są kobiety. Tak, te same kobiety, dla których gra wstępna do wieczornego seksu zaczyna się rano. Te same, które by czuć się kochaną potrzebują kwiatów, sms-ów, czułych słówek, niespodzianek, kolacji, prezentów, troski, czułości, romantyzmu. W przeciwieństwie do mężczyzny, który by czuć się kochanym potrzebuje po prostu kobiety. Nie dziwota, że przy takich wymaganiach, trudno im osiągnąć satysfakcję z seksu. I tu na scenę wkracza wspomniany już SOS - Syndrom Opóźnionego Szczytowania. Jeśli bowiem udowodniono, że problem nie leży w mężczyznach zbyt szybko szczytujących to musi leżeć w zbyt wolno szczytujących kobietach. Nie w ich naturze jednak byłoby przyznanie nam racji, przyznanie się do swojej ułomności, o nie. W ich naturze leży odwracanie kota ogonem i zwalanie winy na nas. Robiły to z takim zaangażowaniem i przekonaniem, że przez długi czas nikomu z nas nie przyszło do głowy, że jak zwykle jesteśmy niewinni.
         Od dziś, szanowni koledzy, w literaturze medycznej istnieje nowa jednostka chorobowa:
"Syndrom Opóźnionego Szczytowania - zaburzenie polegające na niemożności osiągnięcia satysfakcji seksualnej tak szybko jak partner. Opóźnienie może być niewielkie, wtedy zazwyczaj nie jest rozpoznawane przez chorą i pozostaje nieleczone. W ekstremalnym przypadku opóźnienie może dążyć do nieskończoności, co prowadzi do innego schorzenia - frustracji seksualnej (łac. frustritia sexuella maxima)."

        Parafrazując bohatera filmu dokumentalnego "Dzień Niepodległości" - "Dziś jest nasz Dzień Niepodległości". Zapamiętajcie, zapiszcie jeśli macie słabą pamięć: cokolwiek by nie mówiły - to nie nasza wina.

*Pani domu, Viva, Twój Styl itp - przyp. autora

piątek, 12 lutego 2010

Przemyślenia ze środka komunikacji publicznej

        Jadę do pracy. Czytam gazetę. Właściwie bardziej oglądam niż czytam. Podziwiam obrazki, czasem przekręcam żeby się lepiej przyjrzeć. Starsza pani z naprzeciwka patrzy na mnie ze wstrętem. Co za kolory, co za kształty. Nigdy bym nie pomyślał, że w naszym wszechświecie mogą istnieć tak piękne rzeczy. Wzdycham z żalem, że prawdopodobnie nigdy nie będzie mi dane ich dotknąć. Starsza pani z naprzeciwka żegna się trzy razy. Oczy mi się świecą coraz bardziej, przysuwam gazetę bliżej oczu (żeby lepiej widzieć, wzrok już nie ten). Pani z naprzeciwka patrząc na mnie spod oka zaczyna odmawiać różaniec...
         A ja wzdycham i myślę, że się starzeję. Dwadzieścia lat temu oglądałbym w ten sposób dziewczynę lutego w Playboy'u. Teraz oglądam zdjęcia w National Geographic, zdjęcia wykonane odświeżonym teleskopem Hubble'a. Ale jakie zdjęcia, mówię Wam. Jeśli oglądaliście kiedyś StarTrek, widzieliście tam zbliżenia na mgławice czy galaktyki i pewnie myśleliście "ale scenarzyści mają bujną wyobraźnię". Otóż może i mają, ale rzeczywistość jest piękniejsza. Wszechświat jest piękny. Może aktualnie wasze życie sucks a zima daje się we znaki ale wszechświat jest piękny. Ogromny i piękny.
         Praca moja. Praca moja nie całkiem jest taka jak ostatnio opisałem. Owszem, mam sporo pracy, szef czasem przyciśnięty przez szefów większych wchodzi na wyższe obroty, ale ogólnie rzecz biorąc lubię moją pracę. Lubię to co robię, znam się na tym i za stary jestem, żeby się stresować tym, że szefowi coś się nie podoba. Jeśli praca tutaj przestanie mi sprawiać przyjemność to znajdę inną. Ale dziękuję za wszystkie rady. Tej z krzesłem nie da się wykorzystać, bo rzucanie krzesłami w ludzi pewnie podpada pod jakiś paragraf. A propos ostatniej notki. Warsztaty literackie? A któż to na taki kuriozalny pomysł wpadł, żeby mnie podciągnąć pod warsztaty literackie? Natomiast ciekawostkę zauważyłem. Nominowanie w normalnej kategorii powoduje skokowy wzrost liczby komentarzy. Pod jedną nominowaną notką tylko, ale jednak. A nominacja w kategorii "warsztaty literackie" dała wzrost liczby komentarzy o...? Nie mam pewności jak tu trafiła Mamaruda - witam serdecznie - więc założę, że 1. Słownie JEDEN. A może się nawet okazać, że ZERO. Strasznie poczytna kategoria musi to być, nie? ;)

         I jeszcze chciałem powiedzieć: Beznaiwna, oddawaj bloga! Zwłaszcza, że tam hasło było, którego teraz nie pomnę. Coś o zimie było, i pamiętam, że bardzo na czasie. Pożyczyć chciałem.

środa, 3 lutego 2010

Na żywo

Szanowni Państwo! Za chwilę najbardziej oczekiwana walka dzisiejszego wieczoru.

         W lewym narożniku, w czerwonych spodenkach, trzykrotny zdobywca tytułu "Najgorszy szef" w rankingu miesięcznika Playboss, siedmiokrotny triumfator "World Worst Boss Championship", aktualny champion wagi półmobbingowej, jego aktualny dorobek punktowy 34:17:25 (34 zwolnionych dyscyplinarnie, 17 zwolnionych za porozumieniem stron, 25 odeszło na własną prośbę). Proszę Państwa, przed Wami Szef "Mobbero" Szefooowskiiiiii!
         W prawym narożniku, w niebieskich spodenkach i koszulce z Garfieldem, aktualny posiadacz tytułu "Pracownik miesiąca", trzynastokrotny zdobywca tego tytułu, najbardziej pożądany pracownik wg portalu "Most wanted", uznany przez czytelniczki miesięcznika "Informatyka dla feministek" za najseksowniejszego polskiego mężczyznę w wieku pomiędzy 39 lat a 39 lat i 2 miesiące, od 14 lat niepokonanie piastujący to samo stanowisko, wielokrotnie zajmujący medalowe pozycje w konkursach na najlepszego sędziego w konkursach mokrego podkoszulka, aktualny champion wagi lekkopółleniwej, honorowy dożywotni członek Koła Gospodyń Miejskich z miejscowości Małebuty Wielkie, co zgodnie z ich obietnicami nie powinno długo potrwać, prezes Polskiego Związku Nienależących do Żadnego Związku, szesnastokrotny niezdobywca tytułu Najlepszy Mąż Roku. Jego imponujący dorobek punktowy 2347:13:0 (2347 przepracowanych dni, tylko 13 spóźnień, 0 (słownie ZERO) nieusprawiedliwionych nieobecności). Proszę Państwa, przed Państwem Jacek "Lazy" Nvmcąckiiiii!

<Wiwaty i oklaski na stojąco. Co bardziej egzaltowane kibicki myślą o zdjęciu stanika i rzuceniu w prezentowanego zawodnika. Co bardziej spontaniczne nie myślą tylko rzucają. Co bardziej niedomyślne nie pomyślały o zabraniu stanika z domu i nie mają czym rzucić. Jednakowoż brak owego rekompensowany jest zawodnikowi nieuchronnym efektem wizualnym będącym skutkiem braku stanika i podskakiwania. Tylko z części widowni zajmowanej przez członkinie Koła Gospodyń Miejskich z miejscowości Małebuty Wielkie dobiega jednostajne buuuuu, zagłuszane jednak rozentuzjamowanymi okrzykami pozostałych kibicek oraz łopotem lecących w kierunku ringu staników.>

        Ale oto proszę Państwa gong i ruszają! Mobbero atakuje kilkoma prostymi zadaniami żeby uśpić czujność Lazy'ego. Ten jednak kontruje błyskawiczną realizacją zadań i sam wyprowadza serię podchwytliwych pytań technicznych, na które Mobbero nie powinien znać odpowiedzi. Jednak Mobbero zna odpowiedzi i odpowiada szybką ripostą. Na piśmie! Lazy zachwiał się po tym ciosie ale stoi. Przyjął na bark kilka cięższych zadań, co chwila dostaje również mniejsze zadanka w odsłonięte części ciała, ale nadąża z realizacją i rozliczaniem. Wyrównana walka, pełna podstępnych zagrań i nieprzepisowych ciosów i gong. Koniec pierwszej rundy. Przewaga dla Mobbero.
W przerwie mogą Państwo zakupić najnowszy poradnik Jacka "Lazy" Nvmcąckiego pt "Jak przeżyć z kobietą i nie dać się zabić. Dzieła zebrane." 1234 strony pasjonującej, zapierającej dech akcją lektury.
         Za chwilę druga runda. O, już wybiegli na parkiet, ukłony w stronę publiczności, rytualny gest Kozakiewicza w stronę sektora zajmowanego przez członkinie Koła Gospodyń Miejskich z miejscowości Małebuty Wielkie, westchnienie w kierunku plakatu z Meg Ryan sprzed 20 lat i ruszają. Tym razem pierwszy atakuje Jacek notatką o niezgodnym z przepisami BHP stanowisku pracy i poprawia serią uwag o nieergonomicznym krześle. Mobbero błyskawicznie odpowiada raportem lokalnego inspektora BHP o zgodności miejsc pracy z ustawami. Jacek uderza ponownie sugerując, że skoro lokalny inspektor BHP jest zięciem Mobbero to w grę może wchodzić niedozwolony nepotyzm. Przeciwnik kontratakuje protokołem komisji zatwierdzającej zięcia stwierdzającym, że jest najlepszym kandydatem i zostaje natychmiast zatrudniony na czas nieokreślony. Mocny cios. Lazy próbuje nieśmiało zaatakować stwierdzeniem, że jeśli cała komisja podlega Mobbero to może nie była do końca bezstronna, jednak Mobbero błyskawicznie utrąca ten atak argumentując brakiem dowodów. Seria drobnych pchnięć, zadań, rozliczeń, jednak do końca rundy żaden zawodnik nie decyduje się na wyprowadzenie jakiegoś poważniejszego ciosu. Koniec rundy drugiej. Bardziej wyrównanej niż pierwsza, sędziwie punktują na remis.
         Za chwilę runda trzecia. Widzę, że w narożniku Mobbero trwają gorączkowe ustalenia. Zobaczymy do czego to doprowadzi. Gong. Ruszyli. Tym razem powoli, bez gorączkowych ruchów, Mobbero atakuje niezbędnym raportem, Lazy odpowiada regulaminową przerwą na kawę, Mobbero poprawia żądaniem analizy, Lazy blokuje cios zakresem obowiązków, który nie mówi nic o analizach. I proszę Państwa, co za cios! Mobbero jakby tylko na to czekał. Po zobaczeniu zakresu obowiązków wyprowadził piękny lewy sierpowy wskazując na ostatni punkt regulaminu "Wykonywać pozostałe polecenia przełożonych". Jacek się zachwiał pod ciosem, ale ustał! Niewiarygodne, próbuje kontratakować podnosząc, że dotyczy to tylko zadań merytorycznych, ale Mobbero poprawia oddelegowaniem do innego wydziału iiiii... Leży! Coś niesamowitego! Jacek leży na deskach. Sędzia liczy, sprawdza puls, ciśnienie. Błędny wzrok, ale to jeszcze nie oznacza końca walki. Jacek wstaje, otrząsa się, unosi gardę i wydaje się, że jest gotowy do dalszej walki. Ale chyba tylko mu się wydaje. Szef wyprowadza atak informacją o braku pieniędzy na premie, poprawia restrukturyzacją. Jacek walczy, ale widać zmęczenie. To już nie ten wzrok, nie ten błysk w oku, nie ten polot. I nagle co za cios! Szef przyłożył Jackowi informacją o zablokowaniu internetu i Jacek pada! Sędzia liczy, myli się i zaczyna od nowa, używa ułamków ale Jacek ciągle leży.
Czy się podniesie? Czy ma tyle siły żeby chociaż zaprotestować? czy da radę jeszcze raz spojrzeć Szefowi hardo w oczy? To wszystko w (prawdopodobnie) następnej części naszej relacji. A teraz przerwa na reklamy.

wtorek, 5 stycznia 2010

Nowy Rok jest...

        ... przereklamowany, nie sądzicie? Bo z czego się tak cieszyć? Zaczyna się bólem głowy, tudzież u niektórych - łba. Pierwsza porażka. Człowiek jest niby o rok starszy ale wcale nie o rok mądrzejszy. Druga porażka. Przybędzie stresu z powodu kolejnych niezrealizowanych głupich postanowień noworocznych. Trzecia porażka. Trzeba się przyzwyczaić do pisania nowej daty. Dzień i miesiąc się tak nie utrwalają, ale do roku się człowiek przyzwyczaja. Teraz jeszcze przez miesiąc będę pisał bla.bla.2009 zamiast 2010. Kolejna porażka. Muszę przepisać adresy do nowego kalendarza, kupić nowy kalendarz na ścianę (z żalem nie zauważając najnowszego kalendarza Playboy'a, żonaty jestem), przedłużyć licencję na firewall i antywirusa, znowu zapłacić podatek, odebrać telefon z Link4 i poinformować, że ciągle nie jestem zainteresowany ich ubezpieczeniem, poprawić wiek na blogu, na Sympatii (żartowałem)... I to wszystko z powodu jakiegoś głupiego Nowego Roku.

         A legendarny punkt "G" nie istnieje, HA! Naukowcy się wreszcie do czegoś przydali. Po latach - zapewne niezwykle pasjonujących - badań orzekli, że tzw punkt "G" to bzdura i wymysł kobiet. Kobiet chcących skazać niewinnych mężczyzn na wieczne poszukiwanie i wieczną frustrację z powodu nieznalezienia. Naukowcom należy wybaczyć jednocześnie, że nie wspomnieli o męskim punkcie "G", który w przeciwieństwie do wyimaginowanego kobiecego istnieje. Nawet potrafi zwiększyć swoją objętość żeby go było łatwiej znaleźć. Drodzy panowie, możemy odetchnąć z ulgą, koniec poszukiwań, koniec stresu.

         Jak nowy rok rozpoczęliście? Mam nadzieję, że bez głupich postanowień. Choć niektórzy, jak zdążyłem zauważyć, jeszcze się nie nauczyli. I nawypisywali bzdur o siłowniach, brzuszkach, schudnięciu itp. Po co Wam to? Wiecie, że w styczniu rozpada się najwięcej związków? Właśnie przez głupie obietnice zapewne. Człowiek składa sobie obietnice, często publicznie (czyli w otoczeniu żony/męża). Obietnic oczywiście nie dotrzymuje co już wpędza go we frustrację. Frustrację pogłębia żona/mąż dopytując się upierdliwie "Kiedy się wreszcie zapiszesz na ten angielski?", "Kiedy pójdziesz na siłownię", czy też "Kiedy wreszcie zabierzesz mnie na kolację?". Frustracje się kumulują, trzeba odreagować a najłatwiej na kimś kto jest najbliżej i bęc - związek się rozpada. Zaprawdę powiadam Wam - noworoczne postanowienia są złe. Wydrukować i powiesić na lodówce. Nie, nie postanowienia, po co zaśmiecać lodówkę jakimiś pierdołami. Hasło "Noworoczne postanowienia są złe" wydrukować i powiesić. Mówię Wam, nic tak samopoczucia nie poprawia jak widok sąsiada biegnącego po zdrowie o 6-ej rano przy -15 stopniach. Noworoczne postanowienie miał. (W tym momencie czujny czytelnik zapyta co też Jacek robi o 6-ej rano, że ma okazję tego nieszczęsnego sąsiada zobaczyć. Otóż Jacek zmierza w tym czasie do pracy. Bez szczególnego entuzjazmu.

<wazelina_mode>
Jedynie możliwość zobaczenia się z Wami, kochane czytelnice (a co będziemy udawać, wszyscy wiemy, że faceci wpadają tu tylko po to żeby sprawdzić czy konkurencja zamknęła już blog), pozwala mi rano płynnie* zwlec się z łóżka i zmierzyć z nieprzychylnym świeżo obudzonemu Jackowi otoczeniem
</wazelina_mode>

I niniejszym pragnę gorąco podziękować wszystkim nie wysyłającym na mnie SMS-ów. Informuję, że nie wysłano jak do tej pory 14 123 543 SMS-ów co już czyni mnie rekordzistą. A licznik bije. Ciągle liczę na Wasze zaangażowanie. Przyznać się, kto nie wysłał najwięcej?

*Umówmy się, że nie będziemy się upierać co do definicji słowa "płynnie".