środa, 3 października 2007

Jak oni się kochają

        97% ssaków nie jest biologicznie monogamicznych. Naukowcy nie są zgodni czy człowiek załapuje się do pozostałych 3% czy też raczej nie. Popatrzmy zatem na statystyki rozwodów i wyniki różnych ankiet dotyczących zdrad. Patrzymy? Jak gdzie? W roczniku statystycznym na przykład. Albo na dowolnym portalu w dziale 'Kobieta'. Zdecydowanie nie jesteśmy monogamiczni i nie trzeba do tego badań za setki tysięcy dolarów. Nieuchronnie przychodzi mi do głowy w tym momencie pytanie "To po jaką cholerę się pobieramy i skazujemy dobrowolnie na monogamię?". I na to pytanie postaram się udzielić odpowiedzi. Bezstronnej oczywiście jak zwykle ;) i popartej naukowymi wywodami. Wrażliwych i tych do dopiero mają zamiar wyjść za mąż albo się ożenić proszę o nieczytanie, żeby potem nie było na mnie. A już w ogóle zabraniam czytać jeśli ktoś to planuje w najbliższym czasie.
        Otóż błąd jaki popełniamy to zawieranie związku małżeńskiego pod wpływem narkotyków. Właściwie to nie są takie całkiem prawdziwe narkotyki, ale efekt działania identyczny. Otóż zakochanie (nie mylić z miłością) spowodowane jest działaniem fenyloetyloaminy, która daje efekty podobne do amfetaminy. Osobiście tego nie sprawdzałem, (amfetaminy znaczy, nie zakochania) ale podobno tak jest. Powoduje euforię, podniecenie, lekki niepokój. A odtrącenie przez ukochaną osobę powoduje doznania jak po odstawieniu narkotyku przez osobę uzależnioną. I w takim stanie większość z nas podejmuje decyzję o zawarciu małżeństwa. Decyzję z założenia na całe życie. Najważniejszą decyzję w życiu podejmujemy będąc niepełnosprawni umysłowo! Żeby było zabawniej, większość par przed ślubem nie mieszkała razem nawet jednego dnia a niektórzy, o zgrozo, nawet się nie seksili. A potem się dziwią, że to zakochanie niekoniecznie przeradza się w miłość. Bo wg naukowców miłość to też chemia tylko innego rodzaju. Po 2-3 latach ilość wydzielanej fenyloetyloaminy maleje do tego stopnia, że zakochanie znika. Panie zaczynają zauważać skarpetki na środku pokoju, zaczynają je irytować talerze zostawiane na stole, otwarta klapa od sedesu (talerze mogę zrozumieć ale z tą klapą to przeginacie). Panów zaczyna irytować przypominanie im o niezobowiązującym i bezokazyjnym kwiatku, o powiadomieniu, że ma się zamiar zostać dłużej w pracy i nie zdąży na obiad, o tym, że to już 6-y raz w tym miesiącu było to piwo z kolegami. Wtedy albo związek się rozpada albo przeradza w miłość, czyli równowagę męskiego hormonu (testosteronu) i żeńskiego (estrogenu). Jak równowaga jest to jest spora szansa na udany i wieloletni związek. Jak równowagi nie ma to też jest szansa na udany i wieloletni związek, ale z kimś innym. A im prędzej zdamy sobie z tego sprawę tym lepiej. Przynajmniej nie będziemy na kogoś zwalać "zmarnowałeś mi młodość", "a mogłem się ożenić z Jolką, ona jest teraz modelką" itp. Bądźmy szczerzy. Większość związków po tych początkowych kilku latach powinna się zakończyć, z korzyścią dla obojga partnerów. Ale trwają. Tego już chemia nie wyjaśnia. Może psychologia? Krótko mówiąc po 3 latach po prostu nam się nudzi.
        I zaczynamy się zastanawiać. Cóż się stało z tym chłopakiem przynoszącym kwiaty, prawiącym komplementy, okazującym nieustające zainteresowanie? A powiem Wam co się stało. Łatwo okazywać zainteresowanie jak trzeba go okazać przez 2 godziny 3 razy w tygodniu. Kwiatka też łatwiej wtedy kupić. A co on robił w pozostałym czasie? Chodził na mecze, na piwo z kolegami, jadł pizzę, grał na komputerze, gadał ze znajomymi na GG, zostawiał skarpetki i talerze w pokoju bo mu to nie przeszkadzało, kąpał się tylko przed spotkaniem z Wami bo częściej nie potrzebował. Czyli robił dokładnie to samo co po ślubie tylko teraz, mieszkając razem, macie okazję uczestniczyć też w jego prywatnym życiu a nie tylko w Waszym wspólnym. W drugą stronę to działa dokładnie tak samo. Co się stało z tą dziewczyną, która zawsze miała dla niego czas, zawsze była ładnie uczesana i wystrojona, zawsze miała ochotę na spacer albo kino? Nic się nie stało, dalej to robi tylko w międzyczasie ma też własne życie, własne koleżanki, z którymi też chce czasem wyjść. Czasem chce pochodzić we własnym domu w szlafroku bo tak i już, czasem nie chce jej się czesać i malować. A czasem znika na 3 godziny u kosmetyczki albo u fryzjera. Oni też mają okazję pouczestniczyć w ich prywatnym życiu. I co z tego? A weźta ludzie pomieszkajta ze sobą parę lat. Jak dacie radę wytrzymać ze sobą bez małżeństwa to i w małżeństwie sobie poradzicie. Bo małżeństwo to nie tylko MY. To także TY i ON/ONA.

PS. Wszystko to wymyśliłem (oprócz fenyloetyloaminy, ta istnieje naprawdę), więc to też bajka, tylko często nie kończy się słowami "I żyli długo i szczęśliwie".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz