Żonkosiem jestem wprawdzie, ale w tem szczęśliwem położeniu, że żona pozwala mi czasem spotkać się z kolegami w celu konsumpcyjnym (nawet z kawalerami i rozwodnikami, chociaż w jej mniemaniu oni tylko na pokuszenie wodzić mnie chcą i do złego namawiać). Razu pewnego na takim spotkaniu, gdy przedyskutowaliśmy już kwestię pokoju na świecie, wymyśliliśmy jak rozwiązać problem globalnego ocieplenia, wynaleźliśmy sposób na fuzję jądrową w temperaturze pokojowej, rozrysowaliśmy na serwetce projekt hipernapędu, doprowadziliśmy do pojednania PiS z PO i Rydzyka z Palikotem, rozwikłaliśmy tajemnicę szczęścia i opracowali system na dużego lotka postanowiliśmy pogadać o sprawach ważniejszych i osobiście (i boleśnie) nas dotykających.
Kobiety zatem. Każden jeden z nas w swoim dłuuugim (czas to wreszcie przyznać) życiu niejeden raz spotkał kobietę, która dała mu popalić. A to jedna nie zrozumiała, że mężczyzna przed ślubem musi się wyszaleć, co wcale nie oznacza, że po ślubie musi przestać. A to druga myślała, że jak facet się żeni to ślepnie i przestaje się rozglądać za innymi. A to trzeciej się wydawało, że po ślubie to on się zmieni. Generalnie - bo to złe kobiety były. I po kolejnym piwie nagle nas olśniło. Otóż małżeństwo wymysłem kobiet jest. Czego poniżej postaram się dowieść.
Od zarania dziejów mężczyzna - jako silniejszy, sprawniejszy, bardziej przedsiębiorczy i waleczny - zajmował się polowaniem, podbijaniem, gwałceniem, rabowaniem i graniem na giełdzie. Kobieta zaś, jako istota genetycznie wyposażona w predyspozycje do gotowania, wychowywania dzieci i czekania na swego wojownika, zajmowała się gotowaniem, wychowywaniem dzieci i czekaniem na swego wojownika. Gdy wojownik długo był poza domem to groziło jej gwałcenie i rabowanie ze strony innych wojowników. W dodatku wojownik długo przebywający poza domem mógł wpaść na pomysł aby swym nasieniem obdarzyć inne kobiety. Mężczyzna albowiem, w przeciwieństwie do kobiety z trudem produkującej jedno nasionko na miesiąc, produkuje je hurtowo. A genetyczny imperatyw podtrzymywania gatunku, choć w przypadku kobiety i mężczyzny dąży do tego samego, to jednak zupełnie inne nam wyznaczył do realizacji tegoż drogi. Imperatyw mężczyzny nakazuje rozsiewać nasiona gdzie się da i nie martwić się potem ich stanem. Któż by się martwił o potomstwo jak go można mieć miliardy. W celu przedłużenia gatunku w interesie mężczyzny jest mieć potomstwo z jak największą liczbą kobiet. Imperatyw kobiet z kolei nakazuje im, gdy już to ich jedyne nieszczęsne nasionko zakiełkuje, utrzymać mężczyznę przy sobie (ściślej rzecz biorąc nie musi to być dokładnie ten mężczyzna, wystarczy ‘jakiś’. Pewnie dlatego ponoć 20% mężczyzn wychowuje nie swoje dzieci wcale o tym nie wiedząc). Ktoś bowiem musi polować, aby rodzinie zapewnić jedzenie. To samo jedzenie, za którym 3 dni trzeba było gonić po buszu, potem przytargać je na własnych plecach wiele kilometrów do jaskini, odganiając po drodze wygłodniałe hieny, tyranozaury i wojowników z innych jaskiń. To samo, które żona po oporządzeniu i upieczeniu (raptem góra godzina) na ogniu zapalonym przez męża (trzy godziny tarcia patykami) serwuje mężowi a widząc, że mąż krzywi się na siódmy stek z mamuta w tym tygodniu mówi “To ja się TYLE napracowałam a ty grymasisz”.
Jak więc utrzymać przy sobie mężczyznę? Wojownika, wędrowca, wolnego jak ptak, przemierzającego świat i rozmnażającego się na lewo i prawo? Należy mu otóż zaproponować małżeństwo. Wybić mu z głowy szlajanie się z kolegami wojownikami, kazać zapomnieć o gwałceniu i rabowaniu dla rozrywki, wyperswadować szastanie genami. Przekonać go, że wychowanie tego jednego konkretnego dziecka, jednego z milionów, które mógłby mieć, to jest to o czym marzy prawdziwy wojownik. No może jeszcze o własnej jaskini.
Ze smutkiem stwierdzam, że udało się Wam to znakomicie. Tak znakomicie, że to my dzisiaj pytamy czy za nas wyjdziecie! My, wojownicy, wędrowcy, zdobywcy nieprzebytych oceanów i najwyższych gór, pogromcy mamutów i tyranozaurów (gdyby żyły w tym czasie co my na pewno byśmy je gromili), z własnej i nieprzymuszonej woli pytamy “czy zechcesz łaskawie pozbawić mnie wolności, radości i towarzystwa kolegów oraz rozrywek, które z nimi przeżywałem, ze szczególnym uwzględnieniem rozrywek związanych z wojowaniem, gwałceniem i rabowaniem?” Czyż to nie szczyt manipulacji? Młodym, naiwnym jeszcze wydaje się, że w zamian za pozbawienie się tych wszystkich przywilejów będą mieć seks co noc i ciepły posiłek po powrocie z polowania. Mają rację - wydaje im się. A mimo to, my uciemiężeni i tak dajemy z siebie wszystko co najlepsze. Przecież w takiej sytuacji po cóż mamy szastać plemnikami gdy wystarczyłby jeden? Po cóż tracić energię na miliony, po cóż skazywać na śmierć legiony potencjalnych wojowniczków? Po cóż ofiarowywać to wszystko mówiąc “masz, daję ci miliony, weź jeden, najlepszy” gdy z drugiej strony słychać “masz, daję ci jedno, bierz i nie grymaś”? Po cóż? Bo nawet uciemiężony i pokonany wojownik pozostaje wojownikiem i zawsze daje z siebie wszystko.
A potem zadzwoniły telefony, cichutko powiedzieliśmy, że zaraz wracamy, dopiliśmy piwo i dumnie pomaszerowaliśmy do domu. Jaskini. Żadnego gwałcenia po drodze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz