piątek, 29 lutego 2008

Jak ten czas leci

        Wczoraj wracając do domu żem był świadkiem nierównej walki sił natury z doskonałościami zmysłów ludzkich. Szedł przede mną facet... Chociaż "szedł" to określenie dla niego obraźliwe i w najmniejszym stopniu nie oddające tego co on wyprawiał z grawitacją. On ekwilibrował. Ministerstwo Głupich Kroków widząc go zmieniłoby ze wstydem nazwę na Ministerstwo Kroczków Lekko Tylko Dziwnych. Jak ten facet walczył, jakie robił uniki, jakie ciosy przyjmował od sił natury i ciągle posuwał się naprzód (właściwie zasadniczo to posuwał się naprzód, bo straszne miał przechyły na trawnik). Z jakich on przechyłów wracał do pionu to nawet trudno opowiedzieć. Ba, nawet wyobrazić sobie to trudno. Kilka razy myślałem, że już po nim, że polegnie i nie wstanie. Ale nie, on twardo stał na dwóch kończynach (choć w pozycji, którą za pionową uznać trudno). W zasadzie trudno też opowiedzieć, że stał. Ekwilibrował. Wreszcie jest, niespodziewany cios od grawitacji i facet leży. Ale twardy jest, podpiera się jedną ręką, drugą, wstaje. Jest, wstał i walczy dalej! Publiczność bije brawo gdy ten dzielny wojownik podejmuje swoją wędrówkę w kierunku bezpiecznej przystani w postaci swojego domu (o ile jeszcze pamięta gdzie to). Jego heroiczna walka z grawitacją niech służy za przykład, że nie ma rzeczy niemożliwych.
        Obserwując jego wyczyny zacząłem wierzyć, że grawitacja jest do pokonania. I żal mi się tylko zrobiło na myśl, że ten dzielny człowiek, ten prekursor nowych metod przemieszczania, niepokonany wojownik, ten który upada ale zawsze wstaje, niepowstrzymanie zmierzający do celu, apoteoza bezinteresownej walki, nirwana ekwilibrystów, ten który się grawitacji nie kłaniał, wróci do domu gdzie ślubna jego osobista małżonka jednym prostym strzałem sprowadzi go do parteru.

        Z okazji tej, że obchodzącym dziś urodziny wypadają one tylko raz na 4 lata a i to nie zawsze, życzę wszystkim dziś urodzonym tyle szczęścia żeby na następne 4 lata starczyło. Pomyślcie sobie, że starzejecie się 4 razy wolniej niż inni. Szczęściarze.

        A skąd tytuł taki? A bo ledwie wczoraj był piątek i patrzcie - znowu piątek. Gdzie ten czas się podział pojęcia nie mam.


        A to ja wpadłem na chwilę coby wery bardzo wszystkich excusme i izwienitie, że się nie odzywam, nie piszę, nie dzwonię i nie wpadam w gości i w ogóle jakoby mnie nie było. Otóż tak w ogóle to jestem, tylko rzadziej i krócej, albowiem robota goni, że hej. Z jednej strony źle że goni bo czasu nie mam, z drugiej dobrze że goni bo mam co jeść ;) Ale cichcem czasem zaglądam do Was nawet jeśli się nie odzywam. Czujcie się obserwowani a nawet podglądani.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz