Ostatnimi czasy, tak się jakoś złożyło, iż Jacek, powszechnie znany ze swojego lenistwa oraz legendarnej niechęci do zbędnego wysiłku fizycznego, uprawia zbędny wysiłek powszechnie. Tym razem zachciało mu* się odwiedzić Bieszczady.
Bieszczady - grupa dwóch pasm górskich w łańcuchu Karpat. Pasma Bieszczadów znajdują się między Przełęczą Łupkowską (640 m n.p.m.) a Przełęczą Wyszkowską (933 m n.p.m.). Najwyższy szczyt Bieszczadów to Pikuj (1405 m n.p.m., na Ukrainie) zaś na terytorium Polski – Tarnica (1346 m n.p.m.).**
Powyższa definicja z Wikipedii brzmi niepokojąco. ‘Górskich’ w języku jackowym oznacza, że trzeba będzie iść pod górę. Jackowe doświadczenie w chodzeniu pod górę mówi, że jakakolwiek to by nie była góra, pod górę zawsze idzie się dłużej i dalej niż z góry. Zatem Jacek z definicji nie przepada za górami. Powierzchnie płaskie są Jackowi zdecydowanie bliższe.***
Ale to nie jedyna wada Bieszczad. Otóż nie latają tam samoloty i trzeba się udać w całodniową sześciogodzinną podróż samochodem. Sześć godzin w samochodzie. Złorzecząc na wszystkich baranów jadących wolniej niż ja i wszystkich szaleńców jadących szybciej niż ja.
Po wykupieniu ubezpieczenia od złej pogody i pokonaniu 3875 kilometrów, a także wysłuchaniu w czasie jazdy licznych piosenek dziecięcych dojechaliśmy na miejsce. Padało. A nawet leżał śnieg. Śnieg w maju? Dlaczego nikt mi nie powiedział, że tam w weekend majowy będzie śnieg? Rozchorowałbym się i nie musiał jechać. Bo już wiem, że można się rozchorować na życzenie. To się nazywa ‘psychosomatycznie’.
Nie zraził nas śnieg i nie zraził nas deszcz****, poszliśmy na zapoznawczy spacer. We wojsku to się nazywało rozpoznanie. Czyli znalezienie najbliższej knajpy na wypadek gdyby padało. Padało. Knajpa najbliższa - nie mylić najbliższej z bliską, trzeba było zasuwać z pół godziny pieszo, a to duuuużo więcej niż jackowa definicja bliskości - nazywa się Baza ludzi z mgły. Ponoć kultowa. Pewnie ze względu na wiszące wszędzie zdjęcia ludzi w tej mgle zagubionych.
Poniżej jakiś potok w lesie, bez związku z tematem, chciałem się tylko pochwalić jakie mi ładne zdjęcie wyszło.
Bieszczady - grupa dwóch pasm górskich w łańcuchu Karpat. Pasma Bieszczadów znajdują się między Przełęczą Łupkowską (640 m n.p.m.) a Przełęczą Wyszkowską (933 m n.p.m.). Najwyższy szczyt Bieszczadów to Pikuj (1405 m n.p.m., na Ukrainie) zaś na terytorium Polski – Tarnica (1346 m n.p.m.).**
Powyższa definicja z Wikipedii brzmi niepokojąco. ‘Górskich’ w języku jackowym oznacza, że trzeba będzie iść pod górę. Jackowe doświadczenie w chodzeniu pod górę mówi, że jakakolwiek to by nie była góra, pod górę zawsze idzie się dłużej i dalej niż z góry. Zatem Jacek z definicji nie przepada za górami. Powierzchnie płaskie są Jackowi zdecydowanie bliższe.***
Ale to nie jedyna wada Bieszczad. Otóż nie latają tam samoloty i trzeba się udać w całodniową sześciogodzinną podróż samochodem. Sześć godzin w samochodzie. Złorzecząc na wszystkich baranów jadących wolniej niż ja i wszystkich szaleńców jadących szybciej niż ja.
Po wykupieniu ubezpieczenia od złej pogody i pokonaniu 3875 kilometrów, a także wysłuchaniu w czasie jazdy licznych piosenek dziecięcych dojechaliśmy na miejsce. Padało. A nawet leżał śnieg. Śnieg w maju? Dlaczego nikt mi nie powiedział, że tam w weekend majowy będzie śnieg? Rozchorowałbym się i nie musiał jechać. Bo już wiem, że można się rozchorować na życzenie. To się nazywa ‘psychosomatycznie’.
Nieprzebyte hałdy śniegu w maju. Zgroza. Nie dla wrażliwych. |
Fotografie zagubionych we mgle. |
Wspomniana mgła. |
Schronisko, tudzież siedlisko, położone było nad rączym ruczajem. Albo pięknym, modrym Dunajem, wedle uznania. Rączy ruczaj wygląda tak:
Rączy ruczaj. |
Jakiś potok w lesie. |
Co robią nierozsądni ludzie w Bieszczadach? Ano zamiast siedzieć z grzańcem na kaganku siedliska to idą w góry. Tako i my poszliśmy. Prawie. Gdyż szczęśliwym zbiegiem okoliczności małoletnią turystkę przypadkiem od rana bolało kolano. Złośliwi twierdzą, że nie przypadkiem. Że będąc znany z nienadużywania aktywności fizycznej w jakiś sposób przyczyniłem się do owego przypadku. Oświadczam zatem niniejszym, iż owe kalumnie są rzucane są na mnie absolutnie bezpodstawnie. Młotek w środku nocy był mi potrzebny, gdyż ze ściany wystawał gwóźdź i nie mogłem dopuścić do czyjegoś zranienia. Natomiast znaczny ubytek finansowy na moim koncie nie wynikał z przekupienia małoletniej w celu wiarygodnego symulowania bólu kolana. Nawet mi to przez myśl nie przeszło. Koniec oświadczenia.
Małoletniej należy przyznać, że była dzielna. Pomimo tego kolana (i licznych zachęt z mojej strony do pozostania w domu) wdrapała się do połowy drogi do Chatki Puchatka. Tam niestety ból wygrał. Heroicznie, rezygnując ze zdobycia szczytu i sławy, poświęciłem się i zaoferowałem swe urocze niewątpliwie towarzystwo w drodze samochodu. Ledwo weszliśmy do samochodu zaczęło lać. Ponownie wysłuchałem licznych piosenek dziecięcych. Odczekaliśmy aż przestanie padać i z gór z potokami wody spłyną turyści, po czym, słuchając licznych piosenek dziecięcych wróciliśmy do siedliska.
Dzień drugi. Wetlina powitała nas, niespodzianka, deszczem. Poszliśmy tylko na krótki spacer do rączego ruczaju. W drodze trzeba było pokonać kilka drewnianych schodków. Niestety podstępne, mokre i śliskie schodki pokonały nas. Konkretnie tym razem pełnoletnią z moich niewiast. A mówiłem “nie saltem kochanie, nie saltem, tylko grzecznie po schodkach”, to nie słuchała. W efekcie stłuczona kostka i mokry tyłek.
Dzień trzeci. Nie chcieliśmy już kusić losu, więc porzuciliśmy myśl o zdobywaniu szczytów. Gwoli ścisłości - ja takiej myśli nigdy nie miałem. Czy góry mnie słyszą? Nie trzeba na mnie rzucać klątw, nie wybieram się na szczyty. A jeszcze prognoza pogody mówiła o burzy i gradzie. Kto rozsądny idzie w góry przy takiej prognozie? Okazało się, że wszyscy poszli. Na górze nie padało. Za to nie zobaczyli mnóstwa małych, drewnianych kościółków, które zobaczyliśmy my. W deszczu, bo w dolinach padało. Szef siedliska powiedział, że jak dziesięć lat tam żyje to jeszcze takiego deszczowego weekendu majowego nie widział. W sumie frajda uczestniczyć w czymś tak wyjątkowym.
W sumie nie połaziliśmy zbytnio. A byłem przygotowany ze wszystkim. Może oprócz kondycji, którą zamierzałem przygotować na miejscu.
* mu, buahahaha. Postawion pod ścianą niewiele miał do powiedzenia. Ale trzyma się wersji, że ‘mu’ się chciało, gdyż to mniej rani jego dumę i inne organy.
** Wikipedia.
*** Nie dotyczy kobiet, w przypadku których Jacek jest w stanie tolerować wzgórza i doliny. Czasem nawet niewielkie zarośla.
**** Znaczy dziewczyn nie zraził. Ja zostałem zrażony strasznie. Właściwie to się na Bieszczady obraziłem i chciałem wracać, ale pod palącym wpływem skumulowanych spojrzeń dwóch niewiast dumnie się wyprostowałem i hardo odpowiedziałem ‘no dobra, idę’.
Małoletniej należy przyznać, że była dzielna. Pomimo tego kolana (i licznych zachęt z mojej strony do pozostania w domu) wdrapała się do połowy drogi do Chatki Puchatka. Tam niestety ból wygrał. Heroicznie, rezygnując ze zdobycia szczytu i sławy, poświęciłem się i zaoferowałem swe urocze niewątpliwie towarzystwo w drodze samochodu. Ledwo weszliśmy do samochodu zaczęło lać. Ponownie wysłuchałem licznych piosenek dziecięcych. Odczekaliśmy aż przestanie padać i z gór z potokami wody spłyną turyści, po czym, słuchając licznych piosenek dziecięcych wróciliśmy do siedliska.
Dzień drugi. Wetlina powitała nas, niespodzianka, deszczem. Poszliśmy tylko na krótki spacer do rączego ruczaju. W drodze trzeba było pokonać kilka drewnianych schodków. Niestety podstępne, mokre i śliskie schodki pokonały nas. Konkretnie tym razem pełnoletnią z moich niewiast. A mówiłem “nie saltem kochanie, nie saltem, tylko grzecznie po schodkach”, to nie słuchała. W efekcie stłuczona kostka i mokry tyłek.
Dzień trzeci. Nie chcieliśmy już kusić losu, więc porzuciliśmy myśl o zdobywaniu szczytów. Gwoli ścisłości - ja takiej myśli nigdy nie miałem. Czy góry mnie słyszą? Nie trzeba na mnie rzucać klątw, nie wybieram się na szczyty. A jeszcze prognoza pogody mówiła o burzy i gradzie. Kto rozsądny idzie w góry przy takiej prognozie? Okazało się, że wszyscy poszli. Na górze nie padało. Za to nie zobaczyli mnóstwa małych, drewnianych kościółków, które zobaczyliśmy my. W deszczu, bo w dolinach padało. Szef siedliska powiedział, że jak dziesięć lat tam żyje to jeszcze takiego deszczowego weekendu majowego nie widział. W sumie frajda uczestniczyć w czymś tak wyjątkowym.
W sumie nie połaziliśmy zbytnio. A byłem przygotowany ze wszystkim. Może oprócz kondycji, którą zamierzałem przygotować na miejscu.
Kto ma najczystsze buty, no kto? :-) |
Nadejszła niedziela, czas wracać do domu. Znowu 3875 kilometrów wśród licznych piosenek dziecięcych. A już w poniedziałek w pracy wreszcie można było odpocząć. Po raz kolejny upewniłem się, że wolę jednak tereny płaskie (wyłączając ***). Góry pozostawiam góralom.
* mu, buahahaha. Postawion pod ścianą niewiele miał do powiedzenia. Ale trzyma się wersji, że ‘mu’ się chciało, gdyż to mniej rani jego dumę i inne organy.
** Wikipedia.
*** Nie dotyczy kobiet, w przypadku których Jacek jest w stanie tolerować wzgórza i doliny. Czasem nawet niewielkie zarośla.
**** Znaczy dziewczyn nie zraził. Ja zostałem zrażony strasznie. Właściwie to się na Bieszczady obraziłem i chciałem wracać, ale pod palącym wpływem skumulowanych spojrzeń dwóch niewiast dumnie się wyprostowałem i hardo odpowiedziałem ‘no dobra, idę’.
Będąc w onych Bieszczadach mieszkałam w ośrodku Bystre k.Baligrodu. Fajnie było, ale i tak najfajniej to się pływało żaglówką po Zalewie Solińskim, jezdziło samochodem od jednego miejsca widokowego do drugiego,wyszukiwało punkty gastronomiczne ze pstrągami z rusztu, siedziało w okolicy stadniny koni, przejeżdżało samochodem od cerkiewki do cerkiewki. Pogodę miałam dobrą, a nawet bardzo dobrą, można było nawet się opalać. Lubię Bieszczady, one mają pachnące ziołami łąki.A w sierpniu kwitły na łące w pobliżu "naszego" ośrodka zimowity.Mojemu psu natomiast najbardziej przypadły do gustu leżące na szosie wysuszone rozjechane przez samochody truchła ropuch i brodzenie w lodowatych płyciutkich strumyczkach. Dwa lata z rzędu byliśmy w Bieszczadach, bo ośrodek miał super fajne domki- na dole salon z kominkiem, kuchnia i łazienka, na górze 2 sypialnie.Poza tym była również dobra "wyżerka", jak zwykle w górach. Za każdym razem wytłukliśmy multum kilometrów, bo ciągle nas gdzieś nosiło.
OdpowiedzUsuńMiłego,;)
Kilometry samochodem mogę tłuc. Pieszo w sumie też bym dał radę, aczkolwiek niechętnie, byle w poziomie. Jakoś wspinaczki mnie nie fascynują.
UsuńNa Solinie byliśmy, w cerkiewkach też, jedzenia próbowaliśmy. Mogę uznać Bieszczady za zaliczone?
;-)
No pewnie, że masz zaliczone!!!!.
UsuńRaz. Raz byłam, na studiach jeszcze, i jakoś tak bez sentymentu wielkiego pozostaję. A wiesz, że Tatry kocham.
OdpowiedzUsuńAle że Ciebie ruszyły, to podziwiam. Te One, z miejsca, nie Bieszczady ; -)
No mają moc dziewczyny, cóż poradzić. Robię co mogę, żeby się dało samolotem i bez chodzenia, ale nie zawsze wygrywam.
UsuńBylam tam z 8 czy 10 lat temu w lecie i mialam szczescie, bo pogoda byla cudowna. Przewaznie lazilismy i faktycznie, po kilku dniach dorobilam sie niezlej kondycji, choc na pierwszym wejsciu, bodajze na Mala Rawke zasapalam sie na amen. Zapamietalam tez przejazdzke kolejka na trasie Cisna-Przyslup-Majdan, bo balam sie, ze nie ujde z zyciem. Na Wetlinskiej mozna z nieduzej odleglosci popatrzec na jelenie czy tez w malutkiej knajpce pod szlakiem zamowic na sniadanie najlepszego na swiecie nalesnika z jagodami i bita smietana. Daj sie swoim kobitkom namowic jeszcze raz w lecie :).
OdpowiedzUsuńNo nie wiem. Wiesz jak długo tam się jedzie?
UsuńWiem, duzo dluzej jechalam niz Ty. Bylo warto, sam to zauwazyles. Widac po zdjeciach.
OdpowiedzUsuńNaprawdę świetnie napisane. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńDziękuję. A jeśli to przeczytasz, to powiedz mi jak się trafia na posty sprzed 3 lat na raczej niezbyt popularnym blogu?
Usuń