środa, 21 stycznia 2009

Resęzja

        Pomimo tego, iż według polskiego dystrybutora film dozwolony jest dla widzów niepełnoletnich pod żadnym pozorem nie zabierajcie do kina dzieci. Licznie w filmie występujące, niczym nieuzasadnione sceny przemocy, mogą spowodować trwałe wypaczenie psychiki dziecka. Mnóstwo negatywnych wzorców zachowania, pozwolę sobie wymienić kilka:
- władzę w grupie sprawuje najsilniejszy;
- inicjacja przez walkę;
- pochwała wolnej, międzygatunkowej miłości;
- w dążeniu do celu możesz stosować wszelkie środki, włącznie z rabunkiem skazującym grupę osób niemalże na śmierć w dziczy;
- "negocjacje" za pomocą szantażu;
- działanie "pod publikę"

        To wszystko plus mnóstwo innych rzeczy dekla... dyskla... dyklas... powoduje, że film nie jest dla dzieci. Czy ma więc coś do zaoferowania dorosłym? To wszystko co jest wadą w przypadku filmu dla dzieci okazuje się zaletą w przypadku filmu dla dorosłych. Mamy katastrofę lotniczą (niestety bez ofiar). Mamy kidnapping i efektowny pościg. Dla pań czuła scena spotkania po latach zagubionego syna. Dla panów bezwzględna walka o władzę ale i twarda, oschła, typowa męska przyjaźń. Liczne sceny walki, których aranżacji nie powstydziłby się i Jet Li a z drugiej strony wyznanie miłosne tak wzruszające, że kobiety na sali prawie spłynęły z foteli na ziemię. Ich życie nigdy już nie będzie takie jak przedtem. Trudne decyzje, ratunek w ostatniej chwili, nawet dwa ratunki w ostatniej chwili, niesamowite afrykańskie krajobrazy - to wszystko powinno sprawić, że film na długo pozostanie w pamięci. Niestety, radość z oglądania psuje straszliwa przewidywalność tego co się wydarzy. Właściwie od początku wiemy, że zakończenie będzie pozytywne, wiemy kto z kim się w końcu zwiąże, wiemy że dobro zwycięży z zło zostanie ukarane. Niby powinniśmy się tego spodziewać po amerykańskim filmie, ale niesmak pozostaje. W zasadzie jedynym nieprzewidywalnym motywem ratującym film i przynoszącym ogromną i szczerą radość jest działanie czwórki bohaterów drugoplanowych, którzy choć przedstawieni w barwach czarno-białych wnoszą jednak do filmu niesamowity koloryt.

Oceny:
muzyka - 5 (prawie nie śpiewają)
efekty specjalne - 1 (prawie żadnych nie ma, w dzisiejszym kinie to niedopuszczalne, żeby tak całkowicie oprzeć się tylko na grze aktorów)
charakteryzacja - 5 (kostiumy genialne)
dialogi - 4 (powinna być trója, ale ratuje je czarno-biała czwórka)
akcja - 2 (przewidywalna niemal do granic możliwości)
ocena ogólna - oglądalność - 3.4



APDEJT (2009.01.23 8:37)
Resęzja do resęzji.
Zasypały mnie liczne maile od różnorakich fanklubów Madagaskaru z życzeniami wszystkiego najlepszego ("spalimy ci ten głupi blog", "kto Ci dał internet", "... i wszystkich na literę N"). W związku z tym chciałem niniejszym powiedzieć, że film Madagaskar 2, który zresęzjowałem nie był tak fatalny jakby to z resęzji mogło wynikać. Nie dorasta oczywiście do pięt pierwszej części, ale rzadko która druga część dorasta pierwszej do pięt. Nawet Shrek. Choć to, że pingwiny mocno podnoszą walory rozrywkowe filmu to akurat prawda. Babcia też podnosi. No i można za darmo obejrzeć zajawkę trzeciej części "Epoki lodowcowej". A zgadnijcie, kto reklamuje "Epokę lodowcową"? Brawo, nieśmiertelny wiewiór :)

piątek, 16 stycznia 2009

O wodzach

        Zaprawdę powiadam Wam iż nie jest moją wolą to milczenie moje, które Was spotyka. Wolą Wielkiego Wodza ono jest. Wielki Wódz jest wielki ponieważ dobrobyt wszelaki mi zapewnia, albowiem za mąki me w kieracie jego płaci uczciwie (choć mało) a za miedziaki z rąk jego otrzymane dziatki moje i żona nakarmione być mogą a i miejsce przed deszczem chronione do spoczynku mają. Nie godzi się zatem Wodza Wielkiego lekce sobie ważyć i słów jego do kieratu zapędzających złośliwymi uśmieszkami i burczeniem pod nosem komentować. Kierat będzie okrutny albowiem Wódz Wielki zadanie dostał od Wodza Jeszcze Większego. Zadanie to ma zostać wykonane pod karą śmierci dla Wielkiego Wodza jak i dla jego podwładnych. Podwładni cenią sobie głowy swoje głowy w miejscach, w których się one teraz znajdują oczywistym więc jest, że motywacji dodatkowej nie potrzebują. Posłaniec Wodza Jeszcze Większego razu pewnego zawitał w progi warowni Wielkiego Wodza i rzekł tymi słowy:

"Pan mój, Wódz Jeszcze Większy, widząc, że Ci odwagi, umiejętności i ekwipunku nie staje, przysyła Ci Panie te oto dwie nagie klawiatury. Niech Ci dodadzą odwagi i może choć raz nie zawalisz."
Wódz Wielki rzekł w te słowy:

"Klawiatur Ci u nas dostatek, ale i te przyjmiemy jako oznakę zwycięstwa."

I wzięliśmy się rączo do pracy, cobyśmy za trzy miesiące patrząc na zwłoki Wodza Jeszcze Większego mogli powiedzieć "Oto jest ten, któren jeszcze 3 miesiące temu mienił się Wodzem Jeszcze Większym i w wątpliwości podawał zaangażowanie i wątpliwości nasze."
Oczywistym jest, że na wojnie nie czas na prowadzenie kronik, zatem choć będę o Was myślał po wieczornym czyszczeniu zbroi to obietnicy prowadzenia dysput długich i ciekawych dać nie mogę.
Obiecuję jednakowoż wieści aktualne z pola walki przedstawiać.

Bywajcie zatem. Weekend się zbliża, czas tańców i swawoli. Bawcie się grzecznie.

poniedziałek, 12 stycznia 2009

Jak przeżyć z kobietą - kurs dla opornych cz. 9

[Głos zza drzwi: Precz z seksistowskimi poradnikami! Kobiety do blogów! Spalmy staniki!]

Szanowni koledzy!
        Proszę zignorować dobiegające zza drzwi krzyki. To członkinie Koła Gospodyń Miejskich z miejscowości Małebuty Wielkie organizują pokojową demonstrację domagając się zabronienia nam, jak to mówią "szerzenia treści seksistowskich, naruszających dobre imię kobiet i narażających je na utratę szacunku wśród mężczyzn". Nasi ochroniarze robią co mogą aby zaprowadzić porządek. Pokojowo. [Głos zza drzwi: Kobietę? Pałką?]
Szanowni koledzy raz jeszcze.
        Nowy Rok się nam zaczął, w sklepach robią remanenty a kobiety planują remonty na rok bieżący. Kobieta to stworzenie, które, wbrew temu co twierdzi, nie znosi stabilizacji. Kobieta udomowiona, czyli mieszkająca z nami pod jednym dachem, przynajmniej raz na kwartał zarządza przemeblowanie. Przygotowuje plan nowego rozmieszczenia mebli, przygotowuje harmonogram prac, zatrudnia ekipę do przenoszenia mebli... Po co te zdziwione spojrzenia? Oczywiście, że żartuję. [Głos zza drzwi: Nas bohaterki prądem?] Przemeblowanie w wersji kobiecej wygląda tak, że jeździmy tymi meblami po całym pokoju, żeby kobieta mogła zobaczyć jak to będzie wyglądać. "Trochę w prawo misiu" - oznacza, że trzeba cały segment po kawałku przesunąć o 10 cm w prawo."Tylko nie porysuj podłogi" - jasne, przecież każdy z nas jest Herkulesem i takie meble to my przerzucamy na śniadanie. "A spróbujmy jeszcze na tamtej ścianie" i jedziemy całością na drugą ścianę, potem na trzecią. I w końcu słyszymy upragnione "Tak jest dobrze". Nie okazujemy przesadnego zdziwienia gdy widzimy, że wróciliśmy do pozycji wyjściowej. Czy nie można wziąć kartki i ołówka i sobie tego narysować? O czym ja marzę? Rozmawiamy przecież o uroczych wprawdzie istotach, które jednak muszą kręcić mapą żeby się w niej orientować i gubią drogę do domu po trzech zakrętach. [Głos zza drzwi: Wyklęty powstań ludu ziemi!] Każdy z nas, może oprócz nieżonatych jeszcze szczęśliwców, zna ból przemeblowań, albowiem wszystkie kobiety to robią. Te, które nie robią są jak jednorożce. Nie istnieją.

        Wśród kobiet panuje powszechne i absolutnie błędne przekonanie jakoby faceci lubili remonty. Nie lubimy remontów bo remontów się po prostu nie da lubić. Nie można lubić wielodniowego bałaganu, ograniczenia lub braku dostępu do podstawowych udogodnień cywilizacyjnych np lodówki z piwem, nie można lubić kurzu włażącego między zęby i między pośladki, obcych facetów bez koszulek szwendających się po domu, wielotysięcznych zbędnych wydatków, które po przeliczeniu na piwo zapewniłyby wieloletni dostatek. Nie można tego wszystkiego lubić. Owszem, czasem niektórzy z nas lubią posiedzieć w piwnicy i pomajsterkować, zwłaszcza gdy w odwiedziny przyjechała teściowa, ale nie ma to nic wspólnego z remontami. Majsterkowanie polega na siedzeniu w piwnicy lub garażu, dłubaniu w drewnie lub metalu przy pomocy całego mnóstwa narzędzi z kolorowymi guzikami i niewyprodukowaniu absolutnie niczego. [Głos zza drzwi: Domagamy się prawa do swobodnego przemieszczania mebli po domu!] Służy przyjemności i odprężeniu. Remont nie służy odprężeniu. Nie lubimy remontów. Skąd więc bierze się uśmiech zadowolenia pojawiający się na naszych twarzach gdy zaczyna się remont? Uśmiech jakże błędnie uznawany za "lubienie remontów". Moi szanowni żonaci koledzy zapewne to wiedzą, moim nieżonatym kolegom życzę aby się nigdy nie dowiedzieli na własnej skórze. Otóż moi szanowni nieżonaci koledzy, uśmiech gości na naszych twarzach albowiem początek remontu oznacza koniec poszukiwania materiałów na remont, oznacza koniec wielotygodniowej udręki związanej z odwiedzaniem wszystkich okolicznych (pojęcie okolicy bardzo jest w tym przypadku szerokie, bardzo) sklepów remontowo-budowlanych, oznacza koniec 10-godzinnych wędrówek w poszukiwania tych jedynych płytek do kuchni, tego idealnego zlewozmywaka, oznacza zatwierdzenie - po 100 zmianach - projektu kuchni lub łazienki. Oznacza, że można wreszcie usiąść i napić się piwa, drugą ręką doprowadzając ścianę do nieskazitelnej gładkości. [Głos zza drzwi: Precz z seksistowskimi poradnikami!] Dwutygodniowy remont po wielu miesiącach katorgi, po obejrzeniu miliona wzorów płytek, po wysłuchaniu 1000 razy wykładu o wyższości baterii duńskich nad chińskimi i płytek Opoczno nad płytkami nawet nie chcemy pamiętać jakimi, dwutygodniowy remont po tym wszystkim jest wytchnieniem.

        A ileż w tym całym remoncie i przygotowaniach możliwości wpadki. Od tych głupich płytek począwszy. Kobieta widzi płytki i pyta "Ale brzydkie, prawda kochanie?". Widzi inne i pyta "Co o nich sądzisz, misiu?". I cóż w tym dziwnego? - zapytać może jakiś nieżonaty jeszcze kolega. Dziwnego nic, ale niebezpiecznego owszem. Albowiem kobieta pytająca "Ale brzydkie, prawda kochanie" daje sugestię jakiej spodziewa się odpowiedzi i doświadczony, miłujący pokój małżonek odpowie "Rzeczywiście ohydztwo, żabciu", nawet gdyby w rzeczywistości chciał oddać życie za takie płytki w kuchni. Niedoświadczony małżonek, żywiący jeszcze przekonanie, że miłość, wierność i uczciwość małżeńska to nie tylko slogan odpowie "Dlaczego? Mi się podobają". No i se narobił. "Chcesz powiedzieć, że ja nie mam gustu?", "Bo tobie zawsze podoba się co innego niż mi", "Nigdy się ze mną nie zgadzasz" i temu podobne. I po co mu to było? Miłość i wierność owszem, ale uczciwość małżeńską należy potraktować z przymrużeniem oka.
Ale nie możemy zapomnieć, że kobieta zadała też pytanie o drugie płytki - "Co o nich sądzisz, misiu?". Niedoświadczonemu małżonkowi wydawać się może, że to szczere, pozbawione podtekstów i sugestii pytanie. Tylko niedoświadczonemu, albowiem my stare wygi wiemy gdzie czai się pułapka. Prawidłowa odpowiedź na to pytanie brzmi "Są piękne, kochanie". Można oczywiście zgodnie z prawdą odpowiedzieć, że większego szkaradzieństwa w życiu nie widzieliśmy, ale przecież chcemy czasem dostać coś do jedzenia i jakiś seks raz w miesiącu nie zaszkodzi. A skoro wiemy, że towar się żonie podoba to po co się narażać. Zdumionym nieżonatym szanownym kolegom [Głos zza drzwi: Podpalmy tą budę!] wyjaśniam: jeśli kobiecie coś się nie podoba to zadaje nie pozostawiające wątpliwości pytanie "Ale brzydkie, prawda kochanie?", jeśli się podoba zadaje pytanie pozornie o nasze zdanie "Co o nich sądzisz, misiu?". Mając na uwadze sposób zadania pytanie o płytki brzydkie nie mamy najmniejszych wątpliwości jak odpowiedzieć na to drugie. I szczerze radzę szybko pozbyć się myśli, że może jednak wyrazić własne zdanie. Własne zdanie fajnie mieć, ale to boli. Można o tym pogadać z kolegami przy piwie, jak żona pozwoli. A pozwoli chętniej gdy docenimy jej doskonały gust. Cóż, drodzy panowie, pozostaje mi życzyć szczęścia i czujności. Przepraszam, że dzisiejsza część poradnika jest krótsza, ale mam jeszcze kilka sklepów do odwiedzenia. [Głos zza drzwi: Czy któraś z was wie jak się otwiera korek wlewu paliwa?]

poniedziałek, 5 stycznia 2009

I po Nowym Roku

        Święta świętami ale nie ma to jak w pracy, nie? Zdrastwujtie ewrybady. Witajcie znaczy. Witajcie starzy dobrzy znajomi i witajcie nowi dobrzy znajomi. Do nowych to mam na marginesie taką uwagę, że nie trzeba czekać na jakieś święto żeby się odezwać. Można w dowolnej chwili. Poważnie. Ale wybaczam Wam i witam.

        No co tam ja porabiałem na tych Karaibach? - zapytacie. Dywanów nie mam, więc nie było co trzepać. Rozczarowało to kilka źle życzących mi osób, co? Ciast się u mnie nie piecze, bo komu by się chciało. Sylwestra spędziłem jak każdy normalny, nie zdominowany przez swoją żądną sukni z welonem... wróć, to nie ta impreza... przez swoją żądną sukni balowej i tańców kobietę przed telewizorem. (Żeby to zdanie stało się zrozumiałe sam musiałem je przeczytać trzy razy. A jak ktoś wie gdzie poprawnie postawić przecinki to proszę mnie poprawić.) Powszechnie jest wiadome (tylko kobiety nie chcą tego przyjąc do wiadomości), że faceci raczej nie lubią ubierać się elegancko, płacić 400 zł od osoby (alkohol na własny koszt) po to tylko żeby od 20-ej do 2-ej pokręcić się po tłumie innych sfrustrowanych facetów z żonami. Z przerwą na fajerwerki. W zamian można całkiem za darmo posiedzieć w ulubionym fotelu przy ulubionym piwie oglądając zaległe odcinki ulubionego serialu. Może być Stargate. (Jak oni mogli to zakończyć po 10-u sezonach? Takie nagłe kończenie seriali powinno być karalne. Ale przynajmniej dołożyliśmy Goa'uldom, Replikatorom i Ori. Wszyscy, którzy wiedzą co to Goa'uld, Replikator i Ori mają u mnie +5 do Charyzmy.)
        Nie wiem czy zauważyliście ale Jacek awansował do wersji 3.2. Wersję 3.1 przetestowałem w Sylwestra. Strasznie mnie potem głowa bolała to skasowałem i przeszedłem od razu do wersji 3.2.
A wiecie dlaczego faceci nie lubią zimy? No, też myślałem, że dlatego, że czarne okulary są mało przydatne bo dziewczyny jakoś tak się ubierają, że wszystkie wyglądają tak samo i nie ma na kogo pozerkać ukradkiem. Tak myślałem do dzisiaj rano. Od dzisiaj rano wiem, że faceci nie lubią zimy bo w zimie jest ZIMNO!!! Aż musiałem czapkę założyć. I w tej czapce mnie myśl taka naszła. Jak jesteśmy dziećmi to czapkę nosić musimy, bo mama każe. Potem dorastamy i nikt nam nie będzie mówił czy mamy nosić czapkę czy nie, no bo przecież jesteśmy dorośli. A potem się starzejemy i czapkę zakładamy sami. Tak, moi drodzy, starość nie radość. Założyłem dzisiaj czapkę. Wprawdzie zostawiłem sobie odkryte uszy (że niby jeszcze trochę młodości we mnie zostało), ale trzeba się powoli szykować do przejścia na emeryturę.
Niniejszym ogłaszam, że stary rok uważam za zamknięty.
A teraz odgarnę kurz z biurka (O, cukierek. Ciekawe czy jeszcze jadalny?) i jak mnie robota nie dopadnie to wpadnę do Was, co? Nie macie nic przeciwko temu?