wtorek, 22 grudnia 2009

Zanim sobie pójdę

        Idą święta. Świętujecie czy tylko macie wolne, hucznie w gronie licznej rodziny czy tylko w gronie naprawdę najbliższych, życzę Wam wszystkim po prostu wszystkiego najlepszego. Niech się Wam spełnią Wasze marzenia, niech się zrealizują Wasze plany. Niech Waszym wrogom marzenia się nie spełnią a ich krowy niech wlezą w kaktusy. Niech się Chińczycy dogadają z Dalajlamą, a Obama z Al Kaidą. Niech się klimat nam przestanie ocieplać (i to mówię ja, Jacek, patrząc na termometr wskazujący -15 stopni), niech Brazylijczycy przestaną wycinać dżunglę a Japończycy delfiny. Niech się Kaczyński uściska z Tuskiem serdecznie, i niech się Meg Ryan w końcu rozbierze (ok, był "Tatuaż" ale było ciemno i słabo widać więc się nie liczy). Niech się w końcu skończy "Lost" żebym mógł kupić wszystko i wreszcie obejrzeć. I niech nakręcą kolejne sezony "Stargate Uniwersal". Albo wznowią "Stargate Atlantis". I niech mam więcej czasu dla Was. I niech się staną autostrady (no dobra, tu zaszalałem, ale każdemu wolno marzyć, nie?)
        Trochę tych życzeń było dla Was, trochę dla mnie, a trochę pobożnych. I tak najważniejsze żeby być zdrowym i mieć się do kogo przytulić jak zimno. Bawcie się dobrze i niegrzecznie.

        A propos naukowców. Tym razem tych poważnych, choć pewnie trudno będzie uwierzyć w to czym się zajmują. Tunelują fotony światła przez ścianę. Tak, dobrze zrozumieliście. Jeden stoi z latarką w jednym pokoju i świeci w ścianę. Drugi w drugim pokoju po przeciwnej stronie ściany sprawdza czy trochę światła się przedostało. Przez zwykłą nieprzepuszczalną ścianę. Bo otóż istnieje teoria, że w silnym polu magnetycznym fotony światła mogą jak gdyby skręcać się w fazie i tunelować na drugą stronę ściany. A po drugiej stronie ściany odwrotnie skierowane pole magnetyczne miałoby odkręcać je w fazie i czynić znowu widzialnymi. Brzmi zabawnie, ale pomyślcie jakie to daje możliwości mężczyznom szczęśliwie posiadającym seksowne sąsiadki. Można by przetunelować swoją głowę do łazienki sąsiadki. Ech, się rozmarzyłem. Naukę należy popierać, bo daje nam różne fajne wynalazki. Popieracie?

        A propos świąt. Azaliż naprawdę puszczanie kolęd w przeróżnych aranżacjach na okrągło we wszystkich stacjach radiowych jest takie fajne? A wiecie, że Wasz karp żywy przyniesiony do domu powinien zostać zabity humanitarnie? (Jak można cokolwiek zabić humanitarnie pozostaje nieodgadnioną zagadką). W sensie, że zatłuczenie go wałkiem raczej nie wchodzi w grę. Puszczanie mu cały dzień kolęd w nadziei, że nie wytrzyma i utopi się z rozpaczy też chyba niehumanitarne jest. Kto u Was zabija karpia? Zgaduję, że Wy dziewczyny, bo faceci to większości mięczaki i nie potrafią zabić czegoś co patrzy na nich bez mrugnięcia okiem. Dlaczego kobiety potrafią - nie wiem. W ogóle to o co chodzi z tym karpiem? Zalatuje mułem i jest ościsty. Jest pełno smaczniejszych ryb.

        A propos wolnego. Praca pracą ale zaległy urlop trzeba wykorzystać. Jacek wykorzysta zatem. Po świętach. Widzimy się ponownie w styczniu zatem. Kiedy na liczniku będę miał już nie 212(4) a 124(5). Jak ten czas leci. Nieubłaganie. Nie traćcie go zatem.

        Aha, jeszcze jedno. Przestałem lubić Naszą Klasę. Wprawdzie pozwala mi podglądać to tam u moich byłych i niedoszłych, pozwoliła znaleźć parę osób, na których znalezieniu mi zależało, ale teraz pozwala sobie za dużo. Cenzury nie lubię. A NK cenzuruje. Ze śledzikowych wiadomości tajemniczo znikają linki, choć w źródle strony są. A obsługa NK tłumaczy się w kretyński sposób, że takie wiadomości naruszają stabilność systemu i są niezgodne z którymś tam punktem regulaminu. Buahaha. Jakieś alternatywy?

piątek, 11 grudnia 2009

Trauma

        Ajajaj, się narobiło... - powiedział Jacek (naprawdę powiedział coś innego, ale to się nie nadaje do cytowania) gdy wychodząc z łazienki coś go podkusiło żeby zerknąć w lustro. Albowiem wzrok jego bystry natychmiast dostrzegł TO. TO było włosem na głowie. Niby nic szczególnego ale TEN włos był SIWY!!! I był to pierwszy siwy włos w długim i szczęśliwym dotychczas życiu Jacka. Od dzisiaj nic już nie będzie takie samo :( Przygnębion owym SIWYM włosem Jacek udał się z opuszczoną głową, powoli do swej roboczej samotni coby się pogrążyć w rozmyślaniach nad pustką tego świata.

        W tym momencie narrator ulitowawszy się nad Jackiem i jego niedolą postanowił zadać pytanie nie komu innemu tylko osobom od zarania dziejów zajmujących się radzeniem sobie z siwymi włosami. Kobietom znaczy.

Drogie Panie, cóż powinien Jacek z onym siwym włosem począć?
a) wyrwać
b) przemalować włos na kolor zbliżony do pozostałych
c) przemalować cały łeb
d) wyrwać
e) ogolić się na łyso, albo co najmniej na tak krótko że TEGO włosa nie będzie widać
f) udawać, że się nie było w łazience a TEN włos był tylko złym snem
g) wyrwać
h) poszukać jakiegoś ciepłego kraju i udać się tam na emeryturę
i) WYRWAĆ
j) wyrwać, ogolić się na łyso i przemalować cały łeb
        Proszę się niczym nie sugerować. Tylko poważne propozycje. W obecnym stanie Jacek mógłby nie docenić głębi Waszego ewentualnego poczucia humoru.

środa, 9 grudnia 2009

A wienc

A wienc zatem...
        Nie myślcie, że nieodpowiedziane Wasze komentarze są także nieprzeczytane. Przeczytane som. Wszystkie. Zapewniam. Słowo faceta (i tu uniosłem palec i groźnie spojrzałem na salę). Tylko, z racji posiadania nadmiaru prac i obowiązków (i nadgorliwego szefa) nie zawsze mogę odpowiadać. Właściwie to od dłuższego czasu bardzo rzadko mogę sobie pozwolić na długie pogawędki z czytelnikami, jak za starych dobrych czasów. (I to jest pierwsze świąteczno-noworoczne życzenie - chcę mieć jak kiedyś dużo wolnego czasu w pracy).

        Słowo o opuszczaniu blogowego świata. Chyba niektórzy z komentatorów zbyt emocjonalnie podeszli do tego co napisałem. Nazywają to arogancją i chcą karać odchodzących bojkotem. Dajcie spokój. Czy pisanie bloga jest obowiązkiem? Nie, na szczęście nie jest. Jest przyjemnością i rozrywką, pozwala miło spędzić czas i poznać nowych ludzi, czasem nawet się z kimś zaprzyjaźnić. A czytałem nawet o takich co się przez blog poznali a teraz są szczęśliwym małżeństwem. Jeśli komuś pisanie przestaje sprawiać przyjemność, przestaje go pociągać, przestaje być wyzwaniem, przestaje <tu wstaw to co Tobie każe pisać blog> to trzeba to zakończyć. Właśnie to ciągnięcie tego dalej byłoby arogancją. Pisanie wbrew sobie oznaczałoby brak szacunku dla Czytelników, nie odejście. (I to jest drugie świąteczno-noworoczne życzenie - aby pisanie tego bloga ciągle sprawiało mi satysfakcję)

        Słowo o zaprzyjaźnianiu. Czy ja napisałem coś o narzucaniu się blogerom? O żebraniu o ich przyjaźń? Napisałem "zaprzyjaźniajcie się". Czy tak trudno zrozumieć jedno proste słowo? Czytacie czyjeś blogi? To zostawiajcie czasem po sobie ślad. Przeczytajcie ostatnią notkę jakiegoś blogera to zobaczycie dlaczego. W komentarzach pojawia się wtedy mnóstwo nowych osób i wpisów w stylu "czytam wszystko, ale się nie odzywam", "jestem z Tobą od początku ale ....". Wpisów, które prawdopodobnie nie zostaną już przeczytane przez osobę, do której są kierowane. Wpisów, których autorzy nie będą już mieli szansy. Nie marnujcie swoich szans. I wcale nie mam na myśli, że trzeba zaspamować skrzynkę pocztową autora bloga. I nie mam na myśli, że koniecznie trzeba wpisać się pod każdą notką. Sam tak nie robię. Czasem z braku czasu a czasem po prostu nie mam nic do powiedzenia. Nie wiem jak inni, ale ja nie rozliczam nikogo z liczby zostawionych u mnie komentarzy i mam nadzieję, że nikt nie rozlicza mnie. (I to jest trzecie świąteczno-noworoczne życzenie - ZAPRZYJAŹNIAJCIE SIĘ)
        I tu rybka powiedział (bo to samczyk jest), że wykorzystałem już wszystkie życzenia, więc życzenie wygranej w totka znowu muszę przełożyć na przyszły rok.

Dygresja.
        Nie macie czasem wrażenia, że mamusia natura strasznie spartoliła robotę dając nam tylko dwie ręce? Jak nie macie to spróbujcie otworzyć drzwi z gałką zamiast klamki kluczem z prawej tylnej kieszeni gdy w jednym ręku trzymacie dwie szklanki a w drugim notebooka i jakieś papiery. Niniejszym poproszę przy następnej mutacji o dodatkową parę rąk. Jakoś się pogodzą z wydatkiem na dodatkową parę rękawic.

wtorek, 24 listopada 2009

Smutno mi dzisiaj

        Smutno mi dzisiaj. Dorwałem się wreszcie do internetu i co widzę? Notkę pożegnalną Scovrona. Blogerzy odchodzą. Uzależnią, a potem odchodzą. I niby rozumiem, że mogą, że wolno im, że mają inne życie, to prawdziwe, i że pewnie ja też kiedyś tak zrobię to jednak smutno mi i uważam, że to nie fair. Bo nie można przez parę lat zgromadzić wokół siebie stadka czytelników a potem powiedzieć im "hasta la vista, baby". I nie liczcie tylko tych, których widać. Jest pewnie parę razy więcej takich, którzy tylko się przyglądają. Czytają, przeżywają z Wami wasze rozterki i problemy, cieszą się z Wami i z Wami płaczą. I dla większości z nich takie "hasta la vista" to naprawdę koniec. Nie będzie telefonów, maili, GG, bo nigdy nie poznali autorów bliżej. A nawet Wy, którzy trochę ich poznaliście - wydaje się Wam, że nawet bez bloga możecie przecież pozostać z nimi w kontakcie. Wydaje Wam się. Może się nawet odezwiecie na GG raz czy dwa, może napiszecie parę maili, ale jeśli naprawdę się z nimi nie zaprzyjaźniliście, nie poznali osobiście to zapewniam - w większości przypadków kontakt się urwie.

        Jeździliście na kolonie? Pamiętacie jak się można było zżyć z kimś przez dwa tygodnie? Jak się płakało przy wyjeździe? Jak się wymieniało adresy i obietnice, że będziecie pisać? I ile razy napisaliście? Ile Waszych najlepszych przyjaciółek odeszło w zapomnienie? Tym razem nie będzie inaczej. Kontakty nie podlewane wymierają, jak kwiatki.
        Gdy ktoś kogo czytam, nieważne czy się odzywałem czy nie, odchodzi z bloga czuję się tak jak na tych koloniach. Wiem, że się więcej nie zobaczymy. I smutno mi dzisiaj, i smutno mi zawsze gdy ktoś to robi. Rozumiem, ale i tak mi smutno.

        Jeśli czytacie skrycie jakiś blog, to lećcie czym prędzej zaprzyjaźniać się z autorem/autorką. Jeśli chcecie aby Wasza znajomość przetrwała zamknięcie bloga, które w odróżnieniu od końca świata, na pewno nastąpi - czym prędzej lećcie się zaprzyjaźniać. Jeśli nie chcecie się czuć jak na zakończeniu kolonii - czym prędzej lećcie się zaprzyjaźniać. Jeśli autor/autorka jest dla Was interesujący, obojętnie z jakiego powodu, może nosi takie same tipsy albo kozaczki, może jak Wy wierzy w UFO, może czyta te same wiersze albo słucha takiej samej muzyki - czym prędzej lećcie się zaprzyjaźniać. Człowiek to zwierzę stadne, źle znosi pustkę wokół. Czym prędzej lećcie się zaprzyjaźniać. A to już nie tylko blogów dotyczy.


        A ja? A ja pracuję. I gdyby nie to, że lubię pracować tu gdzie pracuję to miałbym tego szczerze dość. Przepraszam, że się mało udzielam i u mnie i u Was. Czasem wpadnę, zagadnę, ale na dłużej aktualnie zostawać nie mogę. Wesołych Świąt. (I co z tego, że to jeszcze miesiąc? Mikołaje na wystawach są? Są. To znaczy, że to już święta. Znaczy, dla niektórych święta, dla innych po prostu wolne. Tak czy owak - wesołych tych paru dni).

poniedziałek, 26 października 2009

To nie nasza wina

        Niniejszym oddaję hołd milionom, wliczając Chińczyków - miliardom mężczyzn bezpodstawnie oskarżanych o ślinienie się na widok pięknych kobiet. Lub też jak mówią nasze kobiety "tych wyfiokowanych lafirynd". (Co to znaczy "wyfiokowanych"?)
        Mędrcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego, amerykańscy zatem, moi ulubieni, po licznych, dogłębnych i sowicie opłacanych badaniach doszli do wniosku, że owszem ślinimy się. Ale... ale... Proszę jeszcze, drogie Panie, rąk triumfalnie w górę nie unosić, szampana nie otwierać. Albowiem, owszem, ślinimy się ale to nie nasza wina. To otóż atawistyczna pozostałość po naszych prymitywnych, mniej rozgarniętych, przodkach. (Choć czasem miewam wątpliwość co do tego rozgarnięcia). Mędrcy ci (ukłon z szacunkiem) doszli po wnikliwych badaniach, że w rozmowie z piękną kobietą w ślinie mężczyzny o 15% wzrasta poziom hormonu związanego z seksem. TriNitroheterocośtam czy jakoś tak. No myślałby kto. 15% i od razu, że się ślini. Pewnie Wam się wydaje, że taka rozmowa to dla mężczyzny czysta przyjemność? Macie rację. Wydaje Wam się. Albowiem w tym samym czasie gdy zawartość hormonu seksu wzrasta o 15% to zawartość hormonu stresu (TetraChloroblablabla) wzrasta o 50%!!! 50 dużymi literami. A stress skraca życie, powszechnie wiadomo. I teraz już wiem dlaczego Wy się tak pindrzycie przed każdym wyjściem z domu, dlaczego zawsze paznokietki na glanc, włosy na glanc, sukieneczka, żakiecik, szpileczki. I idą na miasto zabijać. Niewinnych mężczyzn zabijać. Ta sama słodka kobietka, która w domu w szlafroku i wałkach do swego osobistego męża mówi "misiu, sssskarbie" wychodzi chwilę potem na miasto i samym swoim wyglądem zabija mężów konkurencji. I się przed tym nie da uchronić. No bo jak? Żeby uniknąć niebezpieczeństwa muszę to niebezpieczeństwo najpierw zobaczyć, tak? A jak już zobaczę to jest za późno, tak? Więc skoro i tak już sobie życie skróciłem to sobie chociaż popatrzę, tak?

        Niniejszym postuluję aby kobiety w rozmowie z mężczyznami wzorowały się na carskich poddanych. Czyli podczas rozmowy z carem, tfu, facetem przyjąć proszę wygląd lichy i durnowaty aby samym swoim wyglądem nie doprowadzać go do przedwczesnej śmierci piranie Wy jedne.

wtorek, 13 października 2009

No co tam?

        No co tam ciekawego jak mnie nie było? Ej, kto pił z mojego kubeczka? Kto siedział na moim foteliku? I, co najgorsze, KTO DOTYKAŁ PILOTA? Książki, kto ruszał książki? Niech zgadnę - Janina tu była? 'Czarne dziury' obok 'czarnego humoru' zamiast na swoim naturalnym i logicznym miejscu czyli przy 'ciałach niebieskich'. No nie mogę pojąć tej kobiecej logiki. A właściwie 'logiki'. Tak sobie myślałem..., hobby takie, że myślę sobie czasem..., że jak wrócę to się wspnę... wespnę... wdrapię na wyżyny echolokacji i grafomaństwa, tfu, elokwencji... i falstart. Gdzie tu jest przycisk 'Usuń'? A dobra, w montażu się wytnie. Nie wiecie dlaczego mnie łeb boli jakbym przez tydzień w ścianę nim walił? Nie macie wrażenia, że jakiś roztelepany jestem dzisiaj? Bez ładu i składu, trzeba mi okładu :) Się mi zrymowało i nie mogłem się powstrzymać. Co? Nie, nic nie brałem. W pracy jestem, w pracy nie biorę. Wróć! Wcale nie biorę! To tylko tak dwuznacznie zabrzmiało, no zwykłe przejęzyczenie, myślałby kto. To przez pogodę. Gdzie jest złota polska jesień się pytam no gdzie? I kto oglądał wczoraj "Ja, Robot"? Nie ja, tytuł taki. A w kinie grają "Weronika postanawia umrzeć". Najlepsza książka Coelho. Jedna z nielicznych nadających się do czytania. No i główną rolę gra Buffy to jak tu na taki film nie pójść. Pod pozorem zaznawania kultury oczywiście a nie gapienia się na jej tyłek. Buffy, nie kultury. Trochę się tylko obawiam czy dobrym pomysłem będzie zabranie na ten film żony. Żona moja bowiem, jak każda kobieta, posiada nieosiągalną dla mężczyzn i niewytłumaczalną (i niewybaczalną) umiejętność dostrzegania gdzie patrzę nawet siedząc obok mnie w kompletnej ciemności. No i tak się trochę będę jakby krępował za tym tyłkiem rozglądać (Buffy, nie kultury) w jej obecności. Dlatego na piwo faceci chodzą bez żon. Ajć, naprawdę to powiedziałem? A mówili koledzy, nie chlap jęzorem po próżnicy, lepiej się piwa napij. Mię teraz na pewno nie przyjmą do Królewskiego Towarzystwa Hodowców Mięśniów Piwnych (po angielsku brzmi dostojniej: Royal Beer Belly Trainers Society), którego szacownym członkiem starałem się zostać. Żebyście widzieli jakie mają fajne legitymacje. Nie mówcie im, że wychlapałem, co? W zamian możecie się tutaj trochę porządzić. Ale reguły obowiązują. 1. Nie dotykać książek. 2. Ze wszystkich rzeczy w moim domu korzystać możecie, tylko jednego Wam nie wolno - NIE DOTYKAĆ PILOTA!

poniedziałek, 28 września 2009

Janina wieści niesie

        Cześć dziewczyny. Janina is back :) Wpadłam na chwilę, bo widzę, że się czipsy kończą i śmietanka do kawy. To uzupełnię, nie? Jacek to by się nie domyślił. Chłopy to tak mają, dopóki piwo jest to im niczego nie brakuje. Nie domyśli się żaden, że może gościom czegoś potrzeba, może kawy zrobić albo ciasteczka jakieś podać. Siedzą tylko i gadają o pierdołach a ty kobieto ganiaj z kuchni do pokoju w te i nazad.
Jacek chciał, żebym Wam wiadomość przekazała. Gdzieś tu ją mam, w torebusi....
...
... no przecież pamiętam, że wkładałam ...
...
... to może w prawej wewnętrznej kieszonce lewej górnej kieszeni ...
...
... JEST! Mam! Wiedziałam, że jest. Te graty potem do torebki upchnę. Co się gapisz? Nigdy nie widziałeś zawartości damskiej torebki? To nie do Was. Jacek tu napisał "Powiec im rze bede puzniej"... Przepraszam, to się wydrukowało? A tam, wytnie się w montażu. Więc Jacek prosi żeby Wam przekazać, że bardzo mu przykro, że się tak grubiańsko zachowuje. Przykro mu, że sam nie może wpaść ale aktualnie pogrążon jest w rozważaniach nad wyższością pętli for nad pętlą while. Albo jakoś tak. Sięgnęłam bezpośrednio do jego pamięci, ale ostrożnie bo on straszny bałagan tam ma. Wszystko poukładane bez sensu tematycznie zamiast jak człowiek według koloru i wzrostu sobie te informacje poukładać. Czarny humor obok czarnych dziur i tak dalej. Wy mnie rozumiecie na pewno, ale jemu tych głupot z głowy wybić nie mogę i z uporem pcha czarne dziury obok ciał niebieskich. Czarne. Obok niebieskich. Widzicie to? A ja to mam na co dzień. I jeszcze Jacek na pewno chciał - tak z tej jego notatki wyczytałam - Wam powiedzieć, że jak wróci to się wspnie... wespnie... ależ ten Jacek bazgroli... wdrapie na wyżyny echolokacji i grafomaństwa. Tfu, elokwencji.
        Od siebie już to Wam powiem w tajemnicy, ale nie mówcie Jackowi, że Wam mówiłam, że się Jacek trochę z rozpaczy upił. To Beznaiwnej wina. Że on niby się stara, zdania podrzędnie i współrzędnie złożone składa, trzy razy ze słownikiem ortografię sprawdza, no w ogóle kompletne i całkowite ąę jest a Beznaiwna napisała tekst o ziemniakach i fiu na główną Onetu. "Kartofle" powtarzał, "kartofle na głównej" i łup głową w ścianę. Trochę go to, muszę Wam, powiedzieć przybiło. Przez cały weekend na wszystkie pytania odpowiadał "kartofle". Co chcesz na obiad - kartofle, co się zbiera na wykopkach - kartofle, jak się inaczej mówi na ziemniaki - kartofle.

        A w ogóle dziewczyny to muszę Wam powiedzieć, że kompletnie nie zwróciłyście na mnie uwagi. No ale kompletnie. A tak się starałam, ręcami machałam, nawet wylałam coś na Latkęę i nic. Duchem z Wami byłam, takim prawdziwym, niestety jak widać niewidocznym. Szałowe buciki, muszę powiedzieć, Beznaiwna. Hermi, na taką imprezkę to byś mogła kieckę założyć, a nie ciągle spodnie i spodnie. Sorry Latkaa, chciałam to wylać obok stolika, ale się akurat przesunęłaś. I wszystko słyszałam! Ale bez obaw, nic Jackowi nie powiem, solidarność jajników w końcu, nie?

poniedziałek, 14 września 2009

Pierwsza randka

        Jacek przeczytał artykuł o pierwszych randkach. Różne dziwne rzeczy czyta, więc proszę nie wydziwiać, że żonaty nie powinien, że nie wypada, bla bla bla. Przeczytał i już. I się zapragnął ustosunkować. Otóż tam było napisane. że podstawowa zasada to zrobić dobre pierwsze wrażenie. I to najlepiej jak najszybciej. 66% ludzi już po pierwszych 30 minutach decyduje czy jest sens kontynuować znajomość. To pewnie dotyczyło kobiet, bo 95% facetów potrafi o tym zadecydować w 2 sekundy. Mężczyźni albowiem, jako nieuleczalni wzrokowcy, pierwsze wrażenie oceniają wzrokiem. Zgrabna - 0,7s, kusa spódniczka - 0.2s, dekolt - 0.2s, ogólnie ładna - 0.5s, zgrabne nogi - 0.2s, ładny tyłeczek - 0.2s. Pozostałe 5% (dziwaków) daje kobietom drugą szansę. Mogą się jeszcze wykazać poczuciem humoru, inteligencją, oczytaniem i innymi tego typu nieistotnymi pierdołami.
        Kobiety jak widać mają łatwiej. Im wystarczy wyglądać. Facet to dopiero ma przechlapane jeśli chce sprawić dobre pierwsze wrażenie. Bo na wygląd łapie się tylko 54% kobiet. W pozostałych przypadkach ten nieszczęśnik narażony jest na stres związany z odpowiadaniem na podchwytliwe pytania. Niewinne z pozoru "Co czytasz?" uruchamia skomplikowany proces. "Łaaa, co czytam? Nie mogła zapytać jakiej drużynie kibicuję? Co ją obchodzi co czytam? Ale trzeba sprawić dobre wrażenie. Skup się chłopie. Co ostatnio czytałeś? Przegląd sportowy - mało punktowany, Playboy - przecież nie uwierzy, że czytasz a nie oglądasz. Mam! Ostatnio w pociągu, w przedziale ktoś zostawił książkę. Jak to było? Joanna jakaśtam. Jak ona się do cholery nazywała? Coś z piwem było. Chmielewska!". "Ostatnio czytałem Chmielewską" obwieszcza mężczyzna z trudem ukrywając dumę, że zapamiętał nazwisko. Jakżeż to genialna w tej sytuacji odpowiedź. "Ostatnio" sugeruje, że czytało się coś również wcześniej. "Czytałem" sugeruje, że się przeczytało a nie odłożyło po 5-u stronach. "Chmielewską" bez konkretnego tytułu nie pozostawia wątpliwości, że czytało się również inne. Trzy słowa a ile niosą potencjalnej informacji. Ale ile kosztowały wysiłku, ile stresu, ile z trudem ukrywanej paniki w oczach. I to wszystko w nie więcej niż 3 sekundy. 
        Albo "Jakie filmy lubisz?". "No jak jakie? Oczywiście, że mordobicia, science-fiction i pornosy. Ale przecież Ci tego nie powiem, bo co sobie o mnie pomyślisz. Co ja mogę lubić do cholery? Komedie romantyczne! To zawsze działa." "Komedie romantyczne lubię", "zwłaszcza z taką jedną, jak jej tam, Meg Ryan, bo mam nadzieję, ze w końcu się rozbierze.

    Jakżeż byśmy chcieli tylko ładnie się ubrać i już. Na cholerę Wam facet, który czyta książki? I tak go potem wykorzystujecie tylko do przesuwania szafy, wiercenia dziur w ścianach i wbijania gwoździ a jak usiądzie z książką to usłyszy "pewnie, ty sobie czytaj, sama sobie te zasłonki powieszę". Na cholerę się go pytać co ogląda jak do kina pójdziecie, owszem, ale na romantyczną komedię z Meg Ryan, która znowu się nie rozbierze?

Taa , faceci nie mają łatwo.

poniedziałek, 31 sierpnia 2009

To samo co zwykle, Pinky

        Bardzo dziękuję za liczne nominacje, wyróżnienia, nagrody itp z okazji Dnia Bloga (a kiedy Dzień Blogera? Się zapytowywuję grzecznie). Jednakowoż jako dyplomowany łamacz/zrywacz łańcuszków z dziką rozkoszą złamię również ten. Wprawdzie nie było napisane co mi grozi za złamanie, więc nie będzie emocjonującego oczekiwania na liczne rany kłute, dźgane i szarpane rąk i nóg, normalne w przypadku łamania zwykłych łańcuszków. Niemniej kilka słów pozwolę sobie napisać.

Dlaczego zostałem blogerem.
        To akurat proste. Jak każdy bloger postanowiłem zapanować nad światem (btw, etat Pinkiego ciągle wolny). Postanowiłem uzależnić od siebie rzesze kobiet, przejąć nad nimi władzę, a za ich pośrednictwem zapanować nad ich mężami trzymającymi ręce na czerwonych guziczkach do odpalania rakiet. Muaahahahah (demoniczny śmiech to był, taki z piorunami w tle. Przerażający znaczy. Wypada w tym momencie dostać chociaż gęsiej skórki). Różne można stosować taktyki zdobywanie serc niewieścich, ja stosuję najbardziej przebiegłą. Mogę Wam o tym spokojnie opowiedzieć, bo potem wykorzystam moją kontrolę nad Wami i każę o tym zapomnieć. Po dokładnej analizie kobiecych oczekiwań stwierdziłem, że kobiety lecą na bezczelnych prostaków (inaczej zwanych maczo) oraz przyzwoitych facetów (zwanych inaczej beznadziejnymi safandułami). Jest również spore zapotrzebowanie na Yeti. Udawanie Yeti nie byłoby wyzwaniem, wystarczyłoby się nie golić. Bezczelnym prostakiem jestem na co dzień, więc to też nie wyzwanie. Udawanie przyzwoitego faceta to już wyższa szkoła jazdy. Przede wszystkim o ile istnieją liczne udokumentowane przypadki spotkań z Yeti o tyle nikt nigdy nie spotkał przyzwoitego faceta. Nie miałem zatem skąd zaczerpnąć imagu (czyt. imydżu). Ale od czego ma się wyobraźnię i Internet. Poczyniłem kilka założeń:
1) Używać słów: proszę, dziękuję i przepraszam (sprawdzić wpierw w słowniku, które co oznacza).
2) Nie prosić o nagie fotki przynajmniej w 5 pierwszych mailach.
3) Nie pytać o profil na NK.
4) Udawać inteligentnego i oczytanego (To akurat łatwe: wystarczy zajrzeć przez szybę do księgarni i zapamiętać autorów. Resztą zajmie się google)
5) Otwierać drzwi do samochodu (podobno działa jak diabli)

        Trzymając się tych prostych założeń jestem w stanie uwieść każdom jednom niewiastę. W dowolnym wieku, dowolnym stanie cywilnym, dowolnej płci i preferencji seksualnych. Muahahahahaha (gęsia skórka znowu). Niestety nie dowiecie się o tym albowiem gdy doliczę do trzech i pstryknę palcami zapomnicie o wszystkim co tu przeczytaliście. Muszę to zrobić, lubię Was, ale władza nad światem jest ważniejsza.

Uwaga.
1...
2...
3...
Pstryk



"- Co będziemy robić jutro Móżdżku?
- To samo co zwykle Pinky. Będziemy opanowywać świat."
Muahahahah (gęsia skórka)



Aaaaaa, bym był zapomniał. Zasady konkursu są takie, że teraz Wy musicie wymienić 5 punktów, przy pomocy których planujecie zapanować nad światem. Wszyscy.

środa, 26 sierpnia 2009

I co?

        Moi ulubieni amerykańscy naukowcy opublikowali właśnie wyniki swoich najnowszych (sowicie opłacanych) badań. I wyszło z nich (z tych badań, nie z naukowców), że kobiety wolą żonatych. Że niby jak żonaty to znaczy, że co trochę odchowany i przynajmniej jedna kobieta daje z nim radę wytrzymać.

        Harpie Wy jedne! Gasicielki ognisk domowych! Conany Barbarzynice szczęśliwych małżeństw! Ładnie to tak się za cudzymi mężami oglądać? Na złą drogę przyzwoitych facetów sprowadzać? Zawsze cały ród męski twierdził, że my biedni niewinni, uwiodła nas, kusicielka jedna. I teraz mamy na to naukowy dowód. Naukowy! Ha! Łyso Wam teraz? Już mi tu zaraz z kwiatami... wróć, z piwem do mężów swoich w te pędy i przepraszać za te wszystkie kalumnie na nich rzucane. Mówiłem, że my się za kobietami nie oglądamy. My im po prostu wzrokiem dajemy do zrozumienia, że nie mają na co liczyć. Czasem po wyjściu z domu to obrączki chowamy do kieszeni, żeby wzroku tych harpii nie przyciągać nadaremnie. I nawet to czasem nie pomaga. Atakują i tak. Zapuszczamy brzuchy, przestajemy uprawiać sport, pijemy za dużo piwa. Wszystko po to żeby podobać się tylko tej jednej, której przyrzekaliśmy aż po grób. I nic. Ciągle tylko te zalotne spojrzenia, to oblizywanie ust, to upuszczanie chusteczek, to mruganie rzęsami gdzie się człowiek nie obejrzy. No i jak my, słaba płeć, mamy się bronić? Uderzyć nie wypada, to ulegamy. Wracamy potem do domu ze wstydem, choć to nie nasza wina. Zakładamy obrączkę przed drzwiami i wchodzimy udając, że nic się nie stało. Na zewnątrz spokój, wewnątrz wyrzuty sumienia, choć nie wiem czemu, toć to nie nasza wina. Co jeszcze mamy zrobić żebyście dały nam spokój?

środa, 19 sierpnia 2009

Zagadka

Co to, do cholery, jest "zegarmistrz światła purpurowy"?

Update 2009.08.20 we wczesnych godzinach porannych
        OK, jak już wiem kto to jest to mi teraz wytłumaczcie czego nażarł się artysta, że mu się śmierć skojarzyła z zegarmistrzem światła purpurowym. Bo ja nie ogarniam. I nie wiem kto to jeszcze śpiewał ale ja to mam zgrane z Krainy Łagodności. Polecam, jeśli ktoś lubi klimaty. Bo jeśli preferujecie Britney to to raczej Wam nie przypadnie do gustu.

środa, 12 sierpnia 2009

Międzynarodowy Dzień Leworęcznycznych

        Jutro Międzynarodowy Dzień Leworęcznych, wiecie? Międzynarodowy! Leworęcznych! Wyobrażacie sobie? No do czego to doszło, jak się ci leworęczni rozpanoszyli to szkoda gadać. Dzień leworęcznych, specjalne sklepy dla leworęcznych, w których można kupić pióro dla leworęcznych, nożyczki dla leworęcznych i pewnie kupę innych rzeczy tylko dla leworęcznych. Gdzie się człowiek nie obróci to zaraz trafia na coś dla leworęcznych. Nawet w biografiach sławnych ludzi zaznacza się czasem, że był leworęczny. Widzieliście kiedyś biografię, w której ktokolwiek wspomniałby, że podmiot był praworęczny?
        Zapytowywuję niniejszym publicznie. Kiedy jest dzień praworęcznych? Gdzie są sklepy tylko dla praworęcznych? Gdzie mogę kupić nożyczki i pióro dla praworęcznych? Nie zwykłe pióro w zwykłym sklepie. Takie może sobie kupić każdy. Ja się domagam pióra, na którym będzie naklejka "dla praworęcznych". Powstańcie wraz ze mną, wznieście w górę płonące zapalniczki (koniecznie w prawej ręce) i razem domagajmy się równouprawnienia w kwestii ręczności. Dość dominacji leworęcznych! Żądamy 50% miejsc w Sejmie i Senacie! Kategorycznie protestujemy przeciwko kłamliwemu wmawianiu ludziom, że serce jest po lewej stronie. Spójrzcie prosto w oczy dowolnej osobie i podnieście rękę znajdującą się po tej samej stronie co jej serce. Która to będzie ręka? PRAWA. Czas skończyć z elitaryzmem leworęcznych. Czas formalnie uznać, że w niczym nie są lepsi od praworęcznych, że są takimi samymi normalnymi ludźmi jak my i zasługują na takie samo traktowanie. Precz z nierównoręcznością!!!

Niniejsza notka została napisana całkowicie przy użyciu prawej ręki i języka.


Update:
A jakby się komuś bardzo nudziło to niech sobie poczyta komentarze pod poprzednią notką, te co się pojawiły po 14-ej. Ubaw będziecie mieć po pachy. Onet polecił więc wpadło już parę osób. Janinie już się oberwało. Oni naprawdę myślą, że jestem kobietą :)

poniedziałek, 10 sierpnia 2009

Z innej beczki

Khem, khem. Ci faceci. Żeby tak nawet bloga w czystości nie utrzymać. Jak można dopuścić, żeby tak kurzem wszystko pokryło...

Dzień dobry Państwu. Paniom zwłaszcza.
        Jacek jest w szoku pourlopowym, stracił czujność co pozwoliło wreszcie dorwać się do głosu mi - jego alter ego, jego lepszej połowie, jego jasnej stronie, jego dr Jekyllowi. Witam Panie, jestem Janina. Nawet sobie sprawy nie zdajecie jak cierpiałam widząc jak Jacek uporczywie unika odpowiedzi na pytanie jak przeżyć z mężczyzną. Nawymyślał bzdur na temat jak wytrzymać z kobietą, ale na poważny temat głosu zabrać nie chciał. Dzisiaj na jego blogu rządzę więc ja i ja decyduję jaki będzie temat. Zapraszam więc do dyskusji na temat "Jak przeżyć z mężczyzną?".
        Dla ułatwienia sprecyzuję trochę temat: "jak przeżyć nie ze zwykłym mężczyzną (co nie oznacza od razu, że z niezwykłym), ale z mężczyzną nieuchronnie zbliżającym się do granicy, którą my mamy przy 30-tce, mężczyzną pozbawionym już trochę włosów za to posiadającym parę kilogramów w nadmiarze, mężczyzną, który na drugie piętro da jeszcze radę bez problemu, ale na czwartym dostaje zadyszki, który coś by jeszcze w życiu zrobił ale chyba mu się nie chce".

        Otóż drogie Panie. W celu bezproblemowego utrzymania przy sobie wyżej wspomnianego mężczyzny należy zdać sobie sprawę, że mężczyźni naprawdę są jak dzieci. Trzeba a) nakarmić, b) ubrać, c) zapewnić rozrywki, d) pozwolić czasem zrobić głupstwo. Mężczyzna w wieku kryzysowym zazwyczaj nie ma wyrafinowanych wymagań kulinarnych. W zasadzie można powiedzieć, że jeśli jedzenie nie ucieka z talerza to jest ok. Niemniej serwowanie przez tydzień odgrzewanej zupy może nawet jego doprowadzić do ciężkiego westchnięcia. Nie zalecam. Za to kanapki są ok. Nie trzeba do nich używać sztućców i zmywać talerzy więc je uwielbiają. No i robi się je krócej niż zjada co spełnia ich podstawowy wymóg dotyczący jedzenia. Od czasu do czasu wysłać z dzieckiem do McDonalda czym załatwiamy 3 rzeczy na raz: wyszedło z domu więc nie powie, że nigdzie nie wychodzi; pobył trochę z dzieckiem; niezdrowo się odżywił.
Powszechnie wiadomo, że jeśli pozwolić się facetowi ubrać samemu to sięgnie w ciemno lewą ręką do półki z koszulkami a prawą do półki ze spodniami i uważa, że jest gotowy do wyjścia na kolację (skarpetki miał założone wcześniej, usiadł na nie na krześle, więc uznał, że drugich już nie opłaca się szukać). Czy nam się to podoba czy nie czasem musimy zabrać go na zakupy i kupić coś nadającego się do noszenia. Ale uwaga. Zabieranie mężczyzny na zakupy gdy planujemy kupić coś sobie to zły pomysł. Oni naprawdę widzą tylko 12 kolorów i nie odróżniają spódnicy od sukienki (wiem, wiem, zaraz znajdzie sięjakiś, który powie, że odróżnia, ale spójrzcie tylko jaki jest z tego dumny i będziecie wiedzieć o co chodzi) więc pytanie ich "Kochanie, jak ci się podoba mój śliwkowy żorżetowy żakiet?" jest bez sensu. Chyba, że chcecie usłyszeć pytanie o jaką konkretnie śliwkę chodzi. Poza tym już po 3 godzinach w jednym sklepie mają dość, a my się dopiero rozkręcamy. Będzie snuł się za nami i marudził, żeby się streszczać, bo za 3 godziny mecz. Z kolei pytanie o to jakie wybrać firanki również mija się z celem, bo dla nich i firanki i zasłonki to takie coś co utrudnia dostęp do balkonu.
        Mówiąc o rozrywce nie mam oczywiście na myśli wysłanie naszego mężczyzny do baru ze striptizem (jak sam pójdzie to właśnie popełnił głupstwo). Mężczyźnie we wspomnianym wcześniej wieku wystarczy w zasadzie zapewnić baterie do pilota i już ma rozrywkę a my możemy w spokoju powiesić zasłonki. Czasem w mężczyźnie budzi się dziki pierwotny zwierz i oświadcza (nie pyta!), że idzie z kolegami na piwo. Należy oczywiście zezwolić strzelając małego focha co pozwoli mu po trzecim piwie dojść do wniosku, że chyba przeholował i wróci z kwiatami. Przemilczamy, że ładniej wyglądały na klombie przed blokiem.
Drogie Panie. Oni naprawdę są prości. Największy błąd jaki popełniamy to doszukiwanie się głębi w ich prostych wypowiedziach. Jeśli facet mówi "idę na piwo" to ma na myśli "idę na piwo". A co o tym myśli kobieta? "Ta, pewnie idzie na jakieś dziwki. Ja mu się już nie podobam. A idź sobie, podrywaj. Jak ci się uda. Myślisz, że taki przystojny jesteś? Która by cię chciała oprócz mnie. Tylko ja się muszę z tobą męczyć, ochlapusie jeden." I po co nam to?

Kącik porad miłosnych.
        Pisze do nas niejaki Markus, że wyjazdu nie będzie bo właśnie po dwóch latach rzuciła go dziewczyna. Drogi Markusie. Zaprawdę powiadam Ci - niejedna Cię jeszcze rzuci, jako i Jacka rzucały. W ostatecznym rozrachunku Jacek najbardziej żałuje tych, które sam rzucał. Jeśli jeszcze nie jest za późno to weź bezinteresownie jakąś koleżankę i jedź na ten urlop. W końcu i tak już chyba opłacony więc szkoda zmarnować.

Wasza Janina.

PS. Jak mi się uda czujność Jacka uśpić to jeszcze się odezwę.




UPDATE (2009.08.13 we wczesnych godzinach porannych):
        Drodzy moi czytelnicy kochani. Główny atak już minął, więc pozwolę sobie na mały komentarz. Ja, Jacek sobie pozwolę. Albo Janina, jak wolicie. Najmocniej przepraszam, że nie wyraziłem się jasno. Napisałem "alter ego, lepsza połowa, jasna strona, dr Jekyll". No i z tą lepszą połową przesadziłem. Wydawać by się mogło, że alter ego i dr Jekyll jasno dają do zrozumienia czym jest Janina. Niestety większości nie dały. Po przeczytaniu "lepsza połowa" już wiedzieli. Moja wina, mea jak mawiali starożytni maxima culpa, albo jakoś tak. W końcu nie każdy musi znać dr Jekylla i umieć używać wikipedii. Następnym razem użyję porównań do Batmana i Power Rangers-ów, będzie łatwiej. Tym razem jednak najmocniej przepraszam, że nieodpowiedzialne użycie nieodpowiedniego porównania doprowadziło większość z Was do niepotrzebnego wzrostu ciśnienia. Przepraszam również Janinę, której moje pochopne powołanie jej do życia przysporzyło tylu nieżyczliwych komentarzy od legendarnie życzliwych przecież czytelników Onetu. Pięknyście zapewnili Janinie start w życie. Jeśli za 30 lat zostanie seryjną morderczynią to będzie wina jej trudnego dzieciństwa.

        Jednocześnie składam najszczersze gratulacje tym, którzy pomimo kłód rzucanych im pod nogi przeze mnie, pomimo moich beznadziejnych porównań i miernego co najwyżej poziomu humoru dali jednak radę i zrozumieli ŻE TO ŻART* a Janina jest wymysłem chorej Jackowej wyobraźni.


*Kiepski to żart, który trzeba tłumaczyć (przyp. Jacek)

czwartek, 9 lipca 2009

Zatem...

        Zatem... (nie zaczyna się zdania od "więc" (kiedyś tego w szkole uczyli (bo teraz to tylko testy, nawet do lektur można kupić streszczenia (gdzie te czasy gdy się w piątej klasie pisało wypracowania na 4 strony A4 (nie sądzicie, że Jacek ma jakiś problem z nawiasami? (nie odpowiadajcie, to było pytanie retoryczne))))), więc zacząłem od zatem, pani od polskiego byłaby na pewno ze mnie dumna). I zapomniałem od czego zacząłem. Miało być coś o urlopie i ładnej pogodzie. A, już wiem, ogłoszenie miało być. Właściwie odezwa.
Uwaga odezwa!!!

Narodzie!!!
        Ty czytający mnie od dawna i komentujący. Oraz Ty wpadnięty tu niedawno i czytający w milczeniu. Tudzież Ty czytający od dawna ale w milczeniu. Jak również wpadnięty niedawno a jednak komentujący. Oraz Ty Narodzie nie czytający i nie komentujący. Zaprawdę powiadam Wam... eeee Ci? Tobie? Zaprawdę więc powiadam Wam/Ci/Tobie, że nadejdzie czas zapłaty za znój, i trud, i cierpienia i stress jakich doświadczacie. Albowiem czyż nie jest napisane, że "nadejdzie czas zapłaty za znój, i trud, i cierpienia i stress jakich doświadczacie"? (174 list Jacka z Dziurawego Worka do Blogowian). No jak nie jest jak jest. Sam przed chwilą napisałem. Więc... znaczy zatem... Narodzie, wzywam Cię do użycia wszelkich dostępnych środków przymusu, pośredniego i bezpośredniego, w celu zapewnienia, że następny miesiąc będzie fajny. Pogoda znaczy się ma być fajna. Bo urlop mam. Można straszyć, szantażować, prosić, żebrać, tańczyć nago antytaniec deszczu (w tym przypadku proszę o informację gdzie i kiedy się taniec będzie odbywał, muszę zweryfikować czy dobrze to robicie), modlić się do pogańskich bożków. Można wykorzystywać znajomości i przekupstwo. Róbta co chceta (TM Jurek Owsiak), ale pogoda ma być. W przeciwnym bowiem przypadku będę musiał siedzieć w domu i jeszcze przyszłoby mi do głowy coś napisać. A tego byśmy nie chcieli, nie?

wtorek, 23 czerwca 2009

SMS

Żyję STOP Ale co to za życie STOP Jestem na szkoleniu STOP Nuda jak cholera STOP Rozrywek ZERO Kobiet ZERO

Ale skoro mnie na takie okrutnie długie i drogie szkolenie wysłali to mnie chyba przy zbliżającej się wielkimi skokami restrukturyzacji nie wyleją, co? Praca STOP?

Ponieważ mam tu kłopot z internetem to musicie mi po raz kolejny wybaczyć, że się ewentualnie nie odezwę. Ale Wy się nie krępujcie. Zostało mi jeszcze sporo miejsca na blogu.

PS. Też macie tak, że jak tylko zabierzecie z domu parasol pogoda natychmiast się poprawia. Im większy parasol tym szybciej. Sprawdziłem dzisiaj.

poniedziałek, 25 maja 2009

Jak przeżyć z kobietą - kurs dla opornych, cz. 12

        Witam kolegów i koleżanki. Tfu, co ja gadam, jakie koleżanki. Panowie wybaczą, właśnie wróciłem ze spotkania wyborczego, poprawność polityczna jeszcze ze mnie nie wywietrzała.
        Szanowni koledzy zatem. W ciągu wielu miesięcy naszego kursu nauczyliśmy się jak postępować z kobietami w różnych specyficznych sytuacjach. Wiemy jak radzić sobie z ich wyimaginowanym PMS-em, jak załadować do bagażnika dwie dodatkowe walizki wracając z wakacji. Umiemy radzić sobie z nikomu niepotrzebnymi porządkami generalnymi i bezboleśnie znieść zakup nowego stroju kąpielowego. Dziś coś nowego - jak po prostu przeżyć z kobietą. Bez podtytułu.

        Otóż szanowni koledzy. Długoletnie badania prowadzone przez naszych kolegów na Antarktydzie doprowadziły nas w końcu do celu. Mamy odpowiedź na pierwsze w stosunkach z kobietami pytanie jakie należy sobie zadać. Wiemy z dobrego źródła, że one też sobie to pytanie zadają. Jakież to może być pytanie? Może panowie spróbują zgadnąć. Słucham? Nie, "Co dzisiaj na obiad?" to nie jest prawidłowe pytanie. "Czy masz jakieś ładne koleżanki?" też nie. Pozwolę sobie na uwagę, że pytanie to, choć nie pozbawione głębokiego sensu, często kończy się jednak bolesnym siniakiem. Pojęcia nie mam dlaczego. Nie będziemy tego przeciągać. Otóż prawidłowe pierwsze pytanie w stosunkach z kobietami, a właściwie jeszcze przed stosunkami, jakie należy sobie zadać to: "A po jaką cholerę mi kobieta?". Oczywiście powszechnie znane są rozliczne zalety kobiet, jednak w dzisiejszych nowoczesnych czasach większość z nich bez większej szkody da się zastąpić mniej kosztownymi zamiennikami. Mamy pralnie chemiczne, w których upiorą, wypłukają i uwaga WYPRASUJĄ, bez marudzenia, za jedyne kilkadziesiąt złotych. I nie domagają się w zamian kolacji. A propos kolacji. Mamy pizzerie, McDonaldy i KFC, więc problem kolacji też mamy z głowy. Jako bonus do nieposiadania kobiety otrzymujemy niechodzenie do wypasionych restauracji gdzie nie wiadomo, za który z 15 rodzajów widelców złapać żeby nie popełnić seppuku. Faux paux znaczy się. Cokolwiek to znaczy.

        Otóż nasi koledzy z Antarktydy po długoletnich badaniach doszli do wniosku, że potrzeba posiadania kobiety wynika z - cytuję, bo zapamiętać się tego nie da - "Irracjonalnej pierwotnej homogenicznej kwantowo-korpuskularnej reakcji fosforanu dwunukleotydu nikotynoamidochlorowodorowego z kwasem dezoksyrobonukleinowym w komórkach mitochondrialnych". I wszystko jasne. Zatem skoro mamy już prostą odpowiedź na pytanie "dlaczego?" zajmijmy się odpowiedzią na pytanie "jak?".
Zadziwiająca - jak na inteligentne (wg niektórych) istoty - irracjonalność zachowań nie ułatwia nam życia. Któren przecież przeciętny mężczyzna potrzebuje do życia ciągłego przypominania o rzeczach oczywistych? Rzeczy oczywiste są dla nas oczywiste, bo są oczywiste. Ale nie dla kobiet. Im o oczywistych rzeczach trzeba przypominać. Jeśli nie przypominamy to dochodzą do wniosku, że przestały być oczywiste. Dlatego też podstawą zdrowych i bezbolesnych stosunków z kobietami jest przypominanie im o rzeczach oczywistych: miliony SMS-ów ze słowami "kocham Cię", "myślę o Tobie", "miłego dnia" i inne. W zasadzie cokolwiek byle wysyłać. Uwielbiają to. A przecież oczywiste jest, że kochamy, że myślimy i że życzymy miłego dnia. Gdyby tak nie było poszukalibyśmy sobie innych.
        Szczególną uwagę w stosunkach z kobietami należy zwrócić na dni z jakiegoś powodu uznane za ważne. Oprócz oczywistych - urodziny, imieniny, itp - należy zwracać uwagę na wszystkie daty związane z jej rodzeństwem, rodzicami, dziećmi, psem i kotem. Jak również należy uwzględnić wasze wspólne rocznice, miesięcznice, tygodnice, a w przypadkach ekstremalnych nawet dnice. Nie jest to trudne. Wykorzystując komputer i techniki polepszania pamięci po pewnym czasie udaje się bez problemu wyróżnić te kilka dni w roku, w które nie przypada żadne "święto".
        Z nieznanych nam jeszcze powodów - koledzy na Antarktydzie ciągle nad tym pracują - kobiety uwielbiają być zabierane do restauracji. Tak, tych z piętnastoma rodzajami widelców. Im więcej widelców tym większa radość. Zupełnie jakby domowe jedzenie im nie smakowało. Ciekawe, przecież zazwyczaj same je robią. Naszym wnikliwym, naukowym umysłom przychodzi do głowy tylko jeden wniosek - same uznają, że nie umieją gotować. Ale nie radzę próbować im tego powiedzieć. Aha, te widelce muszą być metalowe, w ostateczności srebrne. Nasze ulubione, wspomniane wcześniej restauracje odpadają więc w przedbiegach, posiadają bowiem na wyposażeniu jedynie praktyczne, nie wymagające zmywania, plastikowe sztućce.
        Przed kolacją kobiecie należy zapewnić odrobinę rozrywki. Zła wiadomość - niestety kategoria "rozrywka" w definicji kobiet mieści się na przeciwnym biegunie niż w naszej definicji. Czyli skreślamy boks w telewizji, boks na żywo, piłkę nożną w telewizji, piłkę nożną na żywo i mnóstwo innych fajnych rzeczy. Najbezpieczniej będzie pójść do kina. Na szczęście mamy multipleksy i zawsze grają tam jakiegoś gniota, na którego naszą wybrankę można zabrać. Aktualnie polecam "Ja cię kocham a ty z nim", które nie dość, że jest komedią romantyczną, błeeee, to jeszcze tytuł jest bezczelnym plagiatem jednej z nielicznych znośnych komedii romantycznych (poza tymi, w których gra Meg Ryan). Znośnej zresztą tylko z powodu Sandry Bullock. Uwaga, podczas kupowania biletów należy wykazać się dużą siłą woli i czujnością, albowiem w tych samych kinach w tym samym czasie grają "Terminator: Odrodzenie" i niechcący można zakupić bilety na ten film. A chciałbym widzieć jak próbujecie wytłumaczyć wybrance gdzie ten romantyzm i gdzie ta komedia. Planujemy wprowadzić grupy wsparcia dla tych, którzy jednak ulegną pokusie.

        Co jeszcze? A, kwiaty. Jesteśmy w posiadaniu dowodów, że masowe wymieranie gatunków 250 milionów lat temu pod koniec permu ma związek właśnie z kobiecymi upodobaniami do kwiatów. Ówcześni mężczyźni tak bardzo chcieli się przypodobać swoim kobietom, że naruszyli delikatną równowagę w ekosystemie. Doprowadzili do wyginięcia roślin ozdobnych, co z kolei doprowadziło do wyginięcia zapylających je pszczółek, potem ptaszków, które je zjadały, potem małych zwierzątek zjadających ptaszki, dużych zwierzątek zjadających małe zwierzątka, wielkich zwierzątek zjadających duże zwierzątka. Człowiek jak widać przeżył, choć chyba nie należy mu zbytnio gratulować. 250 milionów lat z kobietami bez kwiatów nie mogło być łatwe. Przy okazji wyjaśniło się to niezwykłe parcie na kwiaty dzisiejszych kobiet. 250 milionów lat kwiatowego głodu... Zatem kwiaty panowie, ale nie za często. Natura potrzebowała 250 milionów lat, żeby się pozbierać po ostatnim razie, nie chcemy tego powtórzyć, prawda?

        A propos prawdy. Jakże często słyszymy, że kobiety cenią prawdę, całą prawdę i tylko prawdę. Powiem tak - gówno prawda. Gdy kobieta pyta jak wygląda, zaprawdę powiadam wam nie chce usłyszeć, że w tej sukience to jak w worku, a z fryzurą to mogłaby w końcu coś zrobić. Chce usłyszeć, że przepięknie i uroczo. Gdy pyta jak makijaż, oczekuje odpowiedzi, że ładny a nie, że zbyt świecący albo agresywny. Ale uwaga, z komplementami nie należy szaleć. Wystarczy powiedzieć, że makijaż ładny, ale odpuścić sobie spontaniczne dodatki do tej bezpiecznej odpowiedzi. Dodanie "odmładza cię" uruchomi w pięknej główce tok myślowy prowadzący krętymi wprawdzie drogami ale do jednego wniosku "Jestem stara!!!". A wtedy, drogi spontaniczny panie, będziesz potrzebował naprawdę dużo kwiatów i naprawdę dużo widelców.

poniedziałek, 4 maja 2009

Część V - Jacek kontratakuje.

Z oceanu wymagań w pracy i morza bezradności w ...
Nie, źle. Spróbujmy inaczej:
Z opuszczoną głową, powoli...
E, to też nie. Gdzieś już to słyszałem. Może tak:
Towarzyszki i towarzysze...
Nieee, to też już było. Jak rany, miesiąc przerwy i taka niemoc. Jacek powrócił. Chwilowo. Jeszcze żywy. Dałem Wam 3 tygodnie i co? I nic. Aluzji napisanej WIELKIMI LITERAMI nikt nie podłapał. Nikt do mnie nawet kawałka papierowego listu nie napisał. Już mogliście sobie darować te łzy kapiące gdziepanieńskim rumieńcem dzięcielina pałakolwiek, perfumy też w ostateczności, choć miło byłoby wiedzieć czym pachniecie. Ja ze swej strony stanąłem nadziało, spojrzałem na pole, 200 harmat grzmiało wysokości zadania i piękną liryczną notkę spłodziłem i nic. Wstyd, drodzy czytelnicy i czytelnice. I proszę się mi tu nie tłumaczyć, że adresu nie podałem. Dla chcącego nic trudnego. Jakpo nocnym niebie sunące białe obłoki nad lasem ja chciałem napisać do dziewczyny to znalazłem sposób na adres. Trochę przekupstwa, trochę fałszywych komplementów i włala.
A w ogóle co tam u Was? Co się komu urodziło, kto się ożenił albo wyszedł za mąż, albo z siebie? Komu się w miłości powiodło?There ain't no cure for love
Co? No ja wiem, że powinienem częściej się odzywać, ale świat jest okrutnyWhat a wonderful world i jak sobie odpuszczę to się w ogóle nie odezwę, bo umrę z głodu. A tego byśmy nie chcieli, nie? Zresztą Wy jak Wy, ja bym nie chciał. Ale to jeszcze tylko kilka lat i powinno być z głowy.

A, i się nie przejmujcie tymi wstawkami w tekście. Automat Dbający o Poziom Bloga stwierdził, że za mało kulturalny jestem i mi wpis urozmaicił. Wam też tak robi bez pytania?



No żeby chociaż malutkiego liściku... chlip, chlip, kap, chlip.
Ajć, to się wydrukowało? Nieee, nie wysyłaj....
No i poszło...



A tak całkiem na poważnie to wybaczcie, że zaniedbuję i siebie i Was ale naprawdę mam sporo różnych rzeczy na głowie i blog, chociaż mi Was brakuje, nie jest na pierwszym miejscu. Do zobaczenia. Rychłego, mam nadzieję.

piątek, 10 kwietnia 2009

Ludzie listy piszą

        Listy. Dla Was, młodzieży, list to kilka napisanych w pośpiechu słów zakończonych jakimś znaczkiem z nawiasem. Sprawdzacie pocztę 50 razy dziennie za pomocą kliknięcia myszką. Ale dla nas, dorosłych (żeby nie powiedzieć - w średnim wieku) list znaczy zupełnie co innego.
        Nie odbieraliśmy 20 listów dziennie. Na jeden czekaliśmy tydzień, ale to był list, na który warto było czekać. Nawet trudno Wam to opisać. Potraficie sobie wyobrazić emocje gdy otwieracie kopertę i bierzecie w drżące dłonie list od ukochanej, pachnący jej perfumami, pisany jej pismem, podpisany jej pocałunkiem, a czasem zroszony jej łzami? Szukało się zacisznego miejsca, czytało się list 20 razy i długo pisało odpowiedź. Nie kilka słów w pośpiechu na kolanie, bo po drugiej stronie kabla ktoś czeka na szybką odpowiedź. Wiele słów, wiele pięknych słów, zdania złożone, imię z dużej litery, przecinki i kropki na swoich miejscach. Starannie, bo pomyłki nie dało się poprawić wciskając DELETE. Radość wyrażaliśmy opisując ją a nie stawiając :), gdy było nam smutno pisaliśmy o tym a nie stawialiśmy :( Gdy z Wami zrywa chłopak dostajecie SMS a Wasze łzy kapią na ekranik telefonu. Wyciera się go i nie zostaje ślad. Moje kapały na papier zostawiając na nim część mnie.

Brakuje mi tego. Doceniam komputery, żyję z pracy na komputerze, ale nie zapomnę im tego co nam odebrały.

środa, 1 kwietnia 2009

...

        Przepraszam Was. Chyba nie mam ostatnio nastroju do pisania. Starałem się swoich problemów nie przynosić tutaj, ale nie jest łatwo zostawić wszystko w domu.
Powiedzcie mi, dlaczego ludzie, którzy naście lat temu pobierali się z miłości teraz muszą o swoje małżeństwo walczyć? Co to w ogóle znaczy "walczyć"? Ile z siebie można poświęcić w tej walce? Dlaczego po prostu się nie poddać i nie zacząć od nowa? Dlaczego trzeba zaciskać zęby i kolejny raz bez słowa wysłuchiwać bzdurnych oskarżeń?

        Coś Wam powiem, dziewczyny. Nie oczekujcie od swoich chłopaków zazdrości. Zazdrość to naprawdę nic fajnego. Wierzcie mi, naprawdę. Wg Słownika Języka Polskiego zazdrość to "silne uczucie niepokoju, że ukochana osoba mogłaby nas zdradzić". Zapomnijcie na chwilę o tym jak bardzo cieszą się koleżanki, bo ich chłopak był zazdrosny i to było takie fajne. Zastanówcie się na spokojnie. Czego oczekujecie od związku? Między innymi zaufania. A zaufanie wyklucza zazdrość. Jeśli Wasz chłopak naprawdę Was kocha to nie jest zazdrosny, bo Wam ufa. Nie obawia się, że go zdradzicie, bo WIE że tego nie zrobicie. Ktoś kto ufa nie musi być zazdrosny, nie musi się obawiać zdrady, bo wie, że jego ukochana osoba tego nie zrobi. Tak jak on tego nie zrobi. Jeśli Wasz chłopak Was kocha to nie będzie Wam zabraniał chodzić w mini i malować się. Wasz chłopak będzie się cieszył, gdy inni faceci będą się za Wami oglądać, bo dla niego oznacza to, że jesteście NAPRAWDĘ ładne. A choć uroda to nie wszystko to jednak mówcie co chcecie ale jednak dla facetów się liczy.

        Tak, wiem. Pisałem to wszystko już kiedyś. Ale jeśli będzie trzeba napiszę jeszcze i dziesięć razy. Przynajmniej się wygadam. A jeśli którejś z Was to pomoże to będzie bonus.
Nie bierzcie tego do siebie, jeśli nie będę odpowiadał na komentarze.


PS. I teraz najważniejsze, dziewczyny. To MUSI działać w obie strony. Jeśli działa tylko w jedną skończy się fatalnie. Jak u mnie.

poniedziałek, 16 marca 2009

Ciągle równo

        Daję tylko znać, że żyję. Choć z drugiej strony co to za życie. Góra papierów do przejrzenia, milion linii kodu do napisania, szansa na podwyżkę mniejsza niż 6-a w totka, wiosna gdzieś zabłądziła. Niemniej nie jest źle i proszę nie rymować tytułu.

        Sobie pozwolę się ustosunkować do poprzedniej notki, przepraszam, że tak hurtem. Otóż ja nie mam nic przeciwko feministkom. Uwielbiam je. To mój ulubiony gatunek fanatyków :) Prosiłem o przykłady przepisów dyskryminujących kobiety. Dostałem 0 (słownie ZERO) przykładów. Czyli dyskryminacji nie ma. Jeśli kobiety są gdzieś traktowane inaczej to dlatego, że na to pozwalają. Padł przykład, że kobiety na podobnych stanowiskach zarabiają mniej. Powtarzam jeszcze raz - to nie dlatego, że są kobietami, to dlatego że się na takie zarobki zgadzają. Też zarabiam mniej niż kolega, chociaż stanowisko mam identyczne jak on.
Manify rzeczywiście mogliśmy widzieć różne, jak ktoś zauważył. Ja swoją widziałem bodajże w TVN-ie, więc siłą rzeczy widziałem to co pan dziennikarz zechciał pokazać. A pokazał migawkę z manify a potem profesora Miodka mówiącego, że on nie ma nic przeciwko, a nawet popiera, tworzenie żeńskich form zawodów. Ja też nie mam, ale niech to ma chociaż odrobinę sensu. Przedszkolanka jako nazwa dla faceta pracującego w przedszkolu brzmi głupio, nie? Ale nie widzę sensownej propozycji. Męska forma to przedszkolak, niestety zarezerwowana. Ale już pielęgniarz ma sens. Podobnie ma sens dyrektorka a nie ma sensu kierowczyni jako żeńska forma od kierowca. Choć motorniczą tramwaju przełknę. Chcecie żeńskie nazwy zawodów - proszę bardzo, ale jeśli zrobicie to bez sensu to radości faceci będą mieć co niemiara (jak to się właściwie pisze?) z różnych psycholożek, doktorek, profesorek, kierowczyń, magisterek. Magisterka inżynierka Kowalska - czyż to nie brzmi dumnie?

        Cytat będzie. Tudzież jak kto woli - cytata. "Zrozum wreszcie, że kobiety czują się pokrzywdzone w pracy. Są zdolniejsze i pracowitsze. Zasługują na pensje wyższe od mężczyzn. A ty jesteś stereotypowym średniowiecznym chłopem." Bez komentarza. Choć właściwie jeden malutki - jestem stereotypowym dwadzieścia jed..., dwudzieścio..., dwadzieścia pierwszo..., szlag by te odmiany, jestem stereotypowym nowoczesnym chłopem.

Orrewuar do następnego razu. Następnej razy.

poniedziałek, 9 marca 2009

Równo... co?

        Mógłbym wymyślić ze 20 wiarygodnych powodów, mógłbym udać awarię internetu... Mógłbym, ale to by była nieprawda. A prawda jest taka, że w piątek kompletnie mi z głowy wyleciał 8 marca. Wybaczcie brak goździka i rajstop. Jacek jest po prostu gapa i tyle. Wszystkiego najlepszego Wam teraz życzę.
        
        Przypomniało mi się gdy oglądałem w TV manifę czy jakoś tak. Taką babską demonstrację. Kobiety się domagają równouprawnienia. I to równouprawnienie ma polegać miedzy innymi na tym, żeby kobiety wykonujące pewne zawody nazywać po kobiecemu. Dajcie spokój dziewczyny. Czy to naprawdę takie ważne jak się będzie zawód nazywać? Przecież to w końcu doprowadzi do absurdu. Do pracy wozić mnie będzie autobusem kierowczyni. A może jednak kierowca? W końcu to jakby forma żeńska. I jakoś żaden facet nie protestuje żeby go nazywać kierowcem. Nie autobusem - autobusą. Potem podjeżdża tramwaja, wsiadam a kieruje pani motornicza. Rozglądam się po siedzeniach i widzę panią dyrektorkę ze szkoły, doktorkę ze szpitala, kominiarkę ze spółdzielni rozmawiającą z hydrauliczką, prezeskę banku, z tyłu archeolożka rozmawia z psycholożką a przysłuchuje im się magisterka inżynierka z uczelni. Zbliża się moja przystanka, wysiadam i kieruję się do mojej budynki. Wjeżdżam windą na moje piętro, mijam gabinetę prezeski, macham sekretarce obsługującej komputerę i wchodzę do mojej pokoi. Uruchamiam notebookę i włączam czajnikę żeby zrobić kawę w kubku, przepraszam, w szklance. Równouprawnienie.

        Podajcie mi jeden przykład ustawy, rozporządzenia, dekretu, czegokolwiek co daje w jakiejkolwiek dziedzinie więcej praw mężczyznom niż kobietom. Gadki o tym, że kobiety mniej zarabiają sobie darujcie. Ja też zarabiam mniej od kolegi na podobnym stanowisku, ale nie dlatego, że jestem dyskryminowany. Po prostu na taką pensję się zgodziłem. Ustawa mówiąca, że kobieta ma zarabiać tyle co mężczyzna będzie dyskryminować mężczyzn, bo nawet najgłupsza kobieta będzie dostawać tyle co całkiem niegłupi facet. Znam kobiety zarabiające więcej niż ja i mogę z tym żyć. Ustawa mówiąca, że kobiety powinny dostać połowę miejsc w parlamencie ma być równouprawnieniem??? Bardzo przepraszam, ale kto Wam zabrania zająć nawet wszystkie miejsca? Zgłosi się 230 kobiet i 15000 mężczyzn i do sejmu z mocy ustawy wejdzie 230 kobiet i 230 mężczyzn. I to ma być równouprawnienie? Za mało kobiet w polityce? A jaka ustawa zabrania żeby ich było więcej?

        Jesteśmy różni. Różnimy się psychicznie i fizycznie. Nie da się wprowadzić całkowitego równouprawnienia, bo to niemożliwe. Nigdy nie będziemy mieć okresu i nie będziemy rodzić dzieci. Nie dostaniemy urlopu żeby karmić dzieci piersią. Przeciętny mężczyzna jest silniejszy fizycznie od przeciętnej kobiety. Przeciętna kobieta jest bardziej wrażliwa od przeciętnego mężczyzny. Różnimy się i mi się to podoba. Zwłaszcza te fizyczne różnice. Różnimy się ale to nie znaczy, że jesteśmy lepsi czy gorsi. Uzupełniamy się. Ale nigdy nie będziemy tacy sami i żadna ustawa tego nie zmieni.

piątek, 27 lutego 2009

Ciemność. Widzę ciemność.

        Popatrzcie sobie na gwiazdy, bo wkrótce możecie nie mieć okazji. Wszechświat się rozszerza i nic nie wskazuje na to żeby przestał. Według niektórych fachowców od fizyki teoretycznej za jakieś 50 miliardów lat gwiazdy będą tak daleko, że ich światło po prostu nie zdąży do nas dotrzeć. Albo jakoś tak. W każdym razie ciemno będzie i żadnych gwiazd. Zwłaszcza spadających.
Z drugiej strony nie wiem czy powinno nas to martwić, bo już niebawem, czyli za jakieś 3 miliardy lat nasza galaktyka (Milky Way - kto wymyślił taką nazwę?) zderzy się z galaktyką Andromedy (i to jest nazwa, a nie jakaś tam Mleczna Droga). Ale będą fajerwerki. Już się nie mogę doczekać. Zająć komuś miejsce koło mnie?

No to idę na weekend. Będę nie robił nic. Strasznie nielogiczny jest polski język, nie?

        A, jeszcze mi się przypomniało. Wszyscy moi koledzy informatycy są zajęci, ja też, także sorry, ale musicie szukać we własnym zakresie. Ale to łatwizna. Wystarczy wejść na dowolne forum, może być o czymkolwiek byle była szansa, że jest tam jakiś facet (co wyklucza np forum o tipsach czy wyszywaniu. Przynajmniej mam nadzieję, że wyklucza). Więc wejść na jakieś forum i napisać, że przestała Wam działać kamerka w Skype. Gwarantuję, że od razu znajdzie się kilku chętnych do zobaczenia Was przez tą kamerkę. Z grona tych co się zgłoszą wybieramy tego, który będzie wiedział jak się nazywa Goa'uld, z którym SG1 walczyła przez kilka pierwszych sezonów. Będzie to znaczyło, że ogląda porządne seriale zamiast się szlajać z kolegami po knajpach, co oznacza, że będziecie mieć kontrolę nad jego wieczorami. Powodzenia :)

I miłego weekendu.

I wszystkiego najlepszego życzę tym nieszczęśnikom, którzy urodzili się 29-ego lutego. Bądźmy dla nich mili, bo w tym roku nie dostaną prezentów.

czwartek, 19 lutego 2009

Kochajcie informatyków dziewczęta, kochajcie do jasnej cholery

        Jako, że dzisiaj Światowy Dzień Informatyka (możecie jeszcze tego nie wiedzieć, bo dopiero przed chwilą to ogłosiłem) a informatykiem z dumą się nazywam i ja, postanowiłem podać Wam powody, dla których informatycy niezłymi partiami są i basta. Jednak na JoeMonsterze wpadli na to szybciej niż ja i wymyślili lepiej. Zerżnąłem im więc powody i bezczelnie skopiowałem tekst do siebie. Zapłaciłem JoeMonsterowi za konto więc pozwalam sobie od czasu do czasu na małe co nieco. Bierzcie i czytajcie z tego wszyscy, a potem umawiajcie się z informatykami. Kobiety znowu mają łatwiej.


        Słysząc słowo „informatyk” przeciętna młoda kobieta zaczyna sobie wyobrażać nudnego faceta w kraciastej koszuli włożonej w zaciągnięte po paszki spodnie, który nie potrafi porozmawiać na żaden inny temat poza światem komputerów i nowych technologii, a randka z nim to koszmar...

Tymczasem z informatykiem* warto się umówić. Oto dlaczego:
  1. Informatyk umie naprawić Twój komputer (i zabezpieczy go tak, że drugi raz już go nie zepsujesz)
  2. Informatyk umie naprawić inne Twoje gadżety (odtwarzacz mp3, który wymaga wymiany softu, nie stanowi problemu, a Twój mikser po naprawie przez informatyka będzie dodatkowo tańczył i robił kawę)
  3. Będziesz mieć dostęp do najlepszego centrum rozrywki (informatycy szybko adaptują wszystkie nowości technologiczne, ich zestaw gadżetów elektronicznych jest więc zwykle imponujący)
  4. Będziesz mieć super gadżety (Twój informatyk kupi Ci najlepszego smartfona pod choinkę)
  5. Informatyk Cię nie zdradzi (a przynajmniej nie inaczej niż wirtualnie. Poza tym - czy widziałaś kiedyś rozchwytywanego przez kobiety informatyka???)
  6. Informatyk zniesie Twoje najgorsze fochy (czy osoba która godzinami patrzy na mrówki cyferek przemykające przez ekran, bądź obsługuje klientów Neostrady, nie może nie mieć anielskiej cierpliwości i być super ZEN? )
  7. Informatyk będzie nosił Cię na rękach (w końcu jak Cię straci jak szybko trafi mu się następna dziewczyna?)
  8. Informatyk nie zawstydzi Cię publicznie (to raczej spokojne i wycofane osoby, a nie głośne i nieznośne)
  9. Informatyka łatwo jest znaleźć (wystarczy wejść do Internetu)
  10. Informatyk jeśli obieca że zadzwoni, to zadzwoni (większość informatyków myśli zerojedynkowo, na zasadzie (if) obiecałem (then) dzwonię)
  11. Informatyk nie rzuci Cię jak przytyjesz (informatyk nie dba o status społeczny i wizerunek - inaczej spaliłby kraciaste koszule)
  12. Informatyk gwarantuje dobry seks (ma go tak rzadko, że w zastępstwie przeczytał w Internecie wszystkie porady na ten temat i jest prawdziwym ekspertem. Poza tym, po długiej przerwie będzie naprawdę zaangażowany)
  13. Informatyka łatwo uszczęśliwić (wystarczy dać mu super-ekstra- wypasiony- nowy gadżet)
  14. Informatyk będzie wdzięczny za to, że się z Tobą umawia (informatyk nie ma wielu okazji do randek, każdą przyjmuje więc z wdzięcznością i atencją)
  15. Informatyk umie być romantyczny (musisz tylko nauczyć się to rozpoznawać. I pamiętaj -nowe kości pamięci w Twoim komputerze, to wyraz największego zaangażowania)
  16. Możesz wybierać w informatykach jak w ulęgałkach (informatyk nie jest popularnym materiałem na partnera, nawet więc jeśli masz 30 lat możesz mieć nadzieję że coś tam jeszcze dla Ciebie zostało)
  17. Informatyk pamięta o rocznicach i urodzinach (ma w końcu tyle terminarzy i systemów powiadamiania przez maila, komunikator czy telefon, że nie jest w stanie przeoczyć ważnej daty)
  18. Informatyk nie będzie wyglądał jakby miał pod pachami dwa telewizory (no, dla niektórych kobiet to akurat jest wada… ale za to informatyk na pewno nie będzie kazał Ci chodzić wraz z nim na siłownię)
  19. Informatyk ma miłych kolegów (większość z nich rzadko ogląda kobiety inaczej niż na ekranie - kiedy już więc zobaczą jakąś żywą kobietę, są mili)
  20. Informatyk jest prosty w obsłudze (nie spędził w okresie dorastania połowy życia na podrywaniu, manipulowaniu i uczeniu się społecznych interakcji, nie umie więc manipulować i mówi to co myśli)
  21. Informatyk pomoże Ci rozwiązać większość problemów (umiejętność chłodnej analizy oraz kompulsywna potrzeba rozwiązywania trudności i dowiadywania się dlaczego coś nie działa, przenosi się również na codzienne życie)
  22. Informatyk nie przerazi się Twoją rodziną (przez całe liceum wszyscy patrzyli na niego jak na dziwaka. Myślisz że zdziwi się tym, że Twój ojciec lubi nosić pończochy?)
  23. Informatyk wprawi Twoją rodzinę w zachwyt (schludny chłopiec, bez kolczyków dookoła twarzy i włosów do pasa, który pomoże ojcu w problemie z komputerem, a babci na urodziny zrobi pokaz slajdów - kto by go nie pokochał…)
  24. Informatyk jest doskonałym ojcem (ma morze cierpliwości, jest niewrażliwy na złośliwości i może grać z dzieckiem w gry komputerowe całymi godzinami)
  25. Informatyk ma zadatki na bogatego informatyka (jeśli informatyk jest dobrym informatykiem, nie musi martwić się o pieniądze)
*Pod pojęciem informatyka rozumiemy wszystkie osoby związane z działką IT i zafascynowane komputerami i technologią.

poniedziałek, 16 lutego 2009

Jak przeżyć z kobietą - kurs dla opornych cz. 11

        Szanowni, pogrążeni w żalu jak ja, koledzy. Skąd żal ten - zapytać mogą nasi młodzi, niedoświadczeni jeszcze przez życie, koledzy. Żal ten, moi młodzi niedoświadczeni jeszcze przez życie koledzy, bierze się stąd, że lato idzie. Cóż jest złego w lecie, zapytacie. [głos z sali: Cóż jest złego w lecie?] W samym lecie nic złego nie ma. Rzekłbym - wręcz przeciwnie. Możemy odkurzyć czarne okulary PRZECIWSŁONECZNE - i tu pozwolę sobie na gest jaki swego czasu wykonywała Mariola OKOCIM spojrzeniu - coby bezpiecznie rozglądać się za kobietami, wróć, słońcem. Dodatkowo ciepło jest i śniegu z samochodu nie trzeba odgarniać poczynając oczywiście od tablicy rejestracyjnej. I wytłumaczenie dla zimnego piwa dobre, bo przecież "jest taaaak gorąco, no na jedno piwo mi nie pozwolisz?". Więc jeśli chodzi o lato to jak najbardziej jesteśmy za i popieramy. Natomiast problemem jest zbliżanie się lata. Nawet jeśli na dworze -10 stopni, nogawki spodni sztywnieją a oddech zamienia się w lód zanim jeszcze opuści nasz układ oddechowy to lato nieuchronnie się zbliża. A jeśli klęski nie da się uniknąć to trzeba się przygotować.

Z nadchodzeniem lata wiążą się następujące klęski żywiołowe:

Klęska 1.
        Kobiety nasze, widząc nieuchronnie nadciągające lato, rozpoczynają procedury odchudzające. Procedury te nie przewidują przerwania na skutek wydawanych przez nas głośno komunikatów w stylu "Ależ kochanie, naprawdę dobrze wyglądasz" czy też "Ty za gruba? No chyba żartujesz", więc od razu możecie sobie je darować. "Daremne żale, próżny trud, bezsilne złorzeczenia" - że pozwolę sobie zacytować artystę - kuracja odchudzająca wchodzi w życie. I żebyż to sobie ona sama te trociny i kefirki żarła. Ale nie, sama cierpi to i my mamy cierpieć wraz z nią. Dla naszego dobra oczywiście. "I skończyło się rumakowanie" - że zacytuję innego artystę - odeszły w zapomnienie szyneczki, schabowe i mielone. Istota w kuchni dominująca [głos z sali: Ach żebyż tak w łózku też.] - kobieta - wprowadza reżim żywieniowy w życie i albo się dostosujemy albo czas znaleźć jakąś tanią restaurację. A przecież wystarczy tylko doczytać rzeczonego artystę - tego pierwszego - do końca, aby wiedzieć, że "przeżytych kształtów żaden cud nie wróci do istnienia".
        Zapytane dla kogo to robią, co odpowiedzą nasze kochane małe hipokrytki? No oczywiście, że dla siebie. No przecież nie żeby koleżankom zbielały oczy. I nie po to żeby się za nimi obcy faceci oglądali. One przecież nie chcą żeby się za nimi oglądali obcy faceci, bo nam przecież się za innymi kobietami oglądać nie pozwalają. A propos oglądania - pan Uhfmski nie wywiązuje się z corocznego limitu obejrzeń. Przypominam, że nie robimy tego dla własnej przyjemności. To ciężka praca mająca na celu ułatwić życie nam wszystkim. A wiadomo, że łatwiej żyje się z kobietą zadowoloną i że nic tak kobietom humoru nie poprawia jak pełne uznania spojrzenia rzucane za nią przez obcych meżczyzn. Jak również pełne zazdrości spojrzenia rzucane przez inne kobiety, ale na to akurat nie mamy wpływu. Tak więc proszę się nie obijać i wyrabiać normę. Słucham? No wiem, że łatwo nie jest, bo żona czujna, ale jakoś sobie radzić musimy. Przekroczenie limitu obejrzeń za obcymi kobietami mile widziane. No więc dla siebie to robi. Całą jesień i zimę im wygląd nie przeszkadzał a na wiosnę nagle jest nie do zaakceptowania. Jakby ich żeńska samokrytyka wróciła z ciepłych krajów.

Klęska 2 (aczkolwiek mocno z pierwszą powiązana).
        Jak już kobiety zaczną się swojemu wyglądowi przyglądać to nieuchronnie nadejdzie moment kulminacyjny czyli mierzenie kostiumu kąpielowego. Takie mierzenie kostiumu może być źródłem niemałej radości dla obserwującego, nie radzimy jednak radości tej okazywać. Oczywistym jest, że kostium jest za mały, więc nieuchronnie czeka nas...

Klęska 3 (aczkolwiek mocno z drugą powiązana).
        Aktualny kostium jest za mały, czas więc kupić nowy. Nie wiedzieć czemu ale jesteśmy przy tej czynności niezbędnie pożądani. Kobieca logika okazuje tu swe prawdziwe oblicze. Bo tak: popatrzeć na inne kobiety spokojnie - nie pozwolą, ale za to do sklepu gdzie kobiety w samej bieliźnie paradują - musimy jechać. A kto potem wysłuchuje "A bo się za tą oglądałeś, a bo za tamtą..."? No my wysłuchujemy, niewinni jak niemowlęta. A zresztą jak tu się nie oglądać jak aż się prosi żeby popatrzeć. Ale wróćmy do tego kostiumu. Co robi nasz kobieta, rozmiar 38? Szuka kostiumu rozmiar 36. Szuka i mierzy ale na 38 nawet nie spojrzy. No przecież byłby NA PEWNO za duży. Po pewnym czasie widząc naszą rozanieloną minę wygania nas ze sklepu i mamy czekać. Na szczęście w centrach handlowych pracują też nasi koledzy - tu brawa dla nich proszę [oklaski na sali] - i przygotowali oni dla takich wypędzonych mężów specjalne miejsca. Są ławeczki, jakieś sztuczne zielsko - nie wiem po co, pewnie jakaś kobieta przyłożyła do tego palce [buczenie na sali] - można spokojnie usiąść i podelektować się widokami, to jest chciałem powiedzieć pokornie czekać na małżonkę. Wspomniana małżonka kupi w końcu kostium rozmiar 36, który w przyszłym roku będzie usiłowała na siebie wcisnąć, będzie za mały więc trzeba kupić nowy, pojedziemy do sklepu, kupi znowu 36, w przyszłym roku będzie za mały więc trzeba kupić nowy, pojedziemy do sklepu, kupi 36, ...

Klęska 4.
        Ta jest akurat wyjątkowo mało uciążliwa bo boli tylko w portfelu. Pani nasza mianowicie uznaje, że kto by się tam w lecie opalał. Na urlop do Tunezji trzeba przecież jechać opalony bo nie wpuszczą do samolotu. Znajduje więc jakieś solarium w okolicy, umawia się na pierwszy wolny termin za miesiąc, bo nie tylko nasza żona leci na urlop do Tunezji. A kto za to płaci? Pan płaci, pan też płaci, społeczeństwo płaci.

        Klęski poznaliśmy. A działania zapobiegawcze? Jak w przypadku innych klęsk - zabezpieczyć zapasy jedzenia, zapewnić sobie jakąś rozrywkę. I byle do jesieni, drodzy koledzy, byle do jesieni. Proszę teraz wszystkich o powstanie... Nie, nie, żadnych kos. O powstanie z miejsc proszę. Odśpiewajmy wspólnie w oczekiwaniu na jesień:



Raz staruszek spacerując w lesie
Ujrzał listek przywiędły i blady
I pomyślał - Chyba idzie jesień.
Jesień idzie, nie ma na to rady.

czwartek, 5 lutego 2009

Jak przeżyć z Jackiem

        Coraz więcej radości sprawia mi czytanie komentarzy pod notkami - nie wiem czemu - nominowanymi przez Onet. Zapewniam, że czytam z zainteresowaniem wszystkie te komentarze, chociaż raczej się nie wypowiadam. Kto bywa u mnie dłużej wie o tym. Kto dopiero zaczyna bywać właśnie się dowiedział i może się już nie dąsać, że nie odpowiedziałem. Niniejszym odpowiadam, więc czujcie się odpowiedzeni.
Padły liczne zarzuty. Niektóre nawet sensowne (akapity) i te postaram się w przyszłości wziąć pod uwagę, chyba że zapomnę. Inne bezsensowne i te zignoruję jak zwykle. Zielony kolor zostaje. Jeśli kiedyś zniknie będziecie wiedzieć, że to już nie ten Jacek co kiedyś. I możecie zacząć się martwić o losy tego świata. Albo o losy Jacka, jak wolicie. Ktoś tam coś wspominał o mojej interpunkcji (chyba nawet pozytywnie), stylu itp. Błędów ortograficznych staram się nie robić, innych zresztą też nie, ale polonistyki nie kończyłem więc coś może mi umknąć. Trudno, ja to przeżyję, Wy też musicie sobie z tym poradzić. Ale najbardziej, naprawdę najbardziej, zabolała mnie uwaga, że się snobistycznie wypowiadam o gwiezdnych wojnach. Ja, który ćwierć wieku temu oglądałem Gwiezdne Wojny leżąc w kinie na podłodze przed pierwszym rzędem (nie za karę, po prostu nie było wolnych miejsc), ja się nie znam na Gwiezdnych Wojnach? Zraniłeś mnie Cenzor, zraniłeś mnie do głębi. Nie wiem czy się po tym pozbieram. W ramach pokuty masz trzy razy obejrzeć trzy najnowsze odcinki Gwiezdnych Wojen. Jestem okrutny, wiem, ale sam się prosiłeś.
        
Co poza tym? No przecież oczywiście, że zdaję sobie sprawę, że 90% (albo więcej) czytelników tego bloga to kobiety. Przecież nie jestem ślepy. Zadziwia mnie tylko, że podobna proporcja panuje wśród czytelników przybywających tutaj gdy Onet mnie poleci. Spodziewałbym się raczej, że większe zainteresowanie tematem "Jak przeżyć z kobietą" wykażą mężczyźni. W ostateczności zrozumiałe byłoby, gdyby siły rozłożyły się po równo. Tymczasem choć temat dla mężczyzn, kategoria bloga "Męski punkt widzenia" to zjawiły się głównie kobiety. Ktoś ma pomysł dlaczego przeżyciem z kobietą bardziej zainteresowane są kobiety niż mężczyźni? Chyba że mężczyźni też czytali tylko nie mieli czasu napisać, bo byli zajęci robieniem notatek ;) Znaczek przed tym zdaniem oznacza, że żartuję. Żaden normalny facet nie weźmie tego poradnika na serio. Dziwi mnie, że w ogóle komuś przychodzi do głowy, że to może być serio. A jednak niektórzy biorą. Ewolucja ma jeszcze sporo roboty.
        Witam zatem wszystkich, którzy zadali sobie trud czytania ze zrozumieniem. Żegnam zatem wszystkich, dla których zielony kolor jest nie do strawienia.

PS. Klamka, skarpetki mam czarne.

poniedziałek, 2 lutego 2009

Jak przeżyć z kobietą - kurs dla opornych, cz. 10

        Drodzy Koledzy, współtowarzysze niedoli. Temat dzisiejszy ważny jest, jak powiedziałby Yoda*. Wielkimi krokami zbliża się nieuchronnie kolejna po stonce amerykańska plaga. Plaga wzbudzająca mieszane uczucia. W naszych partnerkach niczym nieuzasadnioną nadzieję na romantyczne przeżycie, a w nas mocno uzasadnione obawy, że skończy się jak zwykle czyli nijak. Jednak w tym roku Drodzy Koledzy, współtowarzysze niedoli, naszym krótkim poradnikiem postaramy się pomóc Wam zobaczyć światełko w tunelu. I nie będzie to światełko pędzącego na Was pociągu Walentynki relacji WielkaNierozłącznaMiłość - ITySięOdeMnieTeż. Dziś dowiemy się jak przeżyć ten, nieistotny z naszego punktu widzenia i niesamowicie ważny z ICH punktu widzenia, dzień. Walentynki - święto handlarzy pluszowymi misiami i kartkami z serduszkami, mylnie zwane świętem zakochanych.

        Zaczniemy od udowodnienia, że żadne to święto zakochanych. Każdy z nas był pewnie wielokrotnie zakochany. Zawsze oczywiście była to ta prawdziwa, jedyna miłość. Zawsze bolało gdy się kończyła. I zawsze po niej następowała kolejna. Dlatego pamiętacie na pewno, że zakochani nie potrzebują jakiegoś specjalnego świątecznego dnia. Dla zakochanych każdy dzień jest świętem. Każdy. Nie ma znaczenia czy to czwartek czy niedziela. Nie ma znaczenia czy to 12-y listopada czy 14-y lutego. Pluszowe misie i kartki z serduszkami fruwają na bieżąco dlatego, że zakochani tak chcą a nie dlatego, że jest jakiś specjalny dzień, w który wypada żeby fruwały. Jeśli więc nie zakochani potrzebują święta zakochanych to kto? Zabawmy się w detektywów i zacznijmy od ustalenia kto na tym zyska. Zyskają chińscy producenci kartek z serduszkami i pluszowych misiów. Zyskają sprzedawcy sprzedający te kartki i misie z horrendalnymi marżami. Zyskają kwiaciarnie i restauracje. Zyskają sieci komórkowe na miliardach wysłanych dodatkowo SMS-ów, no bo jak w taki dzień nie wysłać ukochanej miliona SMS-ów z wyznaniem dozgonnej miłości? Tylko, Drodzy Koledzy, współtowarzysze niedoli, prawdziwej miłości nie mierzy się w misiach i SMS-ach. Prawdziwej miłości w ogóle się nie mierzy. Miłość, która zrobi Wam awanturę, bo 14-ego lutego nie wysłaliście SMS-a czy nie zaprosili do restauracji, to nie jest jeszcze TA miłość. I tu zwracam się ku przysłuchującym się naszej pogadance członkiniom Koła Gospodyń Miejskich z miejscowości Małebuty Wielkie. Tak, drogie Panie, wiemy o podsłuchu, ale ponieważ nasze intencje są szczere to nam on nie przeszkadza. Drogie Panie. Czy naprawdę sądzicie, że mężczyzna zapraszający Was na kolację w ten właśnie dzień kocha Was bardziej od tego zapraszającego dzień wcześniej czy później? Czy naprawdę SMS z wyznaniem miłości wysłany 14-ego lutego ma jakiś szczególnie wysoki priorytet? Czy całoroczna adoracja traci znaczenie wobec faktu, że w Walentynki nie dostałyście kwiatów? A w ogóle to dlaczego tylko my mamy adorować? Równouprawnienie jest.
        Doświadczenie wskazuje, że wbrew temu co aktualnie zakochani sądzą o swojej miłości najczęściej okazuje się, że to jednak jeszcze nie TA. W związku z tym konieczna będzie jakaś celebracja "święta". Albowiem my tu gadu gadu, one się nawet zgodzą z tym o czym mówimy a kwiaty i tak będą chciały dostać. I to nie tylko w Walentynki. Najlepiej przez cały rok. Skaranie z tymi kobietami. Chciały regularnie dostawać kwiaty bez okazji - dostają. Ale weź im powiedz, że masz przypomnienie w telefonie - foch, bo niespontanicznie. A jak nie jest zapisane to nie pamiętamy. A weź tu człowieku spróbuj zapisać w telefonie nieregularne przypomnienie. Chcecie do cholery te kwiaty w końcu czy nie?

        Przepraszam, uniosłem się i zbaczam z tematu. Wróćmy do wątku głównego - czy nam się to podoba czy nie, kobieta nasza w tym dniu spodziewać się po nas będzie jakiegoś romantycznego wyczynu. W tym momencie muszę Was uprzedzić Drodzy Koledzy, że "romantyczny" w słowniku kobiecym znaczy zupełnie coś innego niż w naszym. Także nie ma najmniejszych szans, że kolacja z pizzą i piwem zostanie uznana za romantyczną. Pojęcia nie mamy dlaczego, ale kto by tam próbował to zrozumieć. No chyba, że to będzie w jakimś miejscu, które kobiety uznają za romantyczne. Ponieważ wiemy, że możecie mieć problemy przygotowaliśmy krótką listę. I nie pytajcie dlaczego Empire State Building jest bardziej romantyczny od pubu Lolek a wieża Eiffla od szantowej knajpki Grota Piratów. Lista do odebrania przy wyjściu. Koszt 5 złotych, czyli nic w porównaniu z resztą okołowalentynkowych wydatków. Czyli już ustaliliśmy, że kolacja. Jednakże kolacja w dzień zakochanych jest banalna i oklepana. Opatentowaliśmy pomysł aby 14-olutową kolację przenieść na 13-ego lutego**. Ten chytry plan pozwoli nam zadziałać z zaskoczenia co zwiększy romantyczność kolacji. Przy okazji zaoszczędzimy parę groszy, bo wynajęcie stolika dzień wcześniej jest tańsze niż dokładnie 14-ego. Ale uwagę o tych paru groszach zachowajmy dla siebie. W innych sytuacjach zaoszczędzenie paru groszy poskutkowałoby wzrostem naszych akcji w oczach kobiety jako typu oszczędnego. W tej sytuacji poskutkuje dramatyczną bessą notowań aż do poziomu "chytrus". Kolejne zaoszczędzone parę groszy zyskamy na kwiatach, bez których obejść się nie da a które uda się kupić taniej. I znowu zastosujemy nasz patent. Zamiast kupować i wręczać kobiecie bukiet kwiatów kosztujący krocie, z którym w czasie kolacji nie ma co zrobić, czepia się sukienki, spada ze stołu, płatki wpadają do talerza, kupicie Drodzy Koledzy kilka róż, które odpowiednio dozowane warte będą w kategorii romantyzm więcej punktów niż wspomniany na początku bukiet. W kwestii dozowania należy umówić się z kelnerem aby za każdym razem gdy podchodzi do naszego stolika przynosił jedną różę. Kolor niestotny, możecie nawet kupić na wieczornej wyprzedaży w kwiaciarni resztki z każdego koloru, a efekt i tak gwarantowany. I kolejna ważna sprawa. Żadnych misiów. Powszechnie znane i niezrozumiałe jest kobiece uwielbienie dla wszelkich pluszowych stworzeń, niemniej w tym jednym dniu zaskoczcie Wasze kobiety i nie kupujcie misia. Kolacja kolacją, a po kolacji trzeba jakoś pojechać do domu. Wino pewnie jakieś*** zamówiliście, więc prowadzić Wam nie wolno. Pozostaje taksówka, na której niestety nie zaoszczędzimy ale wydane pieniądze w prosty sposób zamienimy na punkty w kategorii romantyczność. To co teraz powiemy może się wydać dziwne, ale zostało potwierdzone doświadczalnie ze 100% skutecznością. Otóż odkryliśmy zdumiewająco prosty sposób na zyskanie kobiecego uznania. Wystarczy otworzyć jej drzwi do samochodu i od razu patrzy na nas łagodniejszym wzrokiem. Ale nie powtarzajcie tego za często bo się przyzwyczai i jak potem raz zapomnicie to usłyszycie "Ty mnie już nie kochasz, kiedyś otwierałeś mi drzwi". W ogóle powyższych rad nie należy stosować za często. Zbyt często stosowanie spowoduje uzależnienie. Odstawienie ich powoduje objawy typowe dla uzależnień - irytacja, bezzasadne oskarżanie innych, płacz, krzyki, groźby i szantaż.

        Tak więc Drodzy Koledzy, współtowarzysze niedoli, wprawdzie do plagi jeszcze dwa tygodnie, ale jako wyszkoleni przeżywacze z kobietami przystąpcie do przygotowań. Wyszukajcie najtańszą kwiaciarnię, umówcie się, że 13-ego wieczorem odkupicie to co zostało, zamówcie stolik i wybierzcie nie rujnujące kieszeni wino, dowiedzcie się, że szczep to nie tylko banda ciemnoskórych z dzidami, znajdźcie najtańszą korporację taksówkową i bądźcie dobrej myśli. W końcu niektóre związki ponoć potrafią przetrwać ten dzień. A nawet jeśli nie, zawsze przecież może się trafić kolejna prawdziwa, jedyna miłość.


*Kto nie wie kto to Yoda - marsz oglądać Gwiezdne Wojny, ale tylko epizody 4, 5 i 6, pierwsze 3 dokręcone ostatnio to ledwo nadająca się do oglądania chała - i to mówię ja Jacek, wielbiciel SF w postaci niemal każdej.
**Zdecydowanie odradzamy eksperymentowanie z patentem i przenoszenie kolacji na 15-ego. Zaprawdę, uwierzcie nam, to nie jest dobry pomysł.
***Nie radzimy odkładać wyboru wina na dzień kolacji. Może nas spotkać nieprzyjemna niespodzianka w postaci ceny. Należy wybrać wino wcześniej dobierając dopuszczalną kategorię cenową, następnie sprawdzić w internecie informacje na temat wybranego wina, po czym w dniu kolacji niby od niechcenia wybierając wino rzucić kilka słów na temat jego pochodzenia i szczepu winogron. Wasza partnerka będzie pod takim wrażeniem, że nie zdąży zwrócić uwagi na niepokojąco dopuszczalną kategorię cenową. I kolejne zaoszczędzone kilka groszy.

środa, 21 stycznia 2009

Resęzja

        Pomimo tego, iż według polskiego dystrybutora film dozwolony jest dla widzów niepełnoletnich pod żadnym pozorem nie zabierajcie do kina dzieci. Licznie w filmie występujące, niczym nieuzasadnione sceny przemocy, mogą spowodować trwałe wypaczenie psychiki dziecka. Mnóstwo negatywnych wzorców zachowania, pozwolę sobie wymienić kilka:
- władzę w grupie sprawuje najsilniejszy;
- inicjacja przez walkę;
- pochwała wolnej, międzygatunkowej miłości;
- w dążeniu do celu możesz stosować wszelkie środki, włącznie z rabunkiem skazującym grupę osób niemalże na śmierć w dziczy;
- "negocjacje" za pomocą szantażu;
- działanie "pod publikę"

        To wszystko plus mnóstwo innych rzeczy dekla... dyskla... dyklas... powoduje, że film nie jest dla dzieci. Czy ma więc coś do zaoferowania dorosłym? To wszystko co jest wadą w przypadku filmu dla dzieci okazuje się zaletą w przypadku filmu dla dorosłych. Mamy katastrofę lotniczą (niestety bez ofiar). Mamy kidnapping i efektowny pościg. Dla pań czuła scena spotkania po latach zagubionego syna. Dla panów bezwzględna walka o władzę ale i twarda, oschła, typowa męska przyjaźń. Liczne sceny walki, których aranżacji nie powstydziłby się i Jet Li a z drugiej strony wyznanie miłosne tak wzruszające, że kobiety na sali prawie spłynęły z foteli na ziemię. Ich życie nigdy już nie będzie takie jak przedtem. Trudne decyzje, ratunek w ostatniej chwili, nawet dwa ratunki w ostatniej chwili, niesamowite afrykańskie krajobrazy - to wszystko powinno sprawić, że film na długo pozostanie w pamięci. Niestety, radość z oglądania psuje straszliwa przewidywalność tego co się wydarzy. Właściwie od początku wiemy, że zakończenie będzie pozytywne, wiemy kto z kim się w końcu zwiąże, wiemy że dobro zwycięży z zło zostanie ukarane. Niby powinniśmy się tego spodziewać po amerykańskim filmie, ale niesmak pozostaje. W zasadzie jedynym nieprzewidywalnym motywem ratującym film i przynoszącym ogromną i szczerą radość jest działanie czwórki bohaterów drugoplanowych, którzy choć przedstawieni w barwach czarno-białych wnoszą jednak do filmu niesamowity koloryt.

Oceny:
muzyka - 5 (prawie nie śpiewają)
efekty specjalne - 1 (prawie żadnych nie ma, w dzisiejszym kinie to niedopuszczalne, żeby tak całkowicie oprzeć się tylko na grze aktorów)
charakteryzacja - 5 (kostiumy genialne)
dialogi - 4 (powinna być trója, ale ratuje je czarno-biała czwórka)
akcja - 2 (przewidywalna niemal do granic możliwości)
ocena ogólna - oglądalność - 3.4



APDEJT (2009.01.23 8:37)
Resęzja do resęzji.
Zasypały mnie liczne maile od różnorakich fanklubów Madagaskaru z życzeniami wszystkiego najlepszego ("spalimy ci ten głupi blog", "kto Ci dał internet", "... i wszystkich na literę N"). W związku z tym chciałem niniejszym powiedzieć, że film Madagaskar 2, który zresęzjowałem nie był tak fatalny jakby to z resęzji mogło wynikać. Nie dorasta oczywiście do pięt pierwszej części, ale rzadko która druga część dorasta pierwszej do pięt. Nawet Shrek. Choć to, że pingwiny mocno podnoszą walory rozrywkowe filmu to akurat prawda. Babcia też podnosi. No i można za darmo obejrzeć zajawkę trzeciej części "Epoki lodowcowej". A zgadnijcie, kto reklamuje "Epokę lodowcową"? Brawo, nieśmiertelny wiewiór :)

piątek, 16 stycznia 2009

O wodzach

        Zaprawdę powiadam Wam iż nie jest moją wolą to milczenie moje, które Was spotyka. Wolą Wielkiego Wodza ono jest. Wielki Wódz jest wielki ponieważ dobrobyt wszelaki mi zapewnia, albowiem za mąki me w kieracie jego płaci uczciwie (choć mało) a za miedziaki z rąk jego otrzymane dziatki moje i żona nakarmione być mogą a i miejsce przed deszczem chronione do spoczynku mają. Nie godzi się zatem Wodza Wielkiego lekce sobie ważyć i słów jego do kieratu zapędzających złośliwymi uśmieszkami i burczeniem pod nosem komentować. Kierat będzie okrutny albowiem Wódz Wielki zadanie dostał od Wodza Jeszcze Większego. Zadanie to ma zostać wykonane pod karą śmierci dla Wielkiego Wodza jak i dla jego podwładnych. Podwładni cenią sobie głowy swoje głowy w miejscach, w których się one teraz znajdują oczywistym więc jest, że motywacji dodatkowej nie potrzebują. Posłaniec Wodza Jeszcze Większego razu pewnego zawitał w progi warowni Wielkiego Wodza i rzekł tymi słowy:

"Pan mój, Wódz Jeszcze Większy, widząc, że Ci odwagi, umiejętności i ekwipunku nie staje, przysyła Ci Panie te oto dwie nagie klawiatury. Niech Ci dodadzą odwagi i może choć raz nie zawalisz."
Wódz Wielki rzekł w te słowy:

"Klawiatur Ci u nas dostatek, ale i te przyjmiemy jako oznakę zwycięstwa."

I wzięliśmy się rączo do pracy, cobyśmy za trzy miesiące patrząc na zwłoki Wodza Jeszcze Większego mogli powiedzieć "Oto jest ten, któren jeszcze 3 miesiące temu mienił się Wodzem Jeszcze Większym i w wątpliwości podawał zaangażowanie i wątpliwości nasze."
Oczywistym jest, że na wojnie nie czas na prowadzenie kronik, zatem choć będę o Was myślał po wieczornym czyszczeniu zbroi to obietnicy prowadzenia dysput długich i ciekawych dać nie mogę.
Obiecuję jednakowoż wieści aktualne z pola walki przedstawiać.

Bywajcie zatem. Weekend się zbliża, czas tańców i swawoli. Bawcie się grzecznie.

poniedziałek, 12 stycznia 2009

Jak przeżyć z kobietą - kurs dla opornych cz. 9

[Głos zza drzwi: Precz z seksistowskimi poradnikami! Kobiety do blogów! Spalmy staniki!]

Szanowni koledzy!
        Proszę zignorować dobiegające zza drzwi krzyki. To członkinie Koła Gospodyń Miejskich z miejscowości Małebuty Wielkie organizują pokojową demonstrację domagając się zabronienia nam, jak to mówią "szerzenia treści seksistowskich, naruszających dobre imię kobiet i narażających je na utratę szacunku wśród mężczyzn". Nasi ochroniarze robią co mogą aby zaprowadzić porządek. Pokojowo. [Głos zza drzwi: Kobietę? Pałką?]
Szanowni koledzy raz jeszcze.
        Nowy Rok się nam zaczął, w sklepach robią remanenty a kobiety planują remonty na rok bieżący. Kobieta to stworzenie, które, wbrew temu co twierdzi, nie znosi stabilizacji. Kobieta udomowiona, czyli mieszkająca z nami pod jednym dachem, przynajmniej raz na kwartał zarządza przemeblowanie. Przygotowuje plan nowego rozmieszczenia mebli, przygotowuje harmonogram prac, zatrudnia ekipę do przenoszenia mebli... Po co te zdziwione spojrzenia? Oczywiście, że żartuję. [Głos zza drzwi: Nas bohaterki prądem?] Przemeblowanie w wersji kobiecej wygląda tak, że jeździmy tymi meblami po całym pokoju, żeby kobieta mogła zobaczyć jak to będzie wyglądać. "Trochę w prawo misiu" - oznacza, że trzeba cały segment po kawałku przesunąć o 10 cm w prawo."Tylko nie porysuj podłogi" - jasne, przecież każdy z nas jest Herkulesem i takie meble to my przerzucamy na śniadanie. "A spróbujmy jeszcze na tamtej ścianie" i jedziemy całością na drugą ścianę, potem na trzecią. I w końcu słyszymy upragnione "Tak jest dobrze". Nie okazujemy przesadnego zdziwienia gdy widzimy, że wróciliśmy do pozycji wyjściowej. Czy nie można wziąć kartki i ołówka i sobie tego narysować? O czym ja marzę? Rozmawiamy przecież o uroczych wprawdzie istotach, które jednak muszą kręcić mapą żeby się w niej orientować i gubią drogę do domu po trzech zakrętach. [Głos zza drzwi: Wyklęty powstań ludu ziemi!] Każdy z nas, może oprócz nieżonatych jeszcze szczęśliwców, zna ból przemeblowań, albowiem wszystkie kobiety to robią. Te, które nie robią są jak jednorożce. Nie istnieją.

        Wśród kobiet panuje powszechne i absolutnie błędne przekonanie jakoby faceci lubili remonty. Nie lubimy remontów bo remontów się po prostu nie da lubić. Nie można lubić wielodniowego bałaganu, ograniczenia lub braku dostępu do podstawowych udogodnień cywilizacyjnych np lodówki z piwem, nie można lubić kurzu włażącego między zęby i między pośladki, obcych facetów bez koszulek szwendających się po domu, wielotysięcznych zbędnych wydatków, które po przeliczeniu na piwo zapewniłyby wieloletni dostatek. Nie można tego wszystkiego lubić. Owszem, czasem niektórzy z nas lubią posiedzieć w piwnicy i pomajsterkować, zwłaszcza gdy w odwiedziny przyjechała teściowa, ale nie ma to nic wspólnego z remontami. Majsterkowanie polega na siedzeniu w piwnicy lub garażu, dłubaniu w drewnie lub metalu przy pomocy całego mnóstwa narzędzi z kolorowymi guzikami i niewyprodukowaniu absolutnie niczego. [Głos zza drzwi: Domagamy się prawa do swobodnego przemieszczania mebli po domu!] Służy przyjemności i odprężeniu. Remont nie służy odprężeniu. Nie lubimy remontów. Skąd więc bierze się uśmiech zadowolenia pojawiający się na naszych twarzach gdy zaczyna się remont? Uśmiech jakże błędnie uznawany za "lubienie remontów". Moi szanowni żonaci koledzy zapewne to wiedzą, moim nieżonatym kolegom życzę aby się nigdy nie dowiedzieli na własnej skórze. Otóż moi szanowni nieżonaci koledzy, uśmiech gości na naszych twarzach albowiem początek remontu oznacza koniec poszukiwania materiałów na remont, oznacza koniec wielotygodniowej udręki związanej z odwiedzaniem wszystkich okolicznych (pojęcie okolicy bardzo jest w tym przypadku szerokie, bardzo) sklepów remontowo-budowlanych, oznacza koniec 10-godzinnych wędrówek w poszukiwania tych jedynych płytek do kuchni, tego idealnego zlewozmywaka, oznacza zatwierdzenie - po 100 zmianach - projektu kuchni lub łazienki. Oznacza, że można wreszcie usiąść i napić się piwa, drugą ręką doprowadzając ścianę do nieskazitelnej gładkości. [Głos zza drzwi: Precz z seksistowskimi poradnikami!] Dwutygodniowy remont po wielu miesiącach katorgi, po obejrzeniu miliona wzorów płytek, po wysłuchaniu 1000 razy wykładu o wyższości baterii duńskich nad chińskimi i płytek Opoczno nad płytkami nawet nie chcemy pamiętać jakimi, dwutygodniowy remont po tym wszystkim jest wytchnieniem.

        A ileż w tym całym remoncie i przygotowaniach możliwości wpadki. Od tych głupich płytek począwszy. Kobieta widzi płytki i pyta "Ale brzydkie, prawda kochanie?". Widzi inne i pyta "Co o nich sądzisz, misiu?". I cóż w tym dziwnego? - zapytać może jakiś nieżonaty jeszcze kolega. Dziwnego nic, ale niebezpiecznego owszem. Albowiem kobieta pytająca "Ale brzydkie, prawda kochanie" daje sugestię jakiej spodziewa się odpowiedzi i doświadczony, miłujący pokój małżonek odpowie "Rzeczywiście ohydztwo, żabciu", nawet gdyby w rzeczywistości chciał oddać życie za takie płytki w kuchni. Niedoświadczony małżonek, żywiący jeszcze przekonanie, że miłość, wierność i uczciwość małżeńska to nie tylko slogan odpowie "Dlaczego? Mi się podobają". No i se narobił. "Chcesz powiedzieć, że ja nie mam gustu?", "Bo tobie zawsze podoba się co innego niż mi", "Nigdy się ze mną nie zgadzasz" i temu podobne. I po co mu to było? Miłość i wierność owszem, ale uczciwość małżeńską należy potraktować z przymrużeniem oka.
Ale nie możemy zapomnieć, że kobieta zadała też pytanie o drugie płytki - "Co o nich sądzisz, misiu?". Niedoświadczonemu małżonkowi wydawać się może, że to szczere, pozbawione podtekstów i sugestii pytanie. Tylko niedoświadczonemu, albowiem my stare wygi wiemy gdzie czai się pułapka. Prawidłowa odpowiedź na to pytanie brzmi "Są piękne, kochanie". Można oczywiście zgodnie z prawdą odpowiedzieć, że większego szkaradzieństwa w życiu nie widzieliśmy, ale przecież chcemy czasem dostać coś do jedzenia i jakiś seks raz w miesiącu nie zaszkodzi. A skoro wiemy, że towar się żonie podoba to po co się narażać. Zdumionym nieżonatym szanownym kolegom [Głos zza drzwi: Podpalmy tą budę!] wyjaśniam: jeśli kobiecie coś się nie podoba to zadaje nie pozostawiające wątpliwości pytanie "Ale brzydkie, prawda kochanie?", jeśli się podoba zadaje pytanie pozornie o nasze zdanie "Co o nich sądzisz, misiu?". Mając na uwadze sposób zadania pytanie o płytki brzydkie nie mamy najmniejszych wątpliwości jak odpowiedzieć na to drugie. I szczerze radzę szybko pozbyć się myśli, że może jednak wyrazić własne zdanie. Własne zdanie fajnie mieć, ale to boli. Można o tym pogadać z kolegami przy piwie, jak żona pozwoli. A pozwoli chętniej gdy docenimy jej doskonały gust. Cóż, drodzy panowie, pozostaje mi życzyć szczęścia i czujności. Przepraszam, że dzisiejsza część poradnika jest krótsza, ale mam jeszcze kilka sklepów do odwiedzenia. [Głos zza drzwi: Czy któraś z was wie jak się otwiera korek wlewu paliwa?]

poniedziałek, 5 stycznia 2009

I po Nowym Roku

        Święta świętami ale nie ma to jak w pracy, nie? Zdrastwujtie ewrybady. Witajcie znaczy. Witajcie starzy dobrzy znajomi i witajcie nowi dobrzy znajomi. Do nowych to mam na marginesie taką uwagę, że nie trzeba czekać na jakieś święto żeby się odezwać. Można w dowolnej chwili. Poważnie. Ale wybaczam Wam i witam.

        No co tam ja porabiałem na tych Karaibach? - zapytacie. Dywanów nie mam, więc nie było co trzepać. Rozczarowało to kilka źle życzących mi osób, co? Ciast się u mnie nie piecze, bo komu by się chciało. Sylwestra spędziłem jak każdy normalny, nie zdominowany przez swoją żądną sukni z welonem... wróć, to nie ta impreza... przez swoją żądną sukni balowej i tańców kobietę przed telewizorem. (Żeby to zdanie stało się zrozumiałe sam musiałem je przeczytać trzy razy. A jak ktoś wie gdzie poprawnie postawić przecinki to proszę mnie poprawić.) Powszechnie jest wiadome (tylko kobiety nie chcą tego przyjąc do wiadomości), że faceci raczej nie lubią ubierać się elegancko, płacić 400 zł od osoby (alkohol na własny koszt) po to tylko żeby od 20-ej do 2-ej pokręcić się po tłumie innych sfrustrowanych facetów z żonami. Z przerwą na fajerwerki. W zamian można całkiem za darmo posiedzieć w ulubionym fotelu przy ulubionym piwie oglądając zaległe odcinki ulubionego serialu. Może być Stargate. (Jak oni mogli to zakończyć po 10-u sezonach? Takie nagłe kończenie seriali powinno być karalne. Ale przynajmniej dołożyliśmy Goa'uldom, Replikatorom i Ori. Wszyscy, którzy wiedzą co to Goa'uld, Replikator i Ori mają u mnie +5 do Charyzmy.)
        Nie wiem czy zauważyliście ale Jacek awansował do wersji 3.2. Wersję 3.1 przetestowałem w Sylwestra. Strasznie mnie potem głowa bolała to skasowałem i przeszedłem od razu do wersji 3.2.
A wiecie dlaczego faceci nie lubią zimy? No, też myślałem, że dlatego, że czarne okulary są mało przydatne bo dziewczyny jakoś tak się ubierają, że wszystkie wyglądają tak samo i nie ma na kogo pozerkać ukradkiem. Tak myślałem do dzisiaj rano. Od dzisiaj rano wiem, że faceci nie lubią zimy bo w zimie jest ZIMNO!!! Aż musiałem czapkę założyć. I w tej czapce mnie myśl taka naszła. Jak jesteśmy dziećmi to czapkę nosić musimy, bo mama każe. Potem dorastamy i nikt nam nie będzie mówił czy mamy nosić czapkę czy nie, no bo przecież jesteśmy dorośli. A potem się starzejemy i czapkę zakładamy sami. Tak, moi drodzy, starość nie radość. Założyłem dzisiaj czapkę. Wprawdzie zostawiłem sobie odkryte uszy (że niby jeszcze trochę młodości we mnie zostało), ale trzeba się powoli szykować do przejścia na emeryturę.
Niniejszym ogłaszam, że stary rok uważam za zamknięty.
A teraz odgarnę kurz z biurka (O, cukierek. Ciekawe czy jeszcze jadalny?) i jak mnie robota nie dopadnie to wpadnę do Was, co? Nie macie nic przeciwko temu?