piątek, 30 listopada 2007

I nie tylko. Ciąg jeszcze dalszy.

        Głupi tytuł, wiem, ale jest głupi z dwóch powodów. Po pierwsze ze względów historycznych (znaczy, że to kontynuacja będzie jakichś starych postów to i tytuł podobny), po drugie żeby Was nie straszyć. Jakbym dał tytuł "Przyczyny powstawania interferencji w pojedynczych fotonach - teoria probabilistyczna" to przecież nikt normalny by tu nie zajrzał. Ja bym nie zajrzał. No więc tytuł jest jaki jest i już. A teraz przejdźmy do sedna... Co? Nie, mówiłem, że nie zmienię i już. Za stówę też nie. Bo nie!
 

        Pisałem jakiś czas temu (a dokładnie to tutaj, jak ktoś sobie chce przypomnieć) o eksperymentach z fotonami. Że niby pojedyncze fotony wystrzeliwane w kierunku ściany przez przeszkodę z dwoma otworami tworzą na tej ścianie wzór interferencyjny chociaż pojedynczy foton teoretycznie nie ma z czym interferować. Wytłumaczenia były dwa, oba dla zwykłego człowieka kompletnie nie do przyjęcia. Wydaje Wam się, że tamto było dziwne? Macie rację, wydaje Wam się, bo dziwne to jest dopiero to co teraz napiszę. Okazuje się, że te fotony tworzą wzór interferencyjny tylko wtedy gdy nie wiemy, przez którą szczelinę przeszedł konkretny foton. Jeśli za szczelinami ustawi się jakieś mierniki (już ONI wiedzą jakie), które pozwolą stwierdzić czy dany foton przeszedł przez lewą czy prawą szczeliną to żaden wzór nie powstanie. Jakby sam fakt poznania drogi zaburzał powstawanie wzoru. Żeby było dziwniej to się podobno zgadza z równaniami mechaniki kwantowej (ta mechanika kwantowa to w ogóle jakaś dziwna jest - im bardziej coś jest niedorzeczne tym bardziej prawdopodobne jest, że tak właśnie to działa). Ale to jeszcze nie wszystko. Postanowili oni, ci naukowcy, dowiedzieć się o drodze fotonu w sposób pośredni. Ustawili za szczelinami inne urządzenia, które po przejściu fotonu strzelały innym fotonem gdzieś w kierunku innego miernika i na tej podstawie dowiadywali się, przez którą szczelinę przeszedł foton oryginalny. I co się okazało? Że jeśli łapią ten drugi foton to wzór tworzony przez te pierwsze nie powstaje, jeśli nie łapią - powstaje. Ja to w skrócie opisuję, bo oni po drodze stosowali różne sztuczki. Np przypuszczali, że może foton w momencie gdy jest wystrzeliwany wie, że zostanie zmierzony, więc urządzenie pomiarowe włączali losowo już PO wystrzeleniu fotonu. Jakby już to nie było dziwne, naukowcy postanowili eksperyment rozciągnąć. Dosłownie. Odsunęli ten drugi miernik tak daleko, że fotony pierwotne szybciej docierały do tarczy niż wtórne do miernika. I co się okazało? Macie rację, nic się nie zmieniło. W dalszym ciągu zmierzenie fotonu wtórnego powoduje, że wzór nie powstaje. Jest tylko jeden problem. Elektron wtórny jest mierzony JUŻ PO TYM jak pierwotny dotarł do tarczy!!! Czyli o tym czy foton przeszedł przez lewą czy prawą szczelinę dowiadujemy się gdy już dawno wylądował na tarczy, a mimo to wciąż ma to wpływ na powstawanie wzoru interferencyjnego. To już jest kompletnie wbrew logice. Wydarzenie teoretycznie późniejsze ma wpływ na wydarzenie, które już się wydarzyło. Oczywiście nie byliby naukowcami gdyby nie chcieli jakoś tego wytłumaczyć. Tłumaczą więc to w ten sposób, że nie wpływa to na sam fakt zaistnienia zdarzenia ale na nasze jego postrzeganie. Np wiemy, że ktoś kogoś zabił i uważamy go za mordercę, który powinien zgnić w więzieniu. Ale wiele lat później dowiadujemy się, że zabił w obronie własnej i nasz pogląd na niego się zmienia. Zdarzenie zaistniało tak czy owak tylko nasze postrzeganie go się zmieniło. Tak sobie to tłumaczą ale jakoś mnie to nie przekonuje. Bo widzę wzór na ścianie, cztery lata później (bo urządzenie pomiarowe jest na Alfa Centauri) ktoś stwierdził którędy przeszły fotony i nagle mam zobaczyć brak wzoru? Jakoś nie wierzę.
        A z innych fajnych rzeczy to wymyślili coś co nazwali splątaniem kwantowym. Działać ma to tak, że dwie splątane cząstki są ze sobą powiązane tak, że jeśli zmierzymy np spin jednej z nich to o drugiej wiemy na pewno, że ma taki sam. Nie ważne jak daleko się w danej chwili znajduje, nawet w innej galaktyce, natychmiast wiemy że ma taki sam spin. Niestety ponoć nie da się tego wykorzystać do natychmiastowego przekazywania wiadomości, bo nie można tym sterować tylko zmierzyć. Ale mam nadzieję, że to tylko na razie.
To na razie.

czwartek, 29 listopada 2007

Sentymentalnie będzie, ostrzegam wrażliwych.

"Wyseł jo se łącke kosić, słonko świciło."

        I syćko by było piknie, jakby nie to, ze nie łącke se jo wyseł kosić ino z psem na spacer wieczorny. I nie słonko świciło ino ksienżyc. Ale jak. No mówię Wam jak świecił.


(Uwaga, teraz będzie sentymentalnie. Przygotować popcorn i chusteczki, włączyć nagrywanie).


        Jak tak sobie na ten księżyc patrzyłem i na gwiazdy (akurat chmur nie było) to mi się młode lata przypomniały i wakacje u babci na wsi. Tam jak zapadała noc to było CIEMNO. Nie ciemno ale właśnie CIEMNO. Mieszczuchy nie wiedzą co to znaczy CIEMNO, bo w miastach zawsze jest widno. Gwiazdy owszem widać jak jest bezchmurnie, ale blado jakoś i to światło miejskie przeszkadza. Na wsi to jest CIEMNOŚĆ. Jak jest zachmurzone i nieba nie widać to CIEMNOŚĆ jest absolutna. Wyciągacie rękę przed siebie a ręka ginie w mroku. Żeby zobaczyć kogoś stojącego pół metra przed Wami trzeba go dotknąć. I cisza. Jeśli nie liczyć szczekania psów. Żadnych karetek, pisku opon mistrzów kierownicy, kłótni "młodzieży" przed budynkiem. CISZA. A jak jest bezchmurnie to widać gwiazdy. 100 razy więcej niż w mieście. I Mleczną Drogę. I Wielką Niedźwiedzicę z małym misiem. I Oriona. I Kasjopeę. Dawno temu nie wiedziałem jak one się wszystkie nazywają ale to było nieważne. Ważne było dla nas mających wtedy po kilka lat, że w kosmosie jest mnóstwo planet. I mieszkają na nich najdziwniejsze stwory z naszej wyobraźni.
A tak mi jakoś przyszło to wszystko wczoraj wieczorem do głowy.
(Można wyłączyć nagrywanie)


        Ech, wzruszyłem się. Ale muszę do roboty. U Was na koniec roku też zawsze jest najwięcej roboty? Wygląda tak jakby szef przez cały rok zbierał różne zadania dla mnie i przynosi mi to jak się już do świąt zaczynam przygotowywać. I mówi, że na jutro.

piątek, 23 listopada 2007

Oto jest ten, który... i tak dalej

        Ja dzielny łamacz łańcuszków wszelakich (im większe grożą za to nieszczęścia tym większą mi to radość sprawia) zostałem wezwany do złamania kolejnego. Ten trudny jest ponoć, bo uległo mu już mnóstwo dziewczyn blogowych (wcale nie twierdzę, że to dlatego, że dziewczyny są uległe). Niestety żadne kary za niego nie grożą. Mogłaby chociaż Beznaiwna, która we mnie tym łańcuchem rzuciła jakąś klątwę od siebie dołożyć. Jak już wspomniałem na wstępie nie lubię łańcuszków więc i ten zignoruję. Poza tym to nie fair. Jestem ostatni i wszystkie fajne odpowiedzi są już zajęte.
Żeby jednak nie wyszło, że ja jakiś gbur jestem to sobie wybiorę niektóre pytania, dołożę coś od siebie i włala - oto Jacek.

Imię i nazwisko: Jacek Mfnfmski
Urodzony: Można sobie policzyć, gdzieś po prawej jest napisane.
Kolor oczu: nieistotny, zazwyczaj i tak noszę czarne okulary (można się w takich bezkarnie za dziewczynami rozglądać, chociaż w zimie to mniej przydatne)
Kolor włosów: Kobiety mają łatwiej. Wystarczy, że spojrzycie na opakowanie i już wiecie, że Wasz kolor włosów to "wenecka czerń", "szafirowy brąz" czy "kasztanowy blond". A ja gapię się w lustro i muszę zastanawiać czy to ciemny blondyn czy jasny szatyn. Łaaa, znalazłem siwy włos na brodzie!!! Czy ja już TAKI stary jestem? Czyżby czas się zacząć rozglądać za jakąś kwaterką?
Miejsce zamieszkania: Już niedługo jakaś przytulna kwaterka?
Rodzeństwo: Mam, ale jestem najstarszy więc nie fikają.
Ulubiony film: Ale co to znaczy ulubiony? Mogę wymienić kilka, które mi się podobały. Mogę powiedzieć jaki gatunek lubię. Ale ulubionego filmu, takiego co bym go 75 razy oglądał to nie mam. Podobały mi się "Skazani na Shawshank", "Rain Man", muzyka z "Absolwenta" i Marusia z "Czterech Pancernych" (młody wtedy byłem). A lubię seriale komediowe na "Przyjaciołach" zaczynając, przez "Trzecią planetę od słońca", na "Świecie wg Bundych" kończąc. I seriale SF lubię. Bo ja, wiecie, wierzę w UFO. I w to, że kiedyś polecimy do gwiazd. I tylko cholernie żałuję, że ja tego nie dożyję.
Ulubiony detektyw: Monk. Bezapelacyjnie.
Ulubiony program w TV: Właściwie tylko kabarety oglądam. I "Szkło kontaktowe" (w końcu przynależność do wykształciuchów zobowiązuje)
Ulubiony zespół: Zespół napięcia przedmiesiączkowego. No normalnie nie macie pojęcia jak ja to lubię. Ta niepewność każdej chwili, te nieoczekiwane i irracjonalne reakcje, te uniki przed rzucanymi nagle przedmiotami, ta adrenalina. Tego się nie da opowiedzieć, to trzeba przeżyć. Ale wy nie macie na to szans. Zawsze jesteście po niewłaściwej stronie ;)
Nie lubię: Rano wstawać. Znaczy, przekonuję sam siebie codziennie, że to kocham (ponoć to pomaga), ale jakoś ciężko mi w to uwierzyć.
Szkoła: Tam się chodzi użerać z nauczycielami. Nie ze wszystkimi, z większością. Jest tam takie miejsce (szatnia), gdzie rodzice nabierają odwagi aby ją potem w innym miejscu (sala lekcyjna) gwałtownie utracić. I po pytaniu "Komu się to nie podoba" tylko ja zostaję z podniesioną ręką.
Dewiza życiowa: Niestety złotówka, ale z utęsknieniem czekam na przejście na euro.
Pozytywne cechy: ? (w sensie, że muszę się zastanowić, które wybrać, bo konto ma limit 15 MB)
Cechy, których szukam u kobiet: Oficjalnie nie szukam, bo mi nie wolno (tak, wiem, pantoflarz, możecie mnie palcem pokazywać). Nieoficjalnie (jakby ktoś pytał to się wyprę) mógłbym ze dwie interesujące cechy wymienić. Właściwie to dokładnie dwie :)))
Przyjaciele: To taki serial komediowy (i to akurat wcale śmieszne nie jest).
Słowa, których nadużywam: nadużywam zdecydowanie nie słów ale tych głupich nawiasów (ale tylko tak da się czasem wyjaśnić szczegóły). O, widzicie?

Reszta pytań jest babskich (co znaczy, że cały ten łańcuszek jest babski), więc sobie trochę sam wymyślę.

Ulubiona aktorka: Meg Ryan i Michelle Pfeiffer (czy jakoś tak). Najlepsze jest to, że je lubię chociaż żadnej z nich nie widziałem nago. Zadziwiające.
Ulubione piwo: Najlepsze takie co się odkręca i nie trzeba szukać otwieracza. A wino czerwone półsłodkie.
Czy masz problemy z czytanie mapy: Nie mam.
Czy masz problemy z parkowaniem tyłem: Nie mam.
Czy przeszkadza Ci nieopuszczona deska: Nie.
Dopuszczalna grubość warstwy kurzu na monitorze: Dopóki coś widać to nie ruszać, bo smugi zostają.
Co mówisz jak widzisz kolegę z nową fryzurą: To się nie zdarza. Chociaż nie, sorry, kiedyś kolega się przefarbował na blondyna. Nie pamiętam co mówiliśmy, ale pewnie coś w stylu "Aleś ty głupi". Pamiętam tylko, że kolega nie popełnił z tego powodu samobójstwa.
Ile znasz kolorów: Góra 10.
Ile zużyjesz kompletów talerzy gdy żona wyjedzie na tydzień: Jeden. Talerz, nie komplet.
Kiedy należy umyć ten talerz: Najpóźniej gdy formy życia, które na nim wyewoluują wymyślą koło.
Telefon alarmowy: 5363636

I co z tego, że tendencyjne? Wasze też były. Teraz się przynajmniej szanse wyrównały :P

I jeszcze sok pomarańczowy lubię.
A teraz gudbaj na łikend. Idę pić sok pomarańczowy i policzę ile znam kolorów.

czwartek, 22 listopada 2007

...

        Ależ mi wstyd. Wyjechałem na kilka dni i zostawiłem gości wprawdzie z kawą i cukrem ale kompletnie zapomniałem o śmietance, ciasteczkach i rozrywkach. No wstyd. Poprawię się na przyszłość. Już listę zacząłem robić: kawa (rozpuszczalna i zwykła), śmietanka (w proszku, w płynie i mleczko), ciasteczka różne (tu dylemat miałem, kiedyś było prościej, wchodziło się do sklepu i prosiło o ciastka a teraz 75 rodzajów do wyboru. Ktoś ma jakieś specjalne życzenia?), rogaliki z nadzieniem różanym i czekolada na gorąco (ktoś kiedyś zamawiał, chyba że mnie skleroza wprowadza w błąd). Jeszcze coś dopisać? Przyklejam do lodówki, żeby pamiętać. A w telefonie sobie ustawię przypomnienie, że kartkę przyczepiłem do lodówki. A w komputerze ustawię alarm przypominający, że w telefonie mam zapisane, że kartka jest na lodówce. A w palmtopie zrobię notkę, że gdybym zapomniał to w komputerze mam zapisane, że w telefonie mam przypomnienie, że na lodówce jest kartka z przypomnieniem. Tylko kto mi przypomni, żebym zajrzał do palmtopa?
        Zauważyliście, że coraz więcej rzeczy do zapamiętania zwalamy na komputery? Jak Wam zginie komórka to ile numerów potraficie odtworzyć z pamięci? Ja dwa - do żony i do dziecka. I swój pamiętam. Chociaż jak mnie ktoś zapyta z zaskoczenia to się czasem zawaham. No więc ile?

Lista:
1. kawa (zwykła i rozpuszczalna)
2. śmietanka (w proszku, w płynie i mleczko)
3. mleko Łaciate 2%
4. ciastka wszelakie
5. czekolada na gorąco i rogaliki
6. herbata zielona (inne też)
7. rurki z kremem

czwartek, 15 listopada 2007

123, 5

        Ponieważ w łańcuszkach nie biorę udziału to i ten zignoruję. Nie mogłem jednak ciekawości powstrzymać i sprawdziłem co też w aktualnie czytanej przeze mnie książce jest w 5-ym zdaniu na 123-ej stronie. Przeczytałem i zadrżałem. "Ja pierdzielę" - pomyślałem - "Dobrze, że nie muszę tego pisać, jeszcze by wyszło, że ja jakiś jajogłowy jestem". No bo co byście pomyśleli o kimś u kogo to 5-e zdanie brzmi: "Dlatego musiała ona przez cały czas mieć tę wartość spinu, którą właśnie wyznaczyliśmy; myśmy ją jedynie zmierzyli, choć w sposób pośredni."*? No jajogłowy jak nic. Przerażony tą wizją czym prędzej chwyciłem poprzednią książkę jak ostatnią brzytwę ratunku. Trzęsącymi rękami otwieram na stronie 150, 120, 128, 124, jest... 123. "Ja tylko starałem się naprawić szkody."** Uff, ujdzie.

*Brian Greene "Struktura kosmosu"
**Terry Pratchett "Złodziej czasu"


Apdejt:

        To znowu ja. A bo zapomniałem powiedzieć, że z powodu remontu Internetu może mnie kilka dni nie być. Ale w ogóle nie zwracajcie na to uwagi. Kawa w szafce, cukier w lodówce. Pozdrawiam wszystkich staropolskim - nara.

poniedziałek, 12 listopada 2007

Spisek, spisek, wszędzie spisek.

        Ja mam takie podejrzenie, że ich to tego na jakichś kursach uczą. No bo normalnie to każdy człowiek jakieś, przynajmniej szczątkowe, poczucie humoru ma. A oni nie. Oni nie mają poczucia humoru tak kompletnie, że najpierw poważnie potraktowali żart "zabierz babci dowód", a teraz, choć to nieprawdopodobne, potraktowali śmiertelnie poważnie inny dowcip. Na początku myślałem, że się przesłyszałem, ale nie bo te same poważne słowa padły z ust dwóch panów.
        Kilka dni temu na JoeMonsterze chyba przeczytałem dowcip. Taki:
"Szef TVN mówi do swoich dziennikarzy: jesteśmy obiektywną stacją, dwa lata krytykowaliśmy rząd teraz dla odmiany będziemy krytykować opozycję". Jakiś szczególnie śmieszny nie jest, ale niewątpliwie to dowcip. Czy ktoś z Was ma inne wrażenie? A ONI mają. Z dwóch PiSowych ust padło stwierdzenie, że po mediach krąży instrukcja żeby po dwóch latach krytykowania rządu teraz krytykować opozycję, czyli znowu ICH. I oni to na poważnie. Naprawdę.

środa, 7 listopada 2007

Bajeczka ze szczęśliwym zakończeniem

        Było sobie podwórko. Takie zwykłe, niczym szczególnym się niewyróżniające podwórko leżące wśród innych podwórek. Choć trzeba mu przyznać, że niemałe było i miało dostęp do jedynej w okolicy sadzawki. Na podwórku, jak to na podwórku, mieszkały sobie zwierzątka wszelakie. Były pieski, świnki, kurki, gąski i kaczuszki. Żyły sobie te zwierzątka w zgodzie. Mniej więcej w zgodzie, bo wiadomo, że tam gdzie takie różne zwierzątka mieszkają tam nieuchronnie do pewnych scysji dojść musi. A to jedna kura oskarżyła dominującego kaczora, że jego dziadek służył w Wehrmachcie. A to kaczki oskarżyły indora o rozwiązłość seksualną. A to koń się obraził, bo jego sukcesów edukacyjnych nikt nie docenił. Sielanka po prostu.

        Aż któregoś dnia nad rzeczką opodal krzaczka kaczka znalazła jajo. Porzucone chyba, skoro tak sobie leżało samo. No to wzięła kaczka jajo i wychowała jak swoje. Dokuczały jej inne mamy, że na pewno brzydactwo jakieś się z tego jaja wykluje. Ale mama kaczka się nie dawała i dzielnie znosiła docinki podwórkowego układu. "Jeszcze wam pokażemy" - myślała. "Jeszcze się moja kaczuszka z wami policzy, oligarchy przebrzydłe". Nie mogła się doczekać kiedy z jaja wykluje się kaczuszka. Miała nadzieję, że to będzie kaczuszka. Szanse na krokodyla były raczej znikome. No i się wykluła. Wykluły. Dwa kaczorki. Z jednego jaja więc wzrostu raczej były niepozornego. "Brzydkie kaczątka" - pomyślała mama kaczka. Nie bez powodu tak pomyślała. Brzydkie były faktycznie. Ale słowo się rzekło i kaczorki wychować przyszło. Uczyła je mama pilnie. Uczyła, że światem rządzą układy a powinny rządzić kaczki. "Jak już będziecie duzi..." - tu spojrzała na kaczorki krytycznym wzrokiem i zaczęła jeszcze raz - "Jak już będziecie trochę więksi, to musicie tu władzę przejąć i te układy wytępić". I tak rosły sobie kaczorki w spokoju, ucząc się tropienia spisków, tępienia korupcji, zakładania podsłuchów i zakupów kontrolowanych.

        Aż razu pewnego, dnia świątecznego władzę nad podwórkiem chciały przejąć WRONy. Co bardziej pyskate stworzenia z podwórka zostały..., hmm, powiedzmy, że zostały zaproszone na obiad. Ale niekoniecznie spożywać. A po kaczorkach ślad zaginął. Nikt do dziś nie wie co się wtedy z nimi działo. Ale na obiedzie na pewno nie były.

        Wiele lat później marzenie mamy kaczki się spełniło. Kaczorki objęły władzę na podwórku. W normalnej bajce byłoby teraz tak: I wyrosły z nich piękne łabędzie. Albo tak: I wszyscy żyli długo i szczęśliwie. Albo oba na raz. Ale to nie jest normalna bajka, to bajka ze szczęśliwym zakończeniem. Kaczorki nie odleciały niestety do ciepłych krajów. Ale rządy kaczorków jakoś podwórkowej społeczności nie przypadły do gustu i przy pierwszej możliwej okazji wykopano jednego od koryta. Na co drugi się obraził. I tak podwórko, zerkając zazdrośnie w kierunku bratniej Indorlandii, toczy się powoli.


PS. Zapomniałem dodać, że wszelkie podobieństwa do prawdziwych osób i faktów są całkowicie przypadkowe. Absolutnie przypadkowe i całkowicie niezamierzone. Tak bardzo niezamierzone, że już bardziej niezamierzyć nie można.


Weekend zaraz jest. Bawcie się dobrze. Tańce, hulanki, swawole czy co tam kto lubi.

I wcięło

        ...mi notkę wczorajszą. Miała się sama opublikować i się nie opublikowała. I wszelki ślad po niej zaginął. A przecież pamiętam, że pisałem. Na pewno pisałem. Byłoby fatalnie gdyby mi się tylko wydawało, że pisałem. Czy ktoś może zaświadczyć, że pisałem?

Apdejt:
        Wcięło to wcięło, nie będziemy wylewać łez nad rozlanym mlekiem (co innego gdyby o piwo chodziło). Główne przesłanie notki jednak zapamiętałem i napiszę jeszcze raz, bo ważne było, docierające do głębi i poruszające serce i duszę. Uwaga, przesłanie:
"NA CZOLE SOBIE BARANIE PRZYKLEJ TĄ KARTKĘ A NIE NA TYLNEJ SZYBIE".
I dla lubiących zagadki zagadka, a jakże, polegająca na zgadnięciu o jakąż to kartkę chodzi i dlaczego mnie obchodzi gdzie sobie ktoś na swoim samochodzie kartki przykleja. Nagród nie przewidziano.
A dobra, miętki jestem to wam powiem - podpowiedź jest w jednym z komentarzy.

Drugi apdejt: 

        Wachmistrz zgadł, więc dokończę o co z tym przesłaniem chodziło. Jeżdżąc trochę samochodem nie raz i nie dwa widziałem taką karteczkę na tylnej szybie. Treści różnej ("Baby on board", "Wiozę dziecko" itp) ale wszystkie informujące mnie, że kierowca przewozi dziecko. Więc po pierwsze: a co mnie to obchodzi, że on wiezie dziecko. Domyślam się, że z tego powodu JA powinienem jechać ostrożniej, bo jak ktoś takiej kartki nie ma to natychmiast wjeżdżam mu w dupę, nie? A jak jedzie kierowca, który to dziecko wiezie? Przechodzimy do punktu drugiego: jedzie bezmyślnie, bo wiezione dziecko bardzo często stoi sobie między siedzeniami obserwując drogę przez ramię zadowolonego tatusia. Albo stoi na tylnej kanapie życzliwie pozdrawiając wszystkich dokoła. W obu przypadkach wspomniane dziecko przy gwałtownym hamowaniu samochodu wykona malowniczy lot przez przednią szybę. A bezmyślnemu tatusiowi nie będzie już potrzebna karteczka na tylnej szybie. Osobiście jestem przeciwnikiem nakazu zapinania pasów, bo niezapięcie ich może wyrządzić szkodę tylko kierowcy. Jednak w przypadku dzieci, które nie zawsze mają szczęście mieć przewidujących rodziców, taki nakaz powinien obowiązywać. Mój Mały jeździ zapięty w pas nawet jeśli podróż zajmuje nam tylko 5 minut. Ja też. Widzieliście kiedyś samochód z taką naklejką na przedniej szybie?