piątek, 27 kwietnia 2018

Z cyklu: Wuj Jacek z podróży - Fuerteventura, część 2

Nadejszło więc wkrótce*.

    Wyspą niepodzielnie rządzą kozy. Kozy z gatunku koza oraz mała kózka z gatunku homo sapiens sapiens. Kozy z gatunku koza wyglądają tak:
Kozy, kozy, kozy - sentencja łacińska.
    Kozy są wszędzie. Te tutaj są skoszarowane, gdyż służą do wyrobu mleka i serów. Większość skoszarowana nie jest i łażą luzem po całej wyspie. Nikt dokładnie nie wie ile ich jest, ale ponoć ponad 100 000. Kozami na wyspie rządzi kozioł Stefan. Stefan nieśmiały jest i nie lubi zdjęć, dlatego zdjęcie z daleka i niewyraźne, ale jest.

Stefan - kozi król.
    Stefan hardo spogląda turystom prosto w oczy. Znaczy tak sądzę, gdyż stoi daleko i wygląda dostojnie. Po cóż im tyle dzikich kóz, zapytanie, o czcigodni. Otóż nie są dzikie. Kozy do kogoś należą. Raz czy dwa razy w roku tubylcy wyjeżdżają z pickupem i psem łapać kozy. Nie wiem po co, ale łapią. Tylko Stefana nie udaje się złapać, gdyż Stefan czujny jest.

    Z innych dzikich zwierząt na wyspie są jeszcze wiewiórki. Dziwne takie, prążkowane trochę i szare, ale jednak wiewiórki. No i nie jestem pewien czy takie dzikie, bo jedzą z ręki.

Te, laska, gdzie jakiś pokarm?
Nad wszystkim czuwa szef wszystkich wiewiórek - Krzysztof.

Krzysztof. I wszystko jasne.
    Krzysztof nigdy nie śpi, gdyż - jak w piosence bodajże Maleńczuka - “ktoś zawsze obserwuje”. Krzysztof obserwuje, czy wiewiórki nie gryzą ręki, która je karmi. Wszędzie zresztą są znaki informujące o zakazie karmienia wiewiórek, ale do zakazów fuerteverturiańczycy mają podejście dość luźne.

    Obok wiewiórek, czyli na plaży można spotkać turystów z Niemiec. W Niemczech słabo musi być z emeryturami, bo niemieccy emeryci niekompletnie ubrani na tych plażach siedzą. Nie to co ja. Ja z moją emeryturą dałbym tam radę przeżyć cały dzień. I może kawałek drugiego.

    Wiewiórki wiewiórkami, a Niemcy Niemcami, ale najważniejsze dla mnie było, żeby tam dało się żyć w pokoju. Mam na myśli pokój hotelowy, a nie pokój na świecie. Otóż była klimatyzacja, dało się. Dla młodzieży najważniejsze było, żeby ktoś ładnie ręczniki składał. Składał. I tak nawiedził nas Mistrz Yoda.

Mistrz we własnym ręczniku.
    Na zdjęciu warszawski przedstawiciel rzadkiego gatunku Lemurus pluszus pozuje z Mistrzem. Mistrz jak zawsze skupiony, opanowany. Lemurus wręcz przeciwnie, oczy szeroko otwarte, cały podekscytowany, ramiona szeroko, jakby chciał uściskać cały świat.

    Żyć zatem się da, jedzenie all inclusive, idziemy zwiedzać krajobraz. Krajobraz składa się głównie z kamieni i piasku. Stąd też na zdjęciach z wycieczki będą tylko kamienie i piasek. Czasem ułożone w kształt jakiegoś budynku. Albo drogi. Ale głównie kamienie i piasek.

Wiadoma rzecz, stolica.
    Betancuria, pierwsza stolica wyspy. Na zdjęciu widzimy większość Betancurii. Z drugiej strony jest tylko kościół i miasto się kończy.

Kamień i piasek.
Jak wspomniałem - kamienie i piasek.

Łapy, łapy, cztery łapy. Czy tam sześć.
    A na piasku stopy. Moje to te zgrabne na dole. Po prawej widzą państwo kończynę górną w gipsie. Gdyż po co tak jechać sobie spokojnie na wakacje, jeśli można sobie wcześniej złamać rękę i wzbudzać na plaży podziw i zainteresowanie młodzieńców. A gdyby kózka nie skakała...

    Podobno nie przeżyć wschodu słońca nad oceanem, to jak nic nie przeżyć. Nie zgadzam się z tym stwierdzeniem i głośno wyrażałem swe oburzenie, gdy byłem zciągany z łóżka przed świtem o 7:30. To nieludzkie i powinno być karalne.

No wschód. Wielkie mi co. Codziennie jest wschód. Czy musiałem być budzony na wschód? Przecież to to samo słońce co w Warszawie.
    No wschód słońca, wielkie mi co. Nad tym dziwnym upodobaniem ludzi do oglądania wschodów słońca, a także nad marnością tego świata, zastanawialiśmy się razem z Julianem. Juliana poznałem w takim tamtejszym ogrodzie zoologicznym. Zaprzyjaźniliśmy się od razu, bo obaj jesteśmy spokojni, rozsądni oraz prawie w ogóle nie narzekamy. Chyba, że na pobudkę przed wschodem słońca.

Jacek i Julian rozmyślają nad marnością tego świata.
    Julian na zdjęciu nie jest zaobrączkowany, w przeciwieństwie do Jacka, który tkwi w okowach all inclusive. Radość wielka zapanowała gdy się wreszcie tego pozbyliśmy.

Wyzwoleni z okowów all inclusive!
A potem tylko 6 godzin w towarzystwie plastikowej Wonder Woman i jesteśmy w domu.

    Na koniec zagadka optyczna. Na zdjęciu ślad butów jest wklęsły czy wypukły. Robię ankietę i usuwam ze znajomych wszystkich, którzy widzą inaczej niż ja. Nie mogę się kumplować z kimś, kto widzi doły tam, gdzie ja widzę góry.

Zagadka optyczna. I radzę się nie pomylić.
    I chciałem tylko podziękować młodym ludziom organizującym w hotelu Klub ITAKI. Dzięki nim wszystkie dzieci z okolicy znikały od 11 do 13, potem od 15 do 17 i jeszcze od 20 do 21. I tak codziennie. Pierwszym kryterium, jakie od tego wyjazdu wpisuję w wyszukiwarkę wczasów jest Klub ITAKA dla dzieci**.

30 stopni na zewnątrz a oni w futrach. Dla dzieci. Szacun.
* Patrz koniec części pierwszej relacji z rajskiej wyspy Fuerteventura.
** Jacek nie wziął ani grosza za reklamę. Chętnie by wziął, ale nikt nie chciał zapłacić.

piątek, 13 kwietnia 2018

Z okazji piątku 13.


Jako że Jacek za nic ma przesądy i zabobony, to właśnie dziś postanowił podzielić się informacją. Jacek mianowicie zmienił pracę. Cieszycie się? ;-)