W oglądaniu seriali najgorsze jest to, że się kończą. Nasi ulubieni bohaterowie, którym towarzyszymy niejednokrotnie przez kilka lat śmiejąc się z nimi, płacząc, ciesząc z ich sukcesów i smucąc z porażek, wolą scenarzystów zostają uśmierceni. Wyłączamy ostatni odcinek i patrzymy pusto w ekran a w głowie pustka, a w sercu żal.
Jak to działa? Jakim cudem coś o czym doskonale wiemy, że jest fikcją porusza w nas wszystko co tylko można poruszyć? Jak to się dzieje, że kobieta na co dzień spokojna, ciepła i życzliwa potrafi życzyć śmierci w męczarniach komuś kto skrzywdził jej ulubioną bohaterkę? Jak to się dzieje, że mężczyzna na co dzień twardy i gruboskórny potrafi wzruszyć się prawie do łez? Jaki mechanizm powoduje, że spędzamy godziny oglądając wymyślone perypetie wymyślonych postaci a na koniec żałujemy, że się skończyło?