środa, 18 października 2017

Jak przeżyć z kobietą - kurs dla opornych cz. 21

        Przyjaciele, koledzy, współtowarzysze w niedoli i sporadycznych chwilach szczęścia. Dowiedliśmy w jednej z poprzednich części poradnika, iż powszechnie obśmiewane przez nasze i wasze kobiety niegroźne, wydawałoby się, dolegliwości, przez nas traktowane jak choroby śmiertelne, mają uzasadnienie ewolucyjne. A z ewolucyjnym uzasadnieniem się nie dyskutuje. Jeśli natura zechce skorygować, to skoryguje. Do tego czasu katar, gorączkę i skaleczony palec traktować będziemy jak śmiertelne zagrożenie i odpowiednio do tego się zachowywać. Czyli siedzieć w domu oraz domagać się troski, uwagi i obiadu.
        Wiemy zatem, że choroby nasze, myśliwych, predatorów, dostarczycieli mamuciego mięsa do jaskiń są potencjalnie śmiertelne. Nasze zachowanie w trakcie tych dolegliwości jest zatem jak najbardziej uzasadnione i niech się te baby z Koła Gospodyń Miejskich z miejscowości Małebuty Wielkie wypchają. Gdy po latach bezustannych polowań, walk z mamutami, tyranozaurami i członkami innych plemion przydarzy się wam, szanowni, potencjalnie śmiertelna choroba, nie wahajcie się. Zasłużyliście na opiekę w tych dniach wielokrotnie. Leżcie wygodnie i patrząc hardo waszym niewiastom w oczy zmieniajcie kanały w TV i popijajcie piwo.

        Jednakowoż, czcigodni, zdarza się, iż dochodzi do sytuacji karygodnych. Otóż zdarza się, że “zachoruje” wasza kobieta. O ile w naszym przypadku, myśliwych i predatorów, spędzających godziny na tropieniu i upolowaniu zwierza, w warunkach najeżonych niebezpieczeństwami i śmiertelnymi pułapkami, deszczem, upałem, wilgocią i zimnem, choroby nie są niczym dziwnym, o tyle w przypadku kobiet nie ma to żadnego usprawiedliwienia. Siedzą całymi dniami w ciepłej i suchej jaskini, okryte futrami z upolowanych przez nas zwierząt, przygotowujące posiłki z upolowanych przez nas zwierząt, plotkując o koleżankach i najnowszych trendach w odzieży skórzanej przygotowywanej z upolowanych przez nas zwierząt. Nie ma jak zachorować. Z tego właśnie powodu - i mamy na to liczne dowody z wykopalisk - kobiety genetycznie i ewolucyjnie nie chorują. Lub też - nie powinny chorować. Lub też - nie powinny robić z tego wielkiego łolaboga.

        I tu przechodzimy do sedna. Nie powinny, ale jednak im się zdarza. No i wtedy jest ambaras. Gdyż kobieta, z jakiegoś powodu przekonana o posiadaniu takich samych praw jak mężczyźni, domaga się prawa do opieki podczas choroby. Takiej samej opieki jakiej z wielką łaską dostarczają nam, gdy przydarzy się nam czasem prawie śmiertelne 37 stopni gorączki lub krwawiący palec. Wiadomo, że my musimy wyzdrowieć szybko i skutecznie. Nie możemy się podczas choroby rozpraszać, całe siły organizmu rzucamy na chorobę. A dla kogo to wszystko? No przecież nie dla nas te polowania. Dla nich. Z naszej miłości. I trochę z ich narzekania:

- Siódmy raz w tym tygodniu mamut?
- Suknie ze skóry mamuta są już niemodne. Nie mógłbyś zapolować na tygrysa szablastozębnego?
- No co się tak wylegujesz? Słońce wstaje za 3 godziny. Leć po bułki i świeżą antylopinę.
         
        Przecież, bądźmy szczerzy panowie, każdy z nas potrafi przeżyć tydzień zużywając jeden talerz, jeden kubek, jeden komplet sztućców i jeden udziec mamuta. Dopóki nie ucieka, jest jadalny. Ale one nie. Więc wstajemy przed świtem, ruszamy na łowy, do sklepu, przedzierając się przez mrok, zimno, śnieg, grad i tygrysy. Wszystko dla naszych ukochanych. W zamian chcemy tylko móc spokojnie rzucić wszystkie siły na walkę z chorobą. W tych oczywiście rzadkich chwilach, gdy zdarzy nam się zachorować. Czy naprawdę podanie nam pilota leżącego poza zasięgiem naszej ręki to taki wysiłek? Naprawdę wymaga wzdychania i przewracania oczami? Czy podanie nam piwa z lodówki naprawdę jest takie trudne? Przecież, droga żono/narzeczono/kochanko, nie musisz się na nie czaić w mroku bez ruchu przez pięć godzin. Nie ryzykujesz stratowania przez stado uciekających piw. Nie musisz nieść stukilowego udźca z piwa przez 20 kilometrów. Sięgnięcie do lodówki - tak na marginesie wtarganej przez nas i naszych kolegów na plecach do jaskini na czwartym piętrze - i wyjęcie piwa jeszcze nikogo nie zabiło. W przeciwieństwie do niezaleczonej gorączki, skaleczenia czy kataru.

        Ten przydługi odrobinę wstęp służył jednemu celowi - bez najmniejszych wątpliwości dowieść, że nie dostajemy należącej się nam opieki w rzadkich chwilach ciężkiej choroby. Dowiedzione zostało. Wróćmy zatem do tematu tego wykładu.
        
        Tematem tego wykładu jest, że teraz choruje kobieta. Ni stąd ni zowąd, siedzi sobie spokojnie w ciepłej jaskini, plotkuje z koleżanką o najnowszych trendach w odzieży skórzanej i nagle bach - gorączka. No 40 stopni, myślałby kto, i już leży i nie ma siły ugotować obiadu. W dżungli to by jej jakieś niebezpieczeństwo groziło, ale w jaskini? Co na nią zapoluje w jaskini? No przecież nic, gdyż kto zadbał o bezpieczeństwo? Tak, mężczyzna. Oraz lekki ból gardła objawiający się chrypką, przez co, biedaczka, mówić nie może za bardzo. Na co - nawiasem mówiąc - jeszcze żaden mężczyzna nigdy się nie skarżył. Czasem dochodzi do tego podobno “okropny” ból głowy. Phi, żeby jedna z drugą wiedziała jak boli głowa odgryziona przez tygrysa, to by zredefiniowała znaczenie słowa “okropny”. Niemniej, niezależnie od okoliczności i sensowności tego przedsięwzięcia, kobieta czasem choruje i na nas, myśliwych i predatorów, spada obowiązek zadbania o domostwo. Jaskinię znaczy.

        Zadanie pierwsze: “posprzątaj”. Chora, z gorączką i “okropnym” bólem głowy kobieta stawia zadanie “posprzątaj”. Czy któremuś z Was, szanowni i czcigodni, wpadłoby podczas śmiertelnej choroby martwić się o porządek? Nie wpada nam to do głowy nawet w szczycie formy, a co dopiero podczas choroby. Podczas śmiertelnej choroby ważne jest, aby przygotować ostatnie słowa. Historia zapamiętuje ostatnie słowa. “Ja nie skoczę? Potrzymaj mi piwo” znają wszyscy, a czy ktoś zapamiętał jaki był wtedy bałagan/porządek w pokoju? No oczywiście, że nie, bo nikt na to nie zwraca uwagi. Ale ok, chora kobieta, bredzi w gorączce, posprzątamy.
Dwie minuty rozglądania się po jaskini później…
Na twarzy mina what the fuck. Gdyż rozglądamy się po jaskini, a tu wszystko w najlepszym porządku. Niczego do posprzątania. Zatem znikamy na godzinę z oczu chorej małżonki, odpalamy z Youtube dźwięk odkurzania i rozkoszujemy się chłodnym browarkiem.

        Zadanie drugie: “ugotuj”. Trochę bardziej zrozumiałe niż “posprzątaj”. Ale tylko trochę. Ugotuj? Gdy zawsze było “upoluj”? Kobieto! Mówisz do wytrawnego i wytrwałego myśliwego, zdolnego do wielogodzinnego czatowania bez ruchu na dogodny moment do ataku. Zdolnego do tropienia rannego mamuta przez wiele kilometrów. Do przyniesienia do domu 30-kilogramowego udźca z owego mamuta. Ale “ugotuj”? Dotychczas część pomiędzy “zrzuć mięcho w kuchennej części jaskini” a “spożyj przygotowany z niego posiłek” pozostawała dla nas ukryta w mrokach kuchni. Tymczasem bez przygotowania mamy w te mroki wkroczyć. Ale przecież jesteśmy nieulękłymi łowcami. Wkraczamy i bierzemy się do pracy. Gdzie tu się zapala światło? Jak ona to dzieli na takie małe kawałki? Ogień! Gdzieś tu powinien być ogień. Jak ona to rozpala? Przecież nasi przodkowie jedli to na surowo i żyją. Znaczy nie żyją, ale przyczyną był tyranozaur a nie surowa potrawa. I tak właśnie wymyśliliśmy tatara i sushi (następnego dnia).
        Drodzy koledzy. Mroki kuchni to zdecydowanie nie nasza domena. Należy poddać się bez walki, spuścić pokornie głowę i zadzwonić po teściową. Potem tylko kilka dni wysłuchiwania rzucanych mimochodem “mówiłam ci, zostaw tego ochlapusa”, “a ten Janek spod dwójki jest ciągle wolny”, “co to za chłop, co nawet steku z mamuta nie umie przyrządzić”, “a Marta ze Zdziśkiem kupili nową jaskinię, a ten twój to niczego nie umie załatwić” i małżonka wraca do zdrowia, a my odzyskujemy możliwość zniknięcia na cały dzień na polowaniu. Czyli nareszcie spokój.

        Zadanie trzecie: “herbaty”. To taki napój. W przygotowywaniu napojów, wydawać by się mogło, jesteśmy od pokoleń nieźli. Tajemna wiedza przekazywana jest z pokolenia na pokolenie niczym u jakichś druidów. Napoje rozgrzewają nas podczas wielogodzinnych polowań, podczas rytualnych, wtorkowych, męskich rozmów o najnowszych trendach w dziedzinie broni miotającej antymamuciej. Krótko mówiąc - w warzeniu napojów jesteśmy nieźli. A przynajmniej tak się wydawało zanim nie zabraliśmy się do robienia herbaty. “Za gorąca! Chcesz mnie zabić? Pewnie żeby się bez problemów spotykać z tą lafiryndą spod trójki. Bez cukru? Pewnie, żałuj chorej żonie cukru. Tej lafiryndzie spod trójki pewnie byś 5 łyżeczek zasypał. A cytryna? Wiesz, że chory potrzebuje witamin, a ty mi bez cytryny. Już mnie nie kochasz. Takie wielki kawał cytryny? Jak mam to teraz pić jak cytryna wszystko zasłania? Herbata owocowa? Oszalałeś? Wiesz, że są radioaktywne? Teraz to już na pewno chcesz się mnie pozbyć. Bio, mówiłam wiele razy, że ma być czarna bio. Inne są hodowane przy drodze i zawierają ołów i inne świństwa. Chcę tylko bio, hodowane na odchodach młodych mamutów karmionych bio-trawą, zbierane o świcie w noc przesilenia wiosenno-letniego przez nastoletnie dziewice karmione tylko bio-herbatą. Nie obchodzi mnie, że dzisiaj niedziela i sklep zamknięty. Nie kochasz mnie. Chcę umrzeć. Idź po moją mamę. Gdzie idziesz? Wracaj tu. Przytul mnie. Odsuń się, nie lubię cię teraz. Przytul mnie. Nie zbliżaj się do mnie.
        Szanowni koledzy. Sztuka zrobienia herbaty to zdecydowanie nie nasza domena. Należy poddać się bez walki, spuścić pokornie głowę i zadzwonić po teściową. Potem kilka dni jak wyżej.

        Zadania czwarte: “lekarstwo”. U facetów to łatwo. Albo umieramy albo da się nas wyleczyć za pomocą napoju. W przygotowywaniu napojów jesteśmy nieźli, więc w domu zawsze jest jakieś lekarstwo na wszelki wypadek. W przypadku chorej żony odkorkowujemy lekarstwo, nalewamy odrobinę do szklanki i podajemy żonie. Chwilę później wykonujemy unik przed rzuconą, z niebywałą jak na chorą kobietę siłą, szklanką oraz robimy zdziwioną - całkowicie szczerze - minę. Gdyż nie takie to miało być lekarstwo. A gdzież my, kochanie, trzymamy lekarstwo? - pytamy grzecznie i potulnie, nie będąc pewnym czy chora małżonka nie ma pod ręką drugiej szklanki. “Boshe, przecież to oczywiste. W łazience, w szafce z detergentami, w puszce po kawie z napisem sól.” Trywialne.

        Po kilku dniach takiej mordęgi nawet najwytrwalszy z nas zasługuje na kilka tygodni odpoczynku. Czy dany nam będzie ten odpoczynek? Naiwni pomyślą, że owszem. Doświadczeni wiedzą, że nie. Jedyne na co możemy liczyć to niezbyt wiele pogardy i zniecierpliwienia w słowach “A ty co się tak po jaskini szwędasz? Nie dość się obijałeś przez ostatnie kilka dni? Weź się do jakiejś roboty.” Nie dyskutujemy, ale wykorzystując okazję udajemy się na wielodniowe polowanie na wściekłego tyranozaura na terytorium zamieszkanym przez krwiożerczych ludożerców, pełnym trujących roślin, wielkich ptaków drapieżnych, tygrysów szablastozębnych, skorpionów i komarów wielkości małego mamuta roznoszących nieuleczalne choroby. Należy nam się w końcu trochę odpoczynku.