środa, 22 stycznia 2014

Panie, bez obrazy, pośle

"wolałbym bzyknąć kozę niż posłankę Pawłowicz" - napisał poseł Marek Domaracki na swojej stronie na FB.

Abstrahując od urody posłanki Pawłowicz policzmy:
pensja 9 892,30 zł, dieta 2 473,08 zł, 12 150 zł na prowadzenie biura poselskiego, rozliczanie prywatnych przejazdów na słowo, bez obrazy, honoru, immunitet na wszystko, darmowe przejazdy wszelkimi środkami komunikacji, zakwaterowanie w hotelu poselskim lub zwrot kosztów wynajmu mieszkania - a pan panie, bez obrazy, pośle potrafi tylko bezmyślnie, bez obrazy, pierdolnąć "wolałbym bzyknąć kozę..."?

I pomyśleć, że jest ich aż 460. Plus 100 senatorów.

A miałem się nie denerwować z rana.

środa, 8 stycznia 2014

Alkomaty

A propos alkomatów...
        Alkomat, pozwoliłem sobie poszperać, to nie proste urządzenie, które można rzucić na półkę w samochodzie i o nim zapomnieć. Do prawidłowego wskazywania zawartości alkoholu w wydychanym powietrzu wymaga cyklicznej kalibracji. Co pół roku konkretnie. Kto miałby to robić? Stacje diagnostyczne, te same co wykonują przeglądy techniczne? W nowych samochodach przegląd robi się po 3 roku eksploatacji. Przez 3 lata nowym samochodem można jeździć bez kalibracji alkomatu? Blokada zapłonu po stwierdzeniu, że kierowca jest pod wpływem? A co z sytuacjami awaryjnymi gdy kierowca po jednym piwie - co, bądźmy szczerzy, upośledza sprawność przeciętnego kierowcy w stopniu nikłym - musi zawieźć kogoś nagle do szpitala? Najprościej nakazać alkomaty, dowalić karę a gdy nic się nie zmieni rozłożyć ręce i powiedzieć "no przecież kazaliśmy zamontować alkomaty". Z równym skutkiem możecie, panowie i panie politycy, nakazać obywatelom puknięcie się w głowę. Ci, którzy mieliby posłuchać w ogóle tego nie potrzebują. Ci, którzy tego potrzebują - nie posłuchają. Kary finansowe dla pijanych kierowców? Dla mnie 1000zł to spory wydatek, ale są tacy, którzy wydają tyle na przysłowiowe waciki. Zakaz prowadzenia pojazdów? To będą jeździć pomimo zakazu. Wtedy kara finansowa i patrz punkt pierwszy. Kary oczywiście tak, nie można puścić tego całkowicie luzem, ale nie tędy droga.

        Nie, szanowni moi przyjaciele. Na siłę w żaden sposób nie da się tego zrobić. Polak zawsze znajdzie sposób żeby przepis obejść. Nakaz jeżdżenia w pasach (który osobiście uważam za zbyt daleko ingerujący w wolność)? Ktoś wymyślił koszulki z rysunkiem pasa. Owszem, można wpaść, ale rzadziej niż bez niej. Obowiązkowe światłą do jazdy dziennej? Proszę bardzo - światła ledowe dające tyle światła co świeczka ale spełniające wymóg ustawy. Obowiązkowe opony zimowe? Mogę się założyć, że znajdzie się sposób na tańsze zamienniki. Zdrowego rozsądku nie zastąpi żaden przepis. A ja nie życzę sobie być karany za kretynów. Myślałem, że w życzeniach świątecznych wyraziłem się jasno.

        Jest tylko jeden sposób. Zmiana świadomości społecznej. Presja społeczna. Ale to wymaga pracy od podstaw. Od przedszkola powinno się dzieci uczyć odpowiedzialności, uczyć o skutkach jeżdżenia po alkoholu, wyrabiać w nich przekonanie, że doniesienie na pijaka za kierownicą na policję to nie donosicielstwo - to zwykły, ludzki obowiązek. Zamiast religii uczyć je zachowania na drodze, myślenia, udzielania pierwszej pomocy, zdrowego rozsądku. (A nie jakieś gendery srery. Co to w ogóle jest?)

Jak więc karać kierowców? Tych, którzy nikogo jeszcze nie zabili.
        Praca związana z ofiarami wypadków. Niech taki pomaga w ośrodku rehabilitacji. Niech pozna ofiarę, której ktoś zniszczył życie. Niech pozna jej rodzinę. Niech zobaczy zniszczone marzenia i plany. Niech jeździ z ratownikami do wypadków drogowych. Niech zmywa krew z ulicy. Niech on będzie tym, który zrozpaczonej matce powie: "Pani dziecko zostało zabite przez pijanego kierowcę". Niech mówiąc to ma na szyi kartkę z napisem "Ja też jeździłem będąc pijany". Niech będzie ubrany w rażąco jaskrawy kostium z nazwiskiem na plecach żeby wszyscy wiedzieli kto to. Może pan wziąć ten pomysł, panie premierze, i wpisać go do ustawy. Zrzekam się praw autorskich. Czy to rozwiąże problem? Oczywiście, że nie. Ale jestem głęboko przekonany, że wielu kierowców po takim doświadczeniu nigdy więcej nie usiądzie za kierownicą wypiwszy wcześniej choćby jedno piwo.

wtorek, 7 stycznia 2014

Rzeźbiarz powrócił

        To nie tytuł horroru, choć dla mnie horror. W skrócie: któryś z moich sąsiadów robi w ścianie drugą górę Rushmore. Od ładnych kilku tygodni gość wierci. I wierci. I wierci. Wierci, wierci, wierci. I jeszcze trochę wiercenia przerywanego czasem wierceniem. I, zaprawdę powiadam Wam Czcigodni, nie jest to wiercenie w stylu "Przybyli husarzy pod Wiedeń, pozamiatali i wrócili". Czyli chcesz wywiercić 8 dziur, bierzesz wiertarkę, zapierasz się, pół godziny i po robocie. Jest to raczej wiercenie w stylu "Oj panie Zdzichu, ależ z pana flirciarz, a ja taka nieśmiała". Więc pan Zdzicho musi co kilka sekund robić przerwę. Literatura polska nie wymyśliła jeszcze dobrych słów na to co robi ten człowiek. Więc twierdzę, że rzeźbi bo wiercenie to to nie jest. Mam wiertarkę. Nie żebym jej nadużywał, ale mam i kilka dziur w życiu wywierciłem. Więc wiem jak się robi dziury w ścianie.

        No więc rzeźbiarz powrócił. Przez święta był spokój. Co skłoniło mnie do myślenia, że może nie twarze amerykańskich prezydentów rzeźbi, ale taką ekstrawagancką choinkę-płaskorzeźbę. Ale nie, wrócił. I - uwaga - już nie wierci. Teraz kuje coś. Delikatnie, lekko, żeby nie uszkodzić linii nosa. Bo już wiem na pewno, że to prezydenci. Kończy detale. Ostatnie pociągnięcia pędzla, ostatnie stuknięcia dłutem, ostatni szlif. W piątek otwarcie, bilety okazyjnie po pół ceny, zapraszam.

        Tylko nie wiem do kogo. Bo mieszkanie w bloku ma te zalety, że jak się tłuczesz po nocy i sąsiad zapuka to zawsze możesz zwalić na innego sąsiada. Bo się niesie łomot po budynku. Ma niestety również te wady, że jak ktoś kuje ścianę w nocy w niedzielę o 10-ej rano to sąsiad budzi mnie, niewinnego jak lelija, oskarżycielskim dzwonieniem do drzwi. Ale przecież w końcu się pochwali, nie? Po cóż miałby takie dzieło zachowywać tylko dla siebie?