wtorek, 5 stycznia 2010

Nowy Rok jest...

        ... przereklamowany, nie sądzicie? Bo z czego się tak cieszyć? Zaczyna się bólem głowy, tudzież u niektórych - łba. Pierwsza porażka. Człowiek jest niby o rok starszy ale wcale nie o rok mądrzejszy. Druga porażka. Przybędzie stresu z powodu kolejnych niezrealizowanych głupich postanowień noworocznych. Trzecia porażka. Trzeba się przyzwyczaić do pisania nowej daty. Dzień i miesiąc się tak nie utrwalają, ale do roku się człowiek przyzwyczaja. Teraz jeszcze przez miesiąc będę pisał bla.bla.2009 zamiast 2010. Kolejna porażka. Muszę przepisać adresy do nowego kalendarza, kupić nowy kalendarz na ścianę (z żalem nie zauważając najnowszego kalendarza Playboy'a, żonaty jestem), przedłużyć licencję na firewall i antywirusa, znowu zapłacić podatek, odebrać telefon z Link4 i poinformować, że ciągle nie jestem zainteresowany ich ubezpieczeniem, poprawić wiek na blogu, na Sympatii (żartowałem)... I to wszystko z powodu jakiegoś głupiego Nowego Roku.

         A legendarny punkt "G" nie istnieje, HA! Naukowcy się wreszcie do czegoś przydali. Po latach - zapewne niezwykle pasjonujących - badań orzekli, że tzw punkt "G" to bzdura i wymysł kobiet. Kobiet chcących skazać niewinnych mężczyzn na wieczne poszukiwanie i wieczną frustrację z powodu nieznalezienia. Naukowcom należy wybaczyć jednocześnie, że nie wspomnieli o męskim punkcie "G", który w przeciwieństwie do wyimaginowanego kobiecego istnieje. Nawet potrafi zwiększyć swoją objętość żeby go było łatwiej znaleźć. Drodzy panowie, możemy odetchnąć z ulgą, koniec poszukiwań, koniec stresu.

         Jak nowy rok rozpoczęliście? Mam nadzieję, że bez głupich postanowień. Choć niektórzy, jak zdążyłem zauważyć, jeszcze się nie nauczyli. I nawypisywali bzdur o siłowniach, brzuszkach, schudnięciu itp. Po co Wam to? Wiecie, że w styczniu rozpada się najwięcej związków? Właśnie przez głupie obietnice zapewne. Człowiek składa sobie obietnice, często publicznie (czyli w otoczeniu żony/męża). Obietnic oczywiście nie dotrzymuje co już wpędza go we frustrację. Frustrację pogłębia żona/mąż dopytując się upierdliwie "Kiedy się wreszcie zapiszesz na ten angielski?", "Kiedy pójdziesz na siłownię", czy też "Kiedy wreszcie zabierzesz mnie na kolację?". Frustracje się kumulują, trzeba odreagować a najłatwiej na kimś kto jest najbliżej i bęc - związek się rozpada. Zaprawdę powiadam Wam - noworoczne postanowienia są złe. Wydrukować i powiesić na lodówce. Nie, nie postanowienia, po co zaśmiecać lodówkę jakimiś pierdołami. Hasło "Noworoczne postanowienia są złe" wydrukować i powiesić. Mówię Wam, nic tak samopoczucia nie poprawia jak widok sąsiada biegnącego po zdrowie o 6-ej rano przy -15 stopniach. Noworoczne postanowienie miał. (W tym momencie czujny czytelnik zapyta co też Jacek robi o 6-ej rano, że ma okazję tego nieszczęsnego sąsiada zobaczyć. Otóż Jacek zmierza w tym czasie do pracy. Bez szczególnego entuzjazmu.

<wazelina_mode>
Jedynie możliwość zobaczenia się z Wami, kochane czytelnice (a co będziemy udawać, wszyscy wiemy, że faceci wpadają tu tylko po to żeby sprawdzić czy konkurencja zamknęła już blog), pozwala mi rano płynnie* zwlec się z łóżka i zmierzyć z nieprzychylnym świeżo obudzonemu Jackowi otoczeniem
</wazelina_mode>

I niniejszym pragnę gorąco podziękować wszystkim nie wysyłającym na mnie SMS-ów. Informuję, że nie wysłano jak do tej pory 14 123 543 SMS-ów co już czyni mnie rekordzistą. A licznik bije. Ciągle liczę na Wasze zaangażowanie. Przyznać się, kto nie wysłał najwięcej?

*Umówmy się, że nie będziemy się upierać co do definicji słowa "płynnie".