środa, 30 listopada 2016

Z cyklu: Wuj Jacek z podróży - Malta, część 1

        Jacek, znany powszechnie podróżnik, wędrowiec oraz - nie bójmy się tego słowa - globtroter niemalże, odbył swego czasu, czyli jakoś w środku listopada, podróż na Maltę. Listopad to najlepszy czas na podróż na Maltę. Turystów już mało, bo myślą, że jak u nas zima, to na Malcie też. Tubylcy zresztą też myślą, że u nich zima. Połowa atrakcji zamknięta, bo “winter is coming”. A tymczasem temperatura w dzień dochodzi do 30 stopni, a w okolicy 20-ej wieczorem ciągle jest 20 stopni. Ale opatuleni chodzą w kurtki. Po tym się tam odróżnia turystów od tubylców - tubylcy w kurtkach, turyści w podkoszulkach. No i jeszcze po tym, że turyści zawsze w ostatniej chwili przebiegają przez jezdnię, żeby zdążyć na autobus, który nadjechał ze złej strony. Gdyż w tym dziwnym kraju, w którym wszystko jest pod górkę, jakby jeszcze tego było mało, to jeździ się po złej stronie drogi. I oni tam się strasznie boją deszczu. Co się jakaś chmurka pojawiła na niebie, to od razu wszyscy “musicie kupić kurtki przeciwdeszczowe, bo będzie padać”. Nie padało. Pomijając piątek, ostatni dzień, ale to się nie liczy, bo wyjeżdżaliśmy. No i w środę, ale wtedy i tak nigdzie nie szliśmy, bo odpoczywaliśmy po całym wtorku łażenia. Właściwie połowie wtorku, bo połowę przesiedzieliśmy w kasynie, żeby nie zmoknąć. W czwartek to tylko przed południem, a wychodziliśmy dopiero po południu. W piątek jak przylecieliśmy też się nie liczy, bo przylecieliśmy wieczorem i prosto do hotelu.

        A z hotelem to było tak. Przyszła po nas pani z karteczką, na której napisana była maltańska wersja mojego imienia, czyli Jaceb N. Machając rękami skierowała nas do busa. Załadowanego już do pełna niemieckimi i angielskimi emerytami. Walizka… ha! jedna, jedyna walizka! Gdyż uparłem się, że nie noszę dwóch i już po dwóch godzinach płakania i tupania nogami udało mi się moją niewiastę przekonać, że damy radę z jedną. Prawie daliśmy. Tylko bagaż podręczny w drodze powrotnej oscylował na granicy dopuszczalnej wagi. Że pozwolę sobie zacytować fragment z jednego z poradników “Jak przeżyć z kobietą” (do kupienia przy wyjściu) - “bo prezenty”. Zatem jedna walizka.


        Jedna walizka wymagała specjalnego, opatentowanego sposobu pakowania ubrań w rulonik - ClothRulon™. Niestety pomimo trzykrotnego obniżenia ceny oraz obietnicy darmowego kursu składania, prowadzonego osobiście przeze mnie w bieliźnie, nie udało mi się sprzedać licencji. Co widać na powyższym zdjęciu. W związku z czym zmieściłem się w ćwierć walizki, w pozostałych trzech ćwierciach zmieściła się moja niewiasta. Z trudem.

        Wracając do busa z emerytami (do którego jako emeryt, poniekąd pasowałem, tylko młodszy jestem i ładniejszy)... Walizka poleciała na szczyt góry walizek już upchniętych z tyłu. Patrzymy, a kierowca pakuje się na miejsce pasażera, a mnie zaprasza za kierownicę. Ale jak wsiadłem to się okazało, że zdążył ją zabrać na swoją stronę. I jedziemy. Pierwszy hotel, 5 gwiazdek, wysiadają turyści z Niemiec. Drugi hotel, 4 gwiazdki, wysiadają turyści z Anglii. Trzeci hotel, trzy gwiazdki, wysiadają ukryci na ostatnim siedzeniu turyści z Rosji. Potem długo, długo nic, jedziemy przez miasteczko, miasteczko się kończy, kierowca wysiada, wyjmuje naszą walizkę i mówi “tam w dół trzeba iść”. Pomyślałby kto, że z górki to i tak łatwiej niż pod górkę. Tymczasem “tam w dół trzeba iść” wyglądało tak:


 I idź, człowieku, w obcym kraju, w nocy, na końcu wioski w ciemność (jedna latarnia światła nie czyni). Przełknąłem ślinę, dyskretnie, coby niewiasty nie straszyć, myśląc o moich przodkach, łowcach i predatorach, którym mamuty nie straszne były. “W takiej wąskiej uliczce mamut się nie zmieści” - z tą myślą przewodnią dziarsko ruszyłem w mrok.
        Hotel, owszem, był. Nawet czynny. Pełen rozbawionych muzyką na żywo ubogich angielskich emerytów w opcji All Inclusive. Na szczęście widok w dzień okazał się bardziej znośny.




I tym optymistycznym akcentem, moi wierni czcigodni i szanowni, Wuj Jacek kończy pierwszą transmisję prawie na żywo z Malty.

6 komentarzy:

  1. To było tylko Was dwoje z Ojczyzny Chopina? Malta jest fajna, oprócz tego ciągłego łażenia pod górę. Czekam na c.d.
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I oprócz jeżdżenia po lewej stronie ;-)

      Usuń
  2. Pracowałem kiedyś z jednym Maltańczykiem (Maltaninem?), ale krótko, bo wrócił na Maltę. Znaczy się fajnie tam musi być, skoro nawet tubylcy tam wracają. Tzn. tambylcy.

    A za "20-ą wieczorem" dostajesz ode mnie żółtą gwiazdkę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajnie tam jest w listopadzie. Pewnie znośnie jeszcze w październiku i wrześniu. Ale nie wiem czy lipiec i sierpień nie byłyby dla mnie zbyt gorące. Na lato potrzebuję jednak czegoś chłodniejszego.
      A żółta to dobrze czy źle? Bo nie wiem czy otwierać szampana.

      Usuń
  3. Jacku-chyba "niestraszny"? Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń