poniedziałek, 19 maja 2008

Odrobina historii (tej prawdziwej)

        Dzisiaj będzie o moich przodkach w historii. Wbrew pozorom i mało popularnemu nazwisku liczni moi przodkowie odcisnęli w historii niemały ślad. Że zacznę od starożytności, pozwolicie Państwo.

        Twierdzenie Talesa znają wszyscy, którzy chociaż otarli się o szkołę. Ale na pewno nie wiecie komu Tales to twierdzenie ukradł. Tak, ukradł. Tak się złożyło, że w czasie gdy mój antenat opracowywał twierdzenie (w międzyczasie polując na tury, wtedy jeszcze żyły) akurat przybył do niego z coroczną wizytą grecki uczony Tales. Popili chłopaki.. to jest chciałem powiedzieć po długiej i rzeczowej dyskusji... poszli spać a rano gdy mój przodek się obudził zniknął zarówno Tales jak i kora, na której zapisane było prawie już gotowe twierdzenie. Właściwie tylko nazwy brakowało. Tales dorzucił nazwę a zapytany o współautorów udawał nomen omen Greka.Inny znany starożytny uczony Kallinikos będąc w kłopotach uczciwie o pomoc poprosił. Będąc oblegany wysłał gońca do jednego z moich przodków prosząc o jakiś łatwopalny i trudnogaszalny środek. Dostał 100 beczek bibmru własnej roboty... to jest chciałem powiedzieć wysokooktanowej cieczy w niewielkich ilościach pędzonej do celów naukowych. Pojęcia tylko nie mam dlaczego to się nazywa grecki ogień gdy powinno być ogniem staropolskim.


        Przenieśmy się w czasy odrobinę nam bliższe czyli do średniowiecza. W tym pięknym okresie rozkwitu ludzkości, gdy miłość i dobro rządziły światem, przodkowie moi liczne mieli zasługi na polu historii. I to nie tylko w Polsce. Weźmy chociaż taką Jacannę d'Arc, którą podli Francuzi pozbawili polskich korzeni nazywając ją z francuska Joanną. I taką ją zapamiętała historia zapominając już wspomnieć, że z domu ona była N.
        W Polsce z kolei mój wielki przodek Ulrich von Jackingen, Wielki Mistrz Zakonu Najświętszej Marii Panny (szerzej znanego niestety jako Krzyżacy) na wieść o uprowadzenie siostry swojej Heleny przez pogan ruszył na trwającą 10 lat wojnę. Znacie tą opowieść? Jeśli czytaliście "Iliadę" to znacie. Niejaki Homer (mylnie umieszczany w dziejach 2000 lat wcześniej, podczas gdy naprawdę żył właśnie w średniowieczu) wykorzystał to jako kanwę tej epopei. A późniejszą podróż do domu, w której zresztą Ulrichowi towarzyszył, opisał z kolei w "Odysei". Tyle, że naprawdę nie było żadnych syren tylko dziewki ze Spychowa. Nie było cyklopa tylko trzy klopy, które sepleniący lekko skryba zapisał jako "cy klopy". Gdzieś w tym miejscu historia Ulricha plącze się odrobinę z dziejami innego mojego przodka Jacona, więc pewne fakty mogą być pomieszane ale ogólnie mniej więcej liczba osób i faktów się zgadza. W każdym bądź razie przodek mój szczęśliwie powrócił do narzeczonej swojej Panny Lopy, która przez cały ten czas zalotników odprawiała z kwitkiem i od tej pory uznawana jest za wzór wierności przedmałżeńskiej.


        Odrobinę później przodkowie moi postanowili skolonizować odkrytą właśnie Amerykę. W proteście przeciwko zakazowi pędzenia cieczy wysokooktanowej w niewielkich ilościach do celów naukowych. Historia odnotowała przybycie protestanckich osadników na pokładzie Mayflower, zapomniała tylko odnotować, że nie "protestanckich" tylko "protestujących". No ale historii się nie poprawia więc wygląda jak wygląda. Przodkowie moi wytępiwszy bizony (turom dali radę to co tam dla nich bizony) postanowili zorganizować pierwszy w historii (o czym historia znowu zdaje się zapominać) flash mob. Postanowili mianowicie przygotować największą herbatę na świecie. W tym celu opróżnili znajdujący się akurat w porcie w Bostonie angielski statek z herbatą wywalając cały towar do wody. Happening by się udał gdyby to nie była angielska herbata. Pozbawieni poczucia humoru i smaku herbaty Anglicy wywołali wojnę wskutek czego Ameryka uzyskała niepodległość i dobrze im tak. Niewdzięczna historia pamięta to jako "herbatka bostońska" i "rewolucja amerykańska". A chodziło tylko o zabawę. Kategorycznie w tym miejscu zaprzeczam jakoby przodkowie moi byli w tym momencie pod wpływem cieczy pędzonej w niewielkich ilościach do celów naukowych.


        A o Alamo słyszeliście? No więc historia przeinaczyła (jak zwykle) trochę fakty. Tak naprawdę to nie Meksykanie atakowali. Meksykanie (sztuk kilka tysięcy) bronili Alamo, w której były ostatnie zasoby cieczy pędzonej w niewielkich ilościach w celach naukowych. Przodkowie moi (sztuk kilkadziesiąt), naród z osiągnięć naukowych powszechnie znany, koniecznie tej cieczy do badań potrzebowali. Niekumaty naród meksykański zawziął się, że nie odda i stąd cała awantura. Prawdą historyczną jest tylko to, że Alamo w końcu padło. Nauka potęgą jest i basta.


        A i w dzisiejszych czasach nie brak moich szanownych krewnych pracujących nad różnymi wynalazkami. Powiem Wam w tajemnicy, że kilku pracuje nad teleportacją kwantową. Udało się im już teleportować pojedyncze cząsteczki C2H5OH. Pracują właśnie nad teleportacją całej szklanki. Ale nie mówcie nikomu, bo znowu jacyś zawistni uczeni podwędzą pomysł i będą teleportować coś niewartego uwagi np ludzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz