Jedzie sobie człowiek rano do pracy. Właściwie dla ludzi to jest środek nocy, ale utarło się mówić, że rano. Więc jedzie sobie człowiek (w tej roli ja) tramwajem (w tej roli tramwaj, czerwony, co przez ulice mego miasta mknie) do pracy (w tej roli pewna budżetowa instytucja mająca w nazwie kilka wielosylabowych słów). Środek nocy, więc człowiek jeszcze dobrze nie obudzony. Próbuje czytać książkę (w tej roli “Buty szczęścia” Ewy Woydyłło), ale co otwiera oczy to jest na tej samej stronie. Próbuje słuchać muzyki (w tej roli któraś z płyt Cohena), ale też mu to słabo idzie. Bo słabo się słucha jak się przysypia.
I nagle jak nie ryknie coś na cały tramwaj: “Czy Twoje dziecko odpowiednio szczotkuje zęby mleczne?” Podskoczyłem, jako i podskoczyła połowa tramwaju. Rozejrzeliśmy się ze zgrozą szukając dającego się zabić źródła tego nowego rodzaju marketingu bezpośredniego. A głos spod sufitu kontynuuje: “Sfinansowana z funduszy szwajcarskich nasza kampania pomoże Ci z tym problemem…”. Dobra, pomyślałem, Jacek, twardy jesteś, dasz radę.
Dałem radę. Aż 4 minuty później: “Czy Twoje dziecko odpowiednio szczotkuje zęby mleczne?”. No żesz qwa, tym razem już prawie spałem. A miejsce, muszę się pochwalić, miałem wyborne do porannej drzemki w tramwaju (tyłem do kierunku jazdy co zapewnia nieprzelecenie przez przednią szybę w przypadku stłuczki, brak ławki przede mną pozwalający wyciągnąć nogi, agregat grzejący za plecami zapewniający miłe ciepełko). A potem tak jeszcze 3 razy. Miałem sporo czasu żeby wymyślić jaką karę powinien ponieść pomysłodawca tego wynalazku. I adekwatną, choć zapewniam - okrutną, karą byłaby całodniowa przejażdżka takim tramwajem z wtrącającym się we wszystko głosem z sufitu. I wcale nie byłoby mi go żal. 5 razy w ciągu niespełna półgodzinnej jazdy? Naprawdę?
I otóż w trakcie tej katorżniczej jazdy przeżywa człowiek etapy znane skądinąd.
Zaprzeczenie - “Nie, chyba się przesłyszałem. Ale inni też wyglądają jakby słyszeli. Zbiorowa halucynacja? Niemożliwe, to się nie może dziać naprawdę. Nie w moim tramwaju.”
Gniew - “Noż kruca bomba i motyla noga! Jakim cudem można było wpaść na taki kretyński pomysł? Jak tego nie wyłączą już nigdy więcej nie pojadę tramwajem. I wysiadam na najbliższym przystanku!”
Targowanie - “Panie motorniczy, no bądź pan człowiek i wyłącz to cholerstwo. Krowy przestają dawać mleko, a kury jajka znosić. Jak pan to wyłączy to już zawsze będę płacił za bilet. Słowo emeryta.”
Depresja - “To się nie uda. Już zawsze będę wysłuchiwał 10 razy dziennie reklamy o grubych dzieciach z brudnymi zębami sponsorowanych przez Szwajcarów. Niech mnie ktoś przytuli. To jakiś szwajcarski spisek. Chcą nas zmęczyć psychicznie, aby potem łatwo podbić i zdobyć wreszcie dostęp do morza. Chcę do mamy. Niech mi ktoś zrobi herbatkę z rumiankiem...”
Akceptacja - “Niech zatem tak będzie. Skoro niczego nie można zrobić, skoro rząd nasz do spółki ze szwajcarskim chce zrobić z nas bezwolne kukły sepleniące o otyłości i próchnicy, to niech tak będzie. Widocznie kosmos tak chciał. Nienawidzę Cię kosmosie. Jeszcze tylko dwa przystanki.”
I w ten sposób dojeżdżamy do pracy pogodzeni z losem, a zatem rozluźnieni, pełni werwy i gotowi sprzedać swój czas szefowi za podłą pensję. Radujmy się.
I nagle jak nie ryknie coś na cały tramwaj: “Czy Twoje dziecko odpowiednio szczotkuje zęby mleczne?” Podskoczyłem, jako i podskoczyła połowa tramwaju. Rozejrzeliśmy się ze zgrozą szukając dającego się zabić źródła tego nowego rodzaju marketingu bezpośredniego. A głos spod sufitu kontynuuje: “Sfinansowana z funduszy szwajcarskich nasza kampania pomoże Ci z tym problemem…”. Dobra, pomyślałem, Jacek, twardy jesteś, dasz radę.
Dałem radę. Aż 4 minuty później: “Czy Twoje dziecko odpowiednio szczotkuje zęby mleczne?”. No żesz qwa, tym razem już prawie spałem. A miejsce, muszę się pochwalić, miałem wyborne do porannej drzemki w tramwaju (tyłem do kierunku jazdy co zapewnia nieprzelecenie przez przednią szybę w przypadku stłuczki, brak ławki przede mną pozwalający wyciągnąć nogi, agregat grzejący za plecami zapewniający miłe ciepełko). A potem tak jeszcze 3 razy. Miałem sporo czasu żeby wymyślić jaką karę powinien ponieść pomysłodawca tego wynalazku. I adekwatną, choć zapewniam - okrutną, karą byłaby całodniowa przejażdżka takim tramwajem z wtrącającym się we wszystko głosem z sufitu. I wcale nie byłoby mi go żal. 5 razy w ciągu niespełna półgodzinnej jazdy? Naprawdę?
I otóż w trakcie tej katorżniczej jazdy przeżywa człowiek etapy znane skądinąd.
Zaprzeczenie - “Nie, chyba się przesłyszałem. Ale inni też wyglądają jakby słyszeli. Zbiorowa halucynacja? Niemożliwe, to się nie może dziać naprawdę. Nie w moim tramwaju.”
Gniew - “Noż kruca bomba i motyla noga! Jakim cudem można było wpaść na taki kretyński pomysł? Jak tego nie wyłączą już nigdy więcej nie pojadę tramwajem. I wysiadam na najbliższym przystanku!”
Targowanie - “Panie motorniczy, no bądź pan człowiek i wyłącz to cholerstwo. Krowy przestają dawać mleko, a kury jajka znosić. Jak pan to wyłączy to już zawsze będę płacił za bilet. Słowo emeryta.”
Depresja - “To się nie uda. Już zawsze będę wysłuchiwał 10 razy dziennie reklamy o grubych dzieciach z brudnymi zębami sponsorowanych przez Szwajcarów. Niech mnie ktoś przytuli. To jakiś szwajcarski spisek. Chcą nas zmęczyć psychicznie, aby potem łatwo podbić i zdobyć wreszcie dostęp do morza. Chcę do mamy. Niech mi ktoś zrobi herbatkę z rumiankiem...”
Akceptacja - “Niech zatem tak będzie. Skoro niczego nie można zrobić, skoro rząd nasz do spółki ze szwajcarskim chce zrobić z nas bezwolne kukły sepleniące o otyłości i próchnicy, to niech tak będzie. Widocznie kosmos tak chciał. Nienawidzę Cię kosmosie. Jeszcze tylko dwa przystanki.”
I w ten sposób dojeżdżamy do pracy pogodzeni z losem, a zatem rozluźnieni, pełni werwy i gotowi sprzedać swój czas szefowi za podłą pensję. Radujmy się.