Zatem Antwerpia właściwa. Antwerpia właściwa składa się ze strony prawej, cywilizowanej, nadającej się do zamieszkania oraz lewej, dzikiej, nieprzyjaznej, porośniętej krzakami, w których mieszkają wilki. Czyli jak w Warszawie, tylko odwrotnie. W przeciwieństwie do Warszawy jednak, w Antwerpii do części dzikiej dostać się można nie mostem a tunelem. Jakieś 30 metrów w dół po schodach, potem pół kilometra pod ziemią i wodą i znowu 30 metrów w górę po schodach. Znam z opowieści tylko, gdyż jako człowiek rozsądny unikam miejsc, w których od milionów litrów wody dzieli mnie tylko belgijska myśl budowlana. A propos wody. Ichniejsza Wisła nazywa się Skalda i wygląda tak:
|
Taka tutejsza Wisła. |
Zdjęcie zrobione z brzegu cywilizowanego. Jak się dobrze przyjrzeć na brzegu po drugiej stronie rzeki widać polujące wilki.
Zwiedzanie Antwerpii rozpoczęliśmy od wniesienia walizek (bo to nigdy nie jest jedna walizka, nigdy) na drugie piętro bez windy. “
Pff” - pomyślałby ktoś, kto nie był, nie widział i generalnie się nie zna. Gdyż schody w budynkach mieszkalnych w Antwerpii wyglądają tak:
|
Schody kręcone mocno. |
Po takich schodach bez walizki wchodzi się niezbyt komfortowo.
Z walizką wchodzi się koszmarnie, Dla porównania na zdjęciu stopy Jacka na belgijskich schodach. Jak widać filigranowej postury Jacek zajmuje całą niemal szerokość schodów. Już schody na okrętach podwodnych dają większe pole manewru niż te tutaj. Osoby z lekką klaustrofobią lub chorobą morską (po dwóch piętrach chodzenia w kółko nieźle kręci się w głowie) proszone są o robienie przerw na półpiętrach. W tym akurat budynku była nawet winda. Właściwie to… Ej, jakie jest zdrobnienie od ‘winda’? Windusia? Windziunia? Gdyż to nie była winda, to raczej była windziunia. Za dowód niech posłuży informacja, że Jacek po ujrzeniu owej windy stwierdził, że jednak wejdzie po schodach. A kto mnie zna, ten wie, chodzenie po schodach nie jest moją pasją. Nic a nic. Nie zrobiłem zdjęcia wnętrza windziuni, bo musiałbym użyć trybu makro, a jeszcze nie umiem go używać.
“
Zaraz, zaraz...” - napadnie myśl kogoś dociekliwego, “
jak oni mają tam takie mikroskopijne schodki, to jak oni wnoszą lodówkę na czwarte piętro?”. Odpowiadam:
|
W ostępach czają się dzikie podnośniki. |
“W tle, ukryty w gąszczu jednego z nielicznych w Antwerpii drzew, czai się samiec podnośnika. Jego organ dostawczy sterczy w całej okazałości. Wcześniej oznakował teren jaskrawą taśmą, aby podczas aktu dostarczania nie był niepokojony przez tubylców i turystów. Ten dorodny okaz bez problemu sięga do trzeciego piętra i bez trudu może dostarczyć za jednym razem ofiarę o wadze solidnej sofy. Na wysokości trzeciego piętra jego dzisiejszy cel, mieszkanie niczego niepodejrzewającego antwerpianina, gotowe do aktu, z oknem rozwartym na pełną szerokość. Tu widzimy mieszkanie z podgatunku
planus fenestram mantis, czyli z oknem uchylnym do góry. Tereny Antwerpii zamieszkuje również nie mniej popularny podgatunek
planus fenestram latus, czyli z oknem uchylnym na boki. Podnośniki równie chętnie krzyżują się z oboma podgatunkami.”
Czytała Krystyna Czubówna.
Tak, moi mili i czcigodni, w Antwerpii meble dostarcza się przez okna. Po dostarczeniu idzie się na to z czego słynie Antwerpia - diamenty i czekoladę. Przy czym na diamenty możemy tylko popatrzeć przez szybę, natomiast na czekoladę również możemy tylko popatrzeć przez szybę. Dobra, żartuję. Na czekoladę można popatrzeć z bliska. Mają nawet muzeum czekolady. Eksponaty tak wyeksponowane, że domyślam się, iż muszą je co jakiś czas uzupełniać. Gdyż kto by się oparł i nie schrupał kawałka wiewióra? No kto? Warto było zapłacić 200€ kary. I można tam sobie tych czekoladek kupić, ale chyba diamenty wyszłyby taniej.
|
Wiewiór z wnętrznościami z czekolady. |
Co robi każdy uczciwy Polak po posiłku? Idzie do kościoła. Tako i my poszliśmy. Nie było lekko, gdy główna ulica w mieście wygląda jakby budowali pod nią metro po warszawsku:
|
Budowa pierwszej linii metra w Antwerpii. |
I tak podobno od lat i jeszcze przez lata. Ale nam, mieszkańcom wiecznego miasta, znaczy wiecznie rozkopanego miasta, takie widoki niegroźne. Przybylim, przedarlim się i zobaczylim. Pal licho kościół (choć wypasiony, muszę przyznać), ale ten witraż. Trochę się chyba trzeba było przy nim napracować. Szukałem tam na dole napisu “Made in China”, ale nie było.
|
Witraż nie Made in China. |
Za to w okolicy była cała chińska dzielnica. Powiadam Wam, przekraczacie bramę i jesteście w Chinach. Wprawdzie nie ma wielkiego muru, tylko mury pobliskich budynków, ale po zamknięciu oczu słychać i czuć Chiny. I jak piszę, że słychać i czuć, to to nie jest metafora, alegoria ani onomatopeja.
|
Wielka draka w chińskiej dzielnicy. |
W temacie schodów Antwerpia zadziwia raz jeszcze. Gdzieś w okolicy centrum, znaczy takiego ichniego placu targowego, mają bydynek. A przy budynku schody. I jak żałują schodów w budynkach mieszkalnych, tak tu nie żałowali.
|
Schody. Więcej schodów. Na dach. |
Możesz sobie, dostojny kliencie wybrać. Schody krótkie, średnio długie i najdłuższe. A wszystkie prowadzące na dach. Nie wiem co jest na dachu, bo jako znany miłośnik schodów nie mogłem się zdecydować, którymi wejść, więc nie wszedłem wcale.
Nie mam lęku wysokości, gdyż - jak mawiają mądrzy ludzie (a konkretnie to Pratchett w jednej z części Świata Dysku) - to nie wysokość zabija tylko grunt. Mam zatem lęk gruntu. Zatem zdjęcia z wysokości mogą być nieostre i źle wykadrowane, bo ciężko się robi z zamkniętymi oczami. Z dołu to wyglądało tak:
|
Widok z dołu. |
Nie wiem czy zdjęcie odpowiednio przerażająco oddaje skalę przedsięwzięcia, ale w wagoniku mieści się 6 osób, to sobie dowyobrażajcie. A z góry to wygląda tak (nie wiem co widzicie, bo nie widziałem co robię):
|
Widok z góry. Chyba. |
Największą jednak atrakcją w Antwerpii w czerwcu był niepozorny turysta z Warszawy. Paparazzi tłoczyli się wokół tak bardzo, że na zdjęciu można policzyć nie tylko ile Jacek ma oczu, ale również ile ma siwych włosów na brodzie.
|
Przypadkowy turysta z Polski. |
Antwerpia, jak i cała Belgia, słyną ze swoich piw. Ale żeby przeprowadzić porządną degustację, to trzeba tam pojechać na trzy tygodnie, a nie na trzy dni. Zatem następnym razem.
PS. A poprzedni post był postem numer 300. A nikt mi nie powiedział i taka okazja do świętowania nam przeszła koło nosa.