Z racji tego, że zapracowany okrutnie będąc nie wykorzystałem całego urlopu w wakacje szef mój we wspaniałości swej dał mi urlop teraz. Bo to najlepsza pora na urlop, nie? Plaża, roznegliżowane dziewczyny, schłodzone piwo. No cóż. Trudno. Idę. Wracam po Nowym Roku. Bawcie się dobrze, niech Wam się życzenia spełnią. I żebym Was tu wszystkich widział jak wrócę.
Do zobaczenia w Nowym (lepszym, i tego będę bronił jak niepodległości) Roku.
Wasz Jacek z Worka Dziurawego
"Nigdy nie jest za późno żeby zacząć marnować sobie życie" Piękne, nie? Z drugiej strony: dzisiaj jest pierwszy dzień reszty Twojego życia.
piątek, 19 grudnia 2008
poniedziałek, 15 grudnia 2008
Prawo czy obowiązek?
"Każdy człowiek ma prawo do życia" - głosi slogan. I o ile co do definicji człowieka mogą się spierać naukowcy z teologami o tyle z tym, że ma prawo żyć jednak się wszyscy zgadzają. Zgadzacie się z tym? Bo ja tak. Karę śmierci też popieram i nie widzę tu sprzeczności (za to widzę ją u gorliwych wyznawców miłościwie nam panującej religii popierających karę śmierci. Chyba że piąte przykazanie zawiera jakieś wyjątki, o których głośno się nie mówi).
Parę dni temu jakaś angielska telewizja puszczała program o człowieku, który postanowił w końcu umrzeć. Kontrowersyjny dokument miał to być. Tylko mam wątpliwości co było kontrowersyjne - to, że człowiek postanowił umrzeć czy to, że pozwolił to sfilmować a telewizja to nagrała i udostępniła. Czy prawo do życia nie implikuje prawa do śmierci? Zdaniem obrońców życia - nie. Według nich mamy prawo żyć, ale mamy również obowiązek żyć tak długo jak się da i za wszelką cenę. Jak dla mnie to żadne prawo do życia. To obowiązek życia. Przypominam, że nie mówię o eutanazji (choć w tej też nie widzę nic kontrowersyjnego), mówię o możliwości zakończenia WŁASNEGO życia w wybranym przeze mnie momencie i w wybrany przeze mnie sposób. I wolałbym to zrobić godnie, załatwiwszy uprzednio wszelkie niezbędne formalności, bo pod pociąg to mogę się rzucić w dowolnym momencie. Chciałbym wiedzieć, że gdyby kiedyś w przyszłości zdarzyło się, że ktoś z moich bliskich na moją prośbę wyłączy aparaturę nie zgnije za to w więzieniu. Tylko tyle. A obrońcy życia odbierający mi prawo do śmierci niech spadają na drzewo.
Parę dni temu jakaś angielska telewizja puszczała program o człowieku, który postanowił w końcu umrzeć. Kontrowersyjny dokument miał to być. Tylko mam wątpliwości co było kontrowersyjne - to, że człowiek postanowił umrzeć czy to, że pozwolił to sfilmować a telewizja to nagrała i udostępniła. Czy prawo do życia nie implikuje prawa do śmierci? Zdaniem obrońców życia - nie. Według nich mamy prawo żyć, ale mamy również obowiązek żyć tak długo jak się da i za wszelką cenę. Jak dla mnie to żadne prawo do życia. To obowiązek życia. Przypominam, że nie mówię o eutanazji (choć w tej też nie widzę nic kontrowersyjnego), mówię o możliwości zakończenia WŁASNEGO życia w wybranym przeze mnie momencie i w wybrany przeze mnie sposób. I wolałbym to zrobić godnie, załatwiwszy uprzednio wszelkie niezbędne formalności, bo pod pociąg to mogę się rzucić w dowolnym momencie. Chciałbym wiedzieć, że gdyby kiedyś w przyszłości zdarzyło się, że ktoś z moich bliskich na moją prośbę wyłączy aparaturę nie zgnije za to w więzieniu. Tylko tyle. A obrońcy życia odbierający mi prawo do śmierci niech spadają na drzewo.
wtorek, 9 grudnia 2008
Jak przeżyć z kobietą - kurs dla opornych cz. 8
Szanowni koledzy. Nieubłaganie zbliża się dla nas wszystkich trudny czas. Niby co roku o tej samej porze więc powinniśmy się przyzwyczaić. Ale do tego nie da się przyzwyczaić. Podobnie jak nie da się przyzwyczaić do wyrywania zębów. Porównanie do wyrywania bolącego zęba jest jak najbardziej trafne. Najpierw lekkie ukłucie bólu (niepokój, że może coś by trzeba kupić), które pozwala się jeszcze zignorować. Potem ból narasta (wszyscy wokół kupują, będzie głupio jeśli ja nic nie kupię) i zaczynamy rozważać konieczność pójścia do dentysty (sklepu). Następnie ból staje się nie do zniesienia (wszyscy pytają co kupiłeś żonie) i wizyta u dentysty (w sklepie) staje się koniecznością. Wreszcie dokonujemy wyrwania chwasta, znaczy bolącego zęba (zakupu prezentu) i oddychamy z ulgą pomimo wydania znaczącej kwoty pieniędzy. I mamy spokój do następnego bolącego zęba (następnych świąt). Tak, panowie. Kupowanie świątecznych prezentów dla żony śmiało można porównać do wyrywania bolącego zęba. Oczywiście nie zalecam dokonywać tego porównania przy wspomnianej żonie jeśli nie chcemy zostać pozbawieni innego zęba, tym razem bez znieczulenia.
Kupić prezent dziecku - łatwizna. Tym co czytają książki kupuje się najnowszego Harry'ego Pottera, tym co nie czytają kupuje się najnowsze GTA.
Kupić prezent żonie - a to już wyższa szkoła jazdy. W zasadzie, jeśli mamy trzymać się porównań samochodowych to udany zakup prezentu dla żony będzie kręceniem piruetów na ręcznym w garażu z zawiązanymi oczami i bez paliwa w baku. Czyli niemożliwe. Albowiem czym jest udany prezent dla faceta? Udany prezent dla faceta obejmuje szereg możliwości:
- brak prezentu
- prezent do niczego się nie nadający
- prezent do czegoś się nadający
Kupić prezent dziecku - łatwizna. Tym co czytają książki kupuje się najnowszego Harry'ego Pottera, tym co nie czytają kupuje się najnowsze GTA.
Kupić prezent żonie - a to już wyższa szkoła jazdy. W zasadzie, jeśli mamy trzymać się porównań samochodowych to udany zakup prezentu dla żony będzie kręceniem piruetów na ręcznym w garażu z zawiązanymi oczami i bez paliwa w baku. Czyli niemożliwe. Albowiem czym jest udany prezent dla faceta? Udany prezent dla faceta obejmuje szereg możliwości:
- brak prezentu
- prezent do niczego się nie nadający
- prezent do czegoś się nadający
Dla większości facetów brak prezentu pozostanie niezauważony, albowiem mamy tę czarującą właściwość, że nie zauważamy rzeczy niewidocznych a takim niewątpliwie jest prezent, którego nie ma. Prezent do niczego się nie nadający też nie psuje nam samopoczucia albowiem odkładamy go na półkę, zapominamy i już. Prezent do czegoś się jednak nadający, choć to rzadko spotykane zjawisko (z jakiegoś powodu kobiety uważają, że kolejny krawat potrzebny nam bardziej niż nowy super wydech do samochodu albo komplet szronionych kufli do piwa) do czegoś się jednak nadaje. Do czego - to już zależy od prezentu. Tak czy owak z prezentem czy bez poziom naszego samozadowolenia nie zmienia się ani odrobinę. A problem większości mężczyzn bierze się stąd, że to skądinąd logiczne i zdroworozsądkowe podejście próbują zastosować również w stosunku do kobiet. Uwaga - "logiczne" i "kobiety" w jednym zdaniu. Przecież na pierwszy rzut oka widać w tym ironię.
A udany prezent dla kobiety? W zasadzie jedynym prezentem bez mrugnięcia okiem akceptowanym przez kobiety jest pierścionek zaręczynowy. Myślicie, że łatwo kupić pierścionej zaręczynowy? Kupić pierścionek, który sposoba się kobiecie nie znając rozmiaru palca - łatwizna, czyż nie? Okolicznością łagodzącą jest "zaręczynowy". Kobiety mogą nawet wybaczyć to, że będzie wyglądał jak kartofel na łańcuchu jeśli będzie zaręczynowy. No ale pierścionek zaręczynowy kupuje się przecież tylko raz w życiu. Słucham? Czasem więcej? Jeśli ktoś drugi raz się żeni to zasługuje na wszystkie kłopoty z prezentami jakie go potem spotykają.
Co więc z tymi prezentami? Przeanalizujmy kategorie jak w przypadku mężczyzn. Prezent do czegoś się nadający odpuszczamy jako bajkę z mchu i paproci. Brak prezentu odpuszczamy, bo taki błąd z kobietą popełnia się tylko raz. Zajmiemy się kategorią prezentów do niczego się nie nadających. Czyli jakimiś 100% przypadków. Ewentualne trafienia potraktujmy jak wygranie 6-ki w totka - podobno ktoś ciągle trafia, tyle że to nie my.
Najpopularniejszy i najbardziej chybiony pomysł na prezent to nowe perfumy. Przeciętny facet myśli: "Takie już miała. Kupię jej jakieś nowe." Jak myśli tak robi. A potem leci do sklepu a za nim leci prezent. I tak lecą razem wymienić perfumy na takie jakie jego kobieta ma i lubi. Pomijam już fakt, że kobiece perfumy w dowolnej drogerii zajmują 10 razy więcej miejsca niż męskie i osiwieć można już wybierając prezent. A potem trzeba tej sympatycznej pani w sklepie wytłumaczyć, że jednak wymienimy. Niech nas sympatyczność tej pani nie zmyli. Ona też jest czyjąś żoną i jakiś nieborak lata teraz z językiem na brodzie usiłując kupić jej prezent. A nie ma łatwo bo perfumy odpadają z automatu. Skreślamy więc perfumy.
Co dalej? Bielizna. Co za chory umysł wymyślił, że facet jest w stanie kupić w sklepie, w którym z każdej strony napadają go roznegliżowane niemal do granic możliwości modelki (niestety "napadają" to metafora) stanik albo majtki dla żony? Już samo wymówienie tych słów w obecności niczego sobie sprzedawczyni przychodzi nam z trudem. Pytanie o rozmiar przyprawia o drgawki, bo jedyną dostępną odpowiedzią jest "taki w sam raz" (przecież 75C nic dla nas nie znaczy). A potem ta się jeszcze pyta: "takie jak moje, czy większe?" No ludzie. A jak człowiek wyciąga rękę żeby sprawdzić to dostaje po łapach i zaraz lecą ochroniarze. Myślałby kto. Przecież sama kazała sprawdzić. Bieliznę skreślamy.
Biżuteria. Biżuteria męska składa się z obrączki. Cała reszta wszystkiego co się świeci na złoto i srebrno to biżuteria damska. W tej sytuacji kupienie czegoś co a) będzie pasowało b) będzie się podobało c) nie zrujnuje nam budżetu jest niewykonalne. Dobrze od razu umówić się z ekspedientką, że zaraz wrócimy wymieniać.
A udany prezent dla kobiety? W zasadzie jedynym prezentem bez mrugnięcia okiem akceptowanym przez kobiety jest pierścionek zaręczynowy. Myślicie, że łatwo kupić pierścionej zaręczynowy? Kupić pierścionek, który sposoba się kobiecie nie znając rozmiaru palca - łatwizna, czyż nie? Okolicznością łagodzącą jest "zaręczynowy". Kobiety mogą nawet wybaczyć to, że będzie wyglądał jak kartofel na łańcuchu jeśli będzie zaręczynowy. No ale pierścionek zaręczynowy kupuje się przecież tylko raz w życiu. Słucham? Czasem więcej? Jeśli ktoś drugi raz się żeni to zasługuje na wszystkie kłopoty z prezentami jakie go potem spotykają.
Co więc z tymi prezentami? Przeanalizujmy kategorie jak w przypadku mężczyzn. Prezent do czegoś się nadający odpuszczamy jako bajkę z mchu i paproci. Brak prezentu odpuszczamy, bo taki błąd z kobietą popełnia się tylko raz. Zajmiemy się kategorią prezentów do niczego się nie nadających. Czyli jakimiś 100% przypadków. Ewentualne trafienia potraktujmy jak wygranie 6-ki w totka - podobno ktoś ciągle trafia, tyle że to nie my.
Najpopularniejszy i najbardziej chybiony pomysł na prezent to nowe perfumy. Przeciętny facet myśli: "Takie już miała. Kupię jej jakieś nowe." Jak myśli tak robi. A potem leci do sklepu a za nim leci prezent. I tak lecą razem wymienić perfumy na takie jakie jego kobieta ma i lubi. Pomijam już fakt, że kobiece perfumy w dowolnej drogerii zajmują 10 razy więcej miejsca niż męskie i osiwieć można już wybierając prezent. A potem trzeba tej sympatycznej pani w sklepie wytłumaczyć, że jednak wymienimy. Niech nas sympatyczność tej pani nie zmyli. Ona też jest czyjąś żoną i jakiś nieborak lata teraz z językiem na brodzie usiłując kupić jej prezent. A nie ma łatwo bo perfumy odpadają z automatu. Skreślamy więc perfumy.
Co dalej? Bielizna. Co za chory umysł wymyślił, że facet jest w stanie kupić w sklepie, w którym z każdej strony napadają go roznegliżowane niemal do granic możliwości modelki (niestety "napadają" to metafora) stanik albo majtki dla żony? Już samo wymówienie tych słów w obecności niczego sobie sprzedawczyni przychodzi nam z trudem. Pytanie o rozmiar przyprawia o drgawki, bo jedyną dostępną odpowiedzią jest "taki w sam raz" (przecież 75C nic dla nas nie znaczy). A potem ta się jeszcze pyta: "takie jak moje, czy większe?" No ludzie. A jak człowiek wyciąga rękę żeby sprawdzić to dostaje po łapach i zaraz lecą ochroniarze. Myślałby kto. Przecież sama kazała sprawdzić. Bieliznę skreślamy.
Biżuteria. Biżuteria męska składa się z obrączki. Cała reszta wszystkiego co się świeci na złoto i srebrno to biżuteria damska. W tej sytuacji kupienie czegoś co a) będzie pasowało b) będzie się podobało c) nie zrujnuje nam budżetu jest niewykonalne. Dobrze od razu umówić się z ekspedientką, że zaraz wrócimy wymieniać.
Resztę przelecimy po łebkach.
Kupicie pobyt w SPA - sugerujecie, że jest stara. Nie kupicie - żałujecie jej.
Kupicie samotny wyjazd w jakieś ciepłe miejsce - chcecie się jej pozbyć. Nie kupicie - ograniczacie ją i kontrolujecie.
Kupicie książkę - sugerujecie, że jest mało oczytana. Nie kupicie - traktujecie ją jak nieinteligentną kurę domową.
Kupicie jakiś gadżet do kuchni - myślicie, że tylko do gotowania się nadaje. Nie kupicie - a bo jej to się już nic od życia nie należy buuu.
Zaprosicie na kolację - co to za prezent, przecież zawsze możemy wyjść. Nie zaprosicie - bo ty mnie nigdy nigdzie nie zabierasz.
Kupicie samochód - chcesz żebym się zabiła. Nie kupicie - nie chcesz żebym była samodzielna.
Kupicie pobyt w SPA - sugerujecie, że jest stara. Nie kupicie - żałujecie jej.
Kupicie samotny wyjazd w jakieś ciepłe miejsce - chcecie się jej pozbyć. Nie kupicie - ograniczacie ją i kontrolujecie.
Kupicie książkę - sugerujecie, że jest mało oczytana. Nie kupicie - traktujecie ją jak nieinteligentną kurę domową.
Kupicie jakiś gadżet do kuchni - myślicie, że tylko do gotowania się nadaje. Nie kupicie - a bo jej to się już nic od życia nie należy buuu.
Zaprosicie na kolację - co to za prezent, przecież zawsze możemy wyjść. Nie zaprosicie - bo ty mnie nigdy nigdzie nie zabierasz.
Kupicie samochód - chcesz żebym się zabiła. Nie kupicie - nie chcesz żebym była samodzielna.
I tak jest zawsze. Co więc kupować? Jest tylko jedna odpowiedź. Jedna rzecz, która nawet jeśli się nie spodoba to nie poleci za nami do sklepu, która mimo wszystko wzruszy i zapewni jako taką bezkarność w święta. Ale o tym możecie panowie przeczytać w mojej najnowszej książce "1001 prezentów dla kobiet. Poradnik jak kupić odpowiedni kwiat i nie próbować zrozumieć".
PS. Odnośnie szczęśliwości mojej i tak ogólnie to ja się kiedy indziej wypowiem, ok?
PS. Odnośnie szczęśliwości mojej i tak ogólnie to ja się kiedy indziej wypowiem, ok?
wtorek, 2 grudnia 2008
Uwaga
Z powodu przedłużającej się nieobecności autora spowodowanej jak nam doniesiono popularną w pewnych kręgach chorobą robotus maximus zespół administratorów najlepszej platformy blogowej blog.onet.pl postanowił przeprowadzić badanie socjologiczne. Do badania potrzebne będą:
- poczytny blog pozbawiony chwilowo opieki - sztuk raz
- czytelnicy i czytelnice poczytnego bloga obdarzeni kompletnym brakiem szacunku dla własnego czasu - sztuk jak najwięcej
Badanie polega na odpowiedzeniu pisemnie na pytanie "Czy jesteś szczęśliwy(a)?" z uzasadnieniem. Może być długie.
W celu zagwarantowania odpowiedniego poziomu szczerości prosimy o wypowiedzi anonimowe. Ze swej strony zapewniamy, że nie użyjemy żadnej z naszych niecnych administratorskich sztuczek w celu sprawdzenia personaliów autorów wypowiedzi. Gwarantujemy również, że osoby bezwzględnie szczęśliwe jak również bezdennie nieszczęśliwe nie będą w żaden sposób szykanowane i prześladowane.
Czas trwania badania: dokąd się Wam nie znudzi, ale nie krócej niż do niedzieli. No chyba, że autor wróci niespodziewanie i się będzie wtrącał.
Proszę przygotować klawiatury. Uwaga. Czas, start!
- poczytny blog pozbawiony chwilowo opieki - sztuk raz
- czytelnicy i czytelnice poczytnego bloga obdarzeni kompletnym brakiem szacunku dla własnego czasu - sztuk jak najwięcej
Badanie polega na odpowiedzeniu pisemnie na pytanie "Czy jesteś szczęśliwy(a)?" z uzasadnieniem. Może być długie.
W celu zagwarantowania odpowiedniego poziomu szczerości prosimy o wypowiedzi anonimowe. Ze swej strony zapewniamy, że nie użyjemy żadnej z naszych niecnych administratorskich sztuczek w celu sprawdzenia personaliów autorów wypowiedzi. Gwarantujemy również, że osoby bezwzględnie szczęśliwe jak również bezdennie nieszczęśliwe nie będą w żaden sposób szykanowane i prześladowane.
Czas trwania badania: dokąd się Wam nie znudzi, ale nie krócej niż do niedzieli. No chyba, że autor wróci niespodziewanie i się będzie wtrącał.
Proszę przygotować klawiatury. Uwaga. Czas, start!
Subskrybuj:
Posty (Atom)