środa, 7 czerwca 2017

Z cyklu: Wuj Jacek z podróży - Szwajcaria, część 2

Część kolejna niniejszym następuje nieubłaganie.

         A propos wina. Nie zwiedziłem oczywiście całej Szwajcarii (choć - bądźmy szczerzy - pieszo zajęłoby to góra dwa dni, ale też - bądźmy szczerzy - byłoby to w większości pod górkę), tylko kawałek jednego kantonu. To taki ichniejszy odpowiednik naszego województwa o wielkości naszego powiatu. Valais. I otóż w tym Valais wina nie są szwajcarskie. Są z Valais (bo nie wiem jak to spolszczyć - walizyjskie? walezyjskie?). Taki lokalny patriotyzm. No i w kwestii win walezyjczycy mają hopla absolutnego. Produkują ze 130 gatunków. Nie miałem pojęcia, że oni tam w ogóle produkują wino. Bo do produkcji wina potrzebne jest co? Winnice. A winnice kojarzą się z czym? Z dużymi płaskimi terenami. No więc walezyjczycy udowadniają, że winnice i duże płaskie tereny to zbędny luksus. I muszę im przyznać, że w temacie wykorzystania powierzchni niekoniecznie płaskich do uprawy winorośli są absolutnymi mistrzami. Masz ogródek 5x5 metrów? W sam raz na 25 krzaczków. Pas zieleni między torami a autostradą? Zmieści się 5 rzędów. Prawie pionowa góra za domem? Zrobi się tarasy i kilka krzaczków się zmieści. Krzaki winogron rosną wszędzie, gdzie da się wjechać, wejść, podskoczyć lub wspiąć. Czyli wszędzie.

         A propos cen. Ceny jak w Polsce. Tyle, że we frankach. Dla zachowanie zdrowego samopoczucia przestajesz przeliczać po pierwszych zakupach. Bo więcej nie chodzisz na zakupy. Pomijając autostrady. Winieta na wszystkie autostrady na cały rok kosztuje 40 franków. Tyle co u nas jeden wyjazd do niemieckiej granicy i z powrotem. I to po przeliczeniu. Nie wiem jak to ogarniają, że im się opłaca, ale ogarniają. A kara za brak winiety to 100 franków i koszt winiety. Za to nieustąpienie pieszemu na przejściu to już 250 franków. Szwajcarzy za kierownicą zatrzymują się przed każdym przejściem, jeśli w zasięgu wzroku znajduje się choć jedna osoba. Taki styl jazdy naraża polskich pasażerów na opłaty za używanie w pojeździe słów nieprzyzwoitych. A w Polsce taki styl jazdy powoduje, że szwajcarski kierowca zostaje bardzo szybko zapoznany przez polskich kierowców z całym arsenałem serdecznych pozdrowień.

         A propos banków. Z czego słynie Szwajcaria? (pominąwszy wino) Szwajcaria słynie z banków. Czego więc spodziewamy się na każdym rogu? Banków. Czego jednak nie ujrzymy na każdym rogu? Banków. Gdyż banki są u nich tak dobrze ukryte, że w ogóle nie rzucają się w oczy. (chyba, że wszystkie mają siedziby w Genewie i na prowincję się nie ruszają) I te niewidoczne banki pożyczają Szwajcarom pieniądze na - uwaga - 1,5%. Jeśli na 10 lat, bo jak na pięć to oprocentowanie jest niższe jeszcze o ⅓. Aż grzech w takich warunkach płacić za cokolwiek gotówką. Ale płatności zbliżeniowych to chyba jeszcze nie odkryli, ha! Polska górą!

         A propos jeszcze autostrad. Szwajcaria mocno promuje jeżdżenie własnym samochodem (vide roczna winieta w cenie 40 franków). Bo już przejażdżka pociągiem po Szwajcarii wychodzi drożej niż lot z Polski do Szwajcarii. Nie wiem ile tam kosztuje wynajęcie samochodu, ale nie mogę wykluczyć, że taniej byłoby jechać wynajętym samochodem niż pociągiem. Natomiast po mieście spacerując można pojazdy spotkać dziwne. Taki np żółty samochodzik, który sam jeździ po mieście. Zaprojektowany przez Szwajcara na pewno, bo na widok przechodnia w zasięgu wzroku zatrzymuje się i czeka. Tylko dla bardzo się nie spieszących.



Albo to małe, zielone coś? Ktoś ma pojęcie co to za pojazd?

    Dziwny ten kraj, upchnięty między górami. Od lat w pokoju, ale przygotowany na wojnę. Demokracja nie jest tam pustym słowem a referenda odbywają się na prawo i lewo. Wiecie, że Szwajcarzy zagłosowali w referendum przeciwko wprowadzeniu płacy minimalnej? Dziwny kraj. I drogi. I górzysty. Ale uporządkowany. I logiczny. I jakiś taki spokojny.


I mają tam kanton, który nazywa się Gryzonia :-)


No i plaża, nie plaża, ślad informatyka trzeba pozostawić. Ślad informatyka na górze wygląda tak:


Koniec.

czwartek, 1 czerwca 2017

Z cyklu: Wuj Jacek z podróży - Szwajcaria, część 1

- To Wenus - powiedział Jacek.
- To Mars - odpowiedział buńczucznie młodociany członek zagranicznej rodziny.
- To ratrak na stoku - pogodził nas ojciec młodocianego członka zagranicznej rodziny.

        Siedząc w styczniu o 20-ej po szyję w wodzie o temperaturze 60°C przy temperaturze powietrza -5°C spojrzeliśmy w górę jeszcze raz. Jakieś 60° w górę. Bo w Szwajcarii żeby zobaczyć niebo trzeba patrzeć co najmniej 60° w górę. Jak w "Żandarmie w Nowym Jorku", tyle że zamiast na drapacze chmur patrzysz na las gór.

       
        A propos języków. Dziwny ten kraj, w którym jeśli nie uważałeś w szkole, to możesz nie dogadać się z sąsiadami. Bo ty mówisz po francusku, a sąsiad po niemiecku. Albo po włosku. Albo po staro-cerkiewno-romańsku czy jakoś tak. 4 oficjalne języki urzędowe w jednym, nie tak znowu wielkim kraju. To tak, jakby jadąc w polskie góry musielibyście się uczyć się gadać po góralsku, a jadąc nad polskie morze - uczyć się gadać po morsku. Pojęcia nie mam jak, ale oni się dogadują. A ponieważ w szkołach uczą ich także języka obcego, więc że Szwajcarem dogadacie się po francusku, niemiecku albo w języku obcym, czyli po angielsku. A z Polakami to czasem i po polsku łatwo nie jest.

        A propos nart. Dziwny ten naród, który ma obsesję na punkcie nart. Tam na nartach jeżdżą wszyscy, którzy są w stanie samodzielnie ustać na nogach. Biedne ich dzieci nie mają przerwy świątecznej, w której - jak inne cywilizowane dzieci - mogłyby pograć na kompie albo pooglądać telewizję. Nie, biedne szwajcarskie dzieci w czasie przerwy świątecznej muszą jeździć na nartach. Rano autobus zabiera płaczących i zaspanych 5-latków i wywozi ich na górę (wjazd na górę sam w sobie jest interesującym przeżyciem), gdzie przez cały dzień o chlebie tylko i wodzie te biedne dzieci jeżdżą na nartach. I jak piszę 'jeżdżą' to dokładnie to mam na myśli. 5-latki śmigają na nartach, 3-latki spokojnie szusują (czy jak tam się to nazywa), między nimi przelatują ichniejsi gimnazjaliści. Biedne dzieciaki tak brutalnie pozbawione zabawy przed komputerem czy telewizorem.

        A propos wyjazdu na górę (co samo w sobie jest interesującym przeżyciem). Góra cała zamieniona w kombinat narciarski ma wysokość jakieś 2,5 km. Czyli jakieś 2 km ponad doliną, z której się wyjeżdża. W poziomie przemieszczasz się 2 km i w pionie 2 km. Jadąc slalomem. Mając po jednej stronie prawie pionową ścianę w górę, a po drugiej stronie prawie pionową ścianę w dół. Wiecie jak Szwajcar sprawdza czy zasługujecie na to, żeby napić się z nim szwajcarskiego wina? (wina to temat na oddzielny akapit) Daje wam swój samochód, nawigację i wysyła na górę. Dla ułatwienia nawigacja gada po francusku a odległości podane są w milach. 2 km w górę slalomem nad przepaścią samochodem, którym nigdy w życiu nie jechaliście. Jemu wjazd zajmuje 20 minut. Ja wjechałem po dwóch godzinach. A kiedyś ponoć chcieli tylko żeby im przynieść głowę smoka. Chyba bym wolał. Gdyż ten jeden wjazd kosztował mnie 3 kg wagi i mnóstwo siwych włosów. A jeszcze trzeba było zjechać. Zjechałem i wieczorem braki w wadze uzupełniliśmy winem.


A część kolejna nastąpi wkrótce nieubłaganie.