Antwerpia Antwerpią, ale trzeba było ruszać dalej. Prawie 6 godzin lotu. Bez możliwości wyprostowania kolan. Bez możliwości rozłożenia oparcia fotela. Bez możliwości uniknięcia zabawy Wonder Woman. BTW nauczyłem Wonder Woman robić pompki, okazało się, że nie miała o tym najmniejszego pojęcia. Okazało się również, że istnieją tzw pompki dziewczęce, gdzie większość ciała cały czas leży na ziemi, a podnosi się w zasadzie tylko głowę. Pfff.
Pierwszą rzeczą jakiej człowiek dowiaduje się po wylądowaniu w Puerto del Rosario jest to, że wyspa nie nazywa się Fuertaventura, jak sądziłem od wczesnych lat młodzieńczych, kiedy zaplanowałem sobie tam emeryturę. Wyspa nazywa się Fuerteventura. Błąd podobno tak powszechny, że używając poprawnej nazwy masz od razu +5 do szacunku u tubylców. Mogę się czasem pomylić, 30 lat warunkowania robi swoje, więc proszę mnie nie poprawiać, tylko nauczyć się poprawnej formy. Fuerteventura.
Drugą rzeczą jakiej człowiek dowiaduje się po wylądowaniu jest to, że niebo nad Fuerteventurą wygląda tak:
|
Farfocle na niebie |
Zdjęcie prosto z aparatu, żadnych retuszów (poza oczywiście automatyczną korektą zrobioną przez aparat). Jak widać Fuerteventura jest przereklamowana. Miało być bezchmurne niebo, a widzimy co? Jakieś białe farfocle. Co to są te białe farfocle? Się grzecznie pytam. Czy ja płaciłem za jakieś białe farfocle? Czy ja po to leciałem 6 godzin z kolanami pod brodą w towarzystwie plastikowej Wonder Woman, żeby patrzeć na jakieś białe farfocle? Żądam usunięcia białych farfocli z mojego zdjęcia i z mojej pamięci.
Gdy już myślisz, że nic gorszego cię, turysto, w życiu nie spotka pojawia się trzecia rzecz, jakiej człowiek dowiaduje się po wylądowaniu. Trzecia rzecz nazywa się Wałbrzych* i pojawia się jak tylko autobus transferowy opuści stolicę (tak, tam każda wyspa ma stolicę) i wygląda tak:
|
Wałbrzych |
No pardąsik, ale czy to jest krajobraz rajskiej wyspy? Czy tak wygląda miejsce, w którym mam spędzić 11 dni? Czy na pewno wylądowaliśmy na odpowiedniej wyspie? Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że marudzę i narzekam tylko w wyjątkowych okolicznościach. Limit narzekania i marudzenia na Fuerteventurze wyczerpałem w 2 godziny.
Ale potem nadeszło to:
|
To |
Właśnie tak powinien wyglądać ocean.
I to:
|
I to |
Bo tak powinny wyglądać fale na oceanie.
I to:
|
I to |
Bo tak się powinno siedzieć pod palmą z drinkiem i widokiem na niebieskie morze.
I to:
|
I to |
Bo tak wygląda kawał plaży. Wielkiej plaży. Piasek i piasek.
I nie możemy zapomnieć o czym? O stopach informatyka na plaży:
|
Stopy informatyka (są tam, wierzcie mi) na plaży |
Zaprzeczam niniejszym plotkom, że leciałem taki kawał drogi z podkulonymi kolanami i plastikową Wonder Woman i nawet się nie wykąpałem. Mam zdjęcie na dowód, że się w oceanie kąpałem:
|
Dowód |
Tak, to ocean, a nie jakaś lokalna kałuża. Z prostego powodu - na Fuerteventurze nie ma czegoś takiego jak lokalna kałuża. Deszcz pada tam może z 5 dni w roku. Nazywają to porą deszczową, zamykają sklepy i restauracje, chowają okulary przeciwsłoneczne do piwnicy, siedzą w oknach, gapią się bezrozumnym wzrokiem na deszczyk i popadają w depresję. Dobrze, że tylko 5 dni. Po tygodniu nie byłoby co z nich zbierać. Jak tam cokolwiek rośnie, zapytacie. Ano rośnie tylko tam, gdzie podlewają. Wodę biorą z oceanu, odsalają metodą odwróconej osmozy (jeśli dobrze zapamiętałem) i nadaje się do mycia i podlewania. Przy czym z myciem jest pewien problem, bo woda jest tak miękka, że trudno z siebie mydło zmyć. Wszystko jest podlewane. Miejsca zamieszkane przez ludzi są poprzecinane różnej średnicy rurkami gumowymi dostarczającymi wodę. Czy im w zimie nie zamarza? Nie zamarza. Przewodniczka powiedziała, że najniższa temperatura jakiej doznała przez ostatnie 10 lat to było -12°. To było tak niedorzeczne, że zamarzłem i nie zaprotestowałem. Bo tak naprawdę to było +12°. Dałbym radę takie zimy znosić.
Owszem, są palmy. Potwierdzam i nawet się wylegiwałem pod. Moje kończyny to te zgrabne po lewej, dodam, żeby uniknąć pytań o to, gdzie kupiłem taki ładny lakier.
|
Palmy, drinki i widok |
Co bardziej uważni zauważą w tle plażę. Obrzydliwie niekolorową. Polskie plaże pełne są różnokolorowych parawanów porozkładanych w finezyjne wzory układające się, gdy popatrzeć z góry, w wielokolorowy dywan obejmujący całą powierzchnię plaży. Ale niech Was ten brak kolorów nie zmyli, niech nie prowadzi do błędnych wniosków**. Gdyż w temacie parawanów fuerteventuriańczycy się nie pierdolą. Po co rozkładać tysiąc małych, jak można walnąć jeden gigantyczny?
|
Janusz płakał jak zobaczył |
Ocean tam jest dziwny. Zasypiasz sobie spokojnie na leżaczku w cieniu, 30 metrów od wody, z drinkiem zamocowanym w wykopanym w piasku dołku. Budzisz się, bo zimna woda sięga ci do ja… bo woda zalewa nie tylko drinka ale i leżak. I nawet przez chwilę się rozglądałem, kto mi taki dowcip zrobił, ale okazało się, że wszystkim ktoś taki dowcip zrobił i nie było na kogo zwalić winy. Cóż poradzić na siły przyrody? Pójść na basen.
|
Nad pięknym, modrym Dunajem |
Tu od razu prostuję - ten pan w środku to nie ja. Ja pilnuję żeby na zdjęciach zawsze mieć wciągnięty brzuch. Co mi przypomniało dowcip.
- Kiedy na plaży facetowi jest smutno?
- Jak mu żona mówi “wciągnij brzuch”, a on już wciągnął.
Żona mojego kolegi nie jest tak okrutna i mówi do niego “Grzesiek, kontroluj się”. I proszę się, dziewczyny, trzymać tej wersji. Ok? Wtedy jest szansa na “żyli długo i szczęśliwie” zamiast na “koniec bajki”. ;-)
I tym optymistycznym akcentem kończymy część pierwszą i zapraszamy do kolejnej. Która pojawi się niewątpliwie wkrótce.***
-----------------------
* Przepraszam mieszkańców pięknego niewątpliwie Wałbrzycha, ale to było pierwsze skojarzenie, jakie przyszło mi do głowy. Musicie popracować nad PR.
** Podpowiadam błędny wniosek - jak nie ma kolorów to nie ma i parawanów.
*** Wkrótce to bardzo niezdefiniowany termin.