poniedziałek, 29 września 2008

Uwaga, będzie bajeczka

        Dawno temu, tak dawno, że najstarsi górale tego nie pamiętają, daleko stąd, tak daleko, że nawet najstarsi górale nigdy tam nie byli, mieszkała sobie dziewczynka. Chociaż jak się wkrótce przekonacie "dziewczynka" w tym przypadku to eufemizm. Dziewczynka, jak wszystkie dziewczynki w pewnym wieku, była nie do wytrzymania. Zwłaszcza wymagania w sprawie ciuchów miała wysokie. Rzadko akceptowała rzeczy, które kupowała jej mama. Z tego powodu chodziła w starych, zniszczonych ubraniach a nowe, które się jej nie podobały gniotła, deptała i kopała. Stąd też jej ksywka Kopciuszek od "kop ciuszek". Kopciuszek miała dwie starsze siostry i kochającą mamę, która starała się ją wychować najlepiej jak umiała. Niestety albo nie umiała albo jej się nie udało. Nie pomogły kary, które miały Kopciuszka nauczyć cierpliwości i pracowitości (oddzielanie grochu od soczewicy czy inne w tym stylu). Dziewczynka jak była wredną suką tak wredną suką pozostała.
         W pałacu niedaleko mieszkał książę. Kawaler jeszcze acz w wieku gdy kawalerem już nie wypadało być. Z tego powodu książę rozpaczliwie poszukiwał żony. Tak rozpaczliwie, że z początkowych wymagań "ma być kobietą piękną, młodą i inteligentną, księżniczką z rodu o długiej tradycji, taką z którą można porozmawiać o podatkach i spłodzić gromadkę pięknych malutkich książątek" zostało tylko "ma być kobietą". A i tak miał problemy. Ponoć kobiety nie przykładają zbytniej uwagi do urody wybranka, jednak w przypadku księcia trudno było znaleźć chociaż kawałek czegoś co można by nazwać urodą. Złośliwi twierdzą, że to na skutek licznych małżeństw zawieranych przez przodków księcia praktycznie wewnątrz rodziny aby - o ironio - nie dopuścić do skażenia szlachetnej krwi. Brzydki był więc książę jak noc listopadowa. Imał się podstępów. Urządzał bale maskowe, na które zapraszano już nie tylko panny z dobrych domów ale po prostu panny.
         Na jeden z takich balów cichcem wybrała się Kopciuszek. Cichcem bo akurat miała szlaban za pomieszanie cukru z makiem. Wystroiła się pięknie i poszła. Przed północą na bal przybył książę we własnej osobie. W masce jak wszyscy. Gdy zegar wybił północ książę maskę zdjął. I w tym momencie przerażone panny zaczęły pryskać z balu aż się kurzyło. Księżą jednak nie w ciemię bity, nie jeden raz mu panny wiały, był na taką okoliczność przygotowany. Schody prowadzące do sali balowej służba wysmarowała klejem coby chociaż jedną pannę zatrzymać. I prawie się udało. Panna wprawdzie zwiała, jednak jeden pantofelek na schodach zostawiła. I rozpoczął książę akcję poszukiwania wybranki. Ubrał się odświętnie, dosiadł rumaka białego a jakże i dalej w królestwo pannom bucik przymierzać. Daleko po prawdzie to nie miał, bo i królestwo najlepsze czasy miało już za sobą. Właściwie śmiało można by nazwać je wiosectwem, bo ostała się ino jedna wioska. Resztę zajęli sąsiedzi pod pozorem chronienia obywateli narodowości własnej. Ruszył więc książę w drogę, a że jak już wspomniałem daleko nie miał, to i do domu Kopciuszka dotarł przed wieczorem. Siostry Kopciuszka przerażone wizją posiadania księcia za męża postanowiły zrobić wszystko aby do bucika nie pasować. I nie pasowały. Trudno wprawdzie bez pięty lub palców do jakiegokolwiek bucika pasować ale obie zgodnie uznały, że to mała cena. No i przyszło w końcu i Kopciuszkowi pantofelek zmierzyć. Mierzyła i mierzyła ale stópka jej się w bucik nie mieściła. Zresztą bądźmy szczerzy - stópsko jej się w bucik nie mieściło. Zawzięła się Kopciuszek, bo choć książę brzydki to bucik przecudnej urody ją zauroczył. Ale nie dała rady i już. "A co mi tam" - pomyślał książę. "Jedyna, która nie zwiała z krzykiem to kto by się tam jakimś obuwiem przejmował". I poprosił matkę Kopciuszka o rękę jej córki. Szczerze się przez chwilę Kopciuszek zastanawiała czy aby tej ręki nie poświęcić a resztę zachować, ale jednoznaczne gesty ochroniarzy księcia spowodowały, że się jednak nie zdecydowała. Matka z trudem skrywała radość. Wcale nie z powodu zamążpójścia córki, raczej z powodu jej zdomuodejścia.
        Huczne było wesele, książę często pokazywał zęby w uśmiechu. Oba.
I żyli długo i szczęśliwie? A to się jeszcze okaże.

piątek, 26 września 2008

I...

... niech wam weekend się dłuży jak nie wiem co. W sensie nie żeby Wam się nudziło tylko żeby długi był niemożebnie.

czwartek, 18 września 2008

No więc

        Przeczytałem Wasze komentarze, wszystkie i zaprawdę powiadam Wam widzę dla siebie przyszłość. (O! Jest! Widzę! Droga... Chyba na Ostrołękę.) Albowiem pomimo licznych błędów merytorycznych, które udało mi się popełnić, pomimo kilku uwag krytycznych (Nic się nie dzieje proszę pana. Nic. Taka proszę pana... Dialogi niedobre... Bardzo niedobre dialogi są. W ogóle brak akcji jest. Nic się nie dzieje.) wydaje się, że jednak zostałem zrozumiany. Większości się chyba podobało (Proszę pana ja jestem umysł ścisły. Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem. Po prostu. No... To... Poprzez... No reminiscencję. No jakże może podobać mi się piosenka, którą pierwszy raz słyszę.) i jest nadzieja, że zostaną na dłużej.
        A propos zostawania. Zosiu droga. Jak również wszyscy inni, którzy macie wątpliwości. Oczywiście, że jesteście mile widziani. Mówiąc o "przypadkowych ludziach" mam na myśli takich co wpadną, przeczytają tytuł, napiszą coś o mnie i mojej rodzinie i ślad po nich przepada. Ktoś kto postanawia zostać ze mną dłużej staje się Ludziem i może się rozgościć. Dziewczyny na pewno zrobią miejsce przy kominku. Hermiona podsunie książkę do czytania, Olala poczęstuje czymś przepysznym, Beznaiwna poda coś mocniejszego do picia na rozgrzewkę i stwierdzi, że faceci to świnie oprócz Denzela, Latkaa wręcz przeciwnie - kocha męża na zabój, a Rudi pstryknie Wam wszystkim zdjęcie (Gdzie ja miałem aparat Zorkę 5). Do tego Wachmistrz wieczorową porą wspomni historii kilka o dziejach oręża polskiego. Będzie fajnie. A jest jeszcze mnóstwo osób, które nich mi wybaczą, że o nich nie wspomniałem, a do których można zajrzeć jak już znudzi Wam się u mnie. Albo po co czekać te 5 minut. Możecie zaglądać od razu. Tylko linków będziecie sobie musieli poszukać sami, bo ja jestem egoistą i nie lubię jak mi się towarzystwo rozłazi.
 

        Wracając do meritum. Jak słusznie zauważył jeden z czytelników, samiec dla odmiany, internet to niestety takie medium, gdzie każdy może pisać co chce. (I kto za to płaci? Pani płaci, Pan płaci.. Społeczeństwo.) Ale, jak słusznie zauważam ja, nie ma żadnego przepisu nakazującego czytanie wypocin moich czy jakichkolwiek innych. Właściwie jedyne osoby, o których wiem, że muszą czytać blogi to anonimowi pracownicy działu blogowego Onetu. Uczcijmy ich ciężką pracę minutą ciszy. (Bardzo mi przykro. Inżynier Mamoń jestem. Bardzo mi przykro – Sidorowski.)
        Z ciekawostek. Był u mnie nawet jasnowidz. I zadał mi pytania (Panie Kazimierzu! Ma pan klucz od kabiny?). Zupełnie jakbym to ja był jasnowidzem a nie on.

        A, i jeszcze chciałem tylko powiedzieć, że ten facet co się wyświetla po wylogowaniu z poczty, ten co jak się na niego klika to się trafia do mnie, no więc ten facet to niestety nie ja.

środa, 17 września 2008

Jak przeżyć z kobietą - kurs dla opornych, cz. 4

        Witam szanownych Panów. Zajmiemy się dzisiaj ważnym, kto wie czy nie najważniejszym, problemem w naszym współżyciu z kobietami. Przy czym "współżyciu" niekoniecznie należy traktować dosłownie. Znane są nam bowiem przypadki, z oczywistych powodów zgłaszane tylko anonimowo, kiedy panowie muszą z żonami żyć a współ już nie zawsze. Przypomnę, że umiemy już przeżyć zakupy, umiemy bez strat w ludziach przeżyć generalne porządki a nawet wiemy co zrobić żeby urlop nie był tylko noszeniem walizek za żoną. Myślicie, że to było trudne? To uwaga. Dzisiejszy prelegent, doktor nauk paramedycznych Jacub von Wiśniowski nauczy nas jak przeżyć PMS!!! (owacja na stojąco)
(5 minut później)
        Po reakcji Panów domyślam się, że nawet jeśli nie umiecie rozszyfrować skrótu to na pewno wiecie co on dla Was oznacza. A propos skrótu. Liczne encyklopedie podają, że skrót wziął się od angielskiej nazwy tego zjawiska a mianowicie Premenstrual Syndrome. W języku cywilizowanych ludzi będzie to mniej więcej Syndrom Napięcia Przedmiesiączkowego. Już sama nazwa wskazuje, że jej autor nie miał najmniejszego pojęcia o czym pisze. Gdyby miał nazwa brzmiałaby jakoś tak: Syndrom Napięcia Przed- W trakcie- i Pomiesiączkowego a Czasem Nawet Pomiędzy. Inna wersja głosi, że to się nazywa Syndrom Napięcia Przedmiesiączkowego bo Choroba Wściekłych Krów była już zajęta. Jednakże tą wersję należy włożyć między bajki, albowiem jak sprawdziliśmy, Syndrom Napięcia Przedmiesiączkowego funkcjonuje w literaturze romantycznej dużo dłużej niż wspomniana choroba. Poza tym, wbrew temu co mówią o nas członkinie Koła Gospodyń Miejskich z miejscowości Małebuty Wielkie, jesteśmy dżentelmenami a dżentelmenom nie wypada mówić o kobietach brzydko.
        Wracamy do wątku głównego. U przeciętnej kobiety miesiączka trwa 3-4 dni. Zaokrąglimy to do tygodnia. Ten tydzień nazwiemy sobie roboczo OKRES. Do tego dochodzi tydzień przed OKRES-em. Nazwijmy go roboczo NBZBMO (No Bo Zaraz Będę Miała OKRES). Do tego dochodzi tydzień po OKRES-ie, który będziemy nazywać PDSMSO (Przecież Dopiero Skończył Mi Się OKRES). Wyjątkowo nie będziemy zajmować się każdą z części oddzielnie, albowiem nie ma to najmniejszego sensu. Zbiorczo nazwiemy to wszystko po prostu TEN CZAS. Wszystkie części są tak samo trudne do przeżycia i w każdej z nich jesteśmy tak samo winni. Niemniej kilka rad pozwoli nam przeżyć te 3 tygodnie bez poważniejszych urazów.

Porada 1.

        Po pierwsze nie igrać. Nie żartować, nie robić podśmiechujków, nie próbować odrzucać rzucanych w was kapci. Igranie z kobietą w TYM CZASIE jest jak całowanie lwa w dupę - przyjemność żadna a niebezpieczeństwo duże.

Porada 2.

        Idealnym rozwiązaniem byłoby wyjechać na te 3 tygodnie w delegację. W dobie tych cholernych telefonów komórkowych nie uchroni was to wprawdzie przed oskarżaniem o wszystkie winy tego świata, ale pozwoli uniknąć ran kłutych, szarpanych, drapanych czy gryzionych. Poza tym trudno (ale nie niemożliwie) będzie was oskarżyć o te wszystkie stłuczone naczynia. Niestety nie wszyscy mają to szczęście, że mogą tak często jeździć w delegacje. Uwaga! Wyjazd w delegację może czasem przy dużym szczęściu przynieść dodatkowy bonus w postaci poznanej na miejscu kobiety, która akurat nie ma TEGO CZASU i może nawet uda się z nią normalnie porozmawiać przy piwie o pogodzie czy piłce nożnej.

Porada 3.

        Jak już musicie zostać w TYM CZASIE w domu pod żadnym pozorem nie wolno się bronić. Zalecamy przyjęcie postawy zbitego psa i odpowiadanie na każdą złośliwość czymś w postaci: "tak, kochanie", "masz rację słońce", "oczywiście, że to moja wina skarbie". Na początku wygląda to na trudne ale po kilku latach małżeństwa przekonacie się, że używa się tych zwrotów prawie automatycznie gdy tylko żona zrobi kilka sekund przerwy w wypowiedzi. Znakomicie ułatwia to życie. Należy tylko uważać na pewne słowa kluczowe. Odpowiedź "masz rację słońce" na słowa żony "ty mnie chyba w ogóle nie słuchasz" może was drogo kosztować. Przy odrobinie ćwiczeń mózg będzie na słowa kluczowe reagował alarmem co pozwoli wam zdusić niebezpieczeństwo w zarodku i szybko wrócić do ulubionej rozrywki na ulubionym fotelu.

Porada 4.

        Istnieje ekstremalne rozwiązanie problemu TEGO CZASU. Ma jednak dwie wady: działa tylko 9 miesięcy, po czym kurację trzeba powtórzyć, oraz pozostawia po sobie małe cóś, które wymaga opieki przez następne 36 lat, chociaż już po 13 wydaje mu się, że nie. Zadziwiające ale niektórzy jednak się na to decydują.

        Szanowni koledzy. Zdajemy sobie sprawę, że nie jest łatwo. Nie jest łatwo przełknąć wszystkie te bezpodstawne oskarżenia. Bo czy to nasza wina, że one mają okres? Nie nasza. Ich wprawdzie też nie, ale wyżywają się na nas uważając, że "przecież mam okres" usprawiedliwia wszystko. My wierzymy, że to trudne do wytrzymania i że czasem boli jak diabli, ale powtórzmy to jeszcze raz: TO NIE NASZA WINA. "Przecież mam okres" niczego nie usprawiedliwia i nigdy nie pozwólcie sobie tego wmówić. Nie radzimy oczywiście protestować głośno, bo nie chcemy skończyć jak kolega Z. A właśnie, mam dobrą wiadomość, lekarze twierdzą, że będzie żył. Po prostu powtarzajcie sobie w duchu "to nie moja wina". Da się wytrzymać, w końcu to tylko 3 tygodnie.
Grupa wsparcia dla mężów, których żony są właśnie w trakcie TEGO CZASU spotyka się codziennie od 11.00 do 18.00. Serdecznie zapraszamy. Przy wyjściu jak zwykle można nabyć materiały pomocnicze: lewe delegacje, Podręczny Słownik Terminów Miłych Uchu Kobiecemu, zestaw wymówek nt "Dlaczego muszę zostać dłużej w pracy", gumowe gryzaki itp.
Powodzenia Panowie.







        Halo. To już mówię ja, Jacek. Wszystko czytałem, ino żem nie miał czasu odpowiadać, bo nawet ja muszę od czasu do czasu zarobić na życie. Tym razem zarabiać musiałem poza moim pokojem więc miałem jakby mniej czasu na rzeczy ważne. Skargi na moją nieobecność można składać bezpośrednio i osobiście u mnie, pamiętając o załączeniu trzech zdjęć:
1. miejsca, które chcielibyście odwiedzić
2. waszej biblioteczki
3. waszego bikini (może być na Was)








        A dobra. Żartowałem z tymi zdjęciami. Ze skargami też się nie fatygujcie. I tak wszystkie rozpatrzę negatywnie.

piątek, 12 września 2008

Prawda a zwłaszcza mity

        Rozprawię się dzisiaj z kilkoma najpopularniejszymi mitami dotyczącymi Waszego ulubionego tematu czyli facetów. Pewnie że nie ze wszystkimi, bo komu by się chciało, ale jak obalę 3 najważniejsze, opokę wszystkich mitów, to reszta złoży się jak domek z kart.
A więc BAAAACZNOŚĆ! (w języku wojskowych oznacza, mniej więcej: uwaga, będę przemawiał, a ponieważ powiem mnóstwo mądrych rzeczy to macie słuchać mnie uważnie i nie kręcić się)

1. Facetom pod 40-tkę zaczynają podobać się 20-latki.
        To oczywista bzdura... Ej, kto to rzucił? Rzucanie we mnie butami nie spowoduje, że zmienię zdanie. Prawda jest taka. Wszystkim facetom podobają się 20-latki i wiek nie ma z tym nic wspólnego. Czy mamy 10, 20, 40 czy 60 lat 20-latki są dla nas tak samo interesujące. I proszę mi się tutaj nie oburzać, drogie Panie, albowiem bądźmy szczerzy Wy macie tak samo. Która z Was z ręką na sercu powie mi, że nie chciałaby w wieku 60 lat mieć przy boku 20-letniego, kochającego, troskliwego, oczytanego i inteligentnego ciacha? Ha. My też byśmy chcieli. Ponieważ jednak nie mamy aż tak wielkich wymagań jak Wy to wystarcza nam żeby ciacho było 20-letnie. Na resztę dobrotliwie przymykamy oczy. A więc FAŁSZ. Ale uwaga! "Podobają się nam" nie jest tożsame z "Natychmiast się na nie rzucamy". Są oczywiście faceci, którzy się rzucają, ale mówicie, że to świnie. Co prowadzi nas do kolejnego punktu.

2. Facet to świnia.
        Najpierw sprecyzujmy o czym tak naprawdę mówimy. Facet - przyjmijmy, że chodzi o samca gatunku homo sapiens (chociaż co do sapiens istnieją poważne wątpliwości). Świnia - tu jest większy problem, albowiem do wyboru mamy świnię domową oraz dzika. Z racji tego, że ze świnią domową (w różnych wprawdzie postaciach) spotykamy się chyba częściej niż z dzikiem zakładam, że w tym popularnym powiedzonku chodzi o świnię domową. Mamy więc porównać samca człowieka (facet) z samcem świni domowej (knur). No więc porównujmy (w nawiasie podaję czy podobny (TAK) czy nie (NIE)):
a) kończyny (NIE)
     knur - 4 nogi
     facet - 2 ręce, 2 nogi
b) inteligencja (TAK)
     knur - posiada
     facet - posiada (protesty będę rozpatrywał później)
c) sprzątanie po sobie (TAK)
     knur - nie
     facet - nie
d) monogamia (TAK)
     knur - nie
     facet - nie
e) zawsze może (NIE)
     knur - tak
     facet - nie
f) średnia długość życia (NIE)
     knur - 12 lat
     facet - 65 lat
g) średnia temperatura ciała (NIE)
     knur - 37,2
     facet - 36,6
h) udomowiony (NIE)
     knur - VII - VI wiek p.n.e.
     facet - w trakcie
i) kupuje czasem kwiaty bez okazji (NIE)
     knur - nie
     facet - tak
j) zmywa naczynia (TAK)
     knur - nie
     facet - nie


Podsumowanie: mamy 4 odpowiedzi TAK oznaczające podobieństwo i 6 odpowiedzi NIE oznaczających niepodobieństwo. Bez najmniejszych zatem wątpliwości możemy stwierdzić, że stwierdzenie iż facet to świnia to FAŁSZ.

3. Facet myśli o seksie przez 90% czasu.
        Oczywiście i bezapelacyjnie stwierdzam z największym przekonaniem, że to bzdura. No chyba, że pod uwagę weźmiemy również seks z seksowną sąsiadką, seksowną córką seksownej sąsiadki, seksowną sąsiadką i seksowną córką seksownej sąsiadki jednocześnie, sekretarką szefa, miłą panią z kiosku, tymi trzema fajnymi aktorkami z oglądanego wczoraj filmu, modelkami z ostatniego Playboya, wszystkimi fajnymi dziewczynami mijanymi dzisiaj na ulicy, wszystkimi swoimi byłymi dziewczynami, wszystkimi swoimi ewentualnymi przyszłymi dziewczynami, laską z reklamy Heyah i laskami z kilku innych reklam, pielęgniarką z punktu pobierania krwi, panią policjant, która zamiast mandatu dała tylko upomnienie, lektorką od angielskiego, panią z biblioteki, panią z banku (nie wiemy jak wygląda ale głos ma seksowny), panią listonoszką i jeszcze kilkoma innymi, które akurat wyleciały mi z głowy to wtedy owszem, być może wyszłoby z tego około 90%. Ale o seksie z żoną/narzeczoną/dziewczyną to co najwyżej 10%. Czyli FAŁSZ.

3 razy fałsz. cbdu. SPOCZNIJ. (w języku wojskowych oznacza mniej więcej: spocznij)

No stress

        Więc ażeby Was niepotrzebnie nie denerwować więcej Wielkim Zderzaczem Hadronów tudzież zaspokoić Waszą ciekawość w temacie "Czy Wielki Zderzacz Hadronów już zniszczył świat?" mądrzy ludzie przygotowali stronę w internecie, na której to stronie znajdziecie odpowiedź. Nie przejmujcie się skomplikowaniem odpowiedzi. Pomimo całej swej złożoności naprawdę w prosty sposób odpowiada na pytanie, które baliście się zadać i musiałem je zadać ja.
Uwaga podaję adres (w życiu byście nie wpadli na to sami), gdzie możecie sprawdzić czy Wielki Zderzacz Hadronów zniszczył już świat: http://hasthelargehadroncolliderdestroyedtheworldyet.com

        A chcecie poczuć przez chwilę to co czują fizycy od LHC? Coś metaforycznego w stylu "Wciskam przycisk i nie wiem co się stanie ale na pewno coś ważnego. Może nawet zniszczę świat. Ale cool."
A proszę bardzo. Ale czy jesteście gotowi wziąć (tak właśnie "wziąć" a nie "wziąść") na siebie taką odpowiedzialność? Jesteście? Kto odpowiedział, że tak wchodzi tutaj, bierze głęboki wdech i wciska guzik: http://www.turnofftheinternet.com

wtorek, 9 września 2008

Żywoty niekoniecznie świętych - Stephen Hawking

        Znacie? Nie? To poznajcie. Urodzony 8 stycznia 1942 roku, dokładnie 300 lat po śmierci Galileusza. Jak to zwykle bywa w takich przypadkach nic nie zapowiadało geniusza. Chodził do dziwnej szkoły, w której nauczyciele nie wierzyli w tradycyjne metody nauczania. Dzieci wg nich powinny uczyć się - o zgrozo - same, w związku z czym najczęściej nie uczyły się w ogóle. Czytać nauczył się dopiero mając osiem lat. (Znam takich co do dziś nie umieją. Znaczy składają literki tylko kompletnie nie rozumieją o co w tekście chodzi.) Na studiach też nie był kujonem. Ponoć nie było to wtedy w modzie. Właśnie na studiach zaczęła pokazywać ząbki jego choroba. Pewnego razu tak po prostu przewrócił się na schodach. Lekarz stwierdził, że nic mu nie jest. Zalecił ograniczenie ilości wypijanego piwa (!). Choroba postępowała, lecz właściwą diagnozę postawiono dopiero gdy Hawking skończył studia. Stwardnienie zanikowe boczne i najwyżej kilka lat życia.

Przenieśmy się teraz do czasów współczesnych.
        Co roku w rocznicę śmierci Hawkinga rodzina i przyjaciele spotykają się na cmentarzu w Cambridge aby uczcić pamięć genialnego fizyka. Bla, bla, bla...
Tak by to wyglądało gdyby Hawking nie pokonał depresji, w jaką wpadł po usłyszeniu diagnozy. Ale pokonał. Pokazał lekarzom figę z makiem i żyje do dziś. Choroba poczyniła wprawdzie znaczne postępy, ale żyje. Hawking jeździ na specjalnie skonstruowanym wózku, porozumiewa się za pomocą komputera z syntezatorem mowy (z zainstalowanym systemem Windows XP jakby kogoś interesowało), ma troje dzieci, drugą żonę (w trakcie rozwodu chyba), napisał kilka książek o budowie i pochodzeniu wszechświata i przegrał zakład o czarne dziury. Książka "Krótka historia czasu" okazała się bestsellerem. Książka popularno-naukowa bestsellerem! Uwierzycie? I nie zmienia tego nawet fakt, że ponoć większość ludzi, którzy ją kupili nie doczytała do końca. Ja doczytałem i polecam. A zakład? Hawking twierdził, że każda informacja, która wpadnie do czarnej dziury (zwanej przez fizyków nieładnie osobliwością) jest tracona na zawsze. Inny fizyk - Preskill - upierał się, że informację da się jednak odzyskać. 30 lat później Hawking udowodnił, że czarne dziury nie są tak czarne jak się wydawało, bo parują. Znaczy nie widać nad nimi obłoczków pary, po prostu część informacji z wnętrza czarnej dziury może się wydostać na zewnątrz. A co było nagrodą? Wersje słyszałem dwie. Pierwsza mówi o encyklopedii, z której da się w dowolnym momencie odzyskać informację (czujecie to poczucie humoru fizyków?). Druga - i ku tej się skłaniam osobiście - mówi o rocznej prenumeracie "Penthouse" (takie amerykańskie pismo dla dobrze wychowanych gentlemanów).

        Ciekawostka z gatunku złośliwych (plotka znaczy). Z pierwszą żoną Hawking rozwiódł się ponoć z powodów światopoglądowych. Ona mocno wierząca nie mogła rzekomo znieść jego twierdzeń, że gdy już poznamy Teorię Wszystkiego to właściwie sami będziemy jak bogowie, bo będziemy mieć władzę nad wszechświatem. Tak ją, głęboko wierzącą, ta arogancja irytowała, że aż wzięła i się z nim rozwiodła. I w ogóle jej ta głęboka wiara nie przeszkadzała mieć romansu z "przyjacielem rodziny" (które to było "nie cudzołóż"?). I w ogóle ten romans na pewno nie miał wpływu na rozwód. Gońcie dziewczyny "przyjaciółki rodziny" gdzie pieprz rośnie.

Wnioski:
1. (Ważny) Wasze dzieci nie muszą mieć samych szóstek w szkole żeby coś w życiu osiągnąć.
2. (Ważniejszy) Jak macie depresję napiszcie jakąś pracę o czarnych dziurach. To jest chciałem powiedzieć o osobliwościach.
3. (Najważniejszy) Ograniczenie spożycia piwa NIE wpływa na poprawę zdrowia.

Dygresja będzie.
        Mówiąc szczerze słysząc takie zdanie "Udowodniłem, że cała informacja, która wpadnie do czarnej dziury jest tracona na zawsze." a 30 lat później z ust czy też syntezatora tej samej osoby "Myliłem się. Informacja może się wydostać z czarnej dziury." czuję jakieś łaskotanie na plecach. Takie jakby ciarki. Toż przez ten czas żadnej czarnej dziury Hawking nie widział. Ba, nikt nie widział. "Udowodniono", że istnieją, ale nikt ich nie widział. W związku z tym mam mieszane uczucia jeśli chodzi o Wielki Zderzacz Hadronów. Nie, nie ma to nic wspólnego z akcesoriami seksualnymi. To po prostu wielki (9km średnicy, 27km obwodu) zderzacz (bo będzie doprowadzał do zderzeń) hadronów (tam zaraz hadronów, protonami będzie strzelał). Po polskiemu to będzie akcelerator cząstek. Właściwie to po polskiemu powinno być przyspieszacz cząstek chyba? Ten sam WZH (po angielsku LHC), który właśnie dzisiaj już za chwileczkę będą odpalać. Może znajdą cząstkę Higgsa? A może zrobią czarną dziurę pod Alpami? Tak szczerze mówiąc to fizycy sami nie wiedzą, ale zapewniają, że nawet jeśli powstanie czarna dziura to będzie ona malutka, taka tyci tyci, mniejsza nawet od kropki na końcu tego zdania, i zaraz się sama rozpadnie. Trzymajcie kciuki, żeby tym razem o nic się nie zakładali. A jakbym się jutro nie odzywał to chyba im się nie udało...

Odliczanie do odpalenia WZH zaczynamy... teraz:
3...
2...
1...
pffft

W życiu na Ziemi udział wzięli: ...

środa, 3 września 2008

Powiem Wam w tajemnicy, że...

        ...zaglądam od czasu do czasu na NK. Nie żebym jakieś szczególnie bogate życie towarzyskie tam prowadził. Zaglądam popatrzeć co nowego u znajomych. Zdjęcia, znaczy się, oglądam. I zauważyłem coś co mnie tak jakby lekko niepokoi. Znajomi żonaci i dzieciaci wstawiają miliony zdjęć swoich pociech i żon. Pociecha w kąpieli, pierwsze kroki, ja z żoną na spacerze, z dzieciaczkami, moje dziewczyny i takie tam. Znajomi rozwiedzeni (jestem w takim wieku, że wolnych już niewielu zostało) wstawiają swoje zdjęcia. Ja w górach, ja na spływie, ja na żaglówce, ja na skałkach, ja nurkuję, mój motor, mój garbus, moja pasja. Czujecie? I nie chodzi o zaimki.