poniedziałek, 28 lutego 2011

Czas

        Na początek gratulacje dla Scovrona. Informacja dla tych, którzy jeszcze nie widzą - Scovron urodził dorodnego syna. Wprawdzie ponoć jego żona też miała w tym jakiś swój udział, ale nie wierzmy plotkom. Gratulacje zatem dla Scovrona z okazji takiego syna. I gratulacje dla Franka z okazji takiego ojca.


        A teraz czas się przestać nad sobą użalać chyba, co? Pamiętacie podstawówkę? Ci z liceum wydawali się wtedy tacy starzy. Pamiętacie liceum? Studenci to byli dla nas staruszkowie. Potem studia. 40-latkowie to byli poważni, starzy ludzie.
A dzisiaj? Dzisiaj mam 40 lat i wcale nie jestem poważnym, starym człowiekiem. "W sercu ciągle maj" - jak śpiewali starsi panowie dwaj. I tego się trzymał będę. A propos - nie potrzebuje ktoś jednego gracza do piłki nożnej? Pograłoby się czasem wieczorem.

        I otóż przeczytałem jeszcze w uczonym piśmie "Charaktery", że udawanie jest cechą ludzką. "Wszyscy kłamią" można by powiedzieć i nie skłamać. Polega to na tym, że on udaje, ja wiem, że on udaje, ale obaj udajemy, że nie wiemy, że udajemy. Czad, nie? Okazuje się, że udawanie jest społecznie korzystne. Opłaca się wszystkim udawać niż po prostu walić prawdę w oczy. Jest w tym jakiś sens, jeśli się zastanowić. W końcu gdy kobieta pyta czy do twarzy jej w tej sukience oczekuje potwierdzenia czyli odpowiedzi, że prześlicznie. Przecież gdyby sama wiedziała, że wygląda fatalnie to by jej nie założyła. Jeśli założyła, to znaczy, że jej się podoba, po cóż więc psuć jej zabawę bezlitosną prawdą? Zwłaszcza, że tak naprawdę to przecież tylko i wyłącznie kwestia jak najbardziej subiektywnego gustu. Albo to: powiedzieć koleżance, że mąż ją zdradza? Czy może udawać, że o niczym się nie wie? Najpopularniejsza odpowiedź: sama jej nie powiem, ale zmuszę jej męża do przyznania się. Osobiście widzę tylko jedną różnicę - w tej drugiej sytuacji przyjaciółka poleci wtulić się w Wasze ramiona. W tej pierwszej zapewne na Was spadnie wina, przynajmniej dopóki nie opadną emocje. Dla przyjaciółki efekt będzie ten sam - zapewne rozstanie. Ergo: kierowałby Wami zwykły egoizm: powiem sama, pewnie będę winna, zmuszę męża - na pewno winny będzie on. Sprytny mąż kazałaby Wam spadać na drzewo. A Wy przed wypłakującą się przy Was przyjaciółką będziecie udawać, że o niczym nie wiedziałyście.
         Udajemy wszyscy. Udajemy żeby nie zrobić komuś przykrości, udajemy, bo tego oczekuje od nas szef, żona, kochanka, teściowa, dzieci, kumple, Urząd Skarbowy, pies. Udajemy na rozmowie kwalifikacyjnej, udajemy na pierwszej randce, udajemy na ostatniej randce. Doświadczenie uczy (a przynajmniej mnie nauczyło), że o ile warto udawać na rozmowie kwalifikacyjnej, bo na drugą rozmowę możemy nie mieć szansy a wrażenie pierwsze chcemy sprawić dobre o tyle udawanie na pierwszej (kolejnych zresztą też) randce raczej nie wyjdzie na dobre. Tak, wiem, pierwsze wrażenie. Zaprawdę powiadam Wam - pierwsze wrażenie jest przereklamowane. Używajcie go gdy od pierwszego wrażenia wszystko zależy, jak np na rozmowie kwalifikacyjnej. Z umiarem nawet tu! Ale jeśli chodzi o kontakty z żywymi ludźmi, nawet jeśli siedzą tysiące kilometrów od Was, po drugiej stronie internetu, najlepsze pierwsze wrażenie zrobicie pozostając sobą. Mam taką swoją prywatną zasadę (właściwie za chwilę przestanie być prywatna), że poznając nowych ludzi nie staram się zrobić najlepszego pierwszego wrażenia. Znaczy, nie zawalam specjalnie, ale nie zakładam od razu najlepszego (jedynego) garnituru. Wydaje się to logiczne. Jeśli na pierwszym spotkaniu ustawicie poprzeczkę na wysokości rekordu świata, to potem może być tylko gorzej. Ale ustawcie poprzeczkę gdzieś w połowie wysokości - może być i lepiej i gorzej, zależy tylko od Was. Przy następnych spotkaniach ktoś dojdzie do wniosku, że "ten Jacek to jednak nie taki buc i prostak na jakiego wyglądał". Udawajcie, bo tak jest lepiej dla wszystkich, ale z umiarem.

        Wiecie dlaczego tak irytujące jest gdy ktoś przy Was rozmawia głośno przez komórkę? Że głośno? Że o prywatnych sprawach? Nie. To dlatego, że nie słyszycie drugiej części rozmowy. Poważnie. Mózg nasz, genialne z jednej strony narzędzie, niesamowicie łatwe do zmanipulowania z drugiej, ma tendencje do uzupełniania. Robi to na co dzień i całkiem nieźle mu idzie. Z tego, że na środku naszego pola widzenia powinna być szara plama niewielu z nas zdaje sobie sprawę, bo nasz mózg maskuje niedostatki oka podsuwając nam to co wg niego powinno tam być. Mózg otóż w przypadku słyszenia tylko jednej części rozmowy próbuje domyślić się drugiej. I tak go to zajmuje, że trudno się nam skupić na czymś co chcielibyśmy robić świadomie. Zauważcie, że nie ma tego problemu gdy słuchamy rozmowy dwóch stojących obok nas osób, nawet gdy rozmawiają za głośno.


        I jeśli zima się zaraz nie skończy to ogłoszę zimową depresję, odmówię przyjmowania napojów alkoholowych, co spowoduje uszczuplenie wpływów do budżetu, co spowoduje kryzys. Nie ma to jak megalomania. Ale powiedzcie - nie macie dość? Żeby ten śnieg był chociaż jakiś kolorowy. Wstaje człowiek rano i leci sprawdzić co tam dzisiaj napadało. A tam czerwone szaleństwo. Kolejny dzień - zielona niespodzianka. Potem - pomarańczowe rytmy. A w niedzielę miks kolorów. Fajne może te płatki śniegu jeśli chodzi o konstrukcję, ale jeśli chodzi o kolory to natura wykazała się żenującym brakiem wyobraźni. Podobnie jak w przypadku liczby nóg. Wiecie jak cholernie trudno utrzymać równowagę na dwóch nogach gdy człowiek wraca z imprezy, po której śnieg ma wszystkie wspomniane kolory na raz? 3 byłoby idealnie. Przez 3 punkty w przestrzeni zawsze da się poprowadzić płaszczyznę. Czyli jak bym nie stanął to chwiał się nie będę. 4 byłoby za dużo. Choć łatwiej byłoby kupować buty. 2 pary i z głowy, dwa lewe dwa prawe. A dla trzech nóg? Ta trzecia jest lewa czy prawa? Z drugiej jednak strony każdy kto po imprezie próbował zapanować nad dwoma nogami...

        Fizycy to dziwny naród jest. Jakkolwiek absurdalny pomysł na wszechświat wymyślicie oni Wam wyliczą prawdopodobieństwo jego istnienia. Ostatnio modny jest multiwszechświat. Że niby gdzieś tam istnieje wszechświat, w którym mam jednak trzy nogi i jestem z nich zadowolony. Naprawdę to całkiem poważna teoria naukowa. Pociąga to za sobą nieuchronną możliwość, że w tej nieskończonej ilości wszechświatów są takie, w których inteligencja rozwinęła się na tyle wysoko, że pozwala tworzyć wszechświaty symulowane. Co pociąga za sobą nieuchronną możliwość, że sami żyjemy w symulacji. Naukowcy nie byliby sobą gdyby nie spróbowali poszukać na to jakiegoś dowodu. I co wymyślili. Otóż symulacje komputerowe mają to do siebie, że czasem trzeba w nich poprawić jakieś parametry. Nieocenieni naukowcy poszukali więc jakichś zmian w powszechnie znanych stałych. I żeby było zabawnie znaleźli potwierdzenie, że niektóre z nich zmieniały się na przestrzeni lat. Bardzo wielu lat, ale się zmieniały. Ba, okazuje się, że te stałe być może wcale nie są takie stałe, bo obserwacje odległych galaktyk wskazują, że tam mogą być inne. Czyli znane nam prawa fizyki mogą być prawdziwe tylko lokalnie. Ale wracając do symulacji... Symulacje dość zaawansowane mogą same być zdolne do generowania symulacji w symulacji. A ponieważ wszechświatów jest nieskończenie wiele również poziomów symulacji może być nieskończenie wiele. Czy nie macie czasem wrażenia, że ktoś Was obserwuje? To swędzenie na karku to może być znak, że ktoś właśnie sprawdza parametry swojego awatara (Was!) w symulacji. A nieuzasadnione niczym poczucie radości lub smutku? Czymże jest to innym niż zmianą parametrów symulacji? A nieprawdopodobne szczęście jednej osoby i nieprawdopodobny pech innej - czy to nie różne scenariusze symulacji? Sprawdzenie jak obiekty kontrolne reagują na różne warunki? I jak się czujecie dzisiaj moje małe awatarki?

PS. Dlaczego "małżonka" brzmi jakoś tak dostojniej niż po prostu "żona"?