Przybiegła do mnie pani z pokoju obok... Tak, na facebooku mogę pisać suchary informatyczne, ale w pracy jestem informatyczną osobowością, której przynosi się dary i prosi o pomoc oraz modlitwę. Przy czym to pierwsze niosę, a to drugie nie działa. Więc przybiegła do mnie pani z pokoju obok. Po pomoc i modlitwę (ciągle nie działa), a nie w żadnym innym celu, gdyż jestem emerytem i tylko pomocą i modlitwą (tutaj też nie) mogę służyć. Przybiegła więc z przerażeniem na twarzy i włosem rozwianym. Boże, myślę, ani chybi mamy w firmie jakiegoś lubieżnika, który w akcie desperacji postanowił napastować niewinną niewiastę w wieku niespełna emerytalnym. I zwraca się do mnie słowami (pani z rozwianym włosem, a nie rzekomy lubieżnik):
O wielki, mądry i dobrotliwy (czytaj: panie Jacku), kilka głębokich wdechów i wydechów zwanych popularnie sapaniem, Obyś żył wiecznie w szczęściu i otoczeniu 72 dziewic (czytaj: panie Jacku), ktoś mi się włamał do komputera!
Wychyliłem się zza monitora…
Jako, że z punktu widzenia Jacka opis wychylania się zza monitora nie wygląda zbyt ekscytująco i dramatycznie, zostanie on poniżej przedstawiony z punktu widzenia obiektywnego niewątpliwie narratora.
Panie Jacku, panie Jacku, ktoś mi się włamał do komputera! - przestraszonym głosem krzyczała kobieta w średnim wieku (w zasadzie powinno zostać napisane - starsza kobieta, jednakże ponieważ Jacek niebezpiecznie zbliża się do wieku, w którym ktoś powie o nim - starszy pan, trzymać się będziemy wersji - w średnim wieku) zatrzymując się w progu pokoju. Pokój otrzymał swoją szlachetną i sugerującą wyposażenie chociaż w jedno okno nazwę nie z powodu posiadania chociaż jednego okna, ale z powodu przepisów, które zabraniają umieszczać informatyków w ciemnych, wilgotnych i dusznych norach. Niemniej, pomimo nazywania pokojem, była to ciemna, wilgotna i duszna nora, w której bezduszni przełożeni umieścili kwiat miejscowych informatyków, wychodząc najwidoczniej z założenia, że skoro i tak nie mają oni czasu podziwiać krajobrazów za oknem, to niepotrzebne im i samo okno. Stało się zatem jasne - w opozycji do mroku panującego w pokoju - dlaczego przestraszona i szukająca pomocy kobieta nie zdecydowała się jednak zapuścić dalej niż do progu.
Panie Jacku? - dużo bardziej adekwatnym w tej sytuacji szeptem krzyknęła jeszcze raz. Tym razem była reakcja. Informatycy nigdy nie reagują za pierwszym razem. Może sobie pójdzie. Nie poszła. Zaskrzypiało obrotowe krzesło. Zza olbrzymiego, ustawionego standardowo tyłem do wejścia, monitora wychyliło się nie licujące z ogólnie mało sympatycznym krajobrazem pokoju zaskakująco sympatyczne lico Jacka. Słucham panią - powiedział głośno. Co w tych warunkach okazało się ledwo słyszalnym szeptem, który nie poruszył ani odrobiny kurzu zebranego przez lata na stertach dokumentów porozrzucanych po biurku. Choć według kryteriów samych informatyków dokumenty owe były "precyzyjnie rozmieszczone, aby w każdej chwili być pod ręką". Wyszeptane Słucham panią, choć serce i umysł, zajęte rozważaniem wyższości interfejsów nad klasami abstrakcyjnymi w konstrukcyjnych wzorcach projektowych, krzyczały - Czego?!.
Ktoś mi się włamał do komputera i zamienia litery na cyfry - wyszeptała pani w średnim wieku. Wychylony zza monitora Jacek zareagował gwałtownie. Unosząc lewą brew. Co jednak nie wystraszyło ciągle stojącej w progu interesantki. Choć trzeba jej przyznać, że przechyliła się do wnętrza pokoju. Może by pan zajrzał do mnie i zobaczył co się dzieje? - aż zatrząsł się z oburzenia Jacek wewnętrznie na te słowa. Miałby opuścić ten urokliwy zakątek w piwnicy i udać się na przeraźliwie jasno oświetlone, pełne ludzi Drugie Piętro? Wspomnieć należy, że Drugie Piętro to nie jest jakieś tam sobie drugie piętro, jak w dowolnym budynku. To Drugie Piętro jest piętrem, na którym mieszka legendarna Dyrekcja. Jacek nigdy nie widział Dyrekcji, ale wie, że Dyrekcja mieszka na drugim piętrze i ma moc stawiania pieczątek na wnioskach urlopowych. Zazwyczaj pieczątek z podpisem “Zezwalam”, bo kto by zabraniał wyjazdu w listopadzie nad morze. Zdobycie pieczątki nie jest łatwe, gdyż wniosek urlopowy zostawia się w Sekretariacie Dyrekcji. A w Sekretariacie pracuje Sekretarka. Gdyby można było tu wstawić muzykę, to byłoby to coś dramatycznego, wieszczącego niebezpieczeństwo i grozę. Sekretarka na widok bladego, chudego, lekko przykurzonego i rozczochranego informatyka, zamiast uciec jak każda normalna kobieta, uśmiecha się i pyta w czym może pomóc.W czym może pomóc! Do informatyka! I jeszcze młoda jest! I stoi potem ten nieszczęśnik, ściskając w ręku coraz bardziej przepocony wniosek o urlop, z językiem przyschniętym do podniebienia, szukając w myślach sformułowania, które nie będzie bezmyślnym bełkotem. Bo ja… rzuca cicho, potem drżącą ręką podaje kartkę Sekretarce. Następuje sekunda, w której kartkę trzymają oboje. W powietrzu czuć seksualne napięcie. Przestraszony tą intymną niemal bliskością informatyk puszcza kartkę, spuszcza wzrok i tyłem wycofuje się za próg. Informację o przyznaniu urlopu dostanie już, jak cywilizowany człowiek, mailem.
Drugie Piętro. Jacek wraca do pozycji za monitorem i wstaje. Wstając zahacza mięśniami brzucha o biurko. Biurko drży. Lekko, niemal niezauważalnie. Nieubłagana fizyka przenosi drgania na podstawę monitora, stąd na resztę monitora. Stojący na monitorze posążek Buddy, od lat na skutek kolejnych wstrząsów przesuwający się w kierunku krawędzi, przekroczył punkt, w którym grawitacja i tarcie utrzymywały go na monitorze. Ta sama grawitacja bezlitośnie ściąga go teraz na dół. Spadając na klawiaturę odbija się kilka razy, zupełnie przypadkowo wpisując w otwartym oknie wzór unifikujący grawitację z pozostałymi siłami. Wzór, który za kilka lat pozwoliłby na opracowanie zimnej fuzji, antygrawitacji, napędu tachionowego, lekarstwa na raka i eliksiru odmładzającego. Pozwoliłby, gdyby nie Jacek, który, powróciwszy kilka minut później z drugiego piętra, skasował go uznając za jakieś przypadkowe bzdury, skazując w ten sposób ludzkość na kilka dodatkowych wieków mrocznych.
Idzie - powiedział i ruszył. W jakiś niepojęty sposób tumany kurzu na stertach perfekcyjnie ułożonych dokumentów nawet nie drgnęły. Wydawało się, że nie szedł a płynął. Kubek z kawą w jego dłoni poruszał się ruchem idealnie jednostajnym prostoliniowym. Pomijając zakręty.
Bo ja go, panie Jacku, wyłączyłam.
Włączy… Wpisze hasło...
O widzi Pan, widzi. Naciskam litery a piszą się cyfry. To wirus, czy ktoś się włamał, panie Jacku?
Siorb - łyknął łyk kawy, a raczej zimnej lury zrobionej rano, której nie było czasu do tej pory wypić.
Siorb - spojrzał na panią w średnim wieku zastanawiając się, jaki sposób śmierci będzie adekwatny.
Siorb - spojrzał na świecący na niebiesko na małym notebooku klawisz Numlock.
Siorb - tym razem obmyślając plan pozbycia się ciała.
Siorb - a wszystko w nim krzyczało, choć oblicze jego pozostało profesjonalnie chłodne.
Siorb - nacisnął klawisz Numlock, odwrócił się i odszedł.
Za znikającą we mgle postacią Jacka z boskim niemal uwielbieniem patrzyła pani w średnim wieku. Siorb - rozległo się ostatni raz. Jacek zniknął za zakrętem schodów. Czas przyspieszył i świat ponownie zaczął oddychać.
Jacku, wreszcie coś w Twoim starym dobrym stylu!!!! Zapewne pamiętasz jakie mam nędzne umiejętności obsługi kompa, więc postać owej pani jest mi bardzo bliska. Ostatnio zachciało mi się ulec namowom własnej córki i zmienić Windows 7 na 10, bo ona ma 10, więc ja też mam mieć(???)Usłyszawszy wykład dziecka na temat co mam zrobić, a czego nie(pod żadnym pozorem) załamałam się i zadzwoniłam po znajomego informatyka- korzyść obopólna- popatrzyłam na to co On tu klikał, on zarobił pieniądze (paragon dostałam) a ja mogłam pchnąć do dziecka maila, że już mam te Windows 10. W kilka dni potem dopatrzyłam się, ze skasował mi się program antywirusowy, więc znów- telefon do p. informatyka -niech pan mi pomoże. I "pan' przyjechał, popatrzył w zawartość, coś tam klikał, klikał, w końcu mnie uprzejmie poinformował, że go nie ma, bo wygasła licencja. Ale przyzwoicie zaraz przedłużyłam oną, płacąc on line, pan poczekał siorbiąc herbatę z trzema łyżeczkami cukru i zagryzką w postaci sernika, wszystko zainstalował, skasował należność, wcisnął mi paragon, a ja doszłam w tym czasie do wniosku, że ten program Windows mi nie odpowiada. Ale nie śmiałam o tym powiedzieć - bałam się, że mnie facet zamorduje.
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
Jak daje paragon to i tak już duży plus.
UsuńA Windows 10 nie jest taki straszny. Windows 7 też nie był. Ale Windows 8 był. Gdybym miał ósemkę to natychmiast przechodziłbym na 10. Może to kwestia przyzwyczajenia, ale - pomijając drobne uwagi - nie jest zły.
I dziękuję za dobre słowo :)
Miszczu! Czy aby pani w wieku jeszcze produkcyjnym nie przerwała Ci procesu pisania kolejnej notki? Nie, żeby tej, ale którejś poprzedniej. Godziny publikacji, khm, tak jakoś trącą sabotażem ;)
OdpowiedzUsuńA poza tym podziękuję jej, bo Ci dobrze na wenę wpłynęła. Brzuch - biurko: rewelacja! Zaś opis bladego, chudego, lekko zakurzonego i rozczochranego informatyka zgadza się tylko w połowie. Zgadnij, w której.
Życzliwa
Pani w wieku dowolnym wkraczając na terytorium informatyków zakłóca proces twórczy. Czasem na zakłócającą miło popatrzeć. Częściej jednakże nie. Co do połowy informatyka... Nie wypowiem się o wszystkich, ale jeśli chodzi o mnie to odrzucam chudego i rozczochranego. Gdyż jam jest ostrzyżony, niczym angielski trawnik. Zgadłem?
UsuńNie zgadłeś. Wydedukowałeś, spojrzawszy w lustro. I tak, mogę się wypowiedzieć o angielskich trawnikach, gdyż jestem na bieżąco. Piękne są, gęste i zadbane. Czego i Tobie życzę. Ukłony.
OdpowiedzUsuń