piątek, 20 czerwca 2008

Azaliż jest to urlop czy ktoś mnie robi w bambuko?

        W uznaniu mych zasług (tutaj ochy i achy) , bla bla bla, szef mnie wysyła na urlop. Tygodniowy. Na koszt pracodawcy. W dowolnej miejscowości nad morzem.
Tak mi powiedział i zawiesił głos. I już zaczynałem wierzyć, że to nie sen. Już widziałem te dziewczyny na plaży gorące i piwo w lodówce w przeciwieństwie do dziewczyn zimne. Albo jeszcze lepiej - zimne piwo podawane przez gorące dziewczyny. Brzuch wciągłem i w wyobraźni byłem już królem plaży. I...

        Nie, nie obudziłem się. Wcale nie spałem. Powinienem zauważyć złośliwy uśmieszek pojawiający się powoli na twarzy szefa. Powinienem, ale radość przyćmiła moją zwykłą ostrożność i zapomniałem o świętej regule wszystkich pracowników: "Nigdy, ale to nigdy nie ufaj szefowi." Uśmiechając się coraz złośliwiej szef stwierdził, że jednakowoż "urlop" obciążony jest pewnymi warunkami. Otóż:
- na tydzień to - owszem,
- na koszt pracodawcy - owszem,
- w dowolnej miejscowości nad morzem - owszem, ale pod warunkiem, że to będzie ta jedna konkretna miejscowość i to nie ja ją wybiorę,
- urlop - owszem, ale w godzinach 7.00 do niewiadomoktórej będę pracował, tyle że na wyjeździe. Po niewiadomoktórej resztę dnia mam wolne, ale raczej żebym był pod telefonem, bo w każdej chwili mogą mnie wezwać.
I tutaj, szanowni czytelnicy i czytelnice, zadaję Wam tytułowe pytanie. Azaliż jest to urlop czy ktoś mnie robi w bambuko?

        I w ogóle się nie przejmujcie jak się przez tydzień nie odezwę. Będę o Was myślał. W przerwach między przeklinaniem na szefa, jego rodzinę, jego sąsiadów, jego psa i kota i wszystkich na literę N. A jakbym się potem też nie odzywał to też się nie przejmujcie. To będzie znaczyło, że siedzę w więzieniu za morderstwo ze szczególnym okrucieństwem. I szczególną radością.

        Ze starożytnym indiańskim pozdrowieniem, oby trąby Waszych słoni nigdy nie wpadały w kaktusy, cieszący się ostatnimi dniami wolności, Wasz Jacek.

piątek, 13 czerwca 2008

Najmocniej przepraszam...

        ... ale ja bym jednak trochę o tej piłce jeszcze.
Albowiem mistrzostwa w piłce kopanej się odbywają to pozwoliłem sobie na chwilę oddechu od pracy i wracam do domu przed 21-ą. I to był błąd. Bo przez to miałem okazję obejrzeć mecz polskiej pfff "reprezentacji". I chwała temu sędziemu za rzut karny. Przynajmniej będziemy mieli na kogo zwalać winę. Bądźmy szczerzy. Pierwsze pół godziny polscy dzielni chłopcy zwiedzali tylko stadion a jedynym, który wiedział po co tam wyszedł był Boruc (oby żył wiecznie). Dzięki temu co wyprawiał mniej będę mu zazdrościł, że w tydzień zarabia tyle co ja w 3 lata. O ironio, to pierwsze 30 minut zakończyło się strzeleniem bramki przez Polaków. I proszę się nie czepiać, że to Brazylijczyk strzelił. Polacy strzelają u Niemców to u nas mogą Brazylijczycy. Ten gol to ze spalonego był, żeby nie było wątpliwości. Drogo mnie to pół godziny kosztowało (w sensie, że z tych nerw i machania ręcami to mi się piwo rozlało, a dramatyzmu temu rozlaniu dodaje fakt, iż to było ostatnie). Ponieważ się mi rozlało w pierwszej połowie to pod koniec drugiej nie miałem już czym rzucić w sędziego. Ja rozumiem, że gospodarze i miło się im trochę przypodobać, ale żeby tak bezczelnie?

A dowcip słyszeliście?
Benhakker pyta Webb-a (to ten sędzia, którego wszyscy Polacy kochają):
-Howard, why?
-For money.
(Tłumaczenie dla tych co nie oglądają reklam: Leo reklamuje jakiś bank i się go pytają w tej reklamie dlaczego on ten bank tak sobie wybrał, a on odpowiada "For money")
(Tłumaczenie dla tych co nie znają angielskiego niech Wam zrobi beznaiwna)

        Jak byłem mały to każdy szczyl na podwórku (a bo ja się w przeciwieństwie do prezydęta na podwórku wychowałem) znał nazwiska całej polskiej drużyny. Zapytajcie ich teraz czy znają kogoś oprócz Smolarka i Dudka a teraz jeszcze Boruca.

        Krótko dzisiaj i szybko bo jak mnie szef złapie to mi łapy przy samej du... znaczy tuż przy barku upier... znaczy amputuje.
A w pracy fajnie. Roboty mamy na 3 miesiące a czasu 3 tygodnie. Ale spoko. Miło jest popatrzeć jak szefowie śmigają z ogniem w dup... znaczy jakby im się gdzieś spieszyło :) Jesteśmy na etapie szukania winnych. Kolejny etap to karanie niewinnych i nagradzanie tych, którzy nic nie zrobili.

I czytaliście już nowego Pratchetta?