czwartek, 20 grudnia 2007

Mikołaj będzie i Wesołych Świąt...

        ...życzę jeśli ktoś świętuje. Nieświętującym życzę żeby te w parę dodatkowych dni wolnych dobrze się bawili. A w Sylwestra dobrej zabawy życzę wszystkim (no chyba, że Sylwestra też ktoś nie obchodzi).
Albowiem na święta wyjeżdżam i wracam dopiero o rok mądrzejszy, to się z Wami dzisiaj pożegnam, pożyczę i rozdam prezenty. Najpierw prezenty bo to najprzyjemniejsze. No jakie ja mogę Wam dać prezenty, jak Wy nie dość, że po całym świecie to jeszcze nie wiem co lubicie? Dam Wam to co ja lubię i co można dać wirtualnie :) No więc.
 

        W tym czerwonym pudełeczku leży sobie program co się nazywa Stellarium. Mapa nieba taka. Fajna, mówię Wam. Można sobie wpisać swoje współrzędne (potem powiem skąd je wziąć) i zobaczyć jak wygląda niebo z Waszego punktu widzenia. Albo jak wyglądało 30 lat temu. Można sprawdzić czy mama nie kłamie jak mówi, że się urodziliście pod szczęśliwą gwiazdą. Wystarczy cofnąć się o ileś lat i sprawdzić co Wam wtedy świeciło nad głową. Można też zobaczyć co będzie świecić za lat kilka wprzód. Albo co to jest to wielkie świecące mi w oczy jak wychodzę do pracy (Wenus). Można włączyć widok konstelacji prosty lub graficzny i pokazać dziecku dlaczego Psy Gończe to Psy Gończe i gdzie jest Orion od pasa. Tu sobie go można pobrać (www.stellarium.org).
        No to skąd wziąć te wspomniane przeze mnie współrzędne? A z tego programu w pudełeczku z niebieską wstążką. Google Earth się nazywa i można sobie w nim świat zwiedzać nie ruszając się z domu. Gdzie to ja już nie byłem: Stałem na szczycie piramidy Cheopsa, pstrykałem Sfinksa w nos, leciałem przez Wielki Kanion Kolorado, patrzyłem z góry na Machu Picchu, nawet znalazłem Angel Falls, o moim domu nie wspominam nawet. A wszystko przy pomocy kliknięć i kręcenia kółkiem w myszce. Jak już znajdziecie swoje miejsce zamieszkania to na dole w pasku wyświetlają się współrzędne miejsca, nad którym ustawicie kursor. trzeba sobie to przepisać i wpisać w opcjach w Stellarium. A programik pobiera się stąd (http://earth.google.com/).
        W zielonym pudełeczku z różową wstążeczką (nie komentować, tylko taka mi została jak pakowałem) znajdziemy program, bez którego żaden internauta nie może się obejść czyli Firefox (http://www.firefox.pl/). Ikonkę Internet Explorera przesuwamy gdzieś w kącik żeby nie przeszkadzała a na jej miejsce wstawiamy ikonkę Firefoxa. Dlaczego Firefox fajny jest? Bo ma zakładki (wiem, że nowy IE też ma), działa szybko (choć trochę pamięci potrafi zająć jak się rozpędzi) i co najważniejsze obsługuje dodatki. Goły Firefox fajny jest jak goła dziewczyna, ale Firefox z dodatkami jest fajny jak dziewczyna troszeczkę ubrana (nie zrozumiecie, ale uwierzcie na słowo). Dodatki są w tych małych kieszonkach w pudełku i tak po kolei jedziemy. (szybciutko się przechodzi do strony z dodatkami klikając menu Narzędzia->Dodatki a w wyświetlonym okienku wybrać Pobierz rozszerzenia) Najpierwszy, który należy zainstalować to MouseGestures. Koniec z szukaniem przycisku wstecz (wystarczy ruch myszką w lewo), koniec z szukaniem krzyżyka żeby zamknąć kartę (do dołu i w prawo), koniec z mnóstwem innych, które można zastąpić gestami myszką przy wciśniętym prawym przycisku. Następnie znajdujemy Adblock i NoScript i koniec z reklamami na cały ekran. Można jeszcze pobrać ForecastFox jeśli ktoś pracuje w pokoju bez okien a koniecznie chce wiedzieć czy pada śnieg.
Jak już jesteśmy przy Firefoxie to jeszcze trzeba wiedzieć gdzie (poza blogami) zajrzeć żeby się dobrze bawić. Polecam www.joemonster.org i bash.org.pl. Jak ktoś szuka drogi to pomóc może www.targeo.pl. Nie wiecie co to dyfamacja, oto rozwiązanie - sjp.pwn.pl. Jak sprawdzić gdzie jest Wasze IP? A tak: www.checkip.org. I najważniejsza strona, dzięki której macie szansę jako pierwsi komentować nowe wpisy na zaprzyjaźnionych blogach: www.netvibes.com. Temu bym Wam radził przyjrzeć się bliżej.
        Następne pudełeczko to przydatne aplikacje to utrzymywania porządku w systemie. Żeby wiedzieć co nam tak okrutnie system spowalnia można sobie uruchomić Process Explorer. W opcjach można mu ustawić żeby zastąpił systemowego menedżera zadań. Nic nam jednka nie da możliwość zabijania niepotrzebnych procesów jeśli po restarcie znowu się pojawią. Żeby się ich pozbyć używamy programiku Autoruns. Wyświetla on listę wszystkich miejsc, w których mogą się kryć automatycznie startujące programy i pozwala je wyłączyć. Naprawdę wszystkich, dlatego wyłączać należy ostrożnie coby sobie nie wyłączyć czegoś jednak potrzebnego. No ale co zrobić, żeby się te programy tak same do autostartu nie dodawały? A zainstalować taki programik jak StartupMonitor. Gdy jakiś podstępny program próbuje się dodać do autostartu dostajemy okno z odpowiednią informacją i możliwością zablokowania zmian. Ale tego to sobie musicie sami po internecie poszukać. Jest kilka, wybierzcie ten, który najbardziej Wam przypadnie do gustu. Żeby się w miarę bezpiecznie czuć trzeba mieć jakiegoś antywirusa np AntiVirenKit. Niestety trzeba za niego zapłacić. Za darmo można mieć Avast. Też działa.

        Na koniec życzenia. A, już były. Życzę tego samego czego na górze życzyłem i czego tam sobie jeszcze chcecie to też Wam życzę. I tym razem mówię o życzeniach, które mają się spełnić. Do zobaczenia za rok.

piątek, 14 grudnia 2007

Nieubłaganie...

        ...zbliża się Nowy Rok. Nie lubimy go bo stajemy się o rok starsi a o tym marzą tylko nastolatki. Chcą być już dorośli bo się z tym wiążą różne fajne rzeczy: można piwo pić, papierosy palić. Nie wiedzą niebożęta, że oprócz tego są jeszcze rzeczy mniej fajne z dorosłością związane: rachunki, praca, wredny szef, zamarznięty samochód, zepsuty internet i inne. Ale ja nie o tym. Otóż z Nowym Rokiem związany jest jeden bardzo miły zwyczaj. I wcale nie mam na myśli uwalenia się w trupa na imprezie z kolegami, nie. Otóż z Nowym Rokiem podejmujemy różne zobowiązania. Czas więc i mi jakieś podjąć. Oczywiście znowu będą to zobowiązania, których nie zamierzam realizować ale zobowiązania fajnie mieć, nie? No więc postanawiam, że w przyszłym roku nie dotrzymam następujących postanowień:
1. jak co roku postanawiam porządnie przyłożyć się do angielskiego;
2. albo do hiszpańskiego (ni w ząb nic po hiszpańsku nie kumam, ale mi hiszpański się podoba i na starość się chcę do Hiszpanii przeprowadzić, bo tam ciepło jest i dużo morza. I ładne dziewczyny, ale to naprawdę nie ma w ogóle żadnego znaczenia);
3. kupię sobie rower i UWAGA będę na nim jeździł;
4. zrobię prawo jazdy na motor (to po jaką cholerę mi rower?);
5. zrobię nowy piękny design na blogu;
6. przestanę dokuczać kolegom z pracy;
7. i jak mi jeszcze coś przyjdzie do głowy to dopiszę.

        A czego Wy nie macie zamiaru dotrzymać w Nowym Roku? Cały weekend macie więc proszę się przyłożyć. I bez kitów mi tu proszę. Zbyt wiele razy nie dotrzymywałem noworocznych przyrzeczeń żeby wierzyć, że ktoś je składa i dotrzymuje. One do tego są, żeby mieć dobre samopoczucie w Sylwestra, zapomnieć o nich 1-ego stycznia zwalając na kaca i mieć co przyrzec na następny Nowy Rok. Dawać te przyrzeczenia, za rok Was rozliczę.

poniedziałek, 10 grudnia 2007

I po placku

        Sorry, że tak późno się odzywam. Czytałem. Po weekendzie zawsze mam sporo zaległości. I pracowałem. No muszę trochę, nic na to nie poradzę.
        Nawała przeszła. Z przyjemnością zauważyłem, że szkód wielkich nie narobili. Z pewnym żalem zauważyłem też, że nie było oczekiwanej przeze mnie bitwy damsko-męskiej. Trudno, obejrzę innym razem. Po przeczytaniu postów z tej nieszczęsnej notki stwierdzam, że nie jest tak całkiem fatalnie z poczuciem humoru w narodzie. Większość czytelników załapała, że to żart. Byli tacy co mieli wątpliwości i warunkowo dopuszczali, że to mogłoby w pewnych okolicznościach przyrody nawet być zabawne. Ale tylko w pewnych. Nieliczni nie załapali i dostało mi się od pustaków i takich tam. A niektórzy to mojej żonie współczuli, że ma takiego imbecyla za męża :), chociaż nigdzie tam o mojej żonie nie wspominałem. Ogólnie stwierdzam generalnie podsumowując w temacie zakupów na dzień dzisiejszy (prof. Miodek by mnie za to zabił), że zgodnie z przewidywaniami nieliczni (czyli chyba sztuk 1) dotrwali do do dnia dzisiejszego. Welcome ich zatem tutaj wszyscy, proszę zrobić miejsce przy kominku. I do jutra.

piątek, 7 grudnia 2007

I masz babo placek

        Z Onetem to ja sobie później porozmawiam. No bo mam w opisie napisane "NIE POLECAĆ", a oni sobie wzięli i zignorowali.
        Ponieważ przypuszczam, że 95% osób, które się tam przez weekend pojawią nie pojawi się ponownie to nawet nie będę sobie zadawał trudu pisania odpowiedzi. Z tymi, którzy jednak wytrwają i postanowią zostać na pewno jeszcze sobie porozmawiamy, więc nic straconego. Tym wytrwałym każę jeszcze w ramach testu przeczytać ten kawałek o fotonach (ależ ze mnie złośliwa bestia) i jak po tym nie uciekną z krzykiem to już w ogóle i absolutnie będą mile widziani ;) Do końca świata i o jeden dzień dłużej (gdzieś to słyszałem, ale nie pamiętam gdzie). A teraz idę po popcorn i piwo, bo coś czuję, zaraz się tam wojna damsko-męska rozpęta i jak znam życie niewiele będzie miała wspólnego z zakupami i poczuciem humoru. Ale na pewno będzie interesująca wielce to sobie popatrzę :)


        Miłego weekenda życzę wszystkim, proszę mi szyb tu nie powybijać i buty wycierać przed wejściem ;)

czwartek, 6 grudnia 2007

Jest li niebo na Ziemi?

        "Heaven is a place on Earth" - jak śpiewa jedna pani śpiewaczka. I zaczynam się z nią zgadzać. No bo jadę sobie rano do pracy i co widzę? Najpierw wesoło macha do mnie pani w niczego sobie bieliźnie Intimissimi. Kilkaset metrów dalej mruga do mnie porozumiewawczo niczego sobie pani w najnowszym modelu Triumpha. Po tak radosnym rozpoczęciu dnia jadę dalej podśpiewując wesoło pod nosem, że "heaven is a place on Earth". Ale to nie koniec! Za chwilę mijam rozciągniętą na jakichś rurkach panią ze Złotych Tarasów. Ta pani nieubrana jest kompletnie, ale leży w takiej dziwnej pozie, że nic nie widać (w tym momencie heaven jest troszkę mniejsze niż przed chwilą). Ale to nie koniec, bo za chwilkę w bardzo skromnym (naprawdę bardzo) stroju mikołajowym pani z innej galerii zaprasza mnie do siebie. A za następną chwilkę oglądam piękny dwuczęściowy kostium na jeszcze piękniejszej jednoczęściowej modelce Calzedonia. I jeszcze gdzieś po drodze zamrugała do mnie pani z H&M. Tak, w takie dni zaczynam wierzyć, że niebo jest tuż tuż. I w cuda zaczynam wierzyć. Bo jakim cudem udaje mi się dojechać do pracy nie potrącając nikogo to nie mam najmniejszego pojęcia.
A dziewczyny to sobie muszą jakiegoś innego nieba poszukać, bo panów w bieliźnie to jak na lekarstwo.

Apdejt:

        Zby, taki gość którego nie lubię, bo twierdzi, że jest ode mnie ładniejszy (on też mnie nie lubi bo twierdzi, że mu robię konkurencję) jest tu dwa dni i już mi zepsuł bloga. No sami zobaczcie jak to teraz wygląda.

poniedziałek, 3 grudnia 2007

Jak przeżyć z kobietą - kurs dla opornych, cz. 2

        Witam Państwa na drugiej części naszego cieszącego się ogromną popularnością kursu z serii "Jak przeżyć z kobietą - dla opornych". Dzisiej zajmiemy się tematem zakupów przedświątecznych. Wykład poprowadzi doktor N. Owo-Bogacki z Instytutu Zachowań Dziwnych.

        Wiem, jak bardzo wszyscy panowie "lubicie" biegać za swoimi żonami / dziewczynami / kochankami / narzeczonymi (niepotrzebne skreślić) jak opętani po supermarkecie szukając różnych "niezbędnych" rzeczy. Niestety czynność ta jest im z jakiegoś powodu niezbędna do przetrwania, biegać więc musimy. Dzisiejszy wykład pomoże wam nabiegać się jak najmniej, może nawet uda się w tym bieganiu załatwić coś dla siebie. Otóż szanowni moi słuchacze i czytelnicy... I tutaj pozwolę sobie na małą reklamę - w korytarzu przed salą można kupić szóste już wydanie mojej cieszącej się niemalejącym powodzeniem książki "Jak przeżyć z kobietą - skrócona instrukcja obsługi". Drodzy panowie, 75 złotych za 2356 stron to naprawdę niewiele, a pozwoli wam zaoszczędzić zdrowie, a być może i życie w wielu sytuacjach. Słyszeli panowie zapewne, że 60% wypadków wydarza się w domu. To czego panowie nie słyszeli, to że 90% tych wypadków to skutki uderzenia tępym narzędziem kuchennym. Nie przypuszczam, żeby któryś z panów uderzył się sam. Wnioski wyciągnijcie sobie sami. A za jedyne 75 złotych nauczycie się jak tego uniknąć.

        Wracając do tematu. Zakupy przedświąteczne są u kobiet nieuniknione jak okres, na szczęście występują raz na pół roku a nie co miesiąc. <westchnienie ulgi na widowni> Równie nieunikniona jest nasza obecność w czasie tych zakupów, albowiem nawet najgrzeczniejsza uwaga w stylu "A może kochanie pojechałabyś sobie sama?" może zakończyć się tragicznie, czyli fochem, odstawieniem od łoża i od żłobu, przepraszam stołu. A tego byśmy nie chcieli, bo o ile bez seksu można żyć to bez jedzenia już gorzej. Nie będę wam tu wstawiał bzdur, że jeśli nie możesz czegoś uniknąć to to pokochaj. Nawet nie próbuję sugerować żeby pokochać wielogodzinne zwiedzanie sklepu i wszystko co z tym związane. Nie, pokochać się nie da. Nauczymy się jak to przeżyć w miarę bezboleśnie.

Etap 1. Przygotowanie do zakupów.
        Zakupy przedświąteczne są na szczęście przewidywalne, czyli możemy się przygotować psychicznie. Szczerze odradzam wzbranianie się przed wyjazdem, sugestie coby sobie żona sama pojechała itp grożące śmiercią pomysły. Należy również przyrządzić listę niezbędnych zakupów. Wpisujemy na nią wszystko co wydaje nam się potrzebne oraz wszystko o czym tylko wspomni żona w ciągu tygodnia przed zakupami. Listę możemy uznać za "do przyjęcia" gdy liczy co najmniej 120 pozycji. Mamy więc listę, udajemy się na zakupy.


Etap 2. Zakupy właściwe.
        Wyrzucamy listę bo i tak do niczego się nie przyda. Zdziwione miny niektórych panów zdradzają, że w zakupach przedświątecznych jeszcze nie uczestniczyli. Zazdrościmy ale jednocześnie żal nam na myśl, że pierwszy szok jeszcze przed wami. Dlaczego wyrzucamy pracowicie przygotowaną listę? Bo zakupów nie robimy wg listy tylko wg kryteriów ustalonych przez żonę. Nie udało nam się w toku wieloletnich badań ustalić jakie to kryteria, choć pewne wnioski przedstawiam w książce do kupienia przed wejściem. Wiemy tylko, że wymaga to dużo biegania bez ładu i składu, naszym zdaniem przynajmniej. Najważniejszym elementem udanych i spokojnych zakupów jest wózek. Wózek musi być sprawny, kółka niepoblokowane, powinien się dawać łatwo prowadzić, albowiem przez następne 5 godzin będziemy poruszać się nim po sklepie, wśród tłumu innych ludzi, poganiani przez żonę, strofowani przez żony innych facetów, którym niechcący (hehe) wjechaliśmy na piętę. Zapewniam, że wózek samoczynnie skręcający w jedną stronę już po 10 minutach stanie się zmorą, którą zapamiętamy na długo. Następnie wzdychamy głęboko i ruszamy. Absolutnie, powtarzam absolutnie należy powstrzymać się od komentarzy na temat drogi wybranej przez małżonkę. Oczywiste jest, że sami ruszylibyśmy po prostu slalomem między półkami zbierając po drodze zakupy z listy do wózka i już pół godziny później byłoby po zakupach. Niestety, takie rzeczy to tylko w Erze. Nas będzie wiodła małżonka. A wyglądać to będzie tak:
-chodźmy kupić chleb;
-teraz po waciki;
-a jak już idziemy po waciki to zobaczmy te nowe szampony;
-(30 minut później) a teraz po waciki;
-zaczekaj chwilkę, jeszcze wezmę proszek do prania, o jejku ile ich jest;
-(30 minut później) jeszcze waciki;
-a teraz mleko (po drugiej stronie sklepu, koło pieczywa);
-pasta do zębów (przy szamponach);
-wędlina (też niedaleko pieczywa);
-zabawki na prezenty (gdzieś w środku drogi);
-makaron (znowu pieczywo)
-itp itd
-(5 godzin i 16 kilometrów później) a teraz do kasy.
Uwaga panowie. W trakcie tej wycieczki na wszelkie pytania należy odpowiadać wymijająco np: oczywiście kochanie, bardzo dobry wybór, weź który chcesz zdaję się na twój doskonały gust, ten szampon na pewno będzie świetny itp. Najważniejsze żeby nie walczyć. Z żywiołami się nie wygrywa. Istotne jest również aby poruszać się jak najwolniej. Zniecierpliwiona małżonka pobiegnie po coś sama od czasu do czasu a to zaoszczędzi nam drogi.


Etap 3. Płacenie.
        Bardzo przepraszam, cenzura mi wycięła ten kawałek, więc przejdę od razu do następnego.


Etap 4. Trzeba to zanieść do domu.
        Bardzo często panowie popełniają błąd już w ostatniej fazie, po wniesieniu zakupów do domu. Otóż ci nieświadomi nieszczęśnicy SIADAJĄ!!! Nie wolno. Pod żadnym pozorem po wejściu do domu nie wolno usiąść, albowiem zostanie to skwitowane krótkim: "No tak. Nie dość, że musiałam sama tyle zakupów zrobić to jeszcze sama będę to rozpakowywać." Nie ma najmniejszego znaczenia, że zapłaciliśmy, zatargaliśmy te zakupy z wózka do samochodu, z samochodu do domu robiąc 6 kursów na parking i z powrotem. Nie, to wszystko zostanie zaprzepaszczone w momencie gdy usiądziemy. Co więc robić jeśli wiemy, że tak naprawdę rozpakowywać i tak nam żona nie pozwoli bo tylko ona wie gdzie co schować? Zdejmować powoli kurtkę, udawać, że zaplątała nam się sznurówka, udać się za potrzebą, umyć dokładnie ręce, pójść sprawdzić czy samochód zamknięty, jeszcze raz pójść sprawdzić, pójść zajrzeć czy jest jakaś poczta w skrzynce, wrócić po klucz i pójść zabrać pocztę. Jeśli będziecie mieć szczęście to po powrocie wszystko będzie rozpakowane i będziecie mogli powiedzieć, że właśnie chcieliście pomóc. Jeśli będziecie mieć pecha pozostaje improwizacja.


        Więcej porad w mojej książce, do kupienia przy wyjściu. Zachęcam i zapraszam na następny wykład wkrótce.


Update:

        Pozdrawiamy aktywistki Koła Gospodyń Miejskich z miejscowości Małebuty Wielkie. Pragniemy jednak zauważyć, że wysyłanie anonimowych pogróżek na papierze firmowym to nie najlepszy pomysł. Jednocześnie pozostajemy pod wrażeniem liczby słów użytych do określenia miejsca gdzie prelegent może sobie wsadzić swoją książkę.