Azaliż nie powiadałem, że rozwiązanie zagadki z apdejt 1 łatwizną jest mizerną? Azaliż nie podpowiadałem? Azaliż nie wspomniałem w tekście o dysku leżącym na grzbietach czterech słoni stojących na żółwiu? No i o to mnie właśnie chodziło. O pratchettową teorię jakoby świat był płaski i spoczywał na grzbietach czterech słoni stojących z kolei na grzbiecie żółwia, którego nazwy nie pomnę, płynącego przez kosmos. A propos Kosmosu. Aktualnie obowiązująca teoria, która jakkolwiek dziwna, wydaje się mieć więcej dowodów na swoją obronę niż żółw, mówi, że wszechświat jaki znamy ma 13,7 miliardów lat. I zaczął się od Wielkiego Wybuchu wielkiej, choć w zasadzie małej, osobliwości. Ma ta teoria pewne zasadnicze wady, na które cwani fizycy wymyślają cwane odpowiedzi w nadziei zamknięcia ust laikom. Ale laikom nieubłaganie na usta cisną się pytania.
Co było wcześniej? Odpowiedź fizyków - nie było żadnego wcześniej. Czas powstał w Wielkim Wybuchu, wcześniej nie było czasu, więc nie można mówić o wcześniej. I usta zamknięte. Niemniej Jacek ciągle zadaje pytanie - co było wcześniej? Co jest poza granicami naszego wszechświata? Skąd się wzięła osobliwość? Dlaczego wybuchła? Odpowiedź - 'po prostu była' niebezpiecznie blisko lokuje teorię Wielkiego Wybuchu obok Bytu Wszechmocnego i Wiecznego. On też ponoć po prostu jest. Jacek w zadawaniu tych pytań był na tyle upierdliwy, że w końcu paru fizyków odstawiło piwo i zadało sobie te same pytania. I oto proszę Państwa, proszę Państwa uwaga - najnowsza, jeszcze ciepła, pachnąca świeżością jak łąka o poranku teoria wszechświata.
Otóż paru łebskich, znudzonych popijaniem piwa i obgadywaniem doktorantek, gości wzięło pod lupę grawitację. Jak dotąd grawitacja dość dobrze opierała się braniu pod lupę choć czasem mocno daje nam w du..., przepraszam, w kość. Albowiem ona właśnie, ta nieludzka siła, jest głównym powodem kłopotów z utrzymaniem równowagi po wypiciu piwa. Udowodniono, że ze szczególną siłą grawitacja przyciąga alkohol rozpuszczony we krwi. Im więcej alkoholu tym bardziej ciągnie do ziemi. Tym samym między bajki należy włożyć opowieści, że picie nadmiernej ilości piwa (samo to stwierdzenie jest bzdurą - żadna ilość piwa nie jest nadmierna) powoduje, że do domu czasem zdarza nam się wracać na czworaka. Owszem, zdarza się, ale przyczyną jest grawitacja a nie piwo. Ale wróćmy do paru łebskich, znudzonych popijaniem piwa i obgadywaniem doktorantek, gości. Otóż zadali sobie to samo pytanie co ja (a przypominam, że mi za to nie płacą a wpadłem na to wcześniej). Doszukali się jakiejś nieścisłości w zaokrągleniach. Bo te całe ich obliczenia to nic innego jak tylko mnóstwo przybliżeń, zaokrągleń itp. U nich np minus nieskończoność i plus nieskończoność się znoszą. Poezja. To tak jakby w równaniu drugiego stopnia skreślić x i powiedzieć, że dla ułatwienia obliczeń zaokrąglamy je do 1. Niestety żeby można było tak szaleć trzeba skończyć podstawówkę, gimnazjum, liceum, jakieś studia techniczne, potem zrobić doktorat. A wszystko po to żeby skreślać nieskończoności.
Znowu zboczyłem z tematu. Więc coś im się nie zgadzało w obliczeniach i (tutaj powinno być 1700 stron skomplikowanych wzorów i wyjaśnień ale sobie darujemy, bo nie było obrazków) i doszli do wniosku, że wszechświat wcale nie musiał powstać z Wielkiego Wybuchu. Według nich wszechświat może cyklicznie zapadać się do bardzo małych rozmiarów, przekręcać na lewą stronę i rozszerzać się znowu. I tak w kółko. Jak się przekręcać? Obrazowo to będzie jakoś tak jak balon, z którego spuścimy powietrze, przekręcimy na lewą stronę i ponownie napompujemy. A co ma z tym wspólnego grawitacja? Otóż wg nich grawitacja ma taką właściwość, że działa przyciągająco ale tylko do pewnego momentu. Gdy materia jest wystarczająco gęsto upakowana zaczyna działać odpychająco. Obrazowo to będzie tak: podjeżdża pusty autobus i jego wnętrze działa na czekający tłum przyciągająco. Tłum z rozkoszą wlewa się do nieklimatyzowanego przyjemnie gorącego wnętrza aż zagęszczenie ludzi przekracza 17 osób na metr sześcienny. Wtedy choćby nie wiem jak się starali następni już nie wejdą, albowiem już upakowani używają rąk i nóg aby następnych trzymać w przyzwoitej odległości. Czyli działają odpychająco. Więc ta grawitacja jak już odpowiednio ściśnie wszechświat to zaczyna go odpychać w drugą stronę. I tak go przyciąga i odpycha. Bez końca. W oryginale opis wygląda oczywiście dużo lepiej, ma ładne wzory, mnóstwo greckich literek i milion przypisów, ale sobie je darowałem, bo nie było obrazków.
"Nigdy nie jest za późno żeby zacząć marnować sobie życie" Piękne, nie? Z drugiej strony: dzisiaj jest pierwszy dzień reszty Twojego życia.
piątek, 31 października 2008
poniedziałek, 27 października 2008
Bajeczka - część, w której Śnieżka idzie w ... las
- Słuchaj smok. Spróbuję Ci pomóc i zmienić Twoje upodobania kulinarne. Ale najpierw wyświadczysz mi malutką przysługę. Zgoda?
- Nie. Najpierw powiesz mi co chcę - powiedział smok środkową głową, dwie pozostałe przysuwając tak blisko dziewczynki, że aż poczuła zapach siarki.
A właśnie. Dziewczynki. Wydawać by się mogło, że używanie słowa "dziewczynka" w stosunku do kogoś kto ma siedmioro dzieci (tyle jej udowodniono) jest mocno naciągane. Ale: po pierwsze to bajka, a w bajkach są tylko czarownice, złe królowe i dziewczynki - dziewczynka pasuje więc najbardziej (choć do złej królowej niewiele brakuje); a po drugie pierwszy zwrócił się tak do niej królik. Królik ma 57 dzieci i 3564 wnuków. Jak to królik. Jest więc w pełni uprawniony mówić do kogoś kto ma tylko siedmioro dzieci - dziewczynka. I tak już zostało.
Poczuła więc dziewczynka zapach siarki. Wiedziała, że smok bez jej rady może wyginąć. Bardzo jednak nie chciała wyginąć razem z nim, odpowiedziała więc bohatersko:
- Zgoda. Słuchaj więc smoku. Istnieje teoria, że tak naprawdę wszechświat nie składa się z małych dysków spoczywających na grzbietach malutkich słoni stojących na małym żółwiu.
- Nie - smok aż przysiadł słysząc tą herezję.
- Tak. Według tej teorii podstawową cząstką składową świata są malutkie słoniki w różnych kolorach zwane skwarkami. Teoria skwarków zakłada możliwość istnienia wszechświatów równoległych. Dodatkowo, zgodnie z doświadczeniem przeprowadzonym przez maga Schrödingera, nie istniejesz jeśli cię nie widać. Praktycznie da się to wykorzystać tak, że jeśli ukryjesz się tak, że cię nikt nie widzi a następnie pozwolisz się zaobserwować w świecie równoległym to się tam przeniesiesz.
- I co mi to da? - zapytał smok.
- Tych światów jest nieskończenie wiele. Musi istnieć jakiś, w którym żyją dziewice.
- Aha - ucieszył się smok. I znikł.
- A żeby cię rudy byk - zaklęła szpetnie dziewczynka, jak ją tata szewc nauczył - Wiedziałam, że nie należy mu ufać.
- Ma... ma... mała, poooodrzucić cię gdzieś? - usłyszała za plecami.
Odwróciła się i zapytała - A ty kto?
- Ha... Ha... Ha...
- Harley Dawidson?
- Ha... Ha... Ha...
- Harry Callahan?*
- Ha... Ha... Harry Pooootter.
- A co mi tam. Do królika - powiedziała i już miała zamiar wsiadać na miotłę gdy...
- Ocipłaś? - przerażenie wyleczyło Harrego z jąkania - Tam mieszkają Smerfy!
- To co?
- Nie słyszałaś o Papie Smerfie i 100 rozbójnikach? Chyba tylko Dwa Kurduple nie boją się wchodzić do lasu. W końcu ukradli kiedyś księżyc a tego nawet Papa Smerf nie dokonał. Mieszkają gdzieś w mchu i paprociach.
I poleciał. A dziewczynka poszła. I mogłaby tak iść aż do następnej części, ale ponieważ jeszcze nie śpicie to w końcu znalazła Dwóch Kurdupli.
- Cześć Kurduple - zagaiła.
- Wolimy Żwirek i Muchomorek. Czego?
- Potrzebuję eskorty do królika a tylko wy nie boicie się papy Smerfa.
- Ale płatność tylko gotówką. Nie mamy konta. I wchodzimy tylko do pierwszego rozstaju dróg.
- Dlaczego?
- Bo dalej grasuje Czerwony Kapturek. Zła wiedźma, zamieniająca nieostrożnych podróżnych w ciasteczka. Zła, bo musi na skutek klątwy nosić kapturek czerwony a ona woli kolor zielony.
- Umowa stoi. Chodźmy.
I poszli. Opis spotkania Dwóch Kurdupli (wolą Żwirek i Muchomorek) i bandy Papy Smerfa jako zbyt drastyczny i obfitujący w krwawe sceny został tutaj litościwie pominięty. Podobnie spotkanie z Wielkim Złym Wilkiem (znanym odtąd jako Wielkie Futrzaste Coś Na Czym Miło Położyć Nogi Siedząc Przy Kominku). Dotarli do rozstaju dróg i Dwa Kurduple (wolą Żwirek i Muchomorek) zniknęli jak gdyby nigdy ich tu nie było, a zza krzaczka wyłoniła się Czerwony Kapturek. Wbrew pozorom była całkiem ładną dziewczynką.
- Witaj dziewczynko. Jakże miło mi Cię widzieć. Z nieukrywaną przykrością zamienię cię w ciasteczko jeśli nie rozwiążesz mojej zagadki. Azaliż ciągle pragniesz udać się w dalszą podróż?
- Azaliż - odpowiedziała Śnieżka.
- Zagadka zatem. Widzisz przed sobą drogowskaz. Strzałka w lewo kieruje do królika. Strzałka w prawo też kieruje do królika. To gadające strzałki, więc możesz im zadać jedno pytanie. Ale uważaj. Jedna zawsze kłamie a druga zawsze mówi prawdę. Zadaj jedno pytanie a po uzyskaniu odpowiedzi od każdej z nich powiedz mi, która droga naprawdę prowadzi do królika. Jeśli odpowiesz poprawnie - upiecze ci się. Jeśli nie - upiekę cię.
I zadumała się Śnieżka aż do następnej części.
*Jak muszę to tłumaczyć to i tak nie będziecie wiedzieć o kogo chodzi.
Apdejt 1.
Zagadka (ale łatwa). Do jakiej teorii dotyczącej budowy świata przedstawionej w licznych książkach popularno-naukowych nawiązuje Jacek?
Apdejt 2.
Niniejszym muszę wyrazić skruchę z powodu zaniedbywania Waszych blogów, ale nie jest łatwo, zaprawdę powiadam Wam nie jest łatwo.
- Nie. Najpierw powiesz mi co chcę - powiedział smok środkową głową, dwie pozostałe przysuwając tak blisko dziewczynki, że aż poczuła zapach siarki.
A właśnie. Dziewczynki. Wydawać by się mogło, że używanie słowa "dziewczynka" w stosunku do kogoś kto ma siedmioro dzieci (tyle jej udowodniono) jest mocno naciągane. Ale: po pierwsze to bajka, a w bajkach są tylko czarownice, złe królowe i dziewczynki - dziewczynka pasuje więc najbardziej (choć do złej królowej niewiele brakuje); a po drugie pierwszy zwrócił się tak do niej królik. Królik ma 57 dzieci i 3564 wnuków. Jak to królik. Jest więc w pełni uprawniony mówić do kogoś kto ma tylko siedmioro dzieci - dziewczynka. I tak już zostało.
Poczuła więc dziewczynka zapach siarki. Wiedziała, że smok bez jej rady może wyginąć. Bardzo jednak nie chciała wyginąć razem z nim, odpowiedziała więc bohatersko:
- Zgoda. Słuchaj więc smoku. Istnieje teoria, że tak naprawdę wszechświat nie składa się z małych dysków spoczywających na grzbietach malutkich słoni stojących na małym żółwiu.
- Nie - smok aż przysiadł słysząc tą herezję.
- Tak. Według tej teorii podstawową cząstką składową świata są malutkie słoniki w różnych kolorach zwane skwarkami. Teoria skwarków zakłada możliwość istnienia wszechświatów równoległych. Dodatkowo, zgodnie z doświadczeniem przeprowadzonym przez maga Schrödingera, nie istniejesz jeśli cię nie widać. Praktycznie da się to wykorzystać tak, że jeśli ukryjesz się tak, że cię nikt nie widzi a następnie pozwolisz się zaobserwować w świecie równoległym to się tam przeniesiesz.
- I co mi to da? - zapytał smok.
- Tych światów jest nieskończenie wiele. Musi istnieć jakiś, w którym żyją dziewice.
- Aha - ucieszył się smok. I znikł.
- A żeby cię rudy byk - zaklęła szpetnie dziewczynka, jak ją tata szewc nauczył - Wiedziałam, że nie należy mu ufać.
- Ma... ma... mała, poooodrzucić cię gdzieś? - usłyszała za plecami.
Odwróciła się i zapytała - A ty kto?
- Ha... Ha... Ha...
- Harley Dawidson?
- Ha... Ha... Ha...
- Harry Callahan?*
- Ha... Ha... Harry Pooootter.
- A co mi tam. Do królika - powiedziała i już miała zamiar wsiadać na miotłę gdy...
- Ocipłaś? - przerażenie wyleczyło Harrego z jąkania - Tam mieszkają Smerfy!
- To co?
- Nie słyszałaś o Papie Smerfie i 100 rozbójnikach? Chyba tylko Dwa Kurduple nie boją się wchodzić do lasu. W końcu ukradli kiedyś księżyc a tego nawet Papa Smerf nie dokonał. Mieszkają gdzieś w mchu i paprociach.
I poleciał. A dziewczynka poszła. I mogłaby tak iść aż do następnej części, ale ponieważ jeszcze nie śpicie to w końcu znalazła Dwóch Kurdupli.
- Cześć Kurduple - zagaiła.
- Wolimy Żwirek i Muchomorek. Czego?
- Potrzebuję eskorty do królika a tylko wy nie boicie się papy Smerfa.
- Ale płatność tylko gotówką. Nie mamy konta. I wchodzimy tylko do pierwszego rozstaju dróg.
- Dlaczego?
- Bo dalej grasuje Czerwony Kapturek. Zła wiedźma, zamieniająca nieostrożnych podróżnych w ciasteczka. Zła, bo musi na skutek klątwy nosić kapturek czerwony a ona woli kolor zielony.
- Umowa stoi. Chodźmy.
I poszli. Opis spotkania Dwóch Kurdupli (wolą Żwirek i Muchomorek) i bandy Papy Smerfa jako zbyt drastyczny i obfitujący w krwawe sceny został tutaj litościwie pominięty. Podobnie spotkanie z Wielkim Złym Wilkiem (znanym odtąd jako Wielkie Futrzaste Coś Na Czym Miło Położyć Nogi Siedząc Przy Kominku). Dotarli do rozstaju dróg i Dwa Kurduple (wolą Żwirek i Muchomorek) zniknęli jak gdyby nigdy ich tu nie było, a zza krzaczka wyłoniła się Czerwony Kapturek. Wbrew pozorom była całkiem ładną dziewczynką.
- Witaj dziewczynko. Jakże miło mi Cię widzieć. Z nieukrywaną przykrością zamienię cię w ciasteczko jeśli nie rozwiążesz mojej zagadki. Azaliż ciągle pragniesz udać się w dalszą podróż?
- Azaliż - odpowiedziała Śnieżka.
- Zagadka zatem. Widzisz przed sobą drogowskaz. Strzałka w lewo kieruje do królika. Strzałka w prawo też kieruje do królika. To gadające strzałki, więc możesz im zadać jedno pytanie. Ale uważaj. Jedna zawsze kłamie a druga zawsze mówi prawdę. Zadaj jedno pytanie a po uzyskaniu odpowiedzi od każdej z nich powiedz mi, która droga naprawdę prowadzi do królika. Jeśli odpowiesz poprawnie - upiecze ci się. Jeśli nie - upiekę cię.
I zadumała się Śnieżka aż do następnej części.
*Jak muszę to tłumaczyć to i tak nie będziecie wiedzieć o kogo chodzi.
Apdejt 1.
Zagadka (ale łatwa). Do jakiej teorii dotyczącej budowy świata przedstawionej w licznych książkach popularno-naukowych nawiązuje Jacek?
Apdejt 2.
Niniejszym muszę wyrazić skruchę z powodu zaniedbywania Waszych blogów, ale nie jest łatwo, zaprawdę powiadam Wam nie jest łatwo.
poniedziałek, 20 października 2008
Jak przeżyć z kobietą - kurs dla opornych, cz. 6
Szanowni panowie. Współtowarzysze w niedoli. Uciemiężeni mężowie swoich żon. Każdy z nas pamięta gdy, jak to mówią, nadejszła wiekopomna chwila i z nieoczekiwaną wizytą przyjechała Mamusia. Nie nasza oczywiście tylko naszej żony. I nie nieoczekiwanie, bo się przez dwa tygodnie umawiały tylko nam zapomniano wspomnieć. Może to i lepiej. Przyjeżdża więc Mamusia a my musimy jakoś ten miesiąc przeżyć. Ponieważ niektórym z nas się to udało więc podzielimy się z wami tą wiedzą.
Może nie wszyscy znają jeszcze ten dowcip, więc opowiem.
"Przyjechała teściowa w odwiedziny i zięć pyta:
- Długo mamusia u nas zostanie?
- A dopóki się wam nie znudzę.
- To się mamusia nawet herbaty nie napije?"
Śmieszne? No śmieszne. Jeśli zamierzacie popełnić samobójstwo w bardzo bolesny sposób to zaserwujcie ten dowcip teściowej zanim się jeszcze zdąży rozpakować. Choć słyszałem o przypadkach gdy razem z teściową wyprowadzała się żona. Kto wie, może warto zaryzykować? Ale nie mieliśmy Was uczyć jak zginąć tylko jak przeżyć. Wizyta teściowej nieunikniona jest wcześniej czy później. Lepiej gdyby była zapowiedziana, pozwoliłoby to zacząć wcześniej gromadzić pokłady cierpliwości. Z drugiej strony wizyta niezapowiedziana, krócej powoduje stres. Przybyła więc teściowa. Otwieracie drzwi, z trudem powstrzymujecie odruch panicznej ucieczki, tj chciałem powiedzieć okazujecie nieokiełznaną radość. Prawie nie okazujecie zdziwienia gdy teściowa zapowiada, że nie zabawi długo a wy właśnie targacie do mieszkania (24m2) piątą walizkę. Przygotowujecie ciepłą herbatkę gdy żona z Mamusią przystępują do rozmów o ociepleniu klimatu, awarii Wielkiego Zderzacza Hadronów, przegranej Polski ze Słowacją, nowinkach z Międzynarodowego Salonu Samochodowego,... zaraz... coś tu jest nie tak.
Najmocniej przepraszam, zaplątała mi się kartka z notatkami na temat spotkania z kolegami przy piwie. O, jest właściwa. Przystępują więc do rozmów o tym, że gruba Maryśka z drugiej klatki znowu jest w ciąży, tą głupią Tereskę znowu rzucił mąż i dobrze jej tak, bo ma lepszą pracę niż ukochana córunia, a w ostatnim odcinku "M jak miłość"... Tyle jest w stanie znieść przeciętny facet zanim zapadnie w katatonię. Na szczęście mamy kojący odgłos wody gotującej się w czajniku. Podajemy herbatkę, ignorujemy z uśmiechem pytanie czy aby nic nie dosypaliśmy. Żałujemy, ale nie.
I co dalej, moi panowie, co dalej? Siądziemy do komputera - "Ten twój mąż to tylko przy komputerze siedzi". Włączymy telewizor - "Nic tylko telewizję ogląda, obibok jeden." Otworzymy książkę - "Inteligent się znalazł. Wziąłbyś się do jakiejś pożytecznej roboty". Otworzymy piwo - "Jak ty wytrzymujesz, kochanie, z tym alkoholikiem?". Wyjdziemy z domu - "Już się poszedł szlajać po knajpach, biedactwo ty moje". Przeżyć z kobietą-żoną to łatwizna. Teściowa ma przynajmniej 25 lat więcej doświadczenia od nas, jeśli nie będziemy czujni zostaniemy zmasakrowani. Wydawać by się mogło, że jesteśmy bez szans, ale tu na pomoc przychodzi nam męska solidarność. Otóż aby przeżyć wizytę Mamusi należy zrobić to co chcieliśmy zrobić w pierwszym odruchu po otwarciu drzwi - uciec. Nie dosłownie oczywiście, chyba że chcemy potem opowiadać dowcipy w stylu:
"- Teściowa przyszła do mnie na kolanach.
- I co powiedziała?
- Wyłaź spod łóżka, ty tchórzu!"
Jeśli nie dosłownie to jak możemy uciec? Wykorzystamy wspomnianą już męską solidarność. Powszechnie wiadomo, że szefami zazwyczaj są faceci. Jest to najzupełniej zrozumiałe, przecież lepiej się do tego nadają. Szefowie też zazwyczaj mają żony, a w ramach nieuniknionej transakcji wiązanej mają również teściowe. Zrozumieją więc naszą prośbę o miesięczną delegację gdzieś na drugi koniec kraju. Po powrocie wystarczy tylko przewietrzyć mieszkanie, żeby wywiało trochę powietrza mocno nasączonego jadem i w zasadzie jak gdyby nigdy nic można pogrążyć się w obowiązkach małżeńskich. Czyli włączyć telewizor wyraziwszy uprzednio głęboki żal, że z powodu tego wrednego szefa i nawału pracy nie mogliście spędzić uroczego miesiąca z Mamusią. Następnym razem zrobicie wszystko co możliwe aby zostać w tym czasie w domu. Uwaga. Wypowiadanie tej kwestii lepiej przećwiczyć przed lustrem. Pomimo panującej powszechnie i absolutnie błędnej opinii, że faceci to świnie, niewiarygodnie trudno jest kłamać w żywe oczy bez mrugnięcia okiem i nerwowego przełykania śliny. Dobrze byłoby również gdyby udało się zrobić to z miną, która chociaż odrobinę przypomina zmartwioną. Wypowiadanie tego z szerokim uśmiechem z jakiegoś powodu wydaje się kobietom niewiarygodne.
A cóż mają zrobić nieszczęśnicy, których szefami są kobiety? To nieprawdopodobne ale naprawdę takie są. Sam widziałem. Oczywistym jest, że pytanie o delegację z powodu wizyty teściowej skończy się miesięcznym urlopem bezpłatnym, żebyśmy ten czas dobrze wykorzystali. Pytanie o delegację bez powodu spotka się z kolei z podejrzliwością. Uzasadnioną, bo kto normalny sam zgłasza się w delegacje? Pozostaje wam panowie rzucić się w wir pracy. Taki wir żeby czasem zapomnieć, że czas już iść do domu. Zasiedzieć się do dwudziestej a po powrocie do domy zwalić wszystko na wredną szefową. I szybko położyć się spać, żeby nie słyszeć komentarzy "Straszny gamoń ten twój mąż, skarbie. Tyle pracuje a ciągle jeździcie tym starym Volvo. Mógłby się bardziej postarać."
I na koniec bonus. Otóż drodzy koledzy, nasz kurs cieszy się takim powodzeniem, że nawet płeć niewieścia postanowiła z tego powodzenia skorzystać i uszczknąć coś dla siebie. Joanna Chmielewska napisała dziełko pt "Jak wytrzymać ze współczesną kobietą?". Przejrzeliśmy pobieżnie i z całego serca polecamy. Nawet nie oskarżymy o plagiat. Pojęcia tylko nie mamy dlaczego napisała również "Jak wytrzymać z mężczyzną?". Przecież to łatwizna.
PS. To już piszę ja, Jacek. Żebym nie musiał po raz szósty wysłuchiwać jaką jestem męską, szowinistyczną świnią (to akurat prawda), imbecylem (nieprawda), prostakiem (nieprawda, prostym owszem), jaka to moja żona jest biedna, że ma takiego męża (nie jest, mam nadzieję) oświadczam uroczyście:
Powyższy tekst jest fikcją literacką (przy czym bardziej skupcie się na fikcją niż literacką) obnażającą i wyśmiewającą stereotyp teściowej a nie teściowe same w sobie. Osobiście moją teściową uwielbiam i nie ma znaczenia fakt, że głównie z tego powodu, że mieszka 300 km ode mnie. Wszelkie podobieństwo do rzeczywistych faktów bądź osób jest przypadkowe, niezamierzone i nie może być podstawą do ścigania mnie po sądach albo po polu z widłami.
PS2. A Irena Kühn vel Joanna Chmielewska naprawdę napisała te książki. Ba, napisała nawet "Przeciwko babom!". No po prostu muszę przeczytać.
Może nie wszyscy znają jeszcze ten dowcip, więc opowiem.
"Przyjechała teściowa w odwiedziny i zięć pyta:
- Długo mamusia u nas zostanie?
- A dopóki się wam nie znudzę.
- To się mamusia nawet herbaty nie napije?"
Śmieszne? No śmieszne. Jeśli zamierzacie popełnić samobójstwo w bardzo bolesny sposób to zaserwujcie ten dowcip teściowej zanim się jeszcze zdąży rozpakować. Choć słyszałem o przypadkach gdy razem z teściową wyprowadzała się żona. Kto wie, może warto zaryzykować? Ale nie mieliśmy Was uczyć jak zginąć tylko jak przeżyć. Wizyta teściowej nieunikniona jest wcześniej czy później. Lepiej gdyby była zapowiedziana, pozwoliłoby to zacząć wcześniej gromadzić pokłady cierpliwości. Z drugiej strony wizyta niezapowiedziana, krócej powoduje stres. Przybyła więc teściowa. Otwieracie drzwi, z trudem powstrzymujecie odruch panicznej ucieczki, tj chciałem powiedzieć okazujecie nieokiełznaną radość. Prawie nie okazujecie zdziwienia gdy teściowa zapowiada, że nie zabawi długo a wy właśnie targacie do mieszkania (24m2) piątą walizkę. Przygotowujecie ciepłą herbatkę gdy żona z Mamusią przystępują do rozmów o ociepleniu klimatu, awarii Wielkiego Zderzacza Hadronów, przegranej Polski ze Słowacją, nowinkach z Międzynarodowego Salonu Samochodowego,... zaraz... coś tu jest nie tak.
Najmocniej przepraszam, zaplątała mi się kartka z notatkami na temat spotkania z kolegami przy piwie. O, jest właściwa. Przystępują więc do rozmów o tym, że gruba Maryśka z drugiej klatki znowu jest w ciąży, tą głupią Tereskę znowu rzucił mąż i dobrze jej tak, bo ma lepszą pracę niż ukochana córunia, a w ostatnim odcinku "M jak miłość"... Tyle jest w stanie znieść przeciętny facet zanim zapadnie w katatonię. Na szczęście mamy kojący odgłos wody gotującej się w czajniku. Podajemy herbatkę, ignorujemy z uśmiechem pytanie czy aby nic nie dosypaliśmy. Żałujemy, ale nie.
I co dalej, moi panowie, co dalej? Siądziemy do komputera - "Ten twój mąż to tylko przy komputerze siedzi". Włączymy telewizor - "Nic tylko telewizję ogląda, obibok jeden." Otworzymy książkę - "Inteligent się znalazł. Wziąłbyś się do jakiejś pożytecznej roboty". Otworzymy piwo - "Jak ty wytrzymujesz, kochanie, z tym alkoholikiem?". Wyjdziemy z domu - "Już się poszedł szlajać po knajpach, biedactwo ty moje". Przeżyć z kobietą-żoną to łatwizna. Teściowa ma przynajmniej 25 lat więcej doświadczenia od nas, jeśli nie będziemy czujni zostaniemy zmasakrowani. Wydawać by się mogło, że jesteśmy bez szans, ale tu na pomoc przychodzi nam męska solidarność. Otóż aby przeżyć wizytę Mamusi należy zrobić to co chcieliśmy zrobić w pierwszym odruchu po otwarciu drzwi - uciec. Nie dosłownie oczywiście, chyba że chcemy potem opowiadać dowcipy w stylu:
"- Teściowa przyszła do mnie na kolanach.
- I co powiedziała?
- Wyłaź spod łóżka, ty tchórzu!"
Jeśli nie dosłownie to jak możemy uciec? Wykorzystamy wspomnianą już męską solidarność. Powszechnie wiadomo, że szefami zazwyczaj są faceci. Jest to najzupełniej zrozumiałe, przecież lepiej się do tego nadają. Szefowie też zazwyczaj mają żony, a w ramach nieuniknionej transakcji wiązanej mają również teściowe. Zrozumieją więc naszą prośbę o miesięczną delegację gdzieś na drugi koniec kraju. Po powrocie wystarczy tylko przewietrzyć mieszkanie, żeby wywiało trochę powietrza mocno nasączonego jadem i w zasadzie jak gdyby nigdy nic można pogrążyć się w obowiązkach małżeńskich. Czyli włączyć telewizor wyraziwszy uprzednio głęboki żal, że z powodu tego wrednego szefa i nawału pracy nie mogliście spędzić uroczego miesiąca z Mamusią. Następnym razem zrobicie wszystko co możliwe aby zostać w tym czasie w domu. Uwaga. Wypowiadanie tej kwestii lepiej przećwiczyć przed lustrem. Pomimo panującej powszechnie i absolutnie błędnej opinii, że faceci to świnie, niewiarygodnie trudno jest kłamać w żywe oczy bez mrugnięcia okiem i nerwowego przełykania śliny. Dobrze byłoby również gdyby udało się zrobić to z miną, która chociaż odrobinę przypomina zmartwioną. Wypowiadanie tego z szerokim uśmiechem z jakiegoś powodu wydaje się kobietom niewiarygodne.
A cóż mają zrobić nieszczęśnicy, których szefami są kobiety? To nieprawdopodobne ale naprawdę takie są. Sam widziałem. Oczywistym jest, że pytanie o delegację z powodu wizyty teściowej skończy się miesięcznym urlopem bezpłatnym, żebyśmy ten czas dobrze wykorzystali. Pytanie o delegację bez powodu spotka się z kolei z podejrzliwością. Uzasadnioną, bo kto normalny sam zgłasza się w delegacje? Pozostaje wam panowie rzucić się w wir pracy. Taki wir żeby czasem zapomnieć, że czas już iść do domu. Zasiedzieć się do dwudziestej a po powrocie do domy zwalić wszystko na wredną szefową. I szybko położyć się spać, żeby nie słyszeć komentarzy "Straszny gamoń ten twój mąż, skarbie. Tyle pracuje a ciągle jeździcie tym starym Volvo. Mógłby się bardziej postarać."
I na koniec bonus. Otóż drodzy koledzy, nasz kurs cieszy się takim powodzeniem, że nawet płeć niewieścia postanowiła z tego powodzenia skorzystać i uszczknąć coś dla siebie. Joanna Chmielewska napisała dziełko pt "Jak wytrzymać ze współczesną kobietą?". Przejrzeliśmy pobieżnie i z całego serca polecamy. Nawet nie oskarżymy o plagiat. Pojęcia tylko nie mamy dlaczego napisała również "Jak wytrzymać z mężczyzną?". Przecież to łatwizna.
PS. To już piszę ja, Jacek. Żebym nie musiał po raz szósty wysłuchiwać jaką jestem męską, szowinistyczną świnią (to akurat prawda), imbecylem (nieprawda), prostakiem (nieprawda, prostym owszem), jaka to moja żona jest biedna, że ma takiego męża (nie jest, mam nadzieję) oświadczam uroczyście:
Powyższy tekst jest fikcją literacką (przy czym bardziej skupcie się na fikcją niż literacką) obnażającą i wyśmiewającą stereotyp teściowej a nie teściowe same w sobie. Osobiście moją teściową uwielbiam i nie ma znaczenia fakt, że głównie z tego powodu, że mieszka 300 km ode mnie. Wszelkie podobieństwo do rzeczywistych faktów bądź osób jest przypadkowe, niezamierzone i nie może być podstawą do ścigania mnie po sądach albo po polu z widłami.
PS2. A Irena Kühn vel Joanna Chmielewska naprawdę napisała te książki. Ba, napisała nawet "Przeciwko babom!". No po prostu muszę przeczytać.
wtorek, 14 października 2008
Tylko mnie kochaj
Obejrzałem parę dni temu w telewizji film "Tylko mnie kochaj". Wiem, wiem, powinienem obejrzeć Rambo 5 albo Predatora, albo Obcego. Ale te już oglądałem więc tym razem postanowiłem mocno obejrzeć coś ciężkiego. I padło na "Tylko mnie kochaj", bo akurat leciało. Oglądałem, obejrzałem i zadumałem się w fotelu przy lampce piwa.
Powiedzcie mi dziewczyny, jak ta dziewczyna mogła wpaść na taki pokręcony pomysł? Żeby wynająć pokój na przeciwko, zatrudnić się w tej samej firmie, podrzucić dziecko na 5 dni, przekonać do intrygi wszystkich znajomych a wszystko to po to żeby poderwać faceta. Znowu, jak zrozumiałem, bo kiedyś chyba mieli przyjemność skoro dziecko się pojawiło. I oni się spotykają na koniec a on uświadomiwszy sobie ogrom podstępu odwraca się i odchodzi. Z ręką na sercu ostrzegam Was dziewczyny - każden jeden by odszedł. I w amerykańskim filmie to byłby koniec ale w naszym spartolili zakończenie i on ją w końcu odnajduje. I ona pyta "A co miałam zrobić? Zapukać i powiedzieć: cześć to nasza córka, zaopiekujesz się nami?". Odpowiadam: Nooooo
Powiedzcie mi dziewczyny, jak ta dziewczyna mogła wpaść na taki pokręcony pomysł? Żeby wynająć pokój na przeciwko, zatrudnić się w tej samej firmie, podrzucić dziecko na 5 dni, przekonać do intrygi wszystkich znajomych a wszystko to po to żeby poderwać faceta. Znowu, jak zrozumiałem, bo kiedyś chyba mieli przyjemność skoro dziecko się pojawiło. I oni się spotykają na koniec a on uświadomiwszy sobie ogrom podstępu odwraca się i odchodzi. Z ręką na sercu ostrzegam Was dziewczyny - każden jeden by odszedł. I w amerykańskim filmie to byłby koniec ale w naszym spartolili zakończenie i on ją w końcu odnajduje. I ona pyta "A co miałam zrobić? Zapukać i powiedzieć: cześć to nasza córka, zaopiekujesz się nami?". Odpowiadam: Nooooo
piątek, 10 października 2008
Jak przeżyć z kobietą - kurs dla opornych, cz. 5
Witam panów ponownie. Cieszę się, że po tak niedługim czasie możemy ponownie spotkać się w ramach cyklu wykładów pod wspólnym tytułem "Jak przeżyć z kobietą - kurs dla opornych". Dzisiaj część piąta. Przypomnę, że ostatnio omawialiśmy tak zwany PMS. Doszliśmy wspólnie do słusznego wniosku, że cały ten PMS, choć niewątpliwie powiązany z pewnymi nieszkodliwymi dolegliwościami cielesnymi wielkie mi co, jest jednakże w sposób niczym nieusprawiedliwiony bezlitośnie wykorzystywany do dopiekania nam. Jak również służy jako wymówka do nieuzasadnionych zakupów. Albowiem kobiety tłumaczą te nadmierne i niepotrzebne wydatki, których dokonują, potrzebą poprawienia sobie humoru po przebytym właśnie PMS-ie. A my nauczymy się dzisiaj jak zminimalizować straty związane z takimi zakupami. Zminimalizować, albowiem naukowcom nie udało się jeszcze znaleźć metody, która im tą bzdurę z głowy wybije.
Na początek sztuczka jaką kobiety stosują aby łatwiej nam było przełknąć te niepotrzebne wydatki. Otóż częstokroć słyszycie na pewno panowie tłumaczenie: "przecież nie dla siebie to kupuję, to do domu". Oczywiście nie da się tego sformułowania użyć przy zakupie 17-ej pary butów zimowych, niemniej mnóstwo innych rzeczy kobiety uznają za "domowe". Do butów jeszcze pozwolę sobie wrócić, teraz zajmiemy się zakupami przeznaczonymi, jak to mówią kobiety, do domu. Któż z nas nie zetknął się ze zdaniem "Kochanie, może kupimy nowe zasłonki do DOMU?". Zwróćcie uwagę na podstępne, zmniejszające opór "kochanie" na początku oraz zaakcentowanie "domu". Wyszkolony małżonek potrafi powstrzymać się przed oczywistym w takim przypadku "A po cholerę nam nowe zasłonki?". Standardowy małżonek nie rozróżnia oczywiście zasłonek od firanek, podobnie jak nie odróżnia spódnicy od sukienki i rajstop od pończoch. Ale fakt nierozróżniania zasłonek od firanek nie zwalnia go z obowiązku czujności. Albowiem pochopnie wypowiedziane wspomniane słowa mogą dla nieostrożnego małżonka skończyć się odstawieniem od łoża. Albo, co gorsze, od stołu. Udało nam się więc powstrzymać "zachwyt" nad nowymi zasłonkami. Nie popadajmy z tego powodu w przesadny entuzjazm, bo to jeszcze nie koniec. Następne podchwytliwe pytanie: "Te MI się podobają. A tobie?". Zaakcentowane "mi" daje wyraźnie do zrozumienia, że nam się oczywiście też podobają. I taką też należy dać odpowiedź, wzmacniając ją wedle uznania kochaniem, skarbem czy inną rybką. W ogóle należy sobie zrobić listę takich pomocniczych słówek i od czasu do czasu - nie za często, bo wyda się podejrzane - dorzucić na końcu lub początku zdania. Listę można konsultować z kolegami, bo z doświadczenia wiem, że wymyślenie więcej niż trzech przerasta możliwości przeciętnego mężczyzny. I nie należy mieć nam tego za złe. Matka natura z jakiegoś powodu dawno temu uznała, że nie będzie nam to potrzebne do przetrwania. Jakżeż się pomyliła! A wspólnie z kolegami uda się listę rozszerzyć może nawet do 5-6 słówek. Wracając do zasłonek. Odpowiadamy głośno oczywiście coś w stylu "Piękne, słońce ty moje. Masz doskonały gust." a prawdziwą odpowiedź czyli "Jezu! Kobieto! Czy ty naprawdę myślisz, że obchodzi mnie jakie będą wisieć przy oknie zasłonki? Najlepiej żeby nie było żadnych, nie musiałbym się przez nie przedzierać żeby wyjrzeć przez okno." zachowujemy dla siebie. Jednocześnie dyskretnie, niby przyglądając się dokładnie fakturze, sprawdzamy cenę. Jeśli jest do przełknięcia pozwalamy na zakup. Jeśli nie jest do przełknięcia znajdujemy coś co można uznać za skazę na materiale. Cokolwiek, może być mała plamka ("zobacz jak łatwo łapie brud"), naderwana niteczka ("już w sklepie się pruje, to co będzie w domu"), nierówny wzorek ("zobacz jak krzywo, będzie brzydko wyglądać"). Powinno to skutecznie ostudzić zapał do kupowania. Powyższe czynności powtórzyć dla każdej kolejnej wskazywanej przez żonę zasłonki czy tam firanki. Przy odrobinie szczęścia jedyną stratą będzie kilka godzin czasu spędzonych przy stoisku z zasłonkami. Czy tam firankami.
Buty. Temat rzeka. Powszechnie wiadomym jest, że przeciętny facet otrzymawszy 1000 złotych i polecenie "Kup za to buty" wróci po godzinie z pięcioma parami butów i przyniesie 700 złotych reszty. Przeciętna kobieta zaś po otrzymaniu 1000 złotych i polecenia "Kup za to buty" wróci po 6 godzinach, przyniesie 7 pełnych toreb ciuchów, ale żadnych butów. I jeszcze powie, żeby dać jej dwieście bo musiała pożyczać od Kryśki. "A buty?" - zapyta jakiś naiwny małżonek. "Żadne mi się nie podobały" - odpowie małżonka. Ludzie! W dowolnym sklepie obuwniczym jesteśmy w stanie w ciągu 10 minut znaleźć 10 par butów, które nam się podobają a one w 10 sklepach nie znajdują żadnej! Oczywiście dawanie małżonce 1000 złotych na buty nie jest najlepszym pomysłem i zostało tu zaprezentowane jako przykład z kategorii "nie róbcie tego w domu". Cóż więc robić gdy chcąc nie chcąc będziemy musieli udać się z małżonką po buty? Otóż niewątpliwie przyjdzie nam zmierzyć się z podchwytliwym pytaniem "Którą z tych dwóch par mam sobie kupić?". Niewinne z pozoru ale niesie niebywałe niebezpieczeństwo. Najgorsze jest to, że na to pytanie nie ma bezpiecznej odpowiedzi. Możliwe są następujące:
1. Weź obie pary.
2. Żadną.
3. Tą (albo tą).
Odpowiedź pierwsza jest ryzykowna, bo kobieta gotowa posłuchać i rzeczywiście tak zrobić. Ryzykujemy, że będziemy musieli za to zapłacić. Odpowiedź druga jest bardziej ryzykowna, bo możemy spodziewać się zarzutów o skąpstwo. Zarzutów oczywiście niesprawiedliwych, bo na kogo mielibyśmy wydawać pieniądze jak nie na nasze ukochane, miłości naszego życia, nasze jedyne kobiety, nasze misie, żabki i rybki. A oprócz zarzutów o skąpstwo spodziewajmy się długotrwałego focha. I odpowiedź trzecia, najniebezpieczniejsza ze wszystkich. Bo a nuż będziemy mieli pecha i kobieta nasza kupi tą parę, którą zaproponowaliśmy. I ta para po zakupie okaże się jednak nie za bardzo małżonce podobać. Gdy żona kupi obie pary będziemy mieć w domu JEDNĄ parę nieużywanych butów. Gdy kupi tą zaproponowaną przez nas będziemy mieć w domu JEDYNĄ parę nieużywanych butów ze wszystkim co się z tym wiąże ("Bo KAZAŁEŚ mi kupić takie brzydkie" itp).
Ponieważ zakres zakupów w kategorii "poprawiacze humoru" jest nieskończenie szeroki nie podamy sposobu na każdą okazję. Należy po prostu wzmóc czujność i pogodzić się z losem. I co każde 17 przymierzonych par butów wziąć kilka głębokich oddechów.
Na początek sztuczka jaką kobiety stosują aby łatwiej nam było przełknąć te niepotrzebne wydatki. Otóż częstokroć słyszycie na pewno panowie tłumaczenie: "przecież nie dla siebie to kupuję, to do domu". Oczywiście nie da się tego sformułowania użyć przy zakupie 17-ej pary butów zimowych, niemniej mnóstwo innych rzeczy kobiety uznają za "domowe". Do butów jeszcze pozwolę sobie wrócić, teraz zajmiemy się zakupami przeznaczonymi, jak to mówią kobiety, do domu. Któż z nas nie zetknął się ze zdaniem "Kochanie, może kupimy nowe zasłonki do DOMU?". Zwróćcie uwagę na podstępne, zmniejszające opór "kochanie" na początku oraz zaakcentowanie "domu". Wyszkolony małżonek potrafi powstrzymać się przed oczywistym w takim przypadku "A po cholerę nam nowe zasłonki?". Standardowy małżonek nie rozróżnia oczywiście zasłonek od firanek, podobnie jak nie odróżnia spódnicy od sukienki i rajstop od pończoch. Ale fakt nierozróżniania zasłonek od firanek nie zwalnia go z obowiązku czujności. Albowiem pochopnie wypowiedziane wspomniane słowa mogą dla nieostrożnego małżonka skończyć się odstawieniem od łoża. Albo, co gorsze, od stołu. Udało nam się więc powstrzymać "zachwyt" nad nowymi zasłonkami. Nie popadajmy z tego powodu w przesadny entuzjazm, bo to jeszcze nie koniec. Następne podchwytliwe pytanie: "Te MI się podobają. A tobie?". Zaakcentowane "mi" daje wyraźnie do zrozumienia, że nam się oczywiście też podobają. I taką też należy dać odpowiedź, wzmacniając ją wedle uznania kochaniem, skarbem czy inną rybką. W ogóle należy sobie zrobić listę takich pomocniczych słówek i od czasu do czasu - nie za często, bo wyda się podejrzane - dorzucić na końcu lub początku zdania. Listę można konsultować z kolegami, bo z doświadczenia wiem, że wymyślenie więcej niż trzech przerasta możliwości przeciętnego mężczyzny. I nie należy mieć nam tego za złe. Matka natura z jakiegoś powodu dawno temu uznała, że nie będzie nam to potrzebne do przetrwania. Jakżeż się pomyliła! A wspólnie z kolegami uda się listę rozszerzyć może nawet do 5-6 słówek. Wracając do zasłonek. Odpowiadamy głośno oczywiście coś w stylu "Piękne, słońce ty moje. Masz doskonały gust." a prawdziwą odpowiedź czyli "Jezu! Kobieto! Czy ty naprawdę myślisz, że obchodzi mnie jakie będą wisieć przy oknie zasłonki? Najlepiej żeby nie było żadnych, nie musiałbym się przez nie przedzierać żeby wyjrzeć przez okno." zachowujemy dla siebie. Jednocześnie dyskretnie, niby przyglądając się dokładnie fakturze, sprawdzamy cenę. Jeśli jest do przełknięcia pozwalamy na zakup. Jeśli nie jest do przełknięcia znajdujemy coś co można uznać za skazę na materiale. Cokolwiek, może być mała plamka ("zobacz jak łatwo łapie brud"), naderwana niteczka ("już w sklepie się pruje, to co będzie w domu"), nierówny wzorek ("zobacz jak krzywo, będzie brzydko wyglądać"). Powinno to skutecznie ostudzić zapał do kupowania. Powyższe czynności powtórzyć dla każdej kolejnej wskazywanej przez żonę zasłonki czy tam firanki. Przy odrobinie szczęścia jedyną stratą będzie kilka godzin czasu spędzonych przy stoisku z zasłonkami. Czy tam firankami.
Buty. Temat rzeka. Powszechnie wiadomym jest, że przeciętny facet otrzymawszy 1000 złotych i polecenie "Kup za to buty" wróci po godzinie z pięcioma parami butów i przyniesie 700 złotych reszty. Przeciętna kobieta zaś po otrzymaniu 1000 złotych i polecenia "Kup za to buty" wróci po 6 godzinach, przyniesie 7 pełnych toreb ciuchów, ale żadnych butów. I jeszcze powie, żeby dać jej dwieście bo musiała pożyczać od Kryśki. "A buty?" - zapyta jakiś naiwny małżonek. "Żadne mi się nie podobały" - odpowie małżonka. Ludzie! W dowolnym sklepie obuwniczym jesteśmy w stanie w ciągu 10 minut znaleźć 10 par butów, które nam się podobają a one w 10 sklepach nie znajdują żadnej! Oczywiście dawanie małżonce 1000 złotych na buty nie jest najlepszym pomysłem i zostało tu zaprezentowane jako przykład z kategorii "nie róbcie tego w domu". Cóż więc robić gdy chcąc nie chcąc będziemy musieli udać się z małżonką po buty? Otóż niewątpliwie przyjdzie nam zmierzyć się z podchwytliwym pytaniem "Którą z tych dwóch par mam sobie kupić?". Niewinne z pozoru ale niesie niebywałe niebezpieczeństwo. Najgorsze jest to, że na to pytanie nie ma bezpiecznej odpowiedzi. Możliwe są następujące:
1. Weź obie pary.
2. Żadną.
3. Tą (albo tą).
Odpowiedź pierwsza jest ryzykowna, bo kobieta gotowa posłuchać i rzeczywiście tak zrobić. Ryzykujemy, że będziemy musieli za to zapłacić. Odpowiedź druga jest bardziej ryzykowna, bo możemy spodziewać się zarzutów o skąpstwo. Zarzutów oczywiście niesprawiedliwych, bo na kogo mielibyśmy wydawać pieniądze jak nie na nasze ukochane, miłości naszego życia, nasze jedyne kobiety, nasze misie, żabki i rybki. A oprócz zarzutów o skąpstwo spodziewajmy się długotrwałego focha. I odpowiedź trzecia, najniebezpieczniejsza ze wszystkich. Bo a nuż będziemy mieli pecha i kobieta nasza kupi tą parę, którą zaproponowaliśmy. I ta para po zakupie okaże się jednak nie za bardzo małżonce podobać. Gdy żona kupi obie pary będziemy mieć w domu JEDNĄ parę nieużywanych butów. Gdy kupi tą zaproponowaną przez nas będziemy mieć w domu JEDYNĄ parę nieużywanych butów ze wszystkim co się z tym wiąże ("Bo KAZAŁEŚ mi kupić takie brzydkie" itp).
Ponieważ zakres zakupów w kategorii "poprawiacze humoru" jest nieskończenie szeroki nie podamy sposobu na każdą okazję. Należy po prostu wzmóc czujność i pogodzić się z losem. I co każde 17 przymierzonych par butów wziąć kilka głębokich oddechów.
środa, 8 października 2008
I wyszło szydło z worka
Otóż powszechnie wiadomym jest, że każdy facet w końcu zdradzi (kobiety też, tylko one się nie przyznają). Ale nie należy wieszać pochopnie wszystkich psów na nas. Bo my nie robimy nic innego niż Wy. Spełniamy naturalny imperatyw przedłużenia gatunku. Tyle, że Wam ten imperatyw mówi "znajdź porządnego faceta, odseparuj go od innych kobiet, odseparuj od kolegów, pozbaw uciech zbędnych i rozrywek, przyucz do mycia naczyń i wynoszenia śmieci a będzie Ci służył wiernie póki Was śmierć nie rozłączy". Ma to posłużyć oczywiście zapewnieniu jak najlepszej opieki i możliwości rozwoju Waszemu potomstwu. Przy czym, uwaga, potomstwo nie musi być spłodzone koniecznie z tym mężczyzną, który potem ma zapewniać opiekę. To też potwierdzone badaniami - innych mężczyzn kobiety wybierają na krótkie znajomości, innych na długotrwały związek. Nasz imperatyw z kolei mówi "Spłódź jak najwięcej dzieci z jak największą liczbą kobiet. A przynajmniej próbuj." Tyle że realizacja naszego imperatywu jakoś nie spotyka się ze zrozumieniem :/
A dlaczego szydło wyszło z worka? Bo najnowsze badania moich ulubionych "naukowców" dowiodły, że mężczyzna, który zdradza, cierpi. Tak, dobrze widzicie. Cierpi z powodu wyrzutów sumienia, że zdradza. To cierpienie powoduje, że zdradzający mężczyźni częściej od innych zapadają na choroby wrzodowe i umierają na zawał serca. Ci biedni faceci ryzykują własnym życiem realizując naturalny imperatyw i co dostają w zamian? W najlepszym przypadku nic. Zdradzając cierpimy.
A kobiety co? Otóż nic. Kobiety zdradzają dla czystej przyjemności, bo żaden imperatyw im tego nie nakazuje. A w dodatku nie mają z tego powodu najmniejszych wyrzutów sumienia, bo nie umierają na zawał i nie mają wrzodów. Jak Wam nie wstyd?
A dlaczego szydło wyszło z worka? Bo najnowsze badania moich ulubionych "naukowców" dowiodły, że mężczyzna, który zdradza, cierpi. Tak, dobrze widzicie. Cierpi z powodu wyrzutów sumienia, że zdradza. To cierpienie powoduje, że zdradzający mężczyźni częściej od innych zapadają na choroby wrzodowe i umierają na zawał serca. Ci biedni faceci ryzykują własnym życiem realizując naturalny imperatyw i co dostają w zamian? W najlepszym przypadku nic. Zdradzając cierpimy.
A kobiety co? Otóż nic. Kobiety zdradzają dla czystej przyjemności, bo żaden imperatyw im tego nie nakazuje. A w dodatku nie mają z tego powodu najmniejszych wyrzutów sumienia, bo nie umierają na zawał i nie mają wrzodów. Jak Wam nie wstyd?
poniedziałek, 6 października 2008
Bajeczka w toku
- Follow the white rabbit. - Lustereczko uczyło się bardzo powoli. Ale się uczyło. Napis zmienił się na "Podążaj za białym królikiem".
- Ke? - zdziwiła się Śnieżka.
Ale nie zdążyła się bardzo nadziwić, bo nagle zaszumiało, zagrzmiało, zadymiło i poczuła jak ciągnie ją jakaś siła. Zamknęła oczy a gdy je otwotrzyła zorientowała się, że jest po drugiej stronie lustra. Poczuła, że ktoś się jej przygląda. Odwróciła się i zobaczyła królika. Siedział przy kawiarnianym stoliku i sączył sok marchewkowy z kieliszka z oliwką. Wstrząśnięty, nie mieszany. Podeszła do niego z pewną taką nieśmiałością, bo choć to bajka to królik w garniturze był dla niej nowością.
- Kto ty jesteś? - zapytała.
- Polak mały - odpowiedział królik, a za chwilę widząc minę dziewczynki parsknął śmiechem.
- Nazywam się Rabbit. White Rabbit - powiedział już poważnie i siorbnął kolejny łyk soku z kieliszka z oliwką.
- To za tobą mam podążać - ucieszyła się Śnieżka - To chodźmy.
- Nie tak szybko, najpierw biurokracja. Nazwisko?
- Śnieżka - skłamała Śnieżka.
Królik podejrzliwie uniósł lewą brew, siorbnął soku i zaczął pisać.
- Shs... Schni... Do stu tysięcy beczek marchewki... Shnjes.... shcka - dokończył i uśmiechnął się szeroko.
- Nazwisko panieńskie matki i miejsce urodzenia - indagował dalej.
- Brzęczyszczykiewicz, Chrząszczyrzewoszyce - powiedziała Śnieżka.
30 minut i 25 zmiętych kartek później spocony królik dosiorbując 7 kieliszek soku marchewkowego z oliwką (wstrząśnięty, nie mieszany) drżącymi rękami kończył właśnie nazwisko. Dopisał 'kjewitsch' i z radością w oczach spojrzał na Śnieżkę. Ta, domyślając się, że trzeba mu przypomnieć miejsce urodzenia, podpowiedziała z niewinnym uśmiechem:
- Chrząszczyrzewoszyce.
- Łłłłaaaaaaaaa - rozdarł się królik, po czym zjadł resztę kartek a z ostatniej zrobił czapeczkę, założył ją i w podskokach slalomem zaczął się oddalać.
- Bezguście - westchnęła Śnieżka, która co by nie mówić na ciuchach się znała - Żeby papierowy kapelusik zakładać do garnituru. Jak jakiś szalony kapelusznik.
Niemniej królik, choć bezguście, był jej potrzebny do zlokalizowania księcia.
- Kró-lik po-cze-kaj - wołała, biegnąc za nim.
Królik odwrócił się na chwilę, uśmiechnął tajemniczo i... znikł. Tylko uśmiech było widać jeszcze przez chwilę.
- Do stu tysięcy beczek marchewki - powiedziała Śnieżka. - Gdzie ja teraz znajdę tego durnego królika?
Szczęście jej dopisywało, bo w tym momencie na ścieżkę z lasu wyszli ludzie. Choć gdy podeszli bliżej Śnieżka tych ludzi nie była już pewna. No bo towarzystwo składało się z: blaszanego lwa, słomianego robota, stracha na wróble wystylizowanego na lwa oraz starszej kobiety w czerwonych pantofelkach. Zatrzymali się na drodze kilkanaście metrów od Śnieżki. Śnieżka przyglądała się im spod oka. Oni spod oczu przyglądali się Śnieżce. Od czasu do czasu wiatr przegonił przez drogę tuman kurzu lub takie kuliste roślinki. No takie co to je wiatr toczy. Jak w westernach. Wiecie jakie, nie?
I już miała Śnieżka wyciągnąć broń tzn miała się odezwać gdy nagle usłyszała świst i dokładnie w miejscu gdzie stali jej potencjalni rozmówcy wylądował gwałtownie dom. Taki klasyczny, wiejski. Jeszcze dym z komina leciał. Gdy otrząsnęła się z szoku, podeszła bliżej i zobaczyła, że tylko buciki wystają spod chatki. A na bucikach wyszyte imię: "Dorotka". Z czymś jej się to imię skojarzyło, ale nie miała czasu pomyśleć z czym, bo nagle, jak spod ziemi, obok Śnieżki zmaterializowała się dziewczynka.
- Hasta la vista, baby - krzyknęła i zatańczyła z widoczną radością.
- Czego się cieszysz, właśnie zginęło czworo ludzi. Cztery osoby. Cztery... yyyy. Starsza pani i trzy cosie.
- Noooo - uśmiechnęła się jeszcze bardziej dziewczynka - Nareszcie. A wiesz ile musiałam wystrzelać domów, żeby wreszcie trafić? Zużyłam 5 wiosek.
Śnieżka domyśliła się, że dziewczynka miała coś wspólnego z niespodziewaną teleportacją domu.
- Kto ty jesteś? - zapytała.
- Jestem wnuczką dobrej czarownicy z OZ, którą 50 lat temu ta cała Dorotka załatwiła w ten sam sposób. - I zaczęła tańczyć.
- Przepraszam, nie chcę zakłócać rytuału radości, jednak ważne sprawy wymagają ode mnie abym natychmiast skontaktowała się z białym królikiem. - Nie mogła radosnej dziewczynki potępiać, w końcu sama miała zamiar nakarmić księcia lekko przyprawionym jabłuszkiem, co powinno niechybnie skierować go w zaświaty. - Nie wiesz gdzie mogę go znaleźć?
- Za siedmioma górami, za siedmioma rzekami stoi sobie w środku lasu chatka z piernika. Wiesz gdzie to?
- Wiem. - odparła Śnieżka - Mieszkam tam.
- Aaaa chyba, że tak. W takim razie idź tą drogą. Za zakrętem jest liceum dla młodych czarownic. Królik ma norę za szkołą.
I zniknęła. A Śnieżka poszła. Zbliżając się do szkoły zobaczyła smoka. Takiego normalnego, zielonego, z trzema głowami. Nic niezwykłego, całkiem przeciętny smok. Smok zaczepiał dziewczynki wychodzące ze szkoły i coś tam notował w zeszycie.
- Pewnie jakiś pedofil - pomyślała. Chciała go ominąć, ale ciekawość wzięła górę.
- Cześć smok. Co robisz?
Smok spojrzał na nią przenikliwie i donośnym głosem zapytał:
- Czy jesteś dziewicą?
- Yyyyy - powiedziała Śnieżka lekko zaskoczona pytaniem.
- Yyyyy - powtórzyła i uśmiechnęła się wspominając krasnoludzkiego stajennego, ochroniarzy księcia, szewca, krawca i drużynę koszykówki z klasy maturalnej. Tak tylko ich wspomniała bez konkretnego powodu.
- Nie, smok, zdecydowanie nie jestem już dziewicą.
- Na gwałt potrzebuję dziewicy - powiedział smok drapiąc się po lewej głowie.
- Na gwałt to chyba smoczycy?
- Dziewicy. Muszę coś zjeść. A jeśli chodzi o smoczyce, to... wiesz... jakby to powiedzieć... wolę smoki. Ale jak każdy przyzwoity smok jadam tylko dziewice. Wyginę jeśli czegoś nie zjem. A jak zjem to zapadnę w sen na kolejne sto lat.
- Ty smok, a nie przyszło ci do głowy, że wyginiesz, bo... jakby to powiedzieć... wolisz smoki? Poza tym przez ostatnie sto lat sporo się tu zmieniło w kwestii dziewic.
- To znaczy? - zapytał drapiąc się po środkowej głowie.
- To znaczy, że liceum to słabe miejsce do polowania na dziewice - Nie wiedzieć czemu znowu wspomniała krasnoludzkiego stajennego, ochroniarzy księcia, szewca, krawca i drużynę koszykówki z klasy maturalnej.
- Dlaczego? Przecież pełno tu dorodnych dziewcząt - nie ustępował smok.
- No właśnie - westchnęła Śnieżka zastanawiając się jak mu powiedzieć, że sporo się zmieniło podczas jego snu.
- Chodzi o to smok, że trudniej teraz spotkać dziewicę w liceum niż smoka homoseksualistę. 18-letnie dziewice to gatunek prawie na wymarciu. Legendarne jak jednorożce, niespotykane jak porządni faceci.
Smok posmutniał gdy to usłyszał. Zeszło z niego powietrze, skurczył się, jego trzy głowy opadły prawie do ziemi. Śnieżce żal się go zrobiło.
- Słuchaj smok. Spróbuję Ci pomóc i zmienić Twoje upodobania kulinarne. Ale najpierw wyświadczysz mi malutką przysługę. Zgoda?
- Ke? - zdziwiła się Śnieżka.
Ale nie zdążyła się bardzo nadziwić, bo nagle zaszumiało, zagrzmiało, zadymiło i poczuła jak ciągnie ją jakaś siła. Zamknęła oczy a gdy je otwotrzyła zorientowała się, że jest po drugiej stronie lustra. Poczuła, że ktoś się jej przygląda. Odwróciła się i zobaczyła królika. Siedział przy kawiarnianym stoliku i sączył sok marchewkowy z kieliszka z oliwką. Wstrząśnięty, nie mieszany. Podeszła do niego z pewną taką nieśmiałością, bo choć to bajka to królik w garniturze był dla niej nowością.
- Kto ty jesteś? - zapytała.
- Polak mały - odpowiedział królik, a za chwilę widząc minę dziewczynki parsknął śmiechem.
- Nazywam się Rabbit. White Rabbit - powiedział już poważnie i siorbnął kolejny łyk soku z kieliszka z oliwką.
- To za tobą mam podążać - ucieszyła się Śnieżka - To chodźmy.
- Nie tak szybko, najpierw biurokracja. Nazwisko?
- Śnieżka - skłamała Śnieżka.
Królik podejrzliwie uniósł lewą brew, siorbnął soku i zaczął pisać.
- Shs... Schni... Do stu tysięcy beczek marchewki... Shnjes.... shcka - dokończył i uśmiechnął się szeroko.
- Nazwisko panieńskie matki i miejsce urodzenia - indagował dalej.
- Brzęczyszczykiewicz, Chrząszczyrzewoszyce - powiedziała Śnieżka.
30 minut i 25 zmiętych kartek później spocony królik dosiorbując 7 kieliszek soku marchewkowego z oliwką (wstrząśnięty, nie mieszany) drżącymi rękami kończył właśnie nazwisko. Dopisał 'kjewitsch' i z radością w oczach spojrzał na Śnieżkę. Ta, domyślając się, że trzeba mu przypomnieć miejsce urodzenia, podpowiedziała z niewinnym uśmiechem:
- Chrząszczyrzewoszyce.
- Łłłłaaaaaaaaa - rozdarł się królik, po czym zjadł resztę kartek a z ostatniej zrobił czapeczkę, założył ją i w podskokach slalomem zaczął się oddalać.
- Bezguście - westchnęła Śnieżka, która co by nie mówić na ciuchach się znała - Żeby papierowy kapelusik zakładać do garnituru. Jak jakiś szalony kapelusznik.
Niemniej królik, choć bezguście, był jej potrzebny do zlokalizowania księcia.
- Kró-lik po-cze-kaj - wołała, biegnąc za nim.
Królik odwrócił się na chwilę, uśmiechnął tajemniczo i... znikł. Tylko uśmiech było widać jeszcze przez chwilę.
- Do stu tysięcy beczek marchewki - powiedziała Śnieżka. - Gdzie ja teraz znajdę tego durnego królika?
Szczęście jej dopisywało, bo w tym momencie na ścieżkę z lasu wyszli ludzie. Choć gdy podeszli bliżej Śnieżka tych ludzi nie była już pewna. No bo towarzystwo składało się z: blaszanego lwa, słomianego robota, stracha na wróble wystylizowanego na lwa oraz starszej kobiety w czerwonych pantofelkach. Zatrzymali się na drodze kilkanaście metrów od Śnieżki. Śnieżka przyglądała się im spod oka. Oni spod oczu przyglądali się Śnieżce. Od czasu do czasu wiatr przegonił przez drogę tuman kurzu lub takie kuliste roślinki. No takie co to je wiatr toczy. Jak w westernach. Wiecie jakie, nie?
I już miała Śnieżka wyciągnąć broń tzn miała się odezwać gdy nagle usłyszała świst i dokładnie w miejscu gdzie stali jej potencjalni rozmówcy wylądował gwałtownie dom. Taki klasyczny, wiejski. Jeszcze dym z komina leciał. Gdy otrząsnęła się z szoku, podeszła bliżej i zobaczyła, że tylko buciki wystają spod chatki. A na bucikach wyszyte imię: "Dorotka". Z czymś jej się to imię skojarzyło, ale nie miała czasu pomyśleć z czym, bo nagle, jak spod ziemi, obok Śnieżki zmaterializowała się dziewczynka.
- Hasta la vista, baby - krzyknęła i zatańczyła z widoczną radością.
- Czego się cieszysz, właśnie zginęło czworo ludzi. Cztery osoby. Cztery... yyyy. Starsza pani i trzy cosie.
- Noooo - uśmiechnęła się jeszcze bardziej dziewczynka - Nareszcie. A wiesz ile musiałam wystrzelać domów, żeby wreszcie trafić? Zużyłam 5 wiosek.
Śnieżka domyśliła się, że dziewczynka miała coś wspólnego z niespodziewaną teleportacją domu.
- Kto ty jesteś? - zapytała.
- Jestem wnuczką dobrej czarownicy z OZ, którą 50 lat temu ta cała Dorotka załatwiła w ten sam sposób. - I zaczęła tańczyć.
- Przepraszam, nie chcę zakłócać rytuału radości, jednak ważne sprawy wymagają ode mnie abym natychmiast skontaktowała się z białym królikiem. - Nie mogła radosnej dziewczynki potępiać, w końcu sama miała zamiar nakarmić księcia lekko przyprawionym jabłuszkiem, co powinno niechybnie skierować go w zaświaty. - Nie wiesz gdzie mogę go znaleźć?
- Za siedmioma górami, za siedmioma rzekami stoi sobie w środku lasu chatka z piernika. Wiesz gdzie to?
- Wiem. - odparła Śnieżka - Mieszkam tam.
- Aaaa chyba, że tak. W takim razie idź tą drogą. Za zakrętem jest liceum dla młodych czarownic. Królik ma norę za szkołą.
I zniknęła. A Śnieżka poszła. Zbliżając się do szkoły zobaczyła smoka. Takiego normalnego, zielonego, z trzema głowami. Nic niezwykłego, całkiem przeciętny smok. Smok zaczepiał dziewczynki wychodzące ze szkoły i coś tam notował w zeszycie.
- Pewnie jakiś pedofil - pomyślała. Chciała go ominąć, ale ciekawość wzięła górę.
- Cześć smok. Co robisz?
Smok spojrzał na nią przenikliwie i donośnym głosem zapytał:
- Czy jesteś dziewicą?
- Yyyyy - powiedziała Śnieżka lekko zaskoczona pytaniem.
- Yyyyy - powtórzyła i uśmiechnęła się wspominając krasnoludzkiego stajennego, ochroniarzy księcia, szewca, krawca i drużynę koszykówki z klasy maturalnej. Tak tylko ich wspomniała bez konkretnego powodu.
- Nie, smok, zdecydowanie nie jestem już dziewicą.
- Na gwałt potrzebuję dziewicy - powiedział smok drapiąc się po lewej głowie.
- Na gwałt to chyba smoczycy?
- Dziewicy. Muszę coś zjeść. A jeśli chodzi o smoczyce, to... wiesz... jakby to powiedzieć... wolę smoki. Ale jak każdy przyzwoity smok jadam tylko dziewice. Wyginę jeśli czegoś nie zjem. A jak zjem to zapadnę w sen na kolejne sto lat.
- Ty smok, a nie przyszło ci do głowy, że wyginiesz, bo... jakby to powiedzieć... wolisz smoki? Poza tym przez ostatnie sto lat sporo się tu zmieniło w kwestii dziewic.
- To znaczy? - zapytał drapiąc się po środkowej głowie.
- To znaczy, że liceum to słabe miejsce do polowania na dziewice - Nie wiedzieć czemu znowu wspomniała krasnoludzkiego stajennego, ochroniarzy księcia, szewca, krawca i drużynę koszykówki z klasy maturalnej.
- Dlaczego? Przecież pełno tu dorodnych dziewcząt - nie ustępował smok.
- No właśnie - westchnęła Śnieżka zastanawiając się jak mu powiedzieć, że sporo się zmieniło podczas jego snu.
- Chodzi o to smok, że trudniej teraz spotkać dziewicę w liceum niż smoka homoseksualistę. 18-letnie dziewice to gatunek prawie na wymarciu. Legendarne jak jednorożce, niespotykane jak porządni faceci.
Smok posmutniał gdy to usłyszał. Zeszło z niego powietrze, skurczył się, jego trzy głowy opadły prawie do ziemi. Śnieżce żal się go zrobiło.
- Słuchaj smok. Spróbuję Ci pomóc i zmienić Twoje upodobania kulinarne. Ale najpierw wyświadczysz mi malutką przysługę. Zgoda?
środa, 1 października 2008
Bajeczki ciąg dalszy
Żyli więc długo i szczęśliwie. Przy czym 'długo i szczęśliwie' powszechnie rozumiane jako 'dopóki nas śmierć nie rozłączy' należy rozumieć niepowszechnie. W krótkim czasie dorobili się siódemki dzieci. Same chłopaki. Służba tylko trochę szeptała po kątach, bo książę choć urodziwy nienachalnie to jednak wzrostu słusznego i nie owłosiony nadmiernie. A dzieci jakieś takie małe, barczyste i mocno zarośnięte, zwłaszcza na twarzach. No brodate były i już. Jak, nie przymierzając, jeden krasnoludzki stajenny. Krasnolud, jak wszystkie krasnoludy w prawdziwych bajkach, nosił topór dwuręczny na plecach a pytanie 'gdzie czerwona czapeczka' było najczęstszą przyczyną śmierci w księstwie.
Nie zdzierżył książę w końcu plotek i postanowił problem rozwiązać tak jak to książęta umieją najlepiej. Rozkazał Łowczemu wyprowadzić Kopciuszka z dziećmi do lasu i upozorować wypadek. Że niby mu się palec na spuście omsknął i wystrzelił niechcący tak nieszczęśliwie, że bełt przeszedł na wylot przez całą ósemkę. Ale ogr miał dobre serce (bo ogry to najpotulniejsze bajkowe stworzenia tylko PR mają fatalny) i postanowił puścić ich wolno. I błąkaliby się pewnie długo ale trafili na polanę, na której stała chatka z piernika. Z właścicielki zostało tylko truchło w piecu, a ślady zębów na piernikowym płotku wskazywały, że Jaś i Małgosia całkiem niedawno opuścili miejsce zbrodni. Postanowili się rozgościć dla niepoznaki zmieniając imię. I od tej pory nie było Kopciuszka tylko królewna Śnieżka i 7 krasnoludków. Ciężko im było, nie powiem. Dzieci ciężko pracowały w kopalni, mama handlowała zapałkami w pobliskim miasteczku. Mało nie zamarzła pewnej zimy, na szczęście zapałkami się rozgrzała. I żyli długo i szczęśliwie zdecydowanie tu nie pasuje, nie?
Aż dnia pewnego powiedziała królewna 'Ałć. Kto tu, kurtka na wacie, położył ten kilof?". A nie, sorry pomyliłem notatki. Aż pewnego dnia powiedziała królewna "Dość. Odbiorę to co mi się prawnie należy". I zapisała się na Krutki Korespondęcyjny Kórs Killowania Kogoś Kogo Kcecie Koniecznie Killnąć (w skrócie KKKKKKKKK) połączony ze szkoleniem na temat "100 sposobów na jabłka". W tym krótkim zdaniu Babcia Jagienka prowadząca kurs umieścić chciała maksymalnie wiele informacji o sobie. 'Krótki' że niby taka zorganizowana jakby co najmniej jakieś MBA skończyła. 'Korespondencyjny' że nawet 6-sylabowe słowa jej nie straszne. 'Killowania' i 'killnąć' miały oznaczać znajomość angielskiego. I tylko z ortografią przegrała, ale uparcie twierdzi, że tak ma być. I jakoś nikt zbyt gorąco się nie upierał, że to źle. Nawet ortografia.
Śnieżka zaliczyła szkolenie celójonco. Przynajmniej tak było napisane na dyplomie. I zaczęła obmyślać plan. Okrutny. Taki z demonicznym śmiechem i rockową muzyką w tle. Najpierw trzeba było księcia zlokalizować, bo po odstawieniu jednej kobiety zaczął szukać nowej, co jak już wspominałem nie było łatwe. Zawędrował do księżniczki zamkniętej w wieży, pilnowanej przez smoka. Przynajmniej w teorii, bo księżniczka śpiewała. A śpiewu tego ani smok ani mury wieży nie były w stanie wytrzymać. Pożytek z tych odwiedzin taki, że jak ta śpiewająca księżniczka księcia zobaczyła to jej dech odebrało. Bynajmniej nie z zachwytu. Potem książę spróbował ze śpiącą królewną. Ta owszem przebudziła się po pierwszym całusie ale na widok księcia ponownie zapadła w sen stwierdzając 'a co mi tam kolejne 100 lat'. Następne w kolejności były księżniczki zaklęte w żaby. Sława wyprzedziła księcia i z czasem żaby bały się wynurzać a mamy żaby straszyły kijanki, że jak nie będą grzeczne to je dadzą księciu do całowania.
Do znalezienia księcia królewna Śnieżka postanowiła wykorzystać gadające lustro znalezione na strychu.
- Lustereczko, powiedz przecie. Gdzie najbrzydszy jest na świecie? - zaintonowała grzecznie.
Lustereczko zabrzęczało, zamrugało i już miało odpowiedzieć gdy nagle zadymiło i pokazało BlueScreen-a. Westchnęła Śnieżka, zrestartowała Lustereczko i zaintonowała ponownie.
- Lustereczko, powiedz przecie. Gdzie najbrzydszy jest na świecie?
- Wprowadź hasło - odintonowało Lustereczko.
- Kurwa mać - powiedziała Śnieżka, po czym zaklęła szpetnie jak ją tata szewc nauczył i zaczęła się rozglądać za czymś ciężkim.
- Hasło poprawne - ponownie odintonowało Lustereczko. - Wprowadź pytanie.
- Lustereczko, powiedz przecie. Gdzie najbrzydszy jest na świecie?
- Sterownik obsługi komunikatów głosowych nie jest aktualny. Skontaktuj się z administratorem lusterka.
- Teloniuszu! - wezwała Śnieżka swojego najstarszego syna.
- Komunikaty głosowe aktywne - jęknęło niemal natychmiast Lustereczko. I zaczęło wyświetlać komunikaty.
analyzing query...
redirecting to google...
connecting to GPS...
localizing target...
W końcu zamrugało TARGET FOUND.
- Teloniuszu! - ponownie Śnieżka. Lustereczko zareagowało błyskawicznie zamieniając mrugający komunikat na ZNALEZIONO CEL.
- No to gdzie on?
- Follow the white rabbit. - Lustereczko uczyło się bardzo powoli. Ale się uczyło. Napis zmienił się na "Podążaj za białym królikiem".
cdn.
Nie zdzierżył książę w końcu plotek i postanowił problem rozwiązać tak jak to książęta umieją najlepiej. Rozkazał Łowczemu wyprowadzić Kopciuszka z dziećmi do lasu i upozorować wypadek. Że niby mu się palec na spuście omsknął i wystrzelił niechcący tak nieszczęśliwie, że bełt przeszedł na wylot przez całą ósemkę. Ale ogr miał dobre serce (bo ogry to najpotulniejsze bajkowe stworzenia tylko PR mają fatalny) i postanowił puścić ich wolno. I błąkaliby się pewnie długo ale trafili na polanę, na której stała chatka z piernika. Z właścicielki zostało tylko truchło w piecu, a ślady zębów na piernikowym płotku wskazywały, że Jaś i Małgosia całkiem niedawno opuścili miejsce zbrodni. Postanowili się rozgościć dla niepoznaki zmieniając imię. I od tej pory nie było Kopciuszka tylko królewna Śnieżka i 7 krasnoludków. Ciężko im było, nie powiem. Dzieci ciężko pracowały w kopalni, mama handlowała zapałkami w pobliskim miasteczku. Mało nie zamarzła pewnej zimy, na szczęście zapałkami się rozgrzała. I żyli długo i szczęśliwie zdecydowanie tu nie pasuje, nie?
Aż dnia pewnego powiedziała królewna 'Ałć. Kto tu, kurtka na wacie, położył ten kilof?". A nie, sorry pomyliłem notatki. Aż pewnego dnia powiedziała królewna "Dość. Odbiorę to co mi się prawnie należy". I zapisała się na Krutki Korespondęcyjny Kórs Killowania Kogoś Kogo Kcecie Koniecznie Killnąć (w skrócie KKKKKKKKK) połączony ze szkoleniem na temat "100 sposobów na jabłka". W tym krótkim zdaniu Babcia Jagienka prowadząca kurs umieścić chciała maksymalnie wiele informacji o sobie. 'Krótki' że niby taka zorganizowana jakby co najmniej jakieś MBA skończyła. 'Korespondencyjny' że nawet 6-sylabowe słowa jej nie straszne. 'Killowania' i 'killnąć' miały oznaczać znajomość angielskiego. I tylko z ortografią przegrała, ale uparcie twierdzi, że tak ma być. I jakoś nikt zbyt gorąco się nie upierał, że to źle. Nawet ortografia.
Śnieżka zaliczyła szkolenie celójonco. Przynajmniej tak było napisane na dyplomie. I zaczęła obmyślać plan. Okrutny. Taki z demonicznym śmiechem i rockową muzyką w tle. Najpierw trzeba było księcia zlokalizować, bo po odstawieniu jednej kobiety zaczął szukać nowej, co jak już wspominałem nie było łatwe. Zawędrował do księżniczki zamkniętej w wieży, pilnowanej przez smoka. Przynajmniej w teorii, bo księżniczka śpiewała. A śpiewu tego ani smok ani mury wieży nie były w stanie wytrzymać. Pożytek z tych odwiedzin taki, że jak ta śpiewająca księżniczka księcia zobaczyła to jej dech odebrało. Bynajmniej nie z zachwytu. Potem książę spróbował ze śpiącą królewną. Ta owszem przebudziła się po pierwszym całusie ale na widok księcia ponownie zapadła w sen stwierdzając 'a co mi tam kolejne 100 lat'. Następne w kolejności były księżniczki zaklęte w żaby. Sława wyprzedziła księcia i z czasem żaby bały się wynurzać a mamy żaby straszyły kijanki, że jak nie będą grzeczne to je dadzą księciu do całowania.
Do znalezienia księcia królewna Śnieżka postanowiła wykorzystać gadające lustro znalezione na strychu.
- Lustereczko, powiedz przecie. Gdzie najbrzydszy jest na świecie? - zaintonowała grzecznie.
Lustereczko zabrzęczało, zamrugało i już miało odpowiedzieć gdy nagle zadymiło i pokazało BlueScreen-a. Westchnęła Śnieżka, zrestartowała Lustereczko i zaintonowała ponownie.
- Lustereczko, powiedz przecie. Gdzie najbrzydszy jest na świecie?
- Wprowadź hasło - odintonowało Lustereczko.
- Kurwa mać - powiedziała Śnieżka, po czym zaklęła szpetnie jak ją tata szewc nauczył i zaczęła się rozglądać za czymś ciężkim.
- Hasło poprawne - ponownie odintonowało Lustereczko. - Wprowadź pytanie.
- Lustereczko, powiedz przecie. Gdzie najbrzydszy jest na świecie?
- Sterownik obsługi komunikatów głosowych nie jest aktualny. Skontaktuj się z administratorem lusterka.
- Teloniuszu! - wezwała Śnieżka swojego najstarszego syna.
- Komunikaty głosowe aktywne - jęknęło niemal natychmiast Lustereczko. I zaczęło wyświetlać komunikaty.
analyzing query...
redirecting to google...
connecting to GPS...
localizing target...
W końcu zamrugało TARGET FOUND.
- Teloniuszu! - ponownie Śnieżka. Lustereczko zareagowało błyskawicznie zamieniając mrugający komunikat na ZNALEZIONO CEL.
- No to gdzie on?
- Follow the white rabbit. - Lustereczko uczyło się bardzo powoli. Ale się uczyło. Napis zmienił się na "Podążaj za białym królikiem".
cdn.
Subskrybuj:
Posty (Atom)