wtorek, 15 lipca 2008

Zbrodnia doskonała

        Największą zbrodnią przeciwko miłości jest co? Małżeństwo, oczywiście. (Troszkę lżejszą wersją tej zbrodni jest wspólne zamieszkanie, ale to na szczęście jest łatwo uleczalne). Nawet moi ulubieni amerykańscy naukowcy nie wiedzą dlaczego tak jest ale jest. Stwierdzone w najlepszy możliwy sposób czyli obserwacyjnie na błędach innych.
Bo to działa tak.


        Oto jest ON i oto jest ONA. ON młody, inteligentny, czarujący (ergo atrakcyjny, vide poprzedni post). ONA młoda, piękna, oczytana (jeśli wiecie co mam na myśli ;). Któregoś dnia niechcący spotykają się na jakiejś imprezie, patrzą sobie w oczy i coś iskrzy. Miłość rozkwita, ON liczy godziny, dni, tygodnie i miesiące od początku ich znajomości, pierwszego pocałunku, pierwszego... no wiecie... tego co się czasem kończy bocianem. Przynosi kwiaty, gdy którakolwiek z tych liczb dzieli się bez reszty przez 10 (na marginesie: teraz to mają łatwo, można sobie zapisać w kalendarzu i w odpowiednim czasie dostać przypomnienie SMS-em). ONA też liczy godziny, dni, tygodnie i miesiące, żeby sprawdzić czy ON nie zapomni. ON nie zapomina. ONA go za to kocha bardziej. ON się z tego cieszy i kocha ją jeszcze bardziej. ONA się cieszy, że ON ją kocha bardziej i kocha go jeszcze bardziej i tak dalej aż się robi mdło. ON podejmuje dodatkowy wysiłek i próbuje zapamiętać jej numer telefonu i datę urodzenia (ale i tak udaje mu się tylko częściowo - pamięta albo datę albo numer, ale to nic, numer można zapisać w telefonie. Datę też.) Gdy idą razem to ptaszki śpiewają, aniołki fruwają, zajączki kicają dokoła nich a sarenki jedzą jej z ręki. A potem ci młodzi, szczęśliwi, zakochani ludzie zamiast pozostać młodymi, szczęśliwymi, zakochanymi ludźmi podejmują w stanie kompletnej niepoczytalności (to akurat udowodnione naukowo - miłość działa jak narkotyk) brzemienną w skutkach decyzję o małżeństwie. Można ich jeszcze zrozumieć. Są zakochani więc nie wiedzą co czynią. Ale dlaczegóż ich rodziny, rodzice, bracia i siostry, niejednokrotnie sami okrutnie małżeństwem doświadczeni, nie powstrzymują ich przed tym szaleństwem? Nic nie mają na swoje usprawiedliwienie! Nic. Mało tego. Jeszcze przyklaskują, zachęcają.
        No więc ślub. Panna młoda w białej sukni jako oznace czystości (hiehie) i pan młody w garniturze jako oznace tego, że stać go na garnitur. Pobierają się. Pada sakramentalne "Czy bierzesz? Biorę. Czy dajesz? Daję." I ci biedni naiwniacy myślą, że od tej pory to już wszystko będzie dobrze a tu dobrze właśnie zaczyna się kończyć.
        Pierwsza scysja, bo ograł ją w bierki. ON twierdzi, że się nie poruszyły, ONA, że poruszyły. Potem kto ma spać od ściany. Potem:
- "A gdzie te skarpetki pod łóżko? Nigdy tak nie robiłeś".
- "Robiłem ale nie widziałaś, bo nie mieszkaliśmy razem".

- "Kochanie, tyle razy mówiłem - podpaski do kosza nie do kibla, nie mam siły ciągle go przepychać".

- "Znowu z kolegami na piwo? Byłeś w zeszłym tygodniu".
- "Jak to znowu? Chodzimy tak od wielu lat i nigdy ci nie przeszkadzało".
- "Ale wtedy nie byliśmy małżeństwem".
- ZONK

- "Kochanie, gdzie moje klucze? Kładłem je wczoraj na stole".
- "Schowałam do trzeciej szuflady w sypialni, nie mogą tak leżeć na widoku".
- "Dlaczego?"
- "Bo to nieładnie wygląda. Masz tam szufladę na swoje rzeczy".
- "Ale zawsze kładłem na stole..."
- "Ale teraz nie będziesz, bo to brzydko wygląda. Mógłbyś mi czasem ustąpić".

- "Możesz wyłączyć telewizor?"
- "Ale właśnie oglądam mój ulubiony serial. Zawsze go oglądam."
- "Ale ja odkurzam. Chyba nie chcesz, żeby było brudno. Mógłbyś mi czasem ustąpić".
- "A nie możesz odkurzyć później?"
- "Nie, bo później jest M jak Miłość".

- "Wziąłbyś się w końcu wykąpał. Jak mieszkałam u mamy to zawsze byłeś pachnący".
- "Bo się kąpałem przed wyjściem do ciebie. Teraz jesteśmy razem cały czas. Chyba nie oczekujesz, że będę się kąpał codziennie?"
- ZONK

        Potem ON przestaje liczyć godziny, potem przestaje liczyć tygodnie, miesiące a w końcu przestaje liczyć lata. Czasem, jeśli nie zapomniał ustawić przypomnienia w telefonie, pamięta o urodzinach. Czasem nawet kupi kwiaty bez okazji, bo pamięta, że kiedyś tak robił. Nie chodzi z kolegami na piwo, więc pije w domu przed telewizorem oglądając z żoną "M jak Miłość". Gdy wyjeżdża w delegację nie cieszy się już tak jak kiedyś na powrót do domu. To po prostu powrót do domu, tylko po trochę dłuższej pracy. Zresztą nie ma po co się spieszyć. Doskonale wie co go tam czeka. Żona w szlafroku i wałkach (bo przecież nie będzie się codziennie stroić i malować), telewizor i piwo.

        Miłość, pragnienie odkrywania drugiej osoby, tęsknotę za czymś co dane jest nam tylko od czasu do czasu zamieniamy z własnej i nieprzymuszonej woli na małżeństwo, dokładną mapę każdego zakamarka, nieograniczony dostęp aż do przesytu. A to się nie może dobrze skończyć. I w przeważającej większości znanych mi przypadków nie kończy. Nie, nie wszystkie kończą się rozwodem. Choć gdyby nie mieli dzieci to pewnie większość tak. Nawet nie o wszystkich mogę powiedzieć, że są nieszczęśliwi. Ale widać, że czegoś im brakuje. Tak, wiem, znacie takie małżeństwa, że kochają się że hej. Ale ile z nich znacie aż tak dobrze, żeby stwierdzić, że to nie tylko fasada, albo wzajemny szacunek, przywiązanie, ale właśnie miłość?

        Trzeba tęsknić, trzeba pragnąć, trzeba pożądać, trzeba czuć niedosyt. Tylko wtedy można ignorować skarpetki pod łóżkiem, albo odkurzanie w czasie meczu. A nie da się tęsknić za kimś kogo widziałeś przedwczoraj, wczoraj, dzisiaj a zobaczysz jutro i pojutrze. Widziałeś w bieliźnie i bez, w szlafroku, ręczniku, w wałkach, na rudo, na blond i na fioletowo choć zazwyczaj na czarno, w sukienkach, spódnicach, żakietach, żabotach, rajstopach, pończochach, umalowaną i nie, zdrową, chorą, pijaną, trzeźwą, wesołą, smutną, wulgarną, kulturalną...

Wszystkiego najlepszego wszystkim wkrótce wstępującym w związek małżeński :)

        I masz babo placek. Wróć. To by był seksizm. I masz człowieku placek.
Durny Onet nie słuch próśb i przez to będę miał teraz 100 postów o tym jak to ludzie są szczęśliwi w swoich małżeństwach. Wszystkim gratuluję. Ja też jestem. Co nie zmienia nawet odrobinę wymowy tego co napisałem. Większość ludzi nie jest. Śmiem tak twierdzić bo mam oczy i mózg. Żeby było uczciwie muszę dodać, że większość ludzi nie jest też nieszczęśliwa.
Bardzo proszę przed napisaniem komentarza przeczytać cały post, wziąć poprawkę na to, że autor ma czasem poczucie humoru no i co Wy ludzie robicie tak rano w internecie? Nie macie jakiejś kawy do wypicia czy koleżanki do obgadania?
        Aha i jeszcze jedno. Ja oczywiście wszystkie Wasze komentarze postaram się przeczytać. Na odpowiedź to jednak za bardzo nie liczcie. Z doświadczenia wiem, że moje błyskotliwe i cięte odpowiedzi pozostają bez (masło maślane) odpowiedzi, więc jak ktoś chce pogadać to zapraszam do następnych postów. O ile będą następne, może się bowiem zdarzyć, że miażdżąca krytyka moich dokonań literackich doprowadzi mnie na dno depresji i co ja biedny będę tam sam robił na tym dnie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz