środa, 31 sierpnia 2022

Dzień Blogów

    Czcigodni i Szaowne, nasz dzień dzisiaj. Dzień Blogów. Autorów i Czytelników. Od lat mniej lub bardziej skutecznie opieramy się zmasowanym atakom nowych mediów - facebooka, instagrama, tiktoka, snapchata i innych. Od lat spotykamy się tu i ówdzie żeby sobie poczytać co tam się u kogo wydarzyło, co słychać w Berlinie albo Dublinie, tudzież w Warszawie. Posłuchać czego tam znajomi słuchają, popatrzeć co czytają. I choć w tej nierównej walce liczne blogi poległy a liczni moi blogowi znajomi odeszli w blogowy niebyt (wyjaśniam: najprawdopodobniej żyją, tylko ich blogi umarły, a ponieważ to była jedyna forma kontaktu, więc kontakty też umarły). Żałuję. Wiele przez te lata osób poznałem, wiele zapomniałem. Nieliczne znajomości pozostały i są cenne.

    Czcigodni i Szanowne, nie udaje mi się, niestety, choć obiecywałem, pisać częściej. W początkach blogowej kariery mogłem to zrzucać jedynie na lenistwo. 15 lat później mogę to zrzucać również na starość. Nie zamykam jednak, choć kurzem czasem zarasta. Zaglądajcie jako i ja do Was zaglądam. Nie zawsze się wpiszę, ale czytywam. Walczmy!

poniedziałek, 25 lipca 2022

Góry nie są dla mięczaków

"Idziemy do cyrku!" - usłyszał pewnego dnia Jacek. Jacek nie jest wielbicielem cyrków, bo nie lubi klaunów i przetrzymywania zwierząt w podłych warunkach. Ale że ostatnio był tylko w Cirque de Soleil a tam zwierząt nie było to się nawet ucieszył. Radość jego zmąciło tylko wspomnienie cennika w Cirque de Soleil, ale trudno, żyje się raz, czasem trzeba pójść co cyrku. Zwłaszcza, że "Idziemy do cyrku" w ogóle nie niosło w sobie intonacji pytającej. Nic a nic. Więc Jacek, jako wyszkolony w polskiej armii zabójca uznał, że jeśli nie pytanie to rozkaz. A z rozkazami się nie dyskutuje. Co nie znaczy, że z pytaniami można. Pytania w wojsku są jeszcze bardziej podchwytliwe niż rozkazy. Rozkaz jest prosty: polecenie, czasoprzestrzeń (np. zaczynacie malować tutaj, a kończycie o 22), wykonać. Pytania są podstępne, nie wiadomo czym grożą i lepiej, jak się słyszy pytanie, stać w trzecim szeregu.

"Kto się zna na muzyce?" - pyta porucznik. Zgłasza się dwóch młodych, niewinnych, a reszta plutonu, bardziej doświadczona lub po prostu sprytniejsza już cichcem ma bekę. Bo co dalej mówi porucznik? "Świetnie, wniesiecie majorowi fortepian na czwarte piętro". Reszta plutonu ma już bekę w ogóle nie cichcem. "Dobierzcie sobie jeszcze dwóch" mówi porucznik i beka znika momentalnie. I dwaj młodzi i niewinni nie dość, że będą targać fortepian na czwarte piętro to jeszcze sobie narobią wrogów w plutonie, bo we dwóch nie dadzą rady i kogoś wybrać muszą. I cóż z tego, że niewinni?

"Kto jest chętny do chóru?" - pyta porucznik. Nauczeni doświadczeniem młodzi i niewinni siedzą już cicho. Pluton ustawiony w dwuszeregu usiłuje jak najmniej rzucać się w oczy. A to nawet nie są zajęcia z kamuflażu. (A propos zajęć z kamuflażu, dowcip będzie: wkurwiony sierżant krzyczy do Kowalskiego: Kowalski nie widziałem was dzisiaj na zajęciach z kamuflażu! Na to Kowalski uśmiechnięty: dziękuję panie sierżancie! Kto zrozumiał daje plusa, like'a czy co tam się dzisiaj daje). Wobec braku chętnych porucznik podejmuje demokratyczną decyzję: "Pluton, w szeregu zbiórka, co trzeci wystąp. Jesteście ochotnikami do chóru. O 17 zgłosicie się do pani Sylwii". Pani Sylwia, w swej naiwności naprawdę myślała, że tylu było chętnych i kompletnie nie mogła zrozumieć, skąd ten skowyt wydobywający się z kilkunastu młodzieńczych gardeł. Trzeba jej przyznać, że była dzielna i dała radę wytrzymać 3 zajęcia.

Ale to nie o wojsku miało być, choć historii z wojska mam bez liku (a byłem na jednym tylko poligonie, a com widział i com przeżył, to bym mógł dłużej opowiadać niż koziołek Matołek).

Przyjąłem więc polecenie pójścia do cyrku. Trochę mnie zdziwiło, że mam się na kilka dni spakować. Wygodne buty do górskich wędrówek wzbudziły już poważne wątpliwości. Udałem się więc do źródła uszczegółowić informacje. I słusznie, bo jak się okazało nie "Idziemy do cyrku!" tylko "Jedziemy do Szczyrku!". A Szczyrk niebezpiecznie kojarzy mi się z górami. Może niezbyt wysokimi, ale jednak. Dostałem zadanie zorganizować lokal. Co robi Jacek, jako wyszkolony w polskiej armii zabójca? Przeprowadza rekonesans. Z racji odległości do miejsca docelowego rekonesans został przeprowadzony z pomocą starożytnej technologii, czyli na mapie, z użyciem nowoczesnej technologii, czyli w Google Maps. Szczyrk znajduje się na wysokości ok. 500 m.npm. Najwyższy szczyt w okolicy 1257 m. npm. Założyłem (przyszłość pokazała, że słusznie), że nie uda mi się tego szczytu nie zdobyć, więc trzeba zminimalizować wysiłek do tego niezbędny. Jak się minimalizuje wysiłek do tego niezbędny? Szuka się noclegu jak najwyżej, wtedy do wspięcia się pozostaje najmniej. 900 m. npm powinno wystarczyć, żeby mnie nie zabić, pomyślałem. Jakżesz, o jakżesz byłem w błędzie.

5 godzin i 400km (8 litrów na 100km, 7,89 za litr) gdy już prawie o zmroku udało się po kamienistej drodze z sarnami rzucającymi się pod koła wjechać na górę to oczom naszym ukazał się las. Prawdziwy, nie krzyży. Miejscówka fajna i wg mapy było tylko 250m do schroniska. W razie czego będzie blisko po piwo. Podziwiliśmy piękno wieczoru i poszliśmy spać, gdyż rano trzeba było iść. Jacek, jak się niektórzy domyślają, jest umiarkowanym zwolennikiem nadmiernego przemieszczania się pieszo, zwłaszcza wertykalnie. Ale rozkaz to rozkaz. 250m do schroniska, potem jeszcze trochę i będzie szczyt. Dam radę.


Podjąłem samodzielną, męską decyzję, że tam wejdziemy.

Zdjęcie nie oddaje grozy tego podejścia.

Poinformuję Was o terminie pogrzebu.



Otóż okazało się, że do schroniska jest owszem 250 m, ale w pionie. A droga prawie pionowa w górę. A nie zabrałem czekanów ani raków. Nawet łańcuchów żadnych nie było. Z racji dzieci przebywających z nami starałem się robić dobrą minę. Ale trudno się robi dobrą minę, jak pot zalewa ci oczy a powietrze łapiesz jak ryba wyrzucona na brzeg. Ale do schroniska dotarłem.



2 godziny i 700m później...
Uważni czytelnicy zauważą, że byłem dzielny i na paragonie nie ma piwa. Choć 9 zł za małą butelkę wody wypadałoby oblać.


Myślałem, że to już blisko szczytu, bo zostało jakieś 100 m. wysokości. A potem spojrzałem w górę. W oddali majaczył szczyt. Żeby chociaż jakiś imponujący czy coś. Nie, nic szczególnego. Bo jak się okazało 3 godziny i 3 litry mojego potu potem, to było zaledwie Małe Skrzyczne. A normalne jest jeszcze wyżej.


Powiem Wam, że wiem, że nie mam kondycji. Z moją pracą muszę tylko bez zadyszki wejść na pierwsze piętro i wytrzymać 8 godzin w klimatyzacji z trzema oszołomami takimi jak ja. Niezbyt wielkie wyzwanie. Ale ta góra prawie mnie zabiła. Ostatni raz byłem taki wykończony jak na studiach zaliczałem bieg na 3 kilometry. Bieganie zawsze mnie zabijało i z podziwem patrzyłem na szaleńców co przed biegiem robili 800 m. na rozgrzewkę. Na rozgrzewkę! Ja po 800 m. zastanawiałem się jak przeżyć pozostałe 2200. Zaliczałem ten bieg zawsze za pierwszym razem, zawsze mając kilka sekund zapasu. Z jedną motywacją - jeśli nie zaliczę, to będę musiał biec jeszcze raz. Więc zawsze zaliczałem. A po biegu padałem na trawę i pół godziny odzyskiwałem przytomność. W połowie tej góry czułem się jak po połowie biegu - jeszcze żyję, ale przy życiu trzyma mnie tylko to, że jak nie wejdę to będę musiał powtarzać. Wszedłem. A jeszcze trzeba było zejść. Wydawać by się mogło, że z góry łatwiej. Nie jest łatwiej. Ale za to jak zeszliśmy do schroniska to piłem najlepsze piwo na świecie. Żaden żywiec w życiu mi tak nie smakował. A mój zegarek, który - powiadam Wam - wie, co mówi, powiedział tak (przypominam, był czwartek):







 

 


 
 


 
 
 
 
To są owce, z tego się robi ser.


Dzień drugi. Byłem sprytniejszy i choć do schroniska znowu musiałem pójść, to dalej wjechaliśmy kolejką. Że niby atrakcja, a nie że nie dam rady drugi raz wejść. Górą po szczytach już poszło łatwiej. Horyzontalnie chodzi mi się łatwiej niż wertykalnie. No i były widoki. Powiadam Wam, mógłbym tam tylko siedzieć i podziwiać. Ale jednak trochę szliśmy. Po drodze wyprzedziła nas pani, jakieś 85 lat. Ale miała kijki, a nam się nie spieszyło. Potem nas wyprzedziła rodzina z dwójką dzieci w wieku około 5-6 lat. Kto ma dzieci, ten wie, że dzieci nie mają czegoś takiego jak zmęczenie. Dzieci więc biegły, a rodzice musieli za nimi. Nam się ciągle nie spieszyło. W drodze powrotnej wyprzedziła nas wycieczka emerytów, ale nam się przecież nie spieszyło. Ale jak szliśmy ze Skrzycznego do kolejki, żeby zjechać na dół i się okazało, że mamy 1,5 km i tylko 7 minut to trochę nam się spieszyło.


Mieliśmy iść w góry, ale zanosi się na burzę, więc jednak nie.

Dzień trzeci objawił się zachmurzeniem. Rozsądni ludzie nie idą w góry przy takiej pogodzie. Więc zarządziłem czas wolny, każdy robi co chce. Nie chciało mi się iść po piwo do schroniska. Na szczęście szczęśliwym zrządzeniem losu mieliśmy wino.




Potem tylko po kamieniach z górki i 5 godzin i 400km (8 litrów na 100km, 7,89 za litr) do domu. Na płaszczyznę.


środa, 8 czerwca 2022

To nie jest kraj dla zbieraczy chrustu.

Oni z tym chrustem to na poważnie. Myślałem, że któryś minister chlapnął dla beki jak kiedyś Niesiołowski o szczawiu. Ale nie, oni na poważnie.
Aż się boję podpowiadać, że książki też się palą. I że ci, co książki mają powinni się opałem z wyborcami pisu podzielić. A jak nie to się straży pożarnej da prawo szukania książek po mieszkaniach.
Ale ja to już chyba gdzieś czytałem...

Folwark zwierzęcy z równymi i równiejszymi mamy od lat. Rok 1984 z pegasusem już prawie, prawie. A zaraz ruszą Fahrenheit 451 i opowieści podręcznej.

Tymczasem słyszę, że 500+ ma się zamienić na 700+. Bo odniosło przecież tak niewiarygodny sukces.

To nie jest kraj dla pracujących ludzi. To nie jest kraj dla myślących ludzi. To nie jest kraj dla ludzi.

poniedziałek, 2 maja 2022

Legenda o przyrządzie do prac ziemnych




 
        Legenda głosi, że tylko mąż o czystym sercu, nieposzlakowanej opinii oraz niezbyt grubym koncie bankowym będzie godzien wyciągnąć ten starożytny przyrząd do robót ziemnych z ziemi.

        I teraz Czcigodni, trochę się waham, więc proszę o rady i porady. Jeśli podejmę się próby i jako mężowi o niewątpliwie czystym sercu i nieposzlakowanej opinii oraz o jeszcze bardziej niewątpliwie niezbyt grubym koncie bankowym uda mi się przyrząd z ziemi wyciągnąć, to istnieje bliskie 1 ryzyko, że będę musiał się nim posłużyć przy pracach ziemnych. Jeśli jednakowoż podejmę się próby i polegnę to okażę się mężem o nieczystym sercu, poszlakowanej opinii lub grubym koncie bankowym. Przy czym to ostatnie jakoś przeżyję i złagodzi mój ból. Może więc nie podejmować próby i poprzestać na nieudowodnionym wewnętrznym przekonaniu o byciu czystym, nieskazitelnym i chudokontowym?
I teraz więc pytanie: ryzykować?

sobota, 30 kwietnia 2022

O męża bezużyteczności

Będąc z żoną na zakupach otrzymałem arcyważne zadanie, któremu podołać może tylko dzielny i odpowiedzialny mąż. Mianowicie otrzymałem polecenie udania się do kasy, odstania w kolejce i zapłacenia za jej - żony i zadaniodawczyni - zakupy. Wręczono mi torbiszcze z zakupami i polecono iść. "Ależ kochanie, żono ma ostatnia, jednakowoż nie przydzieliłaś mi środków na realizację zadania." Wręczono mi więc kartę debetową. "Ale kochanie, żono najmilsza, azaliż jak mam zapłacić pinu do karty nie znając?". "Mężu najdroższy, upierdliwy nieco i niedomyślny bardzo, gdyż miałeś okazję prezent mi zrobić, PIN to data naszego ślubu" - odpowiedziała żona ma ostatnia i najmilsza i oddaliła się w kierunku kolejnego stoiska.
"No to mi pomogła..." - pomyślałem ja, mąż najdroższy, upierdliwy nieco.

poniedziałek, 14 lutego 2022

Międzynarodowy Dzień Poświęcenia Róż i Innych Kwiatów

    Dzień dzisiejszy roboczo nazwałem Międzynarodowym Dniem Poświęcenia Róż i Innych Kwiatów. Tysiące i miliony tych biednych istot idą pod nóż, żeby tysiące i miliony mężczyzn tego świata mogło nie podpaść wybrankom swego serca. Nie czas jednak żałować róż, gdy unikają podpadania mężczyźni. W dniu tym co roku mężczyźni wyruszają na tradycyjną pielgrzymkę do… wiem co Wam przychodzi do głowy i jakżesz jesteście w błędzie, bo nie do najbliższego pubu, o nie… pielgrzymkę do najbliższej kwiaciarni. Gdyż kilka nie całkiem jeszcze martwych róż znacząco podnosi prawdopodobieństwo niepodpadnięcia. Kobiety mają łatwiej. Im do niepodpadnięcia wystarczy wstążeczka i już. My natomiast, my musimy walczyć. Ale o tym za chwilę.

    Generalnie wojowników (bo jak walka to i wojownik, któż zaprzeczy?) walczących o róże, niczym kierownictwo Ordo Iuris o cnoty niewieście (podpowiadam: dużo hałasu, ale z niekoniecznie dobrym skutkiem), podzielić można na dwie grupy.

    Grupa pierwsza załatwia zakupy kwiatowe w drodze z pracy i wręcza te kwiaty już od progu mieszkania anonsując swoje przybycie szelestem rozwijanego papieru. Wychodzą oni z założenia, że rach ciach, trzeba to załatwić szybko i po bólu. Ta grupa to mięczaki. Nawet jeśli musieli odstać w kolejce po swoją porcję nie całkiem jeszcze martwych roślin, to nie musieli o nie stoczyć pojedynku o honor i niepodpadnięcie. Nie musieli, bo o tej porze kwiaciarnie przygotowane na inwazję jeszcze dysponują różami, tudzież innymi kwiatami. Dla wszystkich w kolejce starczy, wystarczy poczekać. Mięczaki.

    Grupa druga z kolei, to wojowie z górnej półki. Oni nie stoją w kolejce, nie krzyczą piskliwym głosem “Proszę zostawić kilka dla nas”, “Limit jakiś wprowadzić, po 5 na głowę”, “My też mamy żony”. Oni wracają po pracy do domu, do żony, która przez cały dzień ma dzisiaj tylko jedno w głowie - “Ile mi w tym roku róż przyniesie?” (tylko róże wchodzą w grę, inne rośliny pozwolą tylko złagodzić wyrok, ale nie anulują podpadnięcia), “Żeby się tylko nie wygłupił z żółtymi jak w zeszłym roku, przecież każdy wie, że żółte to zdrada”. (WTF???). Wraca do domu ten samiec alfa, wojownik dzielny, predator chciałoby się powiedzieć i jak gdyby nigdy nic rzuca od niechcenia na powitanie - “Co na obiad?”. Ignoruje wyniośle, że talerz ze schabowym został właściwie przed nim rzucony, a nie postawiony. Co bardziej odważni zjadłszy (imiesłów przysłówkowy uprzedni, współczuję tym, którzy muszą to wiedzieć) rzucają mimochodem “Mamusia robi lepsze”. A żonę nosi.

    Choć bądźmy szczerzy, panowie - czy ktoś z Was dostał kiedyś kwiatka na Walentynki? Choć jednego, malutkiego? Nie musi być róża. Może być przywiędły, taki co się przedwczoraj nie sprzedał. No nie dostał. Czy robimy z tego dramat? Nie robimy.

    Po obiedzie i obejrzeniu skoków (a żonę nosi) wstaje ten dzielny, żeby nie powiedzieć szalony, człowiek i “Wychodzę” mówi. A żonę nosi. Nie tłumaczy się, dokąd idzie, bo jest dzielny (albo szalony). Dostojnym krokiem, w końcu ma jeszcze dwie godziny do zamknięcia kwiaciarni, udaje się w kierunku kwiaciarni. Wie przecież, że kwiaciarze takiej okazji nie przepuszczają i róże na pewno są jeszcze dostępne w różnych rozmiarach i kolorach.

W tym momencie przenosimy narrację na pierwszą osobę. Taki chłyt stylowy.

    Tym łatwiej mi było te wszystkie szalone i dzielne przedsięwzięcia po powrocie z pracy przeprowadzić, że moja żona była jeszcze w pracy. W zasadzie więc ryzykowałem niewiele. Ale się liczy. A talerz rzuciłem sobie sam, bo po wyjęciu z mikrofali był gorący. Jak one to robią, że ich nie parzy? Moja żona mówi, że za każdym dowcipem coś się kryje. Może coś jest w tym dowcipie o piekle?

    Dostojnym krokiem zmierzam więc w kierunku pobliskiej kwiaciarni (przy czym ‘pobliskiej’ jest tu bardzo umowne, wg mojej miary odległości to jest ‘łooo rany, aż do przystanku trzeba iść?). Z daleka już z niepokojem dostrzegam, choć wzrok już dawno nie sokoli, że kwiaciarze w tym roku nie doszacowali popytu. Mogą być problemy. Tym bardziej, iż dostrzegam idącego równie dostojnym krokiem z naprzeciwka innego dzielnego wojownika, który się żonom nie kłaniał. Nasze spojrzenia się spotykają, wytrzymuję, nie zwalniamy kroku. Nonszalancko udajemy, że kwiaciarnia absolutnie nie jest w naszym spektrum zainteresowań. Wymiękł pierwszy. Lekko, dla niewprawnego oka niemal niezauważalnie, przyspieszył kroku i zmienił azymut kierując się bezczelnie niemal prosto na kwiaciarnię. Nie mogłem tego zignorować i najbardziej nonszalanckim szybkim krokiem, którego jeszcze nie da się nazwać biegiem, skierowałem się prosto na kwiaciarnię. Widząc, że nie wygra, zmienił taktykę. Rzucił mi wyzwanie bezpośrednie. Ruszył wprost na mnie po drodze zdejmując czapkę i formując ją do postaci kulistej nadającej się jako broń miotana. Ruszyłem, ciągle jeszcze nie biegnąc, wprost na niego po drodze rozwijając szalik i przywiązując na jego końcach rękawiczki. Wyszkolonym przez lata w wojsku ruchem uniknąłem rzuconej w moją twarz czapki, a wychodząc z uniku rzuciłem w jego stronę bola zrobione z szalika i rękawiczek. Nie całkiem jeszcze po złamaniu sprawna prawa ręka niestety się nie popisała i trafiłem tylko połowicznie, w jedną nogę. To jednak wystarczyło aby go spowolnić. Dotarłem do okienka kilka sekund przed nim, ciągnącym za sobą mój szalik. Triumfalnie rzuciłem w czeluść okienka - “Róże poproszę”, “Ile?” - padło z czeluści. “Wszystkie” - odpowiedziałem jednocześnie nonszalancko w stronę czeluści i hardo w stronę pokonanego przeciwnika, ugruntowując swoją bezsprzeczną dominację. “Zośka, zapakuj obie” - padło z czeluści. Zadrżałem. Poziom niedoszacowania popytu przez kwiaciarzy był druzgocący. “Obie? I to wszystko? Cóż, pozostanie zgrywać twardziela do końca, nawet gdy żona już wróci do domu.” - pomyślałem. I wtedy zobaczyłem jego. Pokonanego przeciwnika. Nie płakał. Faceci nie płaczą. Ale w oczach widać było jakąś pustkę, beznadzieję. Nie! Przecież to facet, towarzysz w niedoli, nie można go tak zostawić! Nie jego wina, że trafił na mnie, nie jego wina, że kwiaciarze niedoszacowali. Nie godzi się kamrata w potrzebie zostawić. Rozwinąłem papier i dałem mu jedną różę. Nie dziękował. Nie musiał. W tym momencie braterstwa dusz rozumieliśmy się bez słów. I bez słów odwróciliśmy się od siebie i odeszli. On w kierunku zachodzącego słońca. Ja w kierunku wschodzącego księżyca.

Wracamy do narracji trzecioosobowej.

A włosy rozwiewał im popołudniowy wiatr.

środa, 9 lutego 2022

Pizza pantoflana

    Wg nonsensopedii (https://nonsa.pl/wiki/Kalendarz_%C5%9Bwi%C4%85t_nietypowych) dzisiaj Międzynarodowy Dzień Pizzy oraz jednocześnie Dzień Pantoflarza. Panowie zatem biegniecie po pracy po pizzę, którą oferujecie wybrankom swego serca w ramach romantycznej kolacji. I niech to będzie wyłącznie wasza samodzielna, męska decyzja.
    
    Bo wiecie jak nie zostać pantoflarzem? Nie wiecie? To wam powiem. Wystarczy wykonywać polecenia żony zanim żona zdąży je wyartykułować. Wtedy są to wasze męskie decyzje. Bo kto wam zabroniA podjąć męską decyzję o spontanicznym odkurzeniu całego mieszkania? Albo męską decyzję o natychmiastowym umyciu naczyń w zlewie? Nikt nam nie będzie mówił co mamy robić.
    
    Swoją drogą dzień pizzy jest międzynarodowy a dzień pantoflarza nie. Znaczy polski tylko? Pantoflarze innych krajów mają swoje dni w innych terminach? Tak nie może być! Pantoflarze wszystkich krajów łączcie się!