czwartek, 1 czerwca 2017

Z cyklu: Wuj Jacek z podróży - Szwajcaria, część 1

- To Wenus - powiedział Jacek.
- To Mars - odpowiedział buńczucznie młodociany członek zagranicznej rodziny.
- To ratrak na stoku - pogodził nas ojciec młodocianego członka zagranicznej rodziny.

        Siedząc w styczniu o 20-ej po szyję w wodzie o temperaturze 60°C przy temperaturze powietrza -5°C spojrzeliśmy w górę jeszcze raz. Jakieś 60° w górę. Bo w Szwajcarii żeby zobaczyć niebo trzeba patrzeć co najmniej 60° w górę. Jak w "Żandarmie w Nowym Jorku", tyle że zamiast na drapacze chmur patrzysz na las gór.

       
        A propos języków. Dziwny ten kraj, w którym jeśli nie uważałeś w szkole, to możesz nie dogadać się z sąsiadami. Bo ty mówisz po francusku, a sąsiad po niemiecku. Albo po włosku. Albo po staro-cerkiewno-romańsku czy jakoś tak. 4 oficjalne języki urzędowe w jednym, nie tak znowu wielkim kraju. To tak, jakby jadąc w polskie góry musielibyście się uczyć się gadać po góralsku, a jadąc nad polskie morze - uczyć się gadać po morsku. Pojęcia nie mam jak, ale oni się dogadują. A ponieważ w szkołach uczą ich także języka obcego, więc że Szwajcarem dogadacie się po francusku, niemiecku albo w języku obcym, czyli po angielsku. A z Polakami to czasem i po polsku łatwo nie jest.

        A propos nart. Dziwny ten naród, który ma obsesję na punkcie nart. Tam na nartach jeżdżą wszyscy, którzy są w stanie samodzielnie ustać na nogach. Biedne ich dzieci nie mają przerwy świątecznej, w której - jak inne cywilizowane dzieci - mogłyby pograć na kompie albo pooglądać telewizję. Nie, biedne szwajcarskie dzieci w czasie przerwy świątecznej muszą jeździć na nartach. Rano autobus zabiera płaczących i zaspanych 5-latków i wywozi ich na górę (wjazd na górę sam w sobie jest interesującym przeżyciem), gdzie przez cały dzień o chlebie tylko i wodzie te biedne dzieci jeżdżą na nartach. I jak piszę 'jeżdżą' to dokładnie to mam na myśli. 5-latki śmigają na nartach, 3-latki spokojnie szusują (czy jak tam się to nazywa), między nimi przelatują ichniejsi gimnazjaliści. Biedne dzieciaki tak brutalnie pozbawione zabawy przed komputerem czy telewizorem.

        A propos wyjazdu na górę (co samo w sobie jest interesującym przeżyciem). Góra cała zamieniona w kombinat narciarski ma wysokość jakieś 2,5 km. Czyli jakieś 2 km ponad doliną, z której się wyjeżdża. W poziomie przemieszczasz się 2 km i w pionie 2 km. Jadąc slalomem. Mając po jednej stronie prawie pionową ścianę w górę, a po drugiej stronie prawie pionową ścianę w dół. Wiecie jak Szwajcar sprawdza czy zasługujecie na to, żeby napić się z nim szwajcarskiego wina? (wina to temat na oddzielny akapit) Daje wam swój samochód, nawigację i wysyła na górę. Dla ułatwienia nawigacja gada po francusku a odległości podane są w milach. 2 km w górę slalomem nad przepaścią samochodem, którym nigdy w życiu nie jechaliście. Jemu wjazd zajmuje 20 minut. Ja wjechałem po dwóch godzinach. A kiedyś ponoć chcieli tylko żeby im przynieść głowę smoka. Chyba bym wolał. Gdyż ten jeden wjazd kosztował mnie 3 kg wagi i mnóstwo siwych włosów. A jeszcze trzeba było zjechać. Zjechałem i wieczorem braki w wadze uzupełniliśmy winem.


A część kolejna nastąpi wkrótce nieubłaganie.

7 komentarzy:

  1. Nie byłam zimą w Szwajcarii, ale latem i owszem. I ogromnie mi się w tej Szwajcarii, nudnej
    skądinąd, podoba. A najbardziej gdy się wjeżdża do małych miejscowości- za każdym razem miałam wrażenie, że wjeżdżamy na jakąś scenę operową. Te pomalowane w różne obrazy ściany domów, te kawiarenki pod "gołym" niebem" z nieprzyzwoicie ładnymi obrusami, kwiatki w skrzynkach, wszystkie jednakowej wielkości. I całość tak wylizana,czyściutka i wygładzona pod sznurek.
    Zima moi jeżdżą do Austrii, też tak na wysokość pod 2 tys. metrów i tam Krasnale mają szkółkę narciarską, a starocie udają, że jeżdżą. Moi wnukowie nie wiedzą co to jest siedzenie przy kompie czy innym tego typu ustrojstwem,za to dobrze pływają i wiedzą gdzie jest w ich okolicy najlepszy plac zabaw- taki, na którym ja co chwilę jestem bliska wykorkowania ze strachu o ich całość i szaleją na deskorolce, rowerze a ostatnio młodszy chodzi po jakiejś taśmie gumowej. Córka, która już tyle lat mieszka w Niemczech zawsze podejrzewa, że Szwajcarzy w jakiś tajemniczy sposób kontrolują wzrost każdego żdżbła trawy i wielkość listków kwiatków.
    A chodniki w turystycznych miasteczkach to chyba nie tylko zamiatają szczotką, chyba je również wycierają z kurzu.
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ładnie tam jest, trzeba im przyznać. Zapewne przy stałym pobycie widok z okna na ośnieżone szczyty może się znudzić, ale jak się bywa raz w roku to zachwyca. Choć osobiście wolałbym widok na jakieś ciepłe morze.

      Usuń
    2. Generalnie Alpy mnie zachwycają, niezależnie z którego miejsca je oglądam. Co do widoku z okna- popieram- ciepłe, błękitne morze i złoty, cieplusi piasek. Marzenie;)

      Usuń
  2. Przegapiłam dziesięciolecie... No to cyk! I gratulacje, bo wiem, jaki to miód :-)
    I chcę zapewnić, że widok gór nigdy się nie nudzi, bo one codzienie inne są i stale piękne.
    Jak Ty wybierasz rano zegarek? Kierujesz się kolorem czy funkcjami?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rano zazwyczaj jeszcze jest ciemno, więc sięgam ręką do szuflady i losuję.

      Usuń