Koledzy. Kamraci i współtowarzysze. Oraz przysłuchujące się temu wystąpieniu wysłanniczki Koła Gospodyń Miejskich z miejscowości Małebuty Wielkie. Wydawać by się jeszcze całkiem niedawno mogło, iż wyczerpaliśmy repertuar. O naiwności. Im starsi tym wcale nie mądrzejsi, a bardziej naiwni. Kobiety nasze - żony, narzeczone, kochanki, przyjaciółki - piękne, mądre i wspaniałe oczywiście. Jednakowoż na tych idealnych istotach pojawiają się czasem rysy naszego niezrozumienia. Nasza to jest zawsze wina, jakżeby inaczej. Bezsporna i bezdyskusyjna. A nawet jeśli nie nasza, to i tak lepiej głośno tego nie mówić. Krócej się śpi na kanapie. Ale…
Mówią różni ludzie, że jeśli w zdaniu jest ‘ale’ to wszystko co powiedziano lub napisano przed owym ‘ale’ nie ma żadnego znaczenia. Może i nie ma, ALE my się z tym nie zgadzamy. Podobnie jak z inną bzdurą, że niewinni się nie tłumaczą. W idealnym świecie nie muszą. W naszym, jeśli się nie tłumaczą to siedzą w pierdlu, a na ich kontach siedzi Urząd Skarbowy i komornik, ewentualnie była żona, której nie wytłumaczyliśmy, że ta laska na zdjęciu z imprezy firmowej to tylko koleżanka z sąsiedniego działu, ma męża, trójkę dzieci a w ogóle to jest lesbijką.
Zatem ALE.
Ale to nie nasza wina, że na początku romantycznej przecież z założenia znajomości nie uzgodniliśmy, czy na pewno podobnie rozumiemy znaczenie niektórych słów. Całkiem w zasadzie prostych słów: spacer, dobre, zaraz, posprzątaj itp. Ileż by to problemów zaoszczędziło w przyszłości, tego się niestety dowiemy za późno. Chyba że skorzystamy z naszego krótkiego poradnika “Jak przeżyć z kobietą? Krótki poradnik oparty na faktach autentycznych”, gdzie na stronie 3765 zaczyna się rozdział, który proces dowiadywania się ileż to problemów zaoszczędzi nam w przyszłości ustalenie wspólnych definicji skraca znacząco. Znacząco jednocześnie podnosząc jakość i święty spokój w relacji z naszą kobietą. Nie nasza to wina, gdyż przed przeczytaniem naszego krótkiego poradnika przeciętny mężczyzna nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo mogą się różnić znaczeniem słowa powszechnie uważane za mające całkiem proste znaczenia.
Weźmy taki spacer. Cóż jest niebezpiecznego w słowie spacer, o szanowni słuchacze? No przecież nic i każdy mężczyzna na pytanie czy lubi spacery z czystym absolutnie sumieniem…
A propos czystego sumienia…
Wiecie dlaczego większość ludzi ma czyste sumienie?
Bo nieużywane.
Trochę śmieszno, trochę straszno.
…z czystym absolutnie sumieniem odpowie “Ależ oczywiście, kochanie ty moje, słońce i niebo bezchmurne”. Zaprawdę powiadam wam, drogie panie z Koła Gospodyń Miejskich z miejscowości Małebuty Wielkie, prawdę mówi. Nie wie jednak, biedaczysko, że to co On rozumie przez spacer to nawet nie stało w pobliżu tego jak spacer rozumie dowolna kobieta. Czymże jest spacer dla mężczyzny? Odpuszczę sobie tutaj epitet “przeciętnego”, który mógłby sugerować, iż są jacyś, którzy jednak spacer rozumieją inaczej niż wspomniany mężczyzna. Nie ma. Finito. Pominę najbardziej oczywiste i powszechne w męskim gronie, oczywiście jak najbardziej poprawne definicje spaceru, czyli spacer do żabki po piwo, spacer do lokalnego pubu szantowego na piwo - proszę szanownych słuchaczek z Małychbutów Wielkich - z kolegami, zawsze z kolegami. A te laski co czasem przy naszych stolikach można spotkać, to my je jak zwykle pierwszy raz na oczy widzimy. No i przecież jak nie ma miejsca to przecież - jako gentlemani - nie pozwolimy niewiastom stać na stojąco. Zwłaszcza tym, co cnoty niewieście mają niczego sobie i na miejscu. Spacer ze śmieciami (śmiećmi?) nie ma już tego uroku co dawniej, gdy odpowiednio synchronizując spacery można było z kolegami przy trzepaku na piwko lub siedem się spotkać. I trzepaków już nie ma i synchronizacja trudniejsza, bo się żony, kochanki, narzeczone, przyjaciółki (do konkubin się jakoś przekonać nie mogę, jakoś to patologicznie brzmi) przez telefon synchronizują i puszczają nas w innych okienkach czasowych. No nie jest lekko w tych nowoczesnych czasach. Nawet jak człowiek kupi kilka piw w tej żabce, do której cichcem udało mu się wyrwać nie wzbudzając alarmu, to zanim wróci do domu już żona dostaje powiadomienie o zakupie z aplikacji bankowej i blokuje kieszonkowe na następny tydzień.
Zatem
“Lubisz spacery?” - pyta Ona niewinnie na początku znajomości romantycznej.
“Oczywiście luba ma, spacery to to co tygrysy lubią najbardziej, mrrrrauu” - odpowiada z czystym (i nie dlatego, że nie używanym) sumieniem On. Przy czym wszystko po “luba ma” odbywa się wyłącznie w wyobraźni. I nawet wariograf by nie piknął, bo szczery jest On, ten mężczyzna, nie wariograf przecież, jak… I tu mi zabrakło epitetu. Można podpowiadać. A jakby kłamał, to by mu nos rósł jak jednemu drewnianemu chłopcu i jak powinien rosnąć jednemu drewnianemu premieru.
Jakżesz się biedni, ledwo co romantycznym związkiem połączeni, nie rozumieją. Jakżesz ich definicje się różnią. Jakżesz On się zdziwi, gdy Ona zabierze go na pierwszy wspólny spacer. Niepokój wzbudza już fakt, że na spacer jedzie się samochodem. Potem pieszo pierwszy kilometr jeszcze spoko, jakby do żabki, ale tej trzeciej od domu. Idziemy z uśmiechem na twarzy, podtrzymując pogawędkę, zabawiając ukochaną ciekawostkami z zakresu psychologii, która to ukochana z lekkim uśmieszkiem i delikatnym rumieńcem przysłuchuje się naszym opowiastkom. Potem dopiero okazuje się, że rumieniec był z powodu niskiej temperatury a ukochana zawodowo zajmuje się psychologią i uśmieszek był uśmieszkiem pobłażliwości tudzież politowania. Drugi kilometr zaczyna powoli wzbudzać niepokój. Gdyż ciągle oddalamy się od samochodu, co oznacza, że jeszcze trzeba wrócić. Czyli razem będzie co najmniej 4 kilometry, co z naszą definicją spaceru ma tyle wspólnego co Prawo i Sprawiedliwość z prawem i sprawiedliwością. Dziarsko jednak idziemy do przodu. Dowcip nam się trochę kurczy, bo więcej czasu przeznaczamy na łapanie oddechu. Przy trzecim kilometrze, ciągle w kierunku od samochodu, zaczynamy żałować, że nie zabraliśmy kanapek. Przy czwartym już w ogóle nic nie mówimy udając, że podziwiamy krajobraz, tak naprawdę walcząc o każdy oddech i starając się zapamiętać drogę powrotną do samochodu. Bo ciągle jeszcze nie zawracamy. Wreszcie jest! Luba nasza, kobieta która się kilometrom nie kłania, pyta czy może powinniśmy już wracać. Alleluja! Werble i fanfary dla naszych strudzonych nóg i płuc. Wszystko oczywiście tylko wewnątrz naszej głowy. Zewnętrznie natomiast zastanawiamy się przez chwilę (gdy tak naprawdę staramy się oddech uspokoić) i odpowiadamy “Jak sobie życzysz, kochanie” sprytnie i podstępnie traktując jej pytanie nie jako pytanie, ale propozycję.
Tu dygresja. Niestety traktowanie jej - żony, narzeczonej, kochanki - pytań jako propozycji, zazwyczaj nie do odrzucenia, wejdzie nam w krew i tak już zostanie. Ktoś o charakterze bardziej niż my paranoidalnym mógłby uznać, że cały ten tzw. spacer był tylko podstępem mającym wyrobić w nas nawyk traktowania jej pytań jako propozycji nie do odrzucenia. Ale nie, przecież te istoty niewinne, cnót niewieścich pełne, nie mogłyby w tak wyrafinowany sposób nas warunkować. Prawda?
Wracamy zatem. Powrót jest zawsze łatwiejszy, bo wiemy jak daleko jeszcze. A wiedza ta mniej więcej od połowy drogi powrotnej przynosi ulgę, spokój i nadzieję na rychły koniec. Spaceru oczywiście. Gdyż kontakt z naszą ukochaną chcielibyśmy aby trwał i trwał. Choć raczej w pozycji siedzącej. Lub ewentualnie leżącej. Przy muzyce.
Jesteśmy przy muzyce zatem.
“Lubisz dobrą muzykę?” - pyta zupełnie niepodstępnie Ona.
“Oczywiście. Któż nie lubi dobrej muzyki?” - odpowiada w swej naiwności retorycznie On.
Gdyż okazuje się, że szanty to nie jest dobra muzyka. Zranione serce krwawi, ale miłość jest silniejsza. Znosimy te zniewagi w milczeniu. Żeby się pocieszyć zabieramy ją do fajnej knajpy. Ale okazuje się, że szantowe puby z zajebistą atmosferą, z koncertami przy stoliku do 3 nad ranem w nocy z wtorku na środę, to nie są fajne knajpy. No dobra, raz na pół roku są.
“No to może dobre książki?”
“Tak!” - z całym swym młodzieńczym (wewnętrznie, bo lata swoje już ma) entuzjazmem odpowiada On.
“Ale sajens fikszen? Co to w ogóle jest? A ten Świat Dysku? To coś o kręgosłupie? Kwanty i skwarki to coś o nowoczesnej kuchni?”
Albo ‘zaraz’. Jak facet mówi, że zaraz zrobi, to zrobi. I nie trzeba mu o tym co pół roku przypominać.
I tak dalej i et cetera. Definicje, moi drodzy. Nie będzie łatwo. Z kobietami nigdy nie jest. Ale ustalenie wspólnych definicji na początku uchroni was przed wieloma nieszczęściami i nieporozumieniami w trakcie.
“Lubisz spacery?”
“Oczywiście kochanie. Preferuję jednak spacer po okolicznym parku w świetle dnia niż po Kampinosie w świetle księżyca z żółtymi ślepiami okolicznej menelni mrugającymi alfabetem Morse’a ‘kierowniku, poratuj dychą’ (bo inflacja)”
Ona oczywiście uzna to za żart, ale to już jej problem. I jej koleżanek, którym będzie opowiadać na jakie bezczelne chamidło trafiła.
Definicje, moi drodzy.
Do następnego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz