środa, 1 grudnia 2010

Dzień, w którym zatrzymała się...

        Coś bym napisał, żeby to miejsce kurzem nie zarosło. Ale ani nie mam pomysłu co ani nie mam czasu, żeby ten pomysł co go nie mam rozwinąć. Wpadłem więc poodkurzać... Właściwie "odśnieżyć" chyba lepiej by pasowało. Kto to widział żeby tak śnieg padał? Czy on, ten śnieg, nie zdaje sobie sprawy, że mamy globalne ocieplenie, na którego naprawę idą ciężkie miliony i jego, tego śniegu, niespodziewane przybycie w takiej ilości dramatycznie obniża notowania naukowców wieszczących nam śmierć z powodu utopienia w roztopionych lodowcach? Czy on, ten śnieg, zdaje sobie sprawę, że ja... wróć, JA we własnej dostojnej osobie po trwającym wieczność 15-minutowym oczekiwaniu na przystanku na tramwaj, zwany pożądaniem, oczekiwaniu w zamieci walącej po gałach i moich letnich jeszcze półbutach (skąd właściwie taka gupia nazwa? zapewniam, że buty były absolutnie całe i żadnego nie brakowało nawet kawałka), zdecydowałem pójść do metra PIESZO? Czy on, ten śnieg, zdaje sobie sprawę jaki to wysiłek dla kogoś kogo jedynym codziennym wyzwaniem jest wspiąć się na drugie piętro? Doszedłem. Nawet nie wywinąłem orła po drodze, raz tylko lekkie zachwianie zakończone perfekcyjnie ustanym telemarkiem (bez podpórki).

        Nie cierpię zimy. Oczywisty zapewne powód nielubienia to kompletna nieprzydatność czarnych okularów. Drugi oczywisty powód to zimno, choć ruszam się z domu tylko gdy muszę. Trzeci oczywisty powód to to, że wszędzie widać tylko to szare badziewie, co mnie, człowieka odbierającego świat pełnią 12 znanych barw przyprawia o depresję. A oprócz tego biliony małych szarych powodów bezlitośnie wciskających się za kołnierz, oblepiających mój pozostawiony na pastwę losu na parkingu samochód, a każden jeden z tych powodów ponoć niepowtarzalny w swoim rodzaju.

        Czy ja marudzę? A skąd. Wyrażam tylko swoje, przyznam - niepochlebne zdanie na temat tego co się dzieje za oknem. Czy każdy kto jest z czegoś niezadowolony od razu musi być marudą? Więcej tolerancji dla niezadowolonych. Nie żyjemy na szczęście w Ameryce, kraju gdzie nawet jeśli przed chwilą umarł ktoś ci bliski na pytanie "co słychać" odpowiadasz "w porządku". Precz z wporządkiem, niech żyje "stara bida" i "nie cierpię zimy".

        Wiecie kiedy człowiek wchodzi w wiek średni? Gdy ubierając się w zimie przedkłada ciepło i wygodę ponad szpan. Pamiętacie zimy z waszej młodości? Żaden mróz nie był mi straszny, kurtka zawsze rozpięta. Szalik? Kto wiedział co to szalik? Czapka zakupiona przez troskliwą mamę lądowała w kieszeni natychmiast po zamknięciu drzwi mieszkania. A teraz? Przed wyjściem z domu sprawdzam temperaturę. W okolicy 0 do zwykłej wiosenno-jesiennej kurtki zakładam czapkę. Cienką, nie zakrywającą uszu, ale jednak czapkę. Przy -5 wyciągam z szafy lekkozimową kurtkę i owijam szyję szalikiem. -10 to zimowe buty i ciepła czapka. -15 - kurtka ciężkozimowa i szalik zawiązany w węzeł pod szyją. -20 to największe upokorzenie wczesnej młodości czyli ocieplacz pod spodnie. Ech młodości, gdy -20 oznaczało, że czas schować ręce do kieszeni.

        Czas biegnie nieubłaganie. Najbardziej sobie to uświadamiam nie prze upływ moich własnych lat. One sobie biegną, zmiany następują powoli, mam czas się przyzwyczaić i tego prawie nie zauważać. Tylko liczba świeczek na torcie rośnie w zastraszającym tempie. Jednak nic tak nie przypomina o upływającym czasie jak umieranie innych ludzi. Codziennie prawie zaglądam na Onet i codziennie prawie widzę, że odszedł ktoś kogo znałem. Nie personalnie, ale po prostu wiedziałem kto to jest, widziałem w młodości jakieś filmy, czytałem książkę itp. Taka obserwacja tylko. Pewnie spowodowana szarym szaleństwem za oknem.

        A propos naukowców. Czasem pozwalam sobie skrytykować "naukowców" ale szacunkiem darzę NAUKOWCÓW. Otóż NAUKOWCOM udało się ostatnio wytworzyć kilka antyatomów wodoru i utrzymać je przy (umownie) życiu przez około 0,1 s. Niby to niewiele (choć jednak w zupełności wystarcza mężczyznom do oceny czy kobieta, na którą patrzy jest dla niego atrakcyjna), ale wcześniejsze ich wytwory żyły coś koło jednej milionowej sekundy. Postęp jest. Pomyślcie o potencjalnych możliwościach. Anihilacja kilograma materii z antymaterią dałaby energię równą wybuchowi bomby atomowej o sile iluś tam gigaton. Mniejsza o to ile to dokładnie jest, ważne że dużo. Konsekwencje ujarzmienia antymaterii? A np kupujecie samochód i nigdy nie musicie go tankować, bo 1 gram antymaterii załadowany w fabryce starczy na 100 lat. Koniec ze stacjami benzynowymi, koniec z głupimi wojnami, których głównym celem są pola naftowe a nie jakaś tam nikomu nie potrzebna demokracja. Koniec z elektrowniami węglowymi, atomowymi i innymi. Wszystko co potrzebuje energii dostanie już podczas montażu niezbędną dawkę antymaterii i starczy na zawsze. Koniec z zanieczyszczaniem środowiska spalinami, bo dostajemy czystą energię. Koniec z rachunkami za prąd. Koniec z telefonem wysiadającym w chwili gdy po 15 minutach oczekiwania i wysłuchiwania reklam w BOA dowolnej firmy telekomunikacyjnej właśnie doczekaliście się połączenia z konsultantem. Koniec z notebookami padającymi tuż przed tym gdy właśnie miałeś zapisać swoją 3-godzinną pracę. I żal tylko, że ja zapewne tych wszystkich fajnych rzeczy nie doczekam, bo od pomysłu do praktycznej realizacji w dzisiejszych czasach to daleka droga. Reaktora antymaterii nie da się zbudować w garażu. Przynajmniej do czasu gdy ktoś kto o tym nie wie zbuduje reaktor w garażu. Do tego czasu pozostaje mi cieszyć się jakie klawe życie będzie miał mój syn. Chyba że przyłączę się do Sheldona z serialu Teoria Wielkiego Podrywu i będę miał nadzieję, że opracowanie sposobu przenoszenia ludzkiej świadomości do maszyny nastąpi jeszcze za mojego życia. Dalibyście umieścić swoją świadomość w elektronicznym świecie? I odpowiadajcie na to pytanie nie z pozycji dziarskiej dwudziestoparolatki tylko z punktu widzenia schorowanej staruszki, która żyć by jeszcze chciała, ale co to za życie przykuta do łóżka i skazana na łaskę innych. Gdy alternatywą jest tylko śmierć. Prawdziwa, fizyczna, ze zjedzeniem przez robaki włącznie (chociaż czemu niby miałoby mnie to po śmierci interesować?), bez jakichkolwiek dowodów na to, że istnieje jakaś forma egzystencji PO. Z drugiej strony macie elektroniczną rzeczywistość, w której jedynym ograniczeniem jest Wasza wyobraźnia. Ja bez wahania.

        Tytuł, jak zapewne zauważyliście, ma niewiele wspólnego z treścią. Może dlatego, że pisałem na raty. Najpierw pasował do tego co miałem w głowie, potem z głowy wyleciało a tytułu zapomniałem zmienić. Potem ślina na język przyniosła inne rzeczy a nowego tytułu nie chce mi się już wymyślać. Wiecie, że w mojej pracy spędzamy całkiem sporo czasu na wymyślanie nazwy projektu, modułów i klas? Zła nazwa atakuje potem zmysły programisty krzycząc "ZŁOooo! Zmień mnie, ja tu nie pasuję, chcę być taka jak inne". Ale czasem na to za późno, bo gdy pojawi się w oficjalnych dokumentach z pieczątką nie można jej sobie ot tak zmienić. I pozostaje taki wyrzut sumienia, psujący radość z dobrze wykonanej pracy. Nazwy ważna rzecz. Dlatego nie dawajcie swojemu psu na imię Puszek gdy pomimo mikrej postury drzemie w nim dusza wojownika Wikingów. Dajcie mu Thor, władca gromów i błyskawic. Niech wie małe stworzenie, że nie jak cię widzą tak cię piszą, ale że prawdziwa bestia drzemie wewnątrz. Każdego z nas. Wrrrrr...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz